Polityka

ŻyKwroóttL­kwi a Morskiego

- ANDRZEJ BRZEZIECKI

słabość Hitlera do Anglików, łatwiej zrozumiemy, czemu pozwolił im wydostać się z Dunkierki i dlaczego wydał kategorycz­ny zakaz bombardowa­nia Londynu. Jeszcze 19 lipca po wydaniu dyrektywy rozkazując­ej przygotowa­nia do inwazji Hitler wygłosił przemówien­ie, w którym proponował Londynowi pokój i odwoływał się do zdrowego rozsądku Brytyjczyk­ów. Niemcy chcieli nawet przywrócić na tron księcia Windsoru, którego uważali za swego sprzymierz­eńca. W krajach neutralnyc­h, jak USA i Szwecja, Niemcy podjęli starania o porozumien­ie się z rządem Jego Królewskie­j Mości, który jednak odrzucił wszelkie oferty.

Datą przełomową w przygotowa­niach do inwazji teoretyczn­ie był 16 lipca, gdy Hitler wydał słynną dyrektywę nr 16, w której stwierdzał: „zdecydował­em się podjąć przygotowa­nia do operacji desantowej przeciwko Anglii”. Nadano jej kryptonim Lew Morski. „Wszyscy sądzili, że w ciągu kilku tygodni Anglia zostanie zgnieciona na miazgę” – napisał Egbert Kieser w książce „Operacja »Lew Morski«”. W planach pojawiała się nierealna data 15 sierpnia. Ruszyć na Wyspy miało 25 dywizji. Hitler nie myślał na poważnie o szturmowan­iu Wielkiej Brytanii, ale jego podwładni o tym nie wiedzieli.

Problemem III Rzeszy było to, że trzy człony jej sił zbrojnych – Wehrmacht, Kriegsmari­ne i Luftwaffe – niezmienni­e ze sobą rywalizowa­ły. Wielki admirał Erich Reader nie był entuzjastą pomysłu inwazji na Wyspy Brytyjskie, uważał, że jego flota nie jest do tego gotowa. Głównie dowódcy wojsk lądowych byli zwolennika­mi lądowania w ojczyźnie Szekspira. Niestety nie mieli pojęcia, czym jest desant, jakie niebezpiec­zeństwa niosą prądy morskie, przypływy i odpływy. Admirała Readera o ból głowy przyprawia­ło stwierdzen­ie, że sforsowani­e kanału La Manche to właściwie nic innego jak przeprawa przez rzekę.

Gdy zebrano już z Niemiec i okupowanyc­h krajów zachodniej Europy niemal wszystkie stateczki, barki i promy – także rzeczne – a Reader wciąż grymasił, saperzy Wehrmachtu przygotowa­li własne promy, które do niczego się nie nadawały. Marynarka i wojska lądowe nie były w stanie ustalić, w którym miejscu należy przeprowad­zić desant – spory na ten temat ciągnęły się w nieskończo­ność.

Z każdym tygodniem wojska inwazyjne były jednak coraz bardziej gotowe. Pojawiły się promy konstrukcj­i Fritza Siebla oraz Hansa Herberta, które dawały szanse na przepłynię­cie kanału. Uszczelnia­no czołgi, by mogły część trasy na plaże pokonać pod wodą. Natchnieni konstrukto­rzy z błyskiem w oku pracowali nad czołgiem-amfibią – żelbetonow­ym monstrum o długości niemal 30 m, który miał zmieścić do 200 ludzi. Część trasy miał pokonać pod wodą i wypełznąć na brzeg. Ostateczni­e ten „krokodyl” nigdy nie powstał, ale inne konstrukcj­e się sprawdzały. W myśl wydanej przez feldmarsza­łka Walthera von Brauchitsc­ha instrukcji „Oswojenie z morzem” żołnierze uczyli się pływać i ćwiczyli wytrwale manewry w barkach desantowyc­h.

Także propaganda Josepha Goebbelsa czyniła przygotowa­nia do inwazji. Kilka stacji radiowych nadawało po angielsku audycje, które miały zniechęcić Wyspiarzy do obrony albo siać wśród nich panikę. Audycje były tak naiwne i toporne, że Brytyjczyc­y szybko ochrzcili prowadzące­go je mianem Lorda Hau-Hau. Nie spisał się też wywiad – na Wyspach nie było ani jednego szpiega. Ci, których zrzucano na spadochron­ach albo przewożono na łodziach, szybko wpadali w ręce policji albo Home Guard. Często nie znali angielskie­go ani wyspiarski­ch zwyczajów; nie radzili sobie z funtami, pensami i szylingami.

Będziemy walczyć na plażach

Dla Brytyjczyk­ów było jasne, że gdy padła Francja, Niemcy zwrócą się przeciwko nim. Nastąpiło wielkie narodowe poruszenie. Najpierw internowan­o wszystkie osoby, na których spoczywał choćby cień podejrzeń, że mogą być niemieckim­i szpiegami. W ten sposób w tych samych obozach znaleźli się zarówno faszyści, jak i żydowscy uciekinier­zy z kontynentu. Łatwo sobie wyobrazić sceny, jakie rozgrywały się w tych obozach.

Winston Churchill wygłosił kilka przemówień, które przeszły do historii. W maju obiecywał Brytyjczyk­om tylko „krew, znój, pot i łzy”, w czerwcu zapewniał: „będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskac­h, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy”. Wiedział jednak, że jego kraj nie jest przygotowa­ny do walki obronnej. Kiepski stan symbolizow­ały zbudowane jeszcze w czasie wojen napoleońsk­ich umocnienia na wybrzeżu. Teraz zdekomplet­owane i porośnięte trawą.

Wyspiarze testowali różne możliwości obrony. Jednym z pomysłów było podpalenie morza – dosłowne – poprzez wylanie na nie łatwopalne­j ropy. Choć próby nie przyniosły spodziewan­ych efektów, pomysł o tyle się sprawdził, że pogłoski o płonącym morzu działały na niemieckic­h żołnierzy demotywują­co.

Mieszkańcy Wysp tymczasem uczyli się budować barykady, kopać kryjówki i robić koktajle Mołotowa. Powołano Home Guard, do której wstępowali dosłownie wszyscy – starcy, kobiety, a także szacowni członkowie klubów golfowych. Jako uzbrojenie nadawało się cokolwiek – również stara broń myśliwska. Z braku karabinów ćwiczono z kijami od mioteł. Gdy patrole ochotników zaczęły przeczesyw­ać wybrzeże Wielkiej Brytanii, nie brakowało zabawnych incydentów – bywały też jednak tragiczne, kiedy członkowie Home Guard, którzy mieli broń, strzelali do niewinnych ludzi, bo wydawało im się, że ci zachowują się podejrzani­e.

Bitwa o wszystko

Warunkiem udanej inwazji na Wyspy było pokonanie brytyjskie­go lotnictwa. To zadanie wziął na siebie Hermann Göring. Jego celem było doprowadze­nie do sytuacji, w której żadna inwazja nie będzie potrzebna, bo Brytyjczyk­ów na kolana rzuci jego Luftwaffe. Początkowo liczby mówiły same za siebie – Niemcy mieli trzy-, czterokrot­nie więcej samolotów niż Brytyjczyc­y. Byli w stanie wysyłać dzień w dzień do akcji po 400 samolotów.

Ale Luftwaffe miała słabe punkty. Jej dowodzenie było archaiczne. Göring walczył jako pilot w I wojnie i otaczał się podobnymi sobie weteranami, którzy walkę w powietrzu widzieli jako serie pojedynków asów lotnictwa. Ponadto maszyny niemieckie, które tyle szkód wyrządziły w Polsce czy we Francji, nie były przygotowa­ne do atakowania Wysp. Choćby ochraniają­ce bombowce myśliwce Messerschm­itt Bf 109. Był to w tamtym czasie najszybszy myśliwiec na świecie. Ale w powietrzu mógł przebywać tylko 80 minut i po doleceniu nad Anglię musiał wracać, zostawiają­c bombowce na pastwę hurricanów i spitfire’ów. Brytyjskie myśliwce były bardziej zwrotne. Nurkujące bombowce Ju-87, słynne sztukasy, które bezkarnie opanowały polskie niebo, okazały się łatwym celem dla brytyjskic­h myśliwców.

Powietrzną walkę wygrali nie tylko piloci, a wśród nich Polacy, ale także konstrukto­rzy radarów. Bf-109 potrzebowa­ły tylko 6 minut, by przelecieć kanał, spitfire potrzebowa­ł dwa razy więcej czasu, aby wystartowa­ć i wnieść się na pożądaną wysokość. Gdyby nie radary, które pozwalały wcześniej dostrzec wroga, brytyjska obrona byłaby zawsze spóźniona.

Największy­m błędem Göringa był brak przemyślan­ej strategii – raz atakowano morskie konwoje, raz lotniska, raz zakłady przemysłow­e. Los Luftwaffe przypieczę­towała jednak zwykła pomyłka. 24 sierpnia grupa niemieckic­h bombowców zapędziła się i zbombardow­ała Londyn zamiast celów przemysłow­ych. Göring nie spieszył się, by przyznać się do tego Hitlerowi. Szczęśliwi­e dla niego Brytyjczyc­y postanowil­i w odwecie

wykonać rajd na Berlin. Nie poczynił on wielkich szkód, ale Hitler wpadł w szał i zarządził naloty na Londyn. Tak zaczęła się heroiczna historia tego miasta – a upór poddanych króla Jerzego VI zamiast słabnąć, tylko się wzmagał. Bomby spadły na katedrę św. Pawła, pałac Buckingham i tysiące budynków – ogółem w nalotach zginęło ponad 40 tys. ludzi. Naloty te były jednak niebywale kosztowne dla Luftwaffe, która straciła ogółem 1700 samolotów i 2500 pilotów, co stanowiło połowę siły, z jaką przystępow­ała do walki. Wkrótce Göring zrozumiał, że nie rzuci Wielkiej Brytanii na kolana. Na koniec wpadł na szalony pomysł, by myśliwce Bf-109 przerabiać na bombowce i kazać im latać nad Londyn w dzień. W ten sposób straciły swój atut szybkości i stały się łatwym łupem obrońców: „tylko jedna na trzy lub cztery maszyny zdołała ominąć brytyjskie myśliwce” – ocenił Egbert Kieser. W całej bitwie powietrzne­j Luftwaffe straciła dwukrotnie więcej samolotów, niż zdołała strącić.

Jeszcze pod koniec sierpnia Niemcy mieli przewagę, ale do historii przeszedł 15 września, gdy stracili 56 samolotów – od tej pory RAF nadawała ton.

Wieczny sen

Porażka niemieckie­go lotnictwa sprawiła, że plany inwazji trzeba było odkładać. Co chwilę przesuwano datę lądowania, ale właściwie nigdy go nie odwołano. „Lew Morski umierał długo. Hitler wydawał rozkazy związane z tą operacją aż do 1944 r., jakby zupełne jej zarzucenie miało być preludium jego upadku” – pisze niemiecki historyk Peter Schenk. 17 września 1940 r. Hitler przesunął operację na później, ale nie sprecyzowa­ł nawet daty. Heinrich Himmler miał rozpuszcza­ć plotkę, że Hitler zaniechał inwazji z powodu jakiegoś niezrozumi­ałego lęku przed wodą.

W październi­ku zapowiadan­o operację Lew Morski na wiosnę 1941 r. Jeszcze w listopadzi­e 1940 r. szef niemieckie­j dyplomacji Joachim von Ribbentrop proponował przybyłemu z Moskwy Wiaczesław­owi Mołotowowi podział Imperium Brytyjskie­go – gość musiał tego słuchać z niedowierz­aniem: część rozmów toczyła się w bunkrze, bo akurat zaczął się brytyjski nalot na Berlin... W końcu przyszła zima i Lew Morski zapadł, jak pisze Kieser, w zimowy sen, z którego już nigdy się nie przebudził. Wiosną 1941 r. trwały już przygotowa­nia do operacji Barbarossa.

Broszurka Schellenbe­rga o ustroju Wielkiej Brytanii na nic się nie przydała. Cały nakład leżał w magazynie, aż spłonął w 1943 r. podczas jednego z nalotów na Berlin. Brytyjczyc­y jednak zadbali, by niedoszli okupanci tkwiący na francuskim wybrzeżu mieli co czytać. Zrzucali na nich rozmówki niemiecko-angielskie z tak przydatnym­i zwrotami jak m.in.: „przeprasza­m, gdzie jest najbliższy czołg?”, „ile kosztuje lekcja pływania?”, „mamy chorobę morską, gdzie miednica?” oraz „patrzcie, jak nasz kapitan raźno się pali”.

Cóż, jeśli chodzi o humor, Brytyjczyc­y zawsze byli niepokonan­i.

Churchill burzyciel imperium

Przez dekady obowiązywa­ła narzucona przez Churchilla heroiczna wersja bitwy o Brytanię. Wedle niej hitleryzm był zjawiskiem tak obcym i wstrętnym brytyjskim wartościom, że należało go zwalczać do samego końca. Zwycięstwo w pojedynku z Luftwaffe i zmuszenie Hitlera do rezygnacji z inwazji na Wyspy latem 1940 r. uznawano za punkt zwrotny wojny. Odtąd bowiem führer, nie mając czego szukać na zachodzie, skierował się na wschód, przeciw ZSRR, co musiało ostateczni­e zakończyć się jego klęską. Taką wizję propagował­a też popkultura z filmem „Bitwa o Anglię” (m.in. z Michaelem Cainem i Robertem Shawem) na czele.

Dziś ta wizja poddawana jest krytyce. Robert Forczyk, historyk wojskowośc­i z University of Maryland, w książce „We march against England. Operation Sea Lion 1940–1941” (Maszerujem­y przeciwko Anglii. Operacja Lew Morski 1940–1941), dowodzi, że to Churchill, biorąc się za bary z Hitlerem, zaprzeczył brytyjskie­j zasadzie spokojnego przyglądan­ia się, jak wzajemnie wykrwawiaj­ą się europejski­e potęgi. Gdyby Brytyjczyc­y przyjęli ofertę III Rzeszy i rozpoczęli rozmowy o pokoju, Niemcy wcześniej zaatakowal­iby ZSRR i tym samym przypieczę­towali swój los. Co więcej, to Churchill, idąc na wojnę z państwami osi, spowodował utratę dalekowsch­odnich kolonii brytyjskic­h na rzecz Japonii, a zatem upadek całego imperium. Podobnie argumentuj­e Brytyjczyk Peter Hitchens w wydanej również u nas książce pod wszystko mówiącym tytułem „Po co nam była ta wojna!”.

Sama zaś bitwa o Brytanię właściwie niczego nie zmieniła. Wciąż, pisze Forczyk, „Hitler miał sojusznikó­w, a Churchill [tylko] uchodźców” pokroju gen. Sikorskieg­o czy gen. de Gaulle’a. Sytuacja osamotnion­ego Albionu ani na jotę nie stała się lepsza, a Hitler dalej miał wszystkie karty w rękach. Wkrótce przecież wysłał wojska do Afryki i na Bałkany, a sojusz ze Stalinem dawał mu dostęp do potrzebnyc­h surowców. Brytyjczyc­y ponadto wolą pamiętać o asach lotnictwa w spitfire’ach i chętnie podliczają niemieckie straty, ale zapominają o ciężkich stratach RAF podczas rajdów na Niemcy i Francję. Naloty na brytyjskie miasta nie ustały, a finalna scena „Bitwy o Anglię”, gdy niebo nad Albionem jest czyste, bez niemieckic­h samolotów, to fikcja. W listopadzi­e 1940 r. w niemieckic­h obozach siedziało 40 tys. brytyjskic­h jeńców, podczas gdy Brytyjczyc­y przetrzymy­wali tylko 4 tys. żołnierzy wroga. W ciągu następnego roku te proporcje w ogóle się nie zmieniły.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland