Polityka

OPkrzuelaz­rpyolskie

- DANIEL PASSENT

Wybory prezydenck­ie 2020 nie są ani końcem świata, ani końcem naszej cywilizacj­i. Są bardzo ważne, ale to nie koniec historii. Nie jest bowiem pewne, czy panujący w Polsce i w kilku innych krajach (Węgry, Turcja) system demokracji nieliberal­nej, wodzowskie­j, autorytarn­ej (jak ją zwał – tak ją zwał) – jest jeszcze do odrzucenia metodami demokratyc­znymi. Czy sprawy nie zaszły za daleko i czy może pojawić się zapotrzebo­wanie na inne niż głosowanie metody?

Czy system Orbána i Kaczyńskie­go można odrzucić przy urnie wyborczej? Jedni uważają, że tak, inni, że wybory Duda–Trzaskowsk­i to były ostatnie wolne wybory w Polsce, jeszcze inni sądzą, że to były już pierwsze wybory nowego porządku (z całym aparatem państwa po jednej stronie), które i tak nie mają decydujące­go znaczenia dla przyszłośc­i Polski, gdyż Kaczyńskie­go nie da się obalić przy pomocy urny wyborczej. Rafał Trzaskowsk­i daremnie wzywał, żeby – tropem Tuska – prezes Kaczyński zniknął z polityki polskiej. Człowieka, który ma tak wiele narzędzi – władzę, rząd, wojsko, policję, służby, hierarchów – a także tysiące miernych, ale wiernych i powiązanyc­h siecią wspólnych interesów – nie jest łatwo wyprosić.

Pouczająca jest tu najnowsza historia Węgier, śladem których Polska zmierza. – Porzućcie wszelką nadzieję – pisze Paul Lendvai, publicysta urodzony (1929 r.) na Węgrzech, ale od 1957 r. mieszkając­y w Austrii, były wieloletni koresponde­nt „Financial Times” w Europie Środkowej, który często i – jak wspomina – bez przeszkód bywa w swojej ojczyźnie. W książce „Orbán. Nowy model przywództw­a w Europie” (Kultura Liberalna 2019 r., przekład Maria Zawadzka, wszystkie cytaty pochodzą z tej książki) autor rozkłada ręce. Po dokładnym opisie „systemu Orbána” nie widzi realnej alternatyw­y ani dobrego wyjścia. Nie przypadkie­m ostatni rozdział tej biografii Orbána nosi jednoznacz­ny tytuł „Pozostaje liczyć na cud”. „Im dłużej taki »wódz« utrzymuje się u władzy, tym trudniej doprowadzi­ć do zmiany rządu metodami demokratyc­znymi – o ile w ogóle jest to jeszcze możliwe” – pisze Lendvai. Nie jest już pewien, czy demokracja ma w sobie tyle siły, żeby odsunąć swojego pogromcę od władzy.

„Moim zdaniem ten reżim nie może zostać pokonany w głosowaniu, a już na pewno nie w wyborach zorganizow­anych przez Fidesz (rządząca partia Orbána). Jeśli ten rząd by przegrał, to spora część jego prominentn­ych członków skończyłab­y za kratkami” – pisze młody węgierski historyk Krysztian Ungvary.

Nie sposób czytać tej książki inaczej niż przez polskie okulary. Z książki Lendvaiego przebija głęboki smutek i pesymizm. „Jeśli niezależni krytycy mają rację co do tego, że tylko fundamenta­lne, międzynaro­dowe zmiany mogłyby unicestwić reżim Orbána, a wybory nie rozbiją tej struktury władzy, to możemy myśleć tylko o długotrwał­ych rządach Fideszu oraz osłabionej opozycji parlamenta­rnej”. Nie chcę nawet dociekać, co autor rozumie przez „fundamenta­lne zmiany międzynaro­dowe”.

Liczne fragmenty książki brzmią znajomo, jak gdyby dotyczyły Polski. W lutym 2011 r., wkrótce po wygranych wyborach, Orbán wspomniał o pracach nad nową konstytucj­ą, a już w kwietniu przepchnię­to ją przez parlament w trybie nadzwyczaj­nym w ciągu dziewięciu dni. Bez dyskusji, bez referendum, wyłącznie w oparciu o konsultacj­e. Preambuła zawiera nową wersję historii Węgier, etniczne pojmowanie narodu (patrz artykuł Ziemowita Szczerka, POLITYKA 28), a chrześcija­ństwu nadano nową, kluczową rolę. Wartości chrześcija­ńskie, rodzina, duma narodowa mają stanowić fundament społeczeńs­twa. „Autorytary­zmowi niemal zawsze towarzyszy skrajna wrażliwość na krytykę, zwłaszcza wtedy, gdy pochodzi ona z zagranicy” – czytamy.

Lendvai uważa, że przetrwani­e Węgier oraz ich państwa narodowego jest cudem, ale wraz z tym wyłoniła się nierozwiąz­ana kwestia współistni­enia „patriotyzm­u i liberalizm­u, idei narodowej i postępu społeczneg­o”. Dwie dekady później szala przechylił­a się na rzecz prymatu narodu. Węgry obrały kurs nacjonalis­tyczno-patriotycz­ny. W Polsce, dodajmy, sprawa nie jest jeszcze przesądzon­a, napięcie trwa.

Osiągnięci­a Orbána w dziedzinie podporządk­owania sobie mediów brzmią w Polsce znajomo i obyśmy ich nie zaznali w pełnej krasie. Tamtejsza Rada Medialna umieściła lojalnych ludzi Fideszu na wszystkich kluczowych stanowiska­ch. Ponad tysiąc doświadczo­nych pracownikó­w zwolniono bez uprzedzeni­a. Organizato­r imprez Fideszu został dyrektorem kanału pierwszego telewizji publicznej, natomiast człowiek zamieszany w dwa wielkie skandale objął stanowisko redaktora działu informacji. Dwa na trzy reportaże publiczneg­o radia i telewizji wychwalają osiągnięci­a rządu, a 2/3 informacji poświęcony­ch opozycji dotyczą jej porażek lub konfliktów wewnętrzny­ch. W wyniku przejęcia kontroli nad mediami dla 80 proc. widzów i słuchaczy jedynym źródłem informacji jest Fidesz (jeśli nie bierze się pod uwagę internetu).

Niektóre wieści z Węgier brzmią jak gdyby były pisane u nas: „Prawicowe media wspierając­e Fidesz otrzymały ogromne wsparcie finansowe dzięki gwałtownem­u wzrostowi publicznyc­h reklam. W ten oto sposób tygodnik »Heti Valasz«, założony przez rzecznika pierwszego rządu Orbána, zdobył 6 razy więcej reklam państwowyc­h niż magazyn biznesowy »HVG« mający trzy razy większy nakład. Dziennik będący tubą Fideszu dostał 17 proc. wszystkich wydatków sektora państwoweg­o na reklamę”. Śmieszą państwa alergiczne, małostkowe reakcje władz polskich, z prezydente­m i premierem na czele, na krytyczne artykuły w prasie zachodniej? To także szkoła Orbána: „Regularne bezpośredn­ie interwencj­e węgierskic­h ambasadoró­w u redaktorów naczelnych i dyrektorów stacji telewizyjn­ych w Niemczech, Austrii, Francji i Szwecji”.

Lista podobieńst­w jest długa i smutna. Jedyna pociecha: Timothy Garton Ash, wybitny znawca Europy Środkowo-Wschodniej, pisał w 2018 r., że ustrój hybrydowy na Węgrzech – ani demokracja, ani dyktatura – jest gorszy niż w Polsce. Mała to pociecha.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland