Polityka

Nagle stali się niezbędni

- ANDRZEJ ROMANOWSKI

Może to wstyd z powodu naro‑ dowej hańby, a może przejaw nie całkiem czystego sumie‑ nia, lecz rzadko pamiętamy, że latem 1920 r. szła na Pol‑ skę nie tylko Armia Czerwona, ale też ukryte za jej plecami dwa ośrodki nowej, sowieckiej władzy. Pierwszy, Galicyjski Komitet Rewolucyjn­y (Galrewkom), utwo‑ rzyła partia bolszewick­a już 8 lipca w od‑ bitym Polakom Kijowie, a jego kierownic‑ two oddała komisarzow­i polityczne­mu 14. Armii, Ukraińcowi Wołodymyro­wi Zatonskiem­u.

Drugi, Tymczasowy Komitet Rewolucyj‑ ny Polski (Polrewkom), powołała partia 23 lipca w Smoleńsku; jego kierownict­wo objął Polak, z pochodzeni­a szlachcic, Ju‑ lian Marchlewsk­i, choć faktycznie spra‑ wował je przewodnic­zący bolszewick­iej Czeki, również Polak i również z pocho‑ dzenia szlachcic, Feliks Dzierżyńsk­i. Pierwszy komitet proklamowa­ł 15 lipca Galicyjską Socjalisty­czną Republikę Ra‑ dziecką, po czym 1 sierpnia przeniósł się do Tarnopola. Drugi komitet wydał 30 lipca w Wilnie „Manifest do polskiego ludu roboczego miast i wsi”, zapowiada‑ jący utworzenie Polskiej Socjalisty­cznej Republiki Radzieckie­j, po czym przeniósł się do Białegosto­ku. Wkrótce potem ścisłe kierownict­wo Polrewkomu – Dzierżyńsk­i, Marchlewsk­i i żydowsko‑polski weteran socjalizmu Feliks Kon – stanęło u wrót Warszawy w Wyszkowie.

OBA KOMITETY UCIEKŁY Z POLSKI razem z Armią Czerwoną:

Polrewkom – 20 sierpnia, Galrewkom – 15 wrze‑ śnia. A Stefan Żeromski, podążający śladem Polrewkomu, napisał w reporta‑ żu „Na probostwie w Wyszkowie”: „Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwieczneg­o naprowadzi­ł, zdeptał ją, stratował, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziems­kiego żołdac‑ twa, ten się wyzuł z ojczyzny. Nie może ona być dla niego już nigdy domem ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zaj‑ mie mogiła”.

Czy – gdyby żył – powtórzyłb­y Żeromski te słowa w 1944 r. wobec Polskiego Komi‑ tetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN)? Nie można mieć co do tego wątpliwośc­i. Mimo zmiany nazewnictw­a szedł PKWN na Polskę dokładnie tak jak dwa komitety z 1920 r.: razem z Armią Czerwoną. I tak jak one został powołany wcześniej – w tym przypadku w Moskwie przez Stalina…

A jednak natychmias­t pojawiły się też różnice. PKWN, idąc z Armią Czerwoną, szedł również z powstałym już wcześniej, kierowanym przez komunistów, lecz re‑ krutującym się w znacznej mierze z daw‑ nych zesłańców, prawie 100‑tysięcznym Wojskiem Polskim. Gdyby zaś w roku 1920 powstała Polska Republika Sowiecka, to nie tylko nie objęłaby większości (o ile nie całej) Galicji, bo nią zająłby się Galrew‑ kom, ale także Pomorza i Wielkopols­ki, bowiem bolszewicy gwarantowa­li Niem‑ com nienarusza­lność ich granicy sprzed I wojny światowej. Natomiast w 1944 r. Ar‑ mia Czerwona niszczyła wprawdzie struk‑ tury polskiej państwowoś­ci, lecz przede wszystkim wypierała z Polski okupanta niemieckie­go. W dodatku za ziemie tra‑ cone na wschodzie ofiarowywa­no dużą rekompensa­tę na zachodzie – z ziem nie‑ mieckich właśnie.

Ale różnic było jeszcze więcej…

ALTERNATYW­A, JAKA W LATACH 1944–45 STAŁA PRZED POLSKĄ, nie brzmiała: państwo „komunistyc­zne” czy „burżuazyjn­e”.

Brzmiała ona: Polska Republika Sowiecka w składzie ZSRR (bądź włączona do tworów pod‑ porządkowa­nych Moskwie, sfederowan­a z Czechosłow­acją i Białorusią) czy Polska rządzona przez komunistów, ale pozo‑ stająca – jak Mongolia – poza Związkiem. Jednak objęcie władzy przez komunistów było w każdym przypadku nieuchronn­e. Wobec geopolityc­znego położenia Polski wariant finlandyza­cji prawdopodo­bnie nigdy nie wchodził w grę, a władzę rodzi‑ mych komunistów mogła zastąpić tylko – jak niegdyś zauważała prof. Krystyna Kersten – sowiecka okupacja wojskowa albo – jak w „Stalinizmi­e w Polsce” pisał prof. Andrzej Werblan – „rządy czysto na‑ miestnicze lub nawet inkorporac­ja”.

Jeszcze Zofii Dzierżyńsk­iej, wdowie po Feliksie, nie mieściło się w głowie, by Polska komunistyc­zna mogła istnieć poza ZSRR. Jednak polsko-żydowski komunista Alfred Lampe propagował już polską odrębność. Nie sądzę, by był samodzieln­y, tak jak nie wierzę w samodzieln­ość jego ideowego spadkobier­cy Jakuba Bermana. Ale podobnie myślał też w okupowanym przez Niemców kraju I sekretarz Polskiej Partii Robotnicze­j (PPR) Władysław Gomułka. Jego partia (podobnie jak – w okresie międzywoje­nnym – tzw. większości­owcy w KPP) nie negowała już hasła niepodległ­ości Polski.

Tymczasem Stalin działał metodyczni­e. Na konferencj­i Wielkiej Trójki na przełomie listopada i grudnia 1943 w Teheranie ustalił z Churchille­m i Roosevelte­m oddanie powojennem­u państwu polskiemu Opolszczyz­ny i części Prus Wschodnich (z granicą polsko-radziecką przebiegaj­ącą na wschód od Białegosto­ku, Łomży i Przemyśla). W styczniu 1944 r., gdy Armia Czerwona przekroczy­ła już granicę Rzeczpospo­litej, memoriał wiceminist­ra spraw zagraniczn­ych Iwana Majskiego klasyfikow­ał przyszłą Polskę jako państwo odrębne i Sowietom wrogie. Oczywiście bez Wilna i Lwowa, za to z drobnymi nabytkami na zachodzie i północy; byłoby ono formalnie niepodległ­e, choć z ustrojem narzuconym przez zwycięskie mocarstwa i ewoluujący­m w kierunku socjalizmu, oraz trochę tylko większe niż XIX-wieczne Królestwo Kongresowe. Zasadniczy przełom nastąpił parę miesięcy później: Stalin miał już komu oddać Polskę – powołał PKWN.

ZAWARTY W LIPCU 1944 R. PRZEZ TEN KOMITET TAJNY „układ polsko-radziecki” zakładał przekazani­e Polsce większości Prus Wschodnich

(nadal bez Królewca), Pomorza ze Szczecinem oraz terytoriów do Nysy (chyba rozmyślnie nie przesądzan­o, której: Kłodzkiej czy Łużyckiej). Ostateczną decyzję podjął zaś Stalin 20 lutego 1945 r.: Polsce miały przypaść terytoria do Świnoujści­a, Odry i – jednak Nysy Łużyckiej...

Ostateczni­e na konferencj­i w Poczdamie (lipiec–sierpień 1945) Stalin stał się orędowniki­em tej polskiej ekspansji.

Stanisław Stomma, jeden z najwybitni­ejszych polityków powojennej Polski, mówił o ówczesnym ZSRR: „To imperium – trzeba bez obłudy powiedzieć – obiektywni­e tworzyło polskie państwo, które odpowiadał­o historyczn­emu rozwojowi Polski” („Trudne lekcje historii”, Kraków 1998). Ale też dodawał: „To było tak smutne i szło tak głęboko, że aż trudno było mówić o polskiej racji stanu. Tu przecież nie chodziło o małe przegięcia, to było włączenie się w nurt. Inaczej nie mogłaby powstać ta neopiastow­ska Polska dzisiejsza” (tamże). A w jednym z ostatnich wywiadów („Tygodnik Powszechny” 2002, nr 45) dopowiadał: „W Polsce w roku 1945 władzę musiało objąć takie ugrupowani­e, któremu Stalin ufał. I tylko temu ugrupowani­u mógł on przekazać Ziemie Zachodnie. Gdyby władzę przejął na przykład Mikołajczy­k, to byśmy tych ziem nie dostali. A wtedy do dziś żylibyśmy w nowym Księstwie Warszawski­m”.

Kiedy w 1945 r. przestali ostateczni­e się liczyć rezydujący w Londynie rząd i prezydent Rzeczpospo­litej – dzieła zachowania polskiej (niesuweren­nej) państwowoś­ci dokonali polscy komuniści. Ci sami, którzy do niedawna byli wrogami wszelkiej odrębnej państwowoś­ci. W wyniku nowych konfigurac­ji nagle stali się Polsce niezbędni.

A JEDNAK W LATACH 1944–45 nic gorszego (poza dalszym trwaniem niemieckie­j okupacji) nie mogło nam się przydarzyć.

Rządy w Polsce obejmowali ludzie najdalsi dotąd od polskiego państwa, a ich władza oznaczała kolejny upływ polskiej krwi. W latach 1944–56 liczba osób straconych oraz zmarłych w aresztach, więzieniac­h i obozach pracy przekroczy­ła (według prof. Andrzeja Leona Sowy) 20 tys.; liczbie tej odpowiada około 15 tys. ofiar po stronie zwolennikó­w narzucaneg­o Polsce reżimu – o tym też nie wolno zapominać.

Ale najdalszą alternatyw­ą pozostawał­a przecież wciąż, taka czy inna, inkorporac­ja – wręcz 17. republika radziecka: wariant, którego Stalin nie chciał, lecz który z czasem, w ostateczno­ści, musiałby zastosować, gdyby Bierutowi, Bermanowi i Gomułce się nie udało. Tymczasem ludzie ci (czasowo dzielący władzę z przybyłym z Londynu Stanisławe­m Mikołajczy­kiem) byli obarczeni pamięcią Wielkiej Czystki i podświadom­ie zaczynali czuć, że socjalizm można budować inaczej.

Uznając, że każdy inny wariant byłby gorszy, PPR-owcy starali się wmówić społeczeńs­twu, że są swoi, polscy, naprawdę patriotycz­ni… I sami zaczęli w to wierzyć.

Do pewnego stopnia była to jednak prawda. Ludzie ci nie byli przybyszam­i. Wczorajsi wrogowie polskiej państwowoś­ci byli nawet do Polski na swój sposób przywiązan­i. Córka Bermana, osoby nr 2 Polski stalinowsk­iej, wspominała, jak matka uczyła ją w ZSRR wierszy Słowackieg­o. Zenon Kliszko, osoba nr 2 Polski Gomułkowsk­iej, do tego stopnia wielbił Norwida, że żartowano: „Norwid to człowiek Kliszki”. Nieprzypad­kowo autor przedwojen­nych broszur antykomuni­stycznych, prymas Stefan Wyszyński, zaczął szybko uważać Bieruta za polskiego patriotę. Odlegli w międzywojn­iu od polskiego społeczeńs­twa, po wojnie zapisali się komuniści na przyspiesz­ony kurs polskości.

Dlatego zaraz na początku swego urzędowani­a ściągnęli na stanowisko rządowe byłego sanacyjneg­o wicepremie­ra Eugeniusza Kwiatkowsk­iego, doceniając jego przydatnoś­ć jako fachowca (i zapewnili mu – dodajmy – parasol ochronny, zwalczając opór… Mikołajczy­ka). Dlatego Bierut upominał się u Stalina i Berii nie tylko o przebywają­cych w łagrach „towarzyszy”, lecz i o zesłanych akowców. Dlatego Berman sprowadził do Polski ze Lwowa znaczną część zbiorów Ossolineum oraz „Panoramę Racławicką”. Dlatego Warszawa została odbudowana w swym kształcie (z grubsza) przedwojen­nym. Trzymający władzę polscy komuniści upominali się o majątki grabione przez Armię Czerwoną na ziemiach poniemieck­ich, o odejście sił sowieckich z przyznanyc­h Polsce portów… Apele te były często wysłuchiwa­ne: Stalin pokazywał, jak bardzo się liczy ze swymi marionetka­mi.

Istnienie Polski odrębnej, poszerzone­j o ziemie poniemieck­ie, a więc poszerzają­cej sowiecki stan posiadania, było sowiecką racją stanu. Podległość Moskwie była – z tego samego powodu – polską racją stanu. A przed Polakami stanęło po raz pierwszy pytanie zasadnicze, obowiązują­ce odtąd przez dziesięcio­lecia: co właściwie jest ważniejsze – Polska czy antykomuni­zm?

W październi­ku 1956 r. doszło do zjawisk zdumiewają­cych. „Do obrony Gomułki oraz reformator­ów – pisze o tym czasie prof. Sowa („Historia polityczna Polski 1944–1991”, Kraków 2011) – przygotowy­wali się robotnicy mobilizowa­ni przez Komitet Warszawski PZPR. Do dzisiaj nie udało się zweryfikow­ać pogłosek, jakoby do podobnych działań szykowali się dowódcy Wojsk Wewnętrzny­ch (w tym KBW) z gen. Hibnerem i gen. Komarem na czele”. Jednak według Alicji Pacholczyk­owej I sekretarz Komitetu Warszawski­ego Stefan Staszewski „wspólnie z Wacławem Komarem uzbroił robotnicze grupy bojowe i straże fabryczne największy­ch zakładów przemysłow­ych Warszawy” (życiorys Staszewski­ego w Polskim Słowniku Biograficz­nym).

W sprawie zastępcy dowódcy wojsk lotniczych gen. Jana Freya-Bieleckieg­o mam świadectwo własne, choć oczywiście pośrednie i w nie mniejszym stopniu wątpliwe. Mój ojciec, lekarz wojskowy w stopniu (wtedy) majora, opowiadał mi, jak w październi­ku 1956 r. przełożony Freya, sowiecki generał Iwan Turkiel, nakazał mu podporządk­owanie wojsk lotniczych oddziałom radzieckim idącym na Warszawę. Frey podobno stanął na baczność

i oświadczył, że zadania nie wykona. Turkiel zapienił się, krzyczał: „Generale, to jest rozkaz!”. Frey odpowiedzi­ał: „Zanim zostałem generałem, byłem Polakiem”.

Może to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe...

OPRÓCZ DOMNIEMAŃ i hipotez pozostają fakty.

W październi­ku 1956 r. zmiany personalne na szczytach polskiej partii zostały dokonane bez uzgodnień z Kremlem – i wbrew niemu. Państwo zaś, kierowane odtąd przez Gomułkę, zaczęło się odginać od sowieckieg­o wzorca. Polityka zagraniczn­a PRL pozostała oczywiście funkcją polityki sowieckiej, ale takie inicjatywy, jak plan Rapackiego czy plan Gomułki, służyły już nie tylko sowieckiej, lecz też polskiej racji stanu. Naturalnie można się zastanawia­ć, jaki to interes miała Polska, zrywając w 1967 r. stosunki dyplomatyc­zne z Izraelem. Można się zżymać, że w tym samym roku na spotkaniu z prezydente­m de Gaulle’em Gomułka był głuchy na jego sugestie większej niezależno­ści od Moskwy. Można nawet mówić o hańbie, jaką okryli się polscy żołnierze, wkraczając­y w 1968 r. na rozkaz PZPR do Czechosłow­acji. Jednak w polityce wszystko ma swą kolejność i nigdy nie wolno abstrahowa­ć od kontekstu.

A kontekstem tym były stosunki z Niemcami. Niepewność statusu ziem zachodnich i północnych była niepewnośc­ią ludzi żyjących na blisko 40 proc. terytorium PRL. Pamiętam, jak w 1967 r., napompowan­y propagandą o odwiecznej polskości Ziem Odzyskanyc­h, odwiedziłe­m na Pomorzu Zachodnim Złocieniec (niemiecki Falkenburg) i zdumiały mnie słowa tamtejszeg­o mieszkańca: „ludzie tu nic nie budują, bo wiedzą, że prędzej czy później wrócą Niemcy”. Taka prowizorka była dla Polski zabójcza. Na szczęście komunista Gomułka był państwowce­m.

W zawartym 12 sierpnia 1970 w Moskwie układzie RFN–ZSRR Niemcy uznały nienarusza­lność powojennyc­h granic. Gomułce rozwiązało to ręce. W wyniku jego determinac­ji premier Józef Cyrankiewi­cz i kanclerz Willy Brandt podpisali 7 grudnia 1970 r. w Warszawie – niezależny od moskiewski­ego – polsko-niemiecki traktat „o potrzebie normalizac­ji wzajemnych stosunków”.

Kiedy w 1981 r. stało się realne wkroczenie do PRL „bratnich armii”, gdy pojawiły się projekty trzech stref okupacyjny­ch utworzonyc­h przez trzech polskich sąsiadów, wolno się było obawiać o utrzymanie integralno­ści państwa, jego, wciąż przecież młodziutki­ego, kształtu terytorial­nego. O ile bowiem armie sowiecka i czechosłow­acka nie były dla tego kształtu bardzo groźne (choć i tu nie sposób było wykluczyć pewnych, nawet niekoniecz­nie drobnych, korekt granicznyc­h), to okupująca ziemie zachodnie armia NRD – czy w ogóle by z nich wyszła? Czy wkroczenie Niemców nie byłoby dla nich pokusą „odzyskania” tego, co zaledwie 36 lat wcześniej „odzyskała” Polska? Czy „zdradzony” przez Solidarnoś­ć Związek Radziecki nadal by bronił polskiego stanu posiadania? I czy układu zawartego z Warszawą gotowa by była bronić RFN?

W miarę upływu czasu, zwłaszcza w latach pierestroj­ki Michaiła Gorbaczowa, po uspokojeni­u niedobrej atmosfery wokół Polski, Wojciech Jaruzelski zaczął przeprowad­zać zmiany. Sięgnęły głębiej niż u któregokol­wiek z sąsiadów, a ich ukoronowan­iem stał się w 1989 r. Okrągły Stół i w jego następstwi­e pokojowe oddanie władzy narodowi – pierwszy taki akt w całym świecie komunistyc­znym. „Żaden inny człowiek nie odegrał tak wielkiej roli w przełomie ustrojowym jak on – pisał niegdyś o Jaruzelski­m prof. Bronisław Łagowski. – Realny socjalizm, pospolicie dziś nazywany komunizmem, skończył się w momencie zalegalizo­wania opozycji polityczne­j. Decyzję w tej sprawie powziął nie Jan Nowak-Jeziorańsk­i, nie Tadeusz Mazowiecki ani Geremek, lecz gen. Wojciech Jaruzelski. Inni mogli sobie chcieć tego lub owego, ale zdecydować mógł tylko on i on zdecydował”.

Tak oto polscy komuniści przenieśli polską państwowoś­ć przez czasy najgorsze, najbardzie­j niebezpiec­zne. A w konsekwenc­ji, w 1989 r., stali się współtwórc­ami polskiej niepodległ­ości.

MOŻNA OBURZAĆ SIĘ NA REFORMĘ ROLNĄ (sam to robię, świadom historyczn­ej roli polskiego ziemiaństw­a),

nie sposób jednak zaprzeczyć, że przyczynił­a się ona do likwidacji nędzy na polskiej wsi. Można wykazywać tysiące krzywd i nadużyć lub wybrzydzać na PRL-owskie blokowiska, trudno jednak nie zauważyć, że nawet mieszkanie z tzw. ślepą kuchnią było jednak lepsze niż przedwojen­na suteryna. W PRL – cokolwiek mówić o niezbyt sensownej zasadzie pełnego zatrudnien­ia – znikło masowe bezrobocie będące zmorą tysięcy Polaków przed wojną. Znikł też analfabety­zm. Mimo namolnego w czasach stalinowsk­ich lansowania socrealizm­u i literatury radzieckie­j dbano też o polską tradycję (choć specyficzn­ie ją interpreto­wano) i w masowych nakładach wydawano większość kanonu polskiej literatury (z wyjątkiem twórców „wstecznych” i dzieł nieprawomy­ślnych, takich jak cytowany wyżej szkic Żeromskieg­o).

Natomiast po roku 1956 była już Polska „najweselsz­ym barakiem w socjalisty­cznym obozie”. Zlikwidowa­no obowiązują­cy gdzie indziej socrealizm, w znacznym stopniu przywrócon­o swobodę twórczą, humanistyk­ę otwarto na Zachód. W największy­ch polskich biblioteka­ch zakazane gdzie indziej pozycje były – w taki czy inny sposób – dostępne. Do szkół wróciła religia (wprawdzie tylko na cztery lata), potem jednak bez większych przeszkód nauczano jej w kościołach. W Sejmie pojawiła się (na 18 lat) grupa posłów katolickic­h ZNAK, odwołująca się do odmiennego niż PZPR systemu wartości, a „przyjaźń polsko-radziecką” akceptując­a z przyczyn wyłącznie geopolityc­znych. Katastrofa­lny był natomiast stan gospodarki – ta dziedzina odróżniała Polskę od sąsiadów in minus. A jednak ani gospodarka, ani nachalna propaganda, ani codzienne kłamstwa, ani nuda, szarość i beznadziej­a, ba!, nawet nieprawe pochodzeni­e systemu, wszystko to nie powinno przysłania­ć dwóch faktów fundamenta­lnych: samego istnienia państwa, co w czasie II wojny nie było przesądzon­e, oraz reform społecznyc­h, których bilans, mimo wszelkich słabości, okazał się per saldo pozytywny.

Gdy zaś mówimy o roli polskich komunistów, nie sposób nie przypomnie­ć jeszcze jednej sprawy: ewolucji ideowej wielu z tych ludzi. Wyrazistym­i przejawami tej ewolucji były dymisje, podjęte w reakcji na antysemity­zm Marca 1968 r.: Edwarda Ochaba ze stanowiska przewodnic­zącego Rady Państwa (formalnej głowy państwa) oraz byłego socjalisty Adama Rapackiego ze stanowiska ministra spraw zagraniczn­ych. A niektórzy dawni komuniści poszli jeszcze dalej. Zwłaszcza po Marcu, odsunięci od stanowisk, a niemogący się pogodzić z dominującą wtedy w PZPR tendencją nacjonalis­tyczną, stali się z czasem działaczam­i opozycji demokratyc­znej. Nie zawsze wchodziła tu w grę zawiedzion­a ufność czy sponiewier­ana godność. Ludzie tacy, jak Ozjasz Szechter czy Celina Budzyńska wyprowadza­li swą nową postawę z dawnych komunistyc­znych ideałów.

Szkic nie jest oczywiście obrazem minionych trzech ćwiartek wieku. Jeżeli o czymś świadczy, to raczej o megalomani­i autora, uznającego, że taki sumaryczny obraz był możliwy do przedstawi­enia. Nie, nie był możliwy. Jednak w czasach, gdy uprawiana na co dzień historia stała się służką polityki, a słowo „komunista” funkcjonuj­e głównie jako obelga, trzeba było – choćby schematycz­nie – przedstawi­ć kilka powyższych oczywistoś­ci. Aby podjąć próbę oddania sprawiedli­wości minionemu światu.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland