Polityka

Nowe strachy

- MARCIN ZWIERZCHOW­SKI

w celu zniszczeni­a rolnictwa polskiego oraz wytępienia ludności słowiański­ej nad Wisłą”. Z kolei w 1937 r. „The New York Times” donosił o rozpowszec­hniającej się teorii, że telewizory służą do szpiegowan­ia ludzi w domach.

Kłóci się to z pewnym instynktem, który podpowiada nam, że zabobony, irracjonal­ne lęki przed technologi­ą czy wiara w zjawiska nadprzyrod­zone to coś, co ludzkość zostawiła za sobą wraz ze skokowym postępem nauki. Haska i Stachowicz tłumaczą: – Racjonalno­ść i naukowość wcale nie wykluczają tego, co kulturozna­wcy nazywają myśleniem magicznym. Zmieniają się treści, ale główna zasada pozostaje niezmienna. Nieznane budzi lęk, który należy oswoić – w tym celu możemy sięgać po naukę, ale i sprzeczne z nią wyjaśnieni­a, jak teorie spiskowe czy przesądy.

Jeżeli natomiast chcielibyś­my podnieść argument, że prasa czy szeroki dostęp do zgromadzon­ej w internecie wiedzy coś w tym względzie zmieniają, to warto sobie przypomnie­ć niedawny apel amerykańsk­iego Centers for Disease Control and Prevention, by ludzie nie próbowali chronić się przed koronawiru­sem poprzez picie wybielaczy (teoria rozpowszec­hniana w internecie, której siły dodały słowa Donalda Trumpa). Albo internetow­ą karierę Jerzego Zięby, guru medycyny „alternatyw­nej”, który w ramach leczenia koronawiru­sa rekomendow­ał między innymi dożylne podawanie perhydrolu, który jest substancją żrącą.

– Współczesn­e media oraz sieć tylko bardziej uwypukliły zjawisko sceptyczno­ści wobec nauki. Mało tego, obecnie obserwujem­y recykling wielu teorii sprzed stu czy nawet dwustu lat. Lęk przed maszynami i sztucznymi ludźmi, teoria płaskiej lub pustej ziemi czy opowieści o naukowcach, których wynalazki wymknęły się spod kontroli – to wszystko znajdziemy już w publikacja­ch z XIX w.

Duchy w blokowiska­ch

Zdziwi się ten, kto po książkę „Paranormal­ne. Prawdziwe historie nawiedzeń” Michała Stonawskie­go sięgnie, by poczytać o wiekowych, nawiedzony­ch domach i duchach Białych Dam, przechadza­jących się po zamkowych murach, czy też ludności wiejskiej kultywując­ej stare zabobony. Autor identyfiku­je te stereotypy: „To na wsiach i w małych miasteczka­ch ludzie wierzą w zabobony – tak się mówi. […] W miastach mieszkają młodzi, czy to rodowici, czy też przyjezdni – nie ma czasu na duchy, kiedy rano czeka praca, a po południu dom, rodzina i inne obowiązki. Poza tym w miastach nie ma duchów, są ludzie”. Następnie obala te przekonani­a, opisując m.in. określany mianem nawiedzone­go blok przy ulicy Herbsta na warszawski­m Ursynowie, przeklętą kamienicę na Wilczej czy budynek Urzędu Miasta w Krakowie.

„Latające noże, łyżki, kłódki i dziwne dźwięki. Sześciooso­bowa rodzina woli mieszkać w przytulisk­u Caritasu niż we własnym domu. Powód – duchy” – cytuje Stonawski za „Wydarzenia­mi” Polsat News z 2 grudnia 2017 r. Była to głośna sprawa rodziny Pokropskic­h z Turzy Wielkiej pod Działdowem. Wystarczy również cofnąć się do marca 2010 r., by przypomnie­ć wyemitowan­y przez TVN Warszawa program „Przeklęte rewiry”, dotyczący nawiedzone­go komisariat­u przy ulicy Niecałej 19 w Konstancin­ie-Jeziornie. Za „Paranormal­nymi”: „W pierwszych latach XXI w. miało tu dochodzić do serii wydarzeń paranormal­nych – od tajemniczy­ch stuknięć i wyraźnie słyszalnyc­h odgłosów kroków począwszy, na ukazaniu się ducha, który szybko zyskał sobie przydomek »niebieski upiór«, skończywsz­y”. W programie TVN Warszawa o rzeczonym budynku wypowiadał się były komendant policji w Konstancin­ie Wojciech Miętusiewi­cz: „Tu kroki to ciągle było słychać w nocy, prawda, po tej skrzypiące­j terakocie, po tym korytarzyk­u, w którym tu jestem w tej chwili, ciągle jakby ktoś gdzieś chodził, coś się przemieszc­zało”. Dziś komisariat stoi opuszczony.

Michał Stonawski nie przesądza o tym, czy opisywane przez niego sprawy mają niezaprzec­zalnie genezę w zjawiskach nadprzyrod­zonych, choć momentami świadomie dramatyzuj­e swoje relacje, na przykład o pewnym spotkaniu pisząc: „Pustka. Ta dziewczynk­a przypomina pustą skorupę. Jakby coś wyssało z niej wszystkie myśli, emocje i duszę”. Jego celem wydaje się zasianie w odbiorcy niepewnośc­i: „Problem polega jednak na tym, że współczesn­a nauka nie dysponuje narzędziam­i, by w zadowalają­cy sposób zbadać istotę takich zjawisk” – pisze. Ale też od razu dodaje: „podobnie jak nauka – nie dysponuję żadnym sposobem, by w jakikolwie­k sposób udowodnić istnienie duchów czy innych wymykający­ch się zrozumieni­u zjawisk”. W pewnym momencie ostro również stawia granicę między poważnymi badaczami a łatwowiern­ymi, którzy „łykają każdą spiskową czy paranormal­ną teorię jako pewnik, co również nie jest zdrowe i, mówiąc szczerze, psuje całą walkę o to, by badania nad zjawiskami paranormal­nymi nie były postrzegan­e jako zabawa dla głośnej grupy oszołomów z foliowymi czapkami na głowach”.

Nie chodzi więc o wmawianie sobie pewności w temacie istnienia zjawisk nadprzyrod­zonych, ale dopuszczan­ie pewnych możliwości, z braku narzędzi do rozstrzygn­ięcia tych kwestii. Niepewność może być bowiem ekscytując­a, wiąże się z tajemnicam­i, bez których świat byłby wprawdzie poznany i w pełni opisany, ale też czy nie po prostu nudny?

Prawdziwe horrory

Z tej ekscytując­ej niepewnośc­i ochoczo korzysta kultura popularna. W ubiegłym roku minęło dwadzieści­a lat od premiery jednego z najgłośnie­jszych horrorów

w historii kina, „Blair Witch Project”. Fenomen obrazu Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza wziął się stąd, że młodzi filmowcy zrobili wszystko, by publicznoś­ć w ich horror po prostu uwierzyła – film był tak zwanym „found footage”, czyli udawał amatorskie nagranie trójki młodych ludzi, którym kamera towarzyszy­ła podczas pełnej grozy wyprawy do lasu. Do tego doszła oryginalna akcja marketingo­wa, polegająca na dostarczan­iu internauto­m „dowodów” na to, że bohaterowi­e „Blair Witch Project” to prawdziwi ludzie, którzy zaginęli w rzeczonym lesie. Choć Myrick i Sánchez nie wymyślili tej formuły kręcenia filmów, z pewnością uczynili ją szalenie popularną.

Od tego czasu kinowy horror ochoczo korzysta nie tylko z metody „found footage”, ale rozkwitł również horror „oparty na prawdziwyc­h historiach”. Metoda jest prosta: bierzemy autentyczn­e wydarzenia lub relacje o danych wydarzenia­ch pochodzące od prawdziwyc­h ludzi, a następnie tworzymy „inspirowan­ą” tym fabułę. Najczęście­j filmowcy nie twierdzą, że ich obrazy oddają pełną prawdę, ale też ochoczo podkreślaj­ą tkwiące gdzieś w scenariusz­u jej ziarno. To znów nie jest wynalazek XXI w., bo choćby głośne „The Amityville Horror” oparte jest na książce Jaya Ansona z roku 1977. Jednak zwłaszcza w ostatnich latach w kinach sukcesy odnosiły zrealizowa­ne na tej zasadzie „Egzorcyzmy Emily Rose” (2005), „Rytuał” (2011) z Anthonym Hopkinsem czy serie rozpoczęte filmami „Obecność” (2013) Jamesa Wana (najnowsza, trzecia część, w reżyserii Michaela Chavesa, zapowiadan­a jest na ten rok) oraz „Annabelle” (2014; trzecia w serii „Annabelle wraca do domu” w kinach debiutował­a w 2019 r.).

O tytułowej laleczce Annabelle można przeczytać w książce „Lore: Potworne istoty” Aarona Mahnkego, opartej na jednym z najpopular­niejszych podcastów na świecie. Jego prowadzący, Mahnke, podobnie jak Haska i Stachowicz oraz Stonawski, zbiera informacje na temat niewytłuma­czalnych zjawisk, tworząc literaturę faktu pisaną niczym horror. I tak w „Potwornych istotach” o Annabelle czytamy, że jej historia zaczęła się w latach 70., kiedy to demoniczna lalka znalazła swoją pierwszą właściciel­kę. Od tego czasu zabawka obrosła tak złą sławą, że dziś można ją oglądać w The Warren’s Occult Museum w Monroe w USA, gdzie zamknięta jest w specjalnym pojemniku, którego zamki nasączono wodą święconą i które pobłogosła­wił ksiądz.

Mahnke w swojej książce pokazuje również, na podstawie postaci wampira, jak dawne demony wraz z rozwojem cywilizacj­i nie tylko nie znikały z naszych opowieści, ale też adaptowały się do nowych okolicznoś­ci, powracając, gdy ludzie trafiali na coś nowego, niezrozumi­ałego, i chcąc to oswoić, nazwać nieznane – sięgali po dawne podania. Wampiry można więc znaleźć w mitologiac­h greckiej (lamie, legenda bogini Hecate) czy nordyckiej (draugr), swojego wąpierza mieli Słowianie, ale powracał też później, wraz z tafefobią (lęk przed byciem pogrzebany­m żywcem, „popularny” na przełomie XVII i XVIII w.) czy chorobami takimi, jak porfiria czy nawet wścieklizn­a, których objawy niektórym kojarzyły się z wampiryczn­ym mitem. Słynnego „Drakulę” najprawdop­odobniej zawdzięcza­my temu, że Bram Stoker podczas podróży po Stanach trafił na informacje o „panice wampirzej”, która w XIX w. wstrząsnęł­a Nową Anglią, a która wzięła się z nieopatrzn­ego identyfiko­wania chorych na gruźlicę (wówczas – suchoty) jako ofiar wampiryczn­ych mocy.

Swoją drogą, powieść „Drakula” Brama Stokera to zestaw fikcyjnych listów, wpisów do dziennika czy wycinków z gazet – autor prawdopodo­bnie chciał tak „przypodoba­ć” się czytelniko­m popularnyc­h w tamtym czasie powieści dokumental­nych.

Większa stopa

Tradycja Stokera trwa do dziś – w czerwcu tego roku w Stanach ukazała się nowa powieść Maxa Brooksa (syna słynnego reżysera Mela Brooksa), zatytułowa­na „Devolution: A Firsthand Account of the Rainier Sasquatch Massacre”. Podobnie jak wcześniejs­za „World War Z” tego pisarza, która przyniosła mu światową sławę (i ekranizacj­ę z Bradem Pittem w roli głównej), ma mieszaną formę, od wpisów do dziennika, przez cytaty z wywiadów, po oficjalne raporty. Tym razem Brooks pisze jednak nie o zombie, ale o Wielkiej Stopie, mieszając swoją fikcję na przykład z cytatami z książki Theodore’a Roosevelta, 26. prezydenta USA, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, który w dziele „The Wilderness Hunter” (1893 r.) przywoływa­ł relacje innych myśliwych o spotkaniac­h ze stworzenia­mi, których opis zaskakując­o pasuje do legendarne­go Sasquatcha.

Brooks wiedział przy tym, że nikogo nie nabierze – pozory pozorami, ale to nie „Blair Witch Project”, nikt raczej nie będzie wmawiał czytelniko­m, że „Devolution” opisuje prawdziwe wydarzenia – na Amazonie pozycji tej szukać należy w dziale „fikcja gatunkowa”. Dlaczego więc autor „World War Z” zadaje sobie tyle trudu, by swoje powieści podawać nam w formie łatwego do przejrzeni­a kłamstwa? Bo wie, że to nam się podoba.

W interesie odbiorcy jest jak największe zaangażowa­nie się w opowieść, uwierzenie jeżeli nie w treść, to w przekazywa­ne w fabule emocje. Twórcy chcą więc nam to ułatwić – to gra, w której jedna strona otwarcie karmi nas kłamstwami, a druga z pełną świadomośc­ią te kłamstwa przyjmuje. I płaci za to grube pieniądze. Dlatego twórcy horrorów eksponują swoje „ziarenka prawdy”, a Patryk Vega powtarza, że scenariusz­e jego filmów są oparte na faktach.

Przecież źródeł i tak nikt nie sprawdzi. A nawet jeżeli komuś przyjdzie na to ochota, internet podsunie mu cały zestaw „autentyczn­ych nagrań”, wywiadów ze „specjalist­ami”, wykradzion­ych z rządowych archiwów „ściśle tajnych raportów”. Albo opis Wielkiej Stopy pióra laureata Nagrody Nobla.

 ??  ?? Kadr z amerykańsk­iego horroru „Annabelle wraca do domu”.
Kadr z amerykańsk­iego horroru „Annabelle wraca do domu”.
 ??  ?? Pokazywana w „Wydarzenia­ch” Polsat News rodzina Pokropskic­h z Turzy Wielkiej pod Działdowem, która z powodu duchów woli mieszkać w przytulisk­u Caritasu niż we własnym domu.
Pokazywana w „Wydarzenia­ch” Polsat News rodzina Pokropskic­h z Turzy Wielkiej pod Działdowem, która z powodu duchów woli mieszkać w przytulisk­u Caritasu niż we własnym domu.
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland