Twurobdowlercohciicei
To dość przykre, że najgłośniej mówi się o złej literaturze. Jacek Komuda, autor licznych powieści historycznych (pisanych w kontrze do Sienkiewicza) i fantasy, a także felietonista „Do Rzeczy”, opublikował w lipcowym numerze „Nowej Fantastyki” opowiadanie „Dalian, będziesz ćwiartowany!”. W kostium słowiańskiej fantazji i przy użyciu słowniczka staropolszczyzny po swojemu wpisał współczesność. Po jednej stronie obsadził tytułowego Daliana, prześladowanego homoseksualistę, po drugiej – dzielnych wojów wzorowanych na kibolskich bojówkach. Wedle autora opowiadanie „jest pastiszem sytuacji w obecnej Polsce”, wedle tłumacza i pisarza Piotra Tarczyńskiego – „turbolechickim, homofobicznym rzygiem”.
Sprawa stała się głośna, pojawiły się pytania o granice wolności literatury fantastycznej, obowiązki redakcji, rytualne oskarżenia o próby cenzury i zastraszania oraz wymachiwanie „1984” Orwella. Trudno bronić tekstu Komudy, nawet jeśli pominie się kontekst autora, który także pisząc felieton o rycerzach, musi wtrącić coś o „feministkach i genderystkach”, a w wywiadach koleżanki po piórze ocenia po urodzie. Sam sposób, w jaki konflikty z realnego świata zostały tu przełożone na materię literacką, jest czysto homofobiczny – od użytego języka, przez oś symetrii konfliktu, po fabułę („geje porywają dzieci dla szajki pedofilów”).
Czy wolno pisać takie rzeczy? Wolno, papier jest cierpliwy. Czy należy je publikować? To zupełnie inna kwestia. Czy jest miejsce na tego typu prozę, gdy sytuacja społeczności LGBT jest na skraju pogromowej? Czy pisarze i redaktorzy, nawet zajmujący się „bujaniem w obłokach”, nie powinni brać odpowiedzialności
za słowa? To pytanie nie tylko do fantastów – warto przypomnieć kontrowersje, jakie wzbudził niedawny literacki esej Janusza Rudnickiego o Jerzym Kosińskim, opublikowany przez „Wyborczą”. Tyle że ów tekst z miejsca został skontrowany kilkoma polemikami. Początkowa reakcja redakcji „Nowej Fantastyki” wskazywała na to, że nie miała świadomości problemu. I nic dziwnego – tekst wpisywał się w tradycję opowiadań, które przez lata ukazywały się w tym magazynie.
Prawa wyobraźnia
Wychodząca od 1982 r. „Fantastyka” (człon „Nowa” pojawił się w 1990 r.) to pismo zasłużone dla polskiej literatury gatunkowej. To na jego łamach debiutowali Andrzej Sapkowski czy Jacek Dukaj. W latach 80. było miejscem, w którym poważnie traktowało się komiks czy kino fantastyczne. Władza, która dała zielone światło dla wydawania pisma, widziała w nim wentyl; twórcy widzieli w nim oazę, w której językiem fantastyki można mówić o tym, o czym oficjalnie mówić nie wolno.
Ta tradycja mieszania polityki i fantastyki nie skończyła się po 1989 r., głównie za sprawą zmarłego rok temu redaktora Macieja Parowskiego, który preferował właśnie literaturę zaangażowaną, a lekceważąco traktował tzw. fantastykę rozrywkową, dostarczającą jedynie lunaparkowych przeżyć. Miał rację o tyle, że fantastyka jako gatunek dostarcza narzędzi, przez które można oglądać nasz świat – zwracać uwagę na zagrożenia, prorokować, śledzić i uwypuklać trendy. W ten sposób William Gibson „wynalazł” cyberprzestrzeń, Philip K. Dick pisał o duszącym prowincjonalnym kapitalizmie amerykańskim, a Stanisław Lem – o doświadczeniach Holokaustu.
Problem w tym, że polska fantastyka dostała „prawicowej wysypki” – zaangażowani ideologicznie fantaści, zamiast zajmować się wyzwaniami współczesności czy realnymi zagrożeniami, w tekstach przepracowywali swoje fobie. Oto katalog tematów, którymi straszyła „fantastyka zaangażowana” na przełomie milleniów: feminizm, weganizm, homoseksualizm, polityczna poprawność, Unia Europejska (w szczególności Niemcy), mniejszości narodowe z Azji i Afryki, dżihad, Żydzi, kolorowa prasa kobieca, Big Brother, parytety.
Jacek Komuda poza pisaniem zajmuje się rekonstrukcją historyczną i można odnieść wrażenie, że publikacja opowiadania „Dalian, będziesz ćwiartowany!” jest pewną rekonstrukcją wydarzeń z przeszłości. A dokładnie z 1998 r., gdy na łamach „NF” ukazały się opowiadania niejakiego Barnima Regalicy. Redaktor Parowski widział w nich „ostrzeżenie”, co się może stać, gdy w Polsce nadal będzie trwała „niby-wojna krzyża z gwiazdą” (było to świeżo po sporze o papieski krzyż na oświęcimskim żwirowisku). Sprawa podzieliła fandom i czytelników.
Niektórzy (podobno mniejszość) uznali, że „coś w tym jest” – to może lekko przesadzony, ale jednak obraz rzeczywistości („Unia Europejska zaraz każe nam przepraszać za polskie obozy śmierci i wypłacać odszkodowania!” – lęki, które wciąż są żywe w prawicowej narracji). „Najbardziej zdumiewające jest samo miejsce ich publikacji. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że podobne treści wypełniają ściany męskich ubikacji oraz audycje niektórych stacji radiowych. Bodajże po raz pierwszy znalazły się one jednak w jakimś normalnym czasopiśmie” – komentował w marcu 1998 r. Wojciech Orliński na łamach „Gazety Wyborczej”. Dziś w facebookowej dyskusji przypomina, że w tamtych czasach „to była ogólna cecha polskiego społeczeństwa” – straszenie poprawnością polityczną było w głównym nurcie, a teksty z prawicowej „Frondy” publicyści liberalni uznawali za „ciekawe”.
Fantastyka jest kobietą
Tyle że taka połajanka ze strony „Wyborczej” rozbiła się wówczas o mury fantastycznego getta. Twórcy i odbiorcy fantastyki żyli kompleksem wobec głównego nurtu, który nie traktował poważnie „opowieści o kosmitach” czy nisko oceniał filmy science fiction. W książce „Kobieca proza science fiction w Polsce – teoria trzech kręgów” (Wrocław 2018) Maria Głowacka ukazała ciekawy splot konfliktów, który po jednej stronie sytuował prawicowych, „pogardzanych” fantastów, a po drugiej – feministyczne pisarki nagradzane prestiżowymi nagrodami. Narracja „godnościowa” wzmacniała narrację
ideologiczną: najpierw było się fantastą, a dopiero potem miało jakieś poglądy polityczne. A jeśli nie czuło się dobrze z dominującą prawicową ideologią? Nie miało się dokąd pójść.
Dlaczego przebieg dyskusji po publikacji opowiadania Komudy wygląda zupełnie inaczej? Bo zmieniły się czasy; nastąpiła wymiana pokoleniowa. Za pewien przełom Głowacka uznała utworzenie w lutym 2017 r. grupy literackiej Harda Horda, zrzeszającej autorki uprawiające różne gatunki fantastyki. Impulsem było stworzenie katalogu „Fantastic Woman Writers of Poland” na londyńskie targi książki. W marcu 2019 r. pod tytułem „Harda Horda” ukazał się zbiór 12 opowiadań takich autorek, jak Ewa Białołęcka (debiutująca w 1993 r. w „Fenixie”, swego czasu zwana pierwszą damą polskiej fantasy), Anna Kańtoch (eksplorująca różne gatunki literackie), Aneta Jadowska (autorka m.in cyklu o bezkompromisowej Dorze Wilk) czy znana bardziej z głównonurtowej twórczości Aleksandra Zielińska. Podobnie o głos upomniało się fantastyczne środowisko LGBT – w sieci dostępny jest zbiór 44 tekstów „Tęczowe i fantastyczne: antologia queerowej fantastyki”.
Polska fantastyka przestaje być męskim klubem, w którym kobiety martwią się nie tylko o swoją rozpoznawalność, ale i bezpieczeństwo. W reportażu „Historie fandomowe” Tomasza Pindla autorka książek historycznych i fantasy Anna Brzezińska wspomina konwentowe życie dwie dekady temu: „zależy, z kim się zadawałaś. Byli bardzo fajni ludzie, ale była też grupa facetów, którzy (…) przyjeżdżali, chlali, spijali małolaty i (…) wykorzystywali je”. Dzisiejsze konwenty mają mechanizmy bezpieczeństwa, aby każda osoba, która spotka się z przemocą czy molestowaniem, wiedziała, że może uzyskać natychmiastową pomoc. Problemy nie przestały istnieć, ale wreszcie zaczęto coś z nimi robić.
Dwa lata temu w opublikowanym w „Wyborczej” tekście o przemianach polskiej fantastyki po 1989 r. napisałem, że „cała nadzieja na wyrwanie Polski (i fantazji o Polsce) z prawicowej zaściankowości leży w ogólnoświatowych ruchach progresywnych”. Nie chodziło mi o zbawienie, które przyjdzie z Zachodu niczym czarodziej Gandalf na białym koniu, ale o to, że współczesne środowisko fantastyczne nie siedzi już zamknięte w polskiej bańce narodowej, tylko uczestniczy w ogólnoświatowej wymianie popkulturowej. Progresywne wartości są standardem, zarówno w serialach Netflixa (cudownie niesłowiański „Wiedźmin”), jak i w grach komputerowych – m.in. w jednej z najważniejszych gier roku „The Last of Us II” (szerzej omówionej w POLITYCE 26). Ta zmiana dotknęła samą „Nową Fantastykę” – nawet jeśli dział prozy polskiej nie do końca wyrwał się z zaklętego kręgu polskiej prawicy, to publikacja nagradzanych opowiadań zagranicznych sprawiała, że pismo pozostało otwarte.
Wojna kulturowa w globalnej wiosce
Tak samo konflikt, który widać dziś w dyskusjach o tekście Komudy, nie jest kontynuacją historycznego sporu o prawicową wyobraźnię polskich fantastów, tylko echem trwającej od kilku lat ogólnoświatowej wojny (pop)kulturowej. Odzyskiwanie głosu przez rozmaite mniejszości spotyka się z reakcją alergiczną, sztucznie nagłaśnianą zresztą przez sieciowe, międzynarodowe fabryki politycznego chaosu i fake newsów, jak sterowane akcje nienawiści wymierzone we wspomnianą grę „The Last of Us II”.
Ale działa to w obie strony – polskie wydarzenia odbijają się echem za granicą. Dzięki nagłośnieniu na Twitterze sprawy publikacji tekstu Komudy przeciwniczki i przeciwnicy takich „homofobicznych rzygów” znaleźli sojuszników wśród zagranicznych autorów i autorek. Publikowanym w dziale zagranicznym „Nowej Fantastyki” twórcom nie uśmiechało się towarzystwo takich treści. Szybko pojawiły się protesty. A potem okazało się, że opowiadanie Komudy z tego samego cyklu pojawiło się w 2019 r. na łamach kwartalnika „Nowy Napis”, finansowanego przez resort kultury – i jego treść jest jeszcze gorsza niż tekstu z „NF”, zawiera opis sadystycznej i udanej „terapii konwersyjnej”, skompromitowanej idei „leczenia homoseksualizmu”. Tamta publikacja przeszła bez echa, pewnie także dlatego, że mało kto sięga po „Nowy Napis”.
Ostatecznie redakcja „Nowej Fantastyki” nie tylko przeprosiła za publikację, ale też zapowiedziała wydanie numeru specjalnego w całości poświęconego tematyce LGBT – w prozie i publicystyce – co wywołało histeryczną reakcję.
W chórze oburzonych znaleźli się jak zwykle prawicowi publicyści, którzy sięgnęli po sprawdzone argumenty: polityczną poprawność, Orwella (być może kiedyś odkryją, że to socjalista), a także oskarżenia o szarganie spuścizny Macieja Parowskiego. Trudno się z tym zgodzić – Maciej Parowski był konserwatystą, niekiedy zapiekłym w poglądach, ale był przy tym w jakiś sposób otwarty. Krytykującemu jego posunięcia Orlińskiemu wydawał nie tylko opowiadania, ale i książkę „Polska nie istnieje”.
Paradoks tej otwartości polegał na tym, że nie da się zbudować przestrzeni dla wszystkich. Pismo otwierające się na teksty takie, jak pełne nienawiści opowiadania Komudy, zamyka się na ludzi, których takie teksty krzywdzą. I jest to realna krzywda – obecność homofobicznych treści w przestrzeni publicznej buduje atmosferę przyzwolenia dla przemocy, także fizycznej.
Konflikt, który widać dziś w dyskusjach o tekście Komudy, jest echem ogólnoświatowej wojny
(pop)kulturowej.
Więcej wyobraźni!
Numer „Nowej Fantastyki” poświęcony tematyce LGBT (ma wyjść jesienią) i samo spostrzeżenie, że tolerowanie wykluczających postaw zbudowało nieprzyjemne środowisko to dobry pierwszy krok, ale przed polską fantastyką jeszcze dużo pracy. Żyjemy w trudnych i ciekawych czasach, w których potrzeba otwartych umysłów, a nie studiowania własnego pępka, wspominania dawnej chwały walki z komuną i jej widmami w latach 90. Przez aferę Komudy mało kto zwrócił uwagę na inne opowiadanie z tego numeru „NF” – „Zero Waste (H 2.0)” Tomasza Kołodziejczaka. A wydaje się symboliczne. W czasach zagłady klimatycznej (temat, który William Gibson uważa za obowiązkowy dla współczesnego Zeitgeistu) mistrz polskiej SF postanawia skupić się na prawdziwych problemach: ideologii wegańskiej i terrorze zero waste. Tyle że pisze znacznej lepiej od Jacka Komudy.
Być może to ostatnie podrygi starego, odchodzącego świata. Rodzima fantastyka znajduje się dziś w zupełnie innym miejscu niż 30 czy 20 lat temu – umościła się w głównym nurcie. Nominację do Nagrody Literackiej Gdynia i Nike zdobył w tym roku Radek Rak za powieść „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, w fantastyczny sposób przepisującej przemilczaną, ludową historię Polski. Pozostaje zacytować bohatera „Incepcji” Christophera Nolana: „Don’t be afraid to dream a little bigger, darling” – nie bójcie się otworzyć swojej wyobraźni na prawdziwe problemy, drodzy fantaści.