Z sal do cel
Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej zmienione zapisy kodeksu karnego oceniają błąd popełniony przez lekarza w czasie udzielania pomocy medycznej podobnie jak brutalne pobicia skutkujące ciężkim kalectwem, użycie broni palnej w trakcie pobicia czy działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Wiceprezes NRL Krzysztof Madej uważa, że nie wolno traktować ratujących życie lekarzy jak członków mafii. Nieumyślne błędy popełnione przez lekarza przy ratowaniu pacjenta nie są tym samym, co czyny popełnione przez pospolitych przestępców. Powinno mieć to odzwierciedlenie w prawie.
Artykuł 37
Można by się więc cieszyć, że 14 lipca Trybunał Konstytucyjny uznał, że przeprowadzana w pośpiechu, bez zachowania wymaganych procedur, ubiegłoroczna nowelizacja kodeksu karnego jest niezgodna z ustawą zasadniczą, więc i zaostrzone kary za nieumyślne błędy lekarskie nie wchodzą w życie. Wypadałoby zatem podziękować prezydentowi Dudzie za skierowanie zmienionego kodeksu karnego do TK. Naprawdę jednak dziękować nie ma za co. Zanim bowiem TK wydał wyrok w sprawie nowelizacji kodeksu, Ministerstwo Sprawiedliwości postarało się, żeby zapisy o błędach lekarskich trafiły do tarczy 4.0 poświęconej walce ze skutkami pandemii. Ustawa, wraz z wrzutką o zaostrzeniu kar za nieumyślne błędy lekarskie, została przez prezydenta podpisana. Prezydent zakpił nie tylko z lekarzy, ale i z siebie.
Najwięcej obaw i emocji budzi artykuł 37a z kodeksu, który – zdaniem środowiska lekarskiego – może spowodować znaczny wzrost kar pozbawienia wolności za nieumyślne błędy. Bardzo ogranicza bowiem swobodę sądów w orzekaniu i wymierzaniu rodzaju kar, wymuszając w wielu wypadkach wyroki więzienia. Sąd od kary pozbawienia wolności może odstąpić tylko wtedy, gdyby – przy zastosowaniu poprzednich przepisów – okres pozbawienia wolności był krótszy niż rok. Do cel, obok przestępców, trafią lekarze.
Prof. Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego, a także szef Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego pisze na portalu Karne24.com: „poszły więc w górę dolne granice zagrożenia karą za bardzo wiele przestępstw, w tym za najbardziej kontrowersyjne: nielegalną aborcję, (…) błędy w sztuce lekarskiej”. Ministerstwo Sprawiedliwości odpowiedziało oświadczeniem: „Nie jest (…) prawdą, jakoby za nielegalną aborcję będzie grozić wyłącznie kara bezwzględnego więzienia. Sąd będzie mógł, jak do tej pory, zawieszać karę pozbawienia wolności, albo – jeśli oceni, że są ku temu podstawy – zamiennie stosować grzywnę lub karę ograniczenia wolności”. Ustne zapewnienia, że zmienione przepisy nie są wymierzone przeciwko lekarzom, kłócą się z tym, co mamy zapisane w tarczy 4.0.
Lekarze nie protestowali, gdy musieli walczyć z koronawirusem gołymi rękami, bo na początku pandemii brakowało nawet gumowych rękawiczek. Ratownicy męczyli się po kilkanaście godzin w tym samym kombinezonie ochronnym, nie mieli drugiego na zmianę. Nie buntowali się, gdy bez skutku błagali o testy, żeby – w razie czego – nie wszyscy musieli opuścić szpitale, by udać się na przymusową kwarantannę. Nie protestowali nawet wtedy, gdy wojewodowie publicznie zgłaszali pretensje, że nie wszyscy chcą się stawiać do pracy, w której państwo nie zapewnia im podstawowych środków bezpieczeństwa. Przymusowe skierowania do walki z Covid-19 dostawały wtedy schorowane osoby na emeryturze, a nawet samotne matki. Pracownicy służby zdrowia nie dyskutowali z zakazem pracy w innych – poza szpitalami – miejscach, gdyż zdawali sobie sprawę, że jest zasadny, choć do tej pory nie wszyscy doczekali się finansowej rekompensaty. Nie protestowali, bo wybierając zawód, wiedzieli, jaka to praca.
W środowisku z każdym dniem pandemii nastroje są jednak coraz gorsze. – Wirus obnażył niewydolność opieki zdrowotnej, a my zobaczyliśmy, że mimo porozumień podpisanych w wyniku protestu rezydentów w 2018 r. nie zrobiono nic dla poprawy systemu. Znów zaczyna się szczucie na lekarzy – uważa doktor Jarosław Biliński, jeden z liderów Porozumienia Rezydentów, obecnie wiceprezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. Dlatego Porozumienie Zawodów Medycznych zapowiedziało na 8 sierpnia manifestację. Pomaszerują pod Sejm w maseczkach, z zachowaniem koniecznego dystansu. Oprócz złości na ostrzejsze prawo, na niechęć polityków do usprawnienia służby zdrowia, nawet gdy trzeba przygotować się na drugą falę pandemii, jest w nich także strach, że szpitale zwiększonego naporu chorych mogą już nie wytrzymać. W takiej sytuacji nietrudno o powody do oskarżeń medyków o zaniedbania, za które winę ponosi ktoś inny.
Warto przywołać wypowiedź prof. Aleksandra Sieronia ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach z debaty „Geneza i miejsce błędu medycznego”. Uważa on, że źródłem i przyczyną wielu błędów medycznych jest sam system opieki medycznej. „Na przykład za mała liczba lekarzy i pielęgniarek oraz zbyt mała ilość czasu, jaki personel medyczny może poświęcić pacjentom. Powodem błędów mogą być zmęczenie, niedobór snu oraz nadmierny stres i przeciążenie pracą. A także brak dostatecznej ilości informacji o tym, co dolega pacjentowi i jak najlepiej mu pomóc”. To jakby opis sytuacji, która w polskim szpitalnictwie nie jest incydentalna, ale nagminna. Nasza zdrowotna, ale niezdrowa, normalność. Perspektywa kilku lat pozbawienia wolności za nieumyślny błąd lekarza na pewno tych przyczyn nie usunie. Może jednak spowodować, że lekarzy, których w publicznym systemie ochrony zdrowia jest u nas najmniej w Europie, będzie jeszcze mniej.
Spędzenia życia za kratkami boją się zwłaszcza chirurdzy i ginekolodzy. Doktor Jarosław Biliński obawia się, że lekarze przestaną się podejmować trudnych, ryzykownych operacji. Na przykład operacji na sercu płodu wewnątrzmacicznie, w łonie matki. Za duże ryzyko. Eksperci ostrzegają przed tak zwaną medycyną defensywną, czyli sytuacją, w której przywrócenie pacjentowi zdrowia nie będzie już dla lekarza priorytetem, tylko gromadzenie dowodów, że nie popełnił błędu. Kierowanie pacjenta na nie zawsze potrzebne badania jest skutkiem najmniej dolegliwym dla pacjentów, o wiele bardziej dla systemu. Bardziej należy się liczyć z przypadkami odsyłania trudnych do leczenia pacjentów do innej placówki z powodu rzekomego braku miejsc. Perspektywa więzienia dla lekarzy najmocniej uderzy w pacjentów.
System bez twarzy
Poszczuć na lekarzy jest łatwo. Co jakiś czas dowiadujemy się przecież o bulwersujących przypadkach zaniechań. Takich jak ten w szpitalu w Sosnowcu, gdzie chory z siną i opuchniętą nogą czekał w szpitalnym oddziale ratunkowym na pomoc 9 godzin. Zmarł, bo nikt nie próbował go ratować, lekarze byli zajęci. Czy zrozpaczona rodzina przekonana, że wcześniejsza interwencja uratowałaby życie 39-letniemu mężczyźnie, zada sobie pytanie, czy zawinił nieudolny system, czy konkretny lekarz? Dla niej liczy się to, że bliska osoba straciła życie. Do systemu trudniej mieć pretensje, jak mu postawić zarzuty? Nie ma twarzy.
Inny przykład. Zmarł młody człowiek po operacji żylaków, ponieważ lekarz – jak orzekł sąd przed kilkoma laty – nie wypisał mu po zabiegu leku przeciwzakrzepowego clexane. Popełnił błąd, za który został ukarany. Co się od tej pory zmieniło? Wyobraźmy sobie identyczną sytuację obecnie, przy obowiązujących przepisach z tarczy 4.0. Lekarz wypisał receptę
na lek. Natomiast rodzina nie była w stanie go wykupić, bo od lat jest niedostępny w aptekach (to jeden z najchętniej nielegalnie wywożonych za granicę specyfików w ramach tzw. importu równoległego). Listę takich leków podaje na swoich stronach Ministerstwo Zdrowia – clexane zajmuje na niej poczesne miejsce od kilku lat. Państwo nie jest w stanie rozwiązać problemu. Kogo oskarżyć ma rodzina, jeśli pacjent z braku leku umrze?
Zaostrzenie kar dla lekarzy nie spowoduje, że błędów lekarskich będzie mniej. W krajach, do których najchętniej emigrują polscy lekarze, na przykład skandynawskich, za nieumyślne błędy nie ląduje się w więzieniu. – Obowiązuje system no fault, czyli zasada, że służby medyczne o wszystkich błędach raportują, potem je analizują i wyciągają wnioski, aby w przyszłości nie popełniać ich więcej – tłumaczy Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta. Personel nie zamiata błędów pod dywan, nie boi się ich zgłaszać, bo nie jest za nie karany. Ten system jest także korzystniejszy dla pacjentów. Za błędy medyczne otrzymują oni szybko finansową rekompensatę. To system o wiele lepszy niż penalizacja.
Polska woli wsadzać do więzienia. Dlatego błędy, ze strachu przed karą, zamiata się pod dywan, nie analizuje przyczyn. Natomiast pacjenci, którzy czytają w mediach nawet o kilkumilionowych odszkodowaniach, w praktyce mają na nie nikłe szanse. Miały to zmienić wojewódzkie komisje do spraw orzekania o zdarzeniach medycznych, które obiecywały usprawnić system przyznawania odszkodowań. Zdaniem Chmielowca w praktyce nie działają.
Cień prokuratora
Trudne są także cywilne procesy o odszkodowania. Po pierwsze, są kosztowne. W razie przegranej pozywający musi pokryć wszystkie koszty procesu, wcześniej korzysta z równie drogiej pomocy prawnej. Skórka najczęściej okazuje się niewarta wyprawki. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2017 r. prowadzono 840 spraw o odszkodowanie za błędy medyczne, ale zasądzono je tylko w 216 przypadkach. Suma odszkodowań wyniosła zaledwie 13 mln zł. To studzi nadzieje pamiętających jeszcze sumę 5 mln zł, jaką zasądzono na rzecz Szwedki, która przeszła nieudaną operację piersi w polskiej klinice.
Przewlekłość procesów i niskie odszkodowania zniechęcają do podejmowania się spraw o błędy lekarskie nawet przez tzw. kancelarie odszkodowawcze. To właśnie ich, z powodu agresywnego sposobu pozyskiwania klientów, najbardziej obawiały się szpitale. Najczęściej umawiały się bowiem z poszkodowanym, że zapłaci im dopiero wtedy, gdy już otrzyma odszkodowanie. Biznes nie okazał się jednak intratny. – Większość kancelarii nie prowadzi już tego typu spraw – zapewnia Bartłomiej Krupa, prezes Polskiej Izby Doradców i Pośredników Odszkodowawczych. Teraz pomagają głównie frankowiczom.
Brakuje biegłych, a bez wnikliwych specjalistycznych ekspertyz błędu nie da się nikomu udowodnić. Eksperci nie chcą ich sporządzać nie tylko z powodu niskiej zapłaty za tego rodzaju zlecenia oraz solidarności zawodowej, ale także z obawy przed nękaniem. Opowieści o opiniach podważanych w prywatnych procesach wytaczanych przez wysokich urzędników państwowych mają efekt mrożący (słynna sprawa ojca ministra Zbigniewa Ziobry). Po co się narażać ministerstwu? Więc procesy ciągną się latami, a zapadające w końcu wyroki rzadko są po myśli poszkodowanych pacjentów lub ich rodzin.
Dlatego rośnie liczba spraw zgłaszanych prokuraturze. Tym bardziej że powstały specjalne komórki specjalizujące się w błędach medycznych. Według Prokuratury Krajowej w 2019 r. prowadzono już 5905 takich spraw, ale aż w 3611 przypadkach chodzi o błędy ze skutkiem śmiertelnym. W tym samym roku do sądów skierowano 192 akty oskarżenia wobec 274 podejrzanych. W 2016 r. spraw było mniej – 4963. Widać więc, że osoby uważające się za ofiary lekarzy z bezkosztowej drogi doniesienia do prokuratury korzystają coraz chętniej. Na pytanie – jakie wyroki zapadają w tego rodzaju sprawach – PK nie odpowiada.
Zaostrzenie kar za nieumyślnie spowodowane błędy lekarskie spowoduje zapewne zwiększoną liczbę doniesień do prokuratury. Wzrośnie strach medyków przed utratą wolności za pracę w fatalnie zorganizowanym i niedofinansowanym systemie ochrony zdrowia, w którym – z konieczności – błędów i ofiar będzie coraz więcej. A co będą z tego mieli pacjenci? Na lepsze leczenie nie mają co liczyć, na odszkodowania także nie. Pozostanie żal. Oczywiście – do lekarzy.