ŻyKwroóttLkwi a Morskiego
słabość Hitlera do Anglików, łatwiej zrozumiemy, czemu pozwolił im wydostać się z Dunkierki i dlaczego wydał kategoryczny zakaz bombardowania Londynu. Jeszcze 19 lipca po wydaniu dyrektywy rozkazującej przygotowania do inwazji Hitler wygłosił przemówienie, w którym proponował Londynowi pokój i odwoływał się do zdrowego rozsądku Brytyjczyków. Niemcy chcieli nawet przywrócić na tron księcia Windsoru, którego uważali za swego sprzymierzeńca. W krajach neutralnych, jak USA i Szwecja, Niemcy podjęli starania o porozumienie się z rządem Jego Królewskiej Mości, który jednak odrzucił wszelkie oferty.
Datą przełomową w przygotowaniach do inwazji teoretycznie był 16 lipca, gdy Hitler wydał słynną dyrektywę nr 16, w której stwierdzał: „zdecydowałem się podjąć przygotowania do operacji desantowej przeciwko Anglii”. Nadano jej kryptonim Lew Morski. „Wszyscy sądzili, że w ciągu kilku tygodni Anglia zostanie zgnieciona na miazgę” – napisał Egbert Kieser w książce „Operacja »Lew Morski«”. W planach pojawiała się nierealna data 15 sierpnia. Ruszyć na Wyspy miało 25 dywizji. Hitler nie myślał na poważnie o szturmowaniu Wielkiej Brytanii, ale jego podwładni o tym nie wiedzieli.
Problemem III Rzeszy było to, że trzy człony jej sił zbrojnych – Wehrmacht, Kriegsmarine i Luftwaffe – niezmiennie ze sobą rywalizowały. Wielki admirał Erich Reader nie był entuzjastą pomysłu inwazji na Wyspy Brytyjskie, uważał, że jego flota nie jest do tego gotowa. Głównie dowódcy wojsk lądowych byli zwolennikami lądowania w ojczyźnie Szekspira. Niestety nie mieli pojęcia, czym jest desant, jakie niebezpieczeństwa niosą prądy morskie, przypływy i odpływy. Admirała Readera o ból głowy przyprawiało stwierdzenie, że sforsowanie kanału La Manche to właściwie nic innego jak przeprawa przez rzekę.
Gdy zebrano już z Niemiec i okupowanych krajów zachodniej Europy niemal wszystkie stateczki, barki i promy – także rzeczne – a Reader wciąż grymasił, saperzy Wehrmachtu przygotowali własne promy, które do niczego się nie nadawały. Marynarka i wojska lądowe nie były w stanie ustalić, w którym miejscu należy przeprowadzić desant – spory na ten temat ciągnęły się w nieskończoność.
Z każdym tygodniem wojska inwazyjne były jednak coraz bardziej gotowe. Pojawiły się promy konstrukcji Fritza Siebla oraz Hansa Herberta, które dawały szanse na przepłynięcie kanału. Uszczelniano czołgi, by mogły część trasy na plaże pokonać pod wodą. Natchnieni konstruktorzy z błyskiem w oku pracowali nad czołgiem-amfibią – żelbetonowym monstrum o długości niemal 30 m, który miał zmieścić do 200 ludzi. Część trasy miał pokonać pod wodą i wypełznąć na brzeg. Ostatecznie ten „krokodyl” nigdy nie powstał, ale inne konstrukcje się sprawdzały. W myśl wydanej przez feldmarszałka Walthera von Brauchitscha instrukcji „Oswojenie z morzem” żołnierze uczyli się pływać i ćwiczyli wytrwale manewry w barkach desantowych.
Także propaganda Josepha Goebbelsa czyniła przygotowania do inwazji. Kilka stacji radiowych nadawało po angielsku audycje, które miały zniechęcić Wyspiarzy do obrony albo siać wśród nich panikę. Audycje były tak naiwne i toporne, że Brytyjczycy szybko ochrzcili prowadzącego je mianem Lorda Hau-Hau. Nie spisał się też wywiad – na Wyspach nie było ani jednego szpiega. Ci, których zrzucano na spadochronach albo przewożono na łodziach, szybko wpadali w ręce policji albo Home Guard. Często nie znali angielskiego ani wyspiarskich zwyczajów; nie radzili sobie z funtami, pensami i szylingami.
Będziemy walczyć na plażach
Dla Brytyjczyków było jasne, że gdy padła Francja, Niemcy zwrócą się przeciwko nim. Nastąpiło wielkie narodowe poruszenie. Najpierw internowano wszystkie osoby, na których spoczywał choćby cień podejrzeń, że mogą być niemieckimi szpiegami. W ten sposób w tych samych obozach znaleźli się zarówno faszyści, jak i żydowscy uciekinierzy z kontynentu. Łatwo sobie wyobrazić sceny, jakie rozgrywały się w tych obozach.
Winston Churchill wygłosił kilka przemówień, które przeszły do historii. W maju obiecywał Brytyjczykom tylko „krew, znój, pot i łzy”, w czerwcu zapewniał: „będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy”. Wiedział jednak, że jego kraj nie jest przygotowany do walki obronnej. Kiepski stan symbolizowały zbudowane jeszcze w czasie wojen napoleońskich umocnienia na wybrzeżu. Teraz zdekompletowane i porośnięte trawą.
Wyspiarze testowali różne możliwości obrony. Jednym z pomysłów było podpalenie morza – dosłowne – poprzez wylanie na nie łatwopalnej ropy. Choć próby nie przyniosły spodziewanych efektów, pomysł o tyle się sprawdził, że pogłoski o płonącym morzu działały na niemieckich żołnierzy demotywująco.
Mieszkańcy Wysp tymczasem uczyli się budować barykady, kopać kryjówki i robić koktajle Mołotowa. Powołano Home Guard, do której wstępowali dosłownie wszyscy – starcy, kobiety, a także szacowni członkowie klubów golfowych. Jako uzbrojenie nadawało się cokolwiek – również stara broń myśliwska. Z braku karabinów ćwiczono z kijami od mioteł. Gdy patrole ochotników zaczęły przeczesywać wybrzeże Wielkiej Brytanii, nie brakowało zabawnych incydentów – bywały też jednak tragiczne, kiedy członkowie Home Guard, którzy mieli broń, strzelali do niewinnych ludzi, bo wydawało im się, że ci zachowują się podejrzanie.
Bitwa o wszystko
Warunkiem udanej inwazji na Wyspy było pokonanie brytyjskiego lotnictwa. To zadanie wziął na siebie Hermann Göring. Jego celem było doprowadzenie do sytuacji, w której żadna inwazja nie będzie potrzebna, bo Brytyjczyków na kolana rzuci jego Luftwaffe. Początkowo liczby mówiły same za siebie – Niemcy mieli trzy-, czterokrotnie więcej samolotów niż Brytyjczycy. Byli w stanie wysyłać dzień w dzień do akcji po 400 samolotów.
Ale Luftwaffe miała słabe punkty. Jej dowodzenie było archaiczne. Göring walczył jako pilot w I wojnie i otaczał się podobnymi sobie weteranami, którzy walkę w powietrzu widzieli jako serie pojedynków asów lotnictwa. Ponadto maszyny niemieckie, które tyle szkód wyrządziły w Polsce czy we Francji, nie były przygotowane do atakowania Wysp. Choćby ochraniające bombowce myśliwce Messerschmitt Bf 109. Był to w tamtym czasie najszybszy myśliwiec na świecie. Ale w powietrzu mógł przebywać tylko 80 minut i po doleceniu nad Anglię musiał wracać, zostawiając bombowce na pastwę hurricanów i spitfire’ów. Brytyjskie myśliwce były bardziej zwrotne. Nurkujące bombowce Ju-87, słynne sztukasy, które bezkarnie opanowały polskie niebo, okazały się łatwym celem dla brytyjskich myśliwców.
Powietrzną walkę wygrali nie tylko piloci, a wśród nich Polacy, ale także konstruktorzy radarów. Bf-109 potrzebowały tylko 6 minut, by przelecieć kanał, spitfire potrzebował dwa razy więcej czasu, aby wystartować i wnieść się na pożądaną wysokość. Gdyby nie radary, które pozwalały wcześniej dostrzec wroga, brytyjska obrona byłaby zawsze spóźniona.
Największym błędem Göringa był brak przemyślanej strategii – raz atakowano morskie konwoje, raz lotniska, raz zakłady przemysłowe. Los Luftwaffe przypieczętowała jednak zwykła pomyłka. 24 sierpnia grupa niemieckich bombowców zapędziła się i zbombardowała Londyn zamiast celów przemysłowych. Göring nie spieszył się, by przyznać się do tego Hitlerowi. Szczęśliwie dla niego Brytyjczycy postanowili w odwecie
wykonać rajd na Berlin. Nie poczynił on wielkich szkód, ale Hitler wpadł w szał i zarządził naloty na Londyn. Tak zaczęła się heroiczna historia tego miasta – a upór poddanych króla Jerzego VI zamiast słabnąć, tylko się wzmagał. Bomby spadły na katedrę św. Pawła, pałac Buckingham i tysiące budynków – ogółem w nalotach zginęło ponad 40 tys. ludzi. Naloty te były jednak niebywale kosztowne dla Luftwaffe, która straciła ogółem 1700 samolotów i 2500 pilotów, co stanowiło połowę siły, z jaką przystępowała do walki. Wkrótce Göring zrozumiał, że nie rzuci Wielkiej Brytanii na kolana. Na koniec wpadł na szalony pomysł, by myśliwce Bf-109 przerabiać na bombowce i kazać im latać nad Londyn w dzień. W ten sposób straciły swój atut szybkości i stały się łatwym łupem obrońców: „tylko jedna na trzy lub cztery maszyny zdołała ominąć brytyjskie myśliwce” – ocenił Egbert Kieser. W całej bitwie powietrznej Luftwaffe straciła dwukrotnie więcej samolotów, niż zdołała strącić.
Jeszcze pod koniec sierpnia Niemcy mieli przewagę, ale do historii przeszedł 15 września, gdy stracili 56 samolotów – od tej pory RAF nadawała ton.
Wieczny sen
Porażka niemieckiego lotnictwa sprawiła, że plany inwazji trzeba było odkładać. Co chwilę przesuwano datę lądowania, ale właściwie nigdy go nie odwołano. „Lew Morski umierał długo. Hitler wydawał rozkazy związane z tą operacją aż do 1944 r., jakby zupełne jej zarzucenie miało być preludium jego upadku” – pisze niemiecki historyk Peter Schenk. 17 września 1940 r. Hitler przesunął operację na później, ale nie sprecyzował nawet daty. Heinrich Himmler miał rozpuszczać plotkę, że Hitler zaniechał inwazji z powodu jakiegoś niezrozumiałego lęku przed wodą.
W październiku zapowiadano operację Lew Morski na wiosnę 1941 r. Jeszcze w listopadzie 1940 r. szef niemieckiej dyplomacji Joachim von Ribbentrop proponował przybyłemu z Moskwy Wiaczesławowi Mołotowowi podział Imperium Brytyjskiego – gość musiał tego słuchać z niedowierzaniem: część rozmów toczyła się w bunkrze, bo akurat zaczął się brytyjski nalot na Berlin... W końcu przyszła zima i Lew Morski zapadł, jak pisze Kieser, w zimowy sen, z którego już nigdy się nie przebudził. Wiosną 1941 r. trwały już przygotowania do operacji Barbarossa.
Broszurka Schellenberga o ustroju Wielkiej Brytanii na nic się nie przydała. Cały nakład leżał w magazynie, aż spłonął w 1943 r. podczas jednego z nalotów na Berlin. Brytyjczycy jednak zadbali, by niedoszli okupanci tkwiący na francuskim wybrzeżu mieli co czytać. Zrzucali na nich rozmówki niemiecko-angielskie z tak przydatnymi zwrotami jak m.in.: „przepraszam, gdzie jest najbliższy czołg?”, „ile kosztuje lekcja pływania?”, „mamy chorobę morską, gdzie miednica?” oraz „patrzcie, jak nasz kapitan raźno się pali”.
Cóż, jeśli chodzi o humor, Brytyjczycy zawsze byli niepokonani.
Churchill burzyciel imperium
Przez dekady obowiązywała narzucona przez Churchilla heroiczna wersja bitwy o Brytanię. Wedle niej hitleryzm był zjawiskiem tak obcym i wstrętnym brytyjskim wartościom, że należało go zwalczać do samego końca. Zwycięstwo w pojedynku z Luftwaffe i zmuszenie Hitlera do rezygnacji z inwazji na Wyspy latem 1940 r. uznawano za punkt zwrotny wojny. Odtąd bowiem führer, nie mając czego szukać na zachodzie, skierował się na wschód, przeciw ZSRR, co musiało ostatecznie zakończyć się jego klęską. Taką wizję propagowała też popkultura z filmem „Bitwa o Anglię” (m.in. z Michaelem Cainem i Robertem Shawem) na czele.
Dziś ta wizja poddawana jest krytyce. Robert Forczyk, historyk wojskowości z University of Maryland, w książce „We march against England. Operation Sea Lion 1940–1941” (Maszerujemy przeciwko Anglii. Operacja Lew Morski 1940–1941), dowodzi, że to Churchill, biorąc się za bary z Hitlerem, zaprzeczył brytyjskiej zasadzie spokojnego przyglądania się, jak wzajemnie wykrwawiają się europejskie potęgi. Gdyby Brytyjczycy przyjęli ofertę III Rzeszy i rozpoczęli rozmowy o pokoju, Niemcy wcześniej zaatakowaliby ZSRR i tym samym przypieczętowali swój los. Co więcej, to Churchill, idąc na wojnę z państwami osi, spowodował utratę dalekowschodnich kolonii brytyjskich na rzecz Japonii, a zatem upadek całego imperium. Podobnie argumentuje Brytyjczyk Peter Hitchens w wydanej również u nas książce pod wszystko mówiącym tytułem „Po co nam była ta wojna!”.
Sama zaś bitwa o Brytanię właściwie niczego nie zmieniła. Wciąż, pisze Forczyk, „Hitler miał sojuszników, a Churchill [tylko] uchodźców” pokroju gen. Sikorskiego czy gen. de Gaulle’a. Sytuacja osamotnionego Albionu ani na jotę nie stała się lepsza, a Hitler dalej miał wszystkie karty w rękach. Wkrótce przecież wysłał wojska do Afryki i na Bałkany, a sojusz ze Stalinem dawał mu dostęp do potrzebnych surowców. Brytyjczycy ponadto wolą pamiętać o asach lotnictwa w spitfire’ach i chętnie podliczają niemieckie straty, ale zapominają o ciężkich stratach RAF podczas rajdów na Niemcy i Francję. Naloty na brytyjskie miasta nie ustały, a finalna scena „Bitwy o Anglię”, gdy niebo nad Albionem jest czyste, bez niemieckich samolotów, to fikcja. W listopadzie 1940 r. w niemieckich obozach siedziało 40 tys. brytyjskich jeńców, podczas gdy Brytyjczycy przetrzymywali tylko 4 tys. żołnierzy wroga. W ciągu następnego roku te proporcje w ogóle się nie zmieniły.