Razem i osobno 4/6
TLudmiła Murawska-Péju, Wolność w łupinie orzecha, Czarna Owca, Warszawa 2020, s. 250 o była trójca: Ludmiła Murawska, Ludwik Hering i Miron Białoszewski. Razem tworzyli Teatr Osobny, który wyewoluował z Teatru na Tarczyńskiej. Ale historia życia malarki Ludmiły Murawskiej, którą opowiada w tej książce, obejmuje czasy dawniejsze i późniejsze. Początek jest wstrząsający – to wojenne losy małej dziewczynki i jej rodziny. Najpierw słynny Zieleniak na Ochocie, gdzie oddziały rosyjskie RONA razem z Niemcami spędziły i mordowały ludzi w czasie powstania warszawskiego. Potem szczegółowy opis obozu przejściowego w Pruszkowie, z którego wuj Ludwik Hering wynosił ją na rękach. Potem ukrywanie się w Milanówku. Ludmiła przeżyła tylko dzięki dwóm kostkom cukru. W latach 50. Ludwik spotkał na ulicy Mirona, który biedował, i tak zaczęła się ich przyjaźń, twórcza, ale pełna konfliktów i oskarżeń. Widzimy, jak ich teatr staje się centrum życia kulturalnego, do którego ciągnęli ludzie ze świata (choćby słynna wizyta Sartre’a i Simone de Beauvoir). W tle jest jeszcze inna ważna postać – Józef Czapski, przyjaciel, dawny kochanek Heringa (warto przeczytać korespondencję Czapskiego i Heringa oraz „Tajny dziennik” Białoszewskiego, który przedstawia swój obraz przyjaźni z Ludwikiem i Ludmiłą). Pięcioletnia Ludmiła, patrząc na obrazy Czapskiego, zdecydowała, że będzie malarką i tak się stało. Ta książka jest nierówna, składa się ze wspomnień, migawek i wywiadów. Ale wspaniale, że powstała i że Murawska opowiedziała swoje życie i przypomniała losy Heringa, tej ważnej postaci w cieniu. wspomnieniach o jej rodzicach, Annie i Jarosławie Iwaszkiewiczach, i o ludziach, którzy gościli w ich domu w Stawisku. Pani Maria chętnie dzieliła się wspomnieniami o ludziach, z którymi krzyżowały się jej losy. A byli to ludzie tej miary, co Szymanowski, Miłosz, Hertz, Rubinstein, Konwicki, Wajda, długo by wymieniać wszystkich zaprzyjaźnionych z nią artystów, ale byli też ludzie prości, a niezwykli, z którymi pani Maria się zetknęła. Ich portrety znalazły się w tomie przygotowanym przez Agnieszkę Papieską. Jest ich razem ponad sto, większość liczy sobie co najwyżej półtorej strony, bo Maria Iwaszkiewicz nie potrzebowała wielu słów, by z czułością uchwycić to, co w portretowanym najciekawsze i żywe. A że była wyrozumiała dla ludzkich przywar – o jej niebywałym poczuciu humoru nie wspominając – smakuje się te pyszne anegdoty z wdzięcznością za dar jej pamięci. Jak ważne było dla niej, by pamiętać, potwierdza zresztą sama w zamykającym tom autoportrecie, przyznając, że choć jest już starą kobietą, która traci wzrok i słuch, to jedno jej pozostało – pamięć.