Atak na piłkę
Prokuratura, służby i media spoufalone z obozem rządzącym podkładają bombę za bombą pod rządzony przez Zbigniewa Bońka PZPN. Czy któraś eksploduje? I kto na tym może skorzystać?
Reprezentacja piłkarska wróciła do gry po niemal rocznej przerwie wymuszonej pandemicznymi restrykcjami, ale rytualne załamywanie rąk nad jakością gry podopiecznych Jerzego Brzęczka zostało przyćmione najściem Centralnego Biura Antykorupcyjnego na PZPN. Funkcjonariusze, jak to mają w zwyczaju, pojawili się w siedzibach piłkarskiej centrali, wojewódzkich związków oraz kilku mieszkaniach prywatnych działaczy bladym świtem, sprawiając wrażenie, że sprawa jest niezwykle poważna i niecierpiąca zwłoki.
Pretekst był następujący: Stanisław Gawłowski, opozycyjny senator i jeden z głównych oskarżonych w aferze melioracyjnej,
miał załatwić wsparcie finansowe dla koszykarskiego klubu AZS Koszalin od Zakładów Chemicznych Police. Pieniądze szły przez fundację założoną przez Łukasza B., syna zachodniopomorskiego barona PZPN. Ale do klubu nie doszły.
Tyle pretekst, bo przy okazji CBA zażądało wydania dokumentacji dotyczącej m.in. organizowania meczów reprezentacji, dystrybucji biletów, oficjalnych delegacji, zasad mianowania sędziów na mecze oraz umów z podwykonawcami. W PZPN panuje przekonanie, że to typowe trałowanie: zarzucanie sieci jak najszerzej z nadzieją, że coś się wyłowi. Po co? By zdyskredytować prezesa Bońka i jego ekipę. A w efekcie przejąć PZPN.
Grzebanie w rodzinie
Mówi się, iż kłopoty Boniek sam sobie ściągnął na głowę. Naraził się obozowi rządzącemu wpisem na Twitterze po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Wpis brzmiał: „Prezydent Polski dzisiaj może być wybrany głosami ludzi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska”. – To było niepotrzebne, ale nie wydaje mi się, by dopiero wówczas padł rozkaz szukania na prezesa haków. Prokuratura i CBA nie działają tak szybko – mówi jeden z pracowników PZPN.
Z pisma, które okazano w piłkarskiej centrali przy okazji przeszukania wynika, że prokuratura dysponuje świadkiem donoszącym o nieprawidłowościach przy rozdzielaniu przez wojewódzkie związki biletów na mecze reprezentacji narodowej. Ponoć zaoferował swoją sensacyjną wiedzę już wiosną, był kilka razy przesłuchiwany. W PZPN mówią, że niektóre pytania zadawane przez gości z CBA wskazywały na to, że są świetnie poinformowani, tylko że jest to wiedza nieaktualna. – Nie ma już pośrednika przy sprzedaży gadżetów na licencji PZPN, a zajmuje się tym nasz dział marketingu. Nie ma pośrednika przy organizacji meczów reprezentacji. Od dystrybucji biletów jest specjalnie stworzona w tym celu wewnątrzzwiązkowa komórka. Sami agenci wyglądali na zdziwionych, gdy okazało się, że informator prokuratury zrelacjonował realia sprzed paru lat – uważa pracownik PZPN.
W kwestii biznesowego pośrednika PZPN, czyli firmy Lagardere, już kilka tygodni wcześniej nękał biuro prasowe federacji Piotr Nisztor z „Gazety Polskiej”. Skupił się na osobie Andrzeja Placzyńskiego, szefa polskiej filii firm Sportfive, a potem Lagardere (Lagardere kupiła Sportfive w 2006 r. za 865 mln euro; aktualnie, w związku z roszadami strategicznymi wewnątrz koncernu, Sportfive znów działa na rynku marketingu sportowego pod własną marką). Od lat wiadomo, że Placzyński ma związki z dawnymi służbami. W schyłkowym PRL był oficerem wywiadu, rezydował w Wiedniu, oficjalnie pełnił tam funkcję wicedyrektora Instytutu Kultury Polskiej. Po upadku komuny odnalazł się w biznesie i jako pracownik Sportfive dobijał targu z PZPN w kwestii dysponowania prawami telewizyjnymi oraz marketingowymi i sponsorskimi.
Wyjaśnienia płynące z PZPN, że Sportfive, jako rynkowy potentat, był naturalnym partnerem, nie przekonały Nisztora i opublikował on w „GP” artykuł, w którym określił Placzyńskiego mianem „współpracownika Bońka”. Tydzień później ukazał się tekst krzyczący w tytule oskarżeniem, że Boniek zrobił karierę we Włoszech dzięki Służbie Bezpieczeństwa. Jednocześnie Nisztor zasypywał biuro prasowe PZPN pytaniami, w których wymieniał nic niemówiące nazwiska i chciał wiedzieć, jakie powiązania z nimi ma syn Bońka, pracujący w londyńskim City. Oraz jakie interesy robi z federacją firma Mikrotel, należąca do brata prezesa, Romualda Bońka.
– Grzebanie w rodzinie rozsierdziło prezesa – mówi pracownik PZPN. Boniek wystąpił o nałożenie na Nisztora sądowego zakazu publikacji przez rok treści godzących w swoje dobre imię. Sąd się do tego przychylił, a chodząca na pasku obecnej władzy „Gazeta Polska” momentalnie zyskała wpływowych obrońców. Prezes Kaczyński stwierdził, że orzeczenie „przebija komunistyczną cenzurę”, a na osobiste polecenie prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego prokuratura rejonowa w Warszawie przystąpiła do postępowania apelacyjnego w sprawie naruszenia dóbr osobistych Bońka przez Nisztora i „Gazetę Polską”.
Dęte sprawy?
Z przeciwnikami tego kalibru Boniek się jeszcze w swoim życiu nie mierzył. A niedawno mógł mieć przekonanie, że z władzą żyje za pan brat. Wywalczył 130 mln zł budżetowych pieniędzy na wsparcie certyfikowanych przez PZPN szkółek piłkarskich. Udało mu się przekonać premiera Morawieckiego, że mimo wiszącej w powietrzu pandemii warto zaryzykować i otworzyć stadiony piłkarskie dla kibiców. Trybuny na ligowych meczach najpierw zapełniono do jednej czwartej pojemności obiektu, a obecnie nawet w połowie. Panowie ściskali sobie przed kamerami dłonie, a premier optymistycznie deklarował, że futbolowe partnerstwo państwa z PZPN doprowadzi niebawem polskie kluby do Ligi Mistrzów.
Dobre kontakty Bońka z Morawieckim nie okazały się wystarczającą polisą ochronną przed służbami nadzorowanymi przez Zbigniewa Ziobrę, który nie ustaje w toczeniu z premierem wojen podjazdowych.
Czy któraś ze spraw wyciągniętych na światło dzienne przez „Gazetę Polską” może Bońkowi oraz jego ekipie zaszkodzić? Zarzut rzekomych nieprawidłowości podatkowych przy sprzedaży przez Bońka przed laty akcji Widzewa Łódź już umarł śmiercią naturalną. Afera biletowa? W PZPN mówią, że regułą jest wręczanie wojewódzkim związkom puli kilkudziesięciu wejściówek na mecze reprezentacji, którymi te dysponują potem według własnego uznania. A na meczach EURO we Francji przed czterema laty bywali też politycy obozu rządzącego. Podobnie jak na Stadionie Narodowym, gdy grają tam białoczerwoni.
Andrzej Placzyński, jako polski przedstawiciel koncernów specjalizujących się w pośrednictwie przy zawieraniu przez różne futbolowe podmioty umów sponsorskich, marketingowych i telewizyjnych, jest obecny przy PZPN od ponad 20 lat. – Za moich czasów partner tego kalibru, zakorzeniony w większości europejskich federacji, był na wagę złota. Dzięki swoim kontaktom Sportfive załatwiał sponsorów, transmisje z meczów wyjazdowych, atrakcyjnych sparingpartnerów. Zapewniali PZPN dochody – wspomina Michał Listkiewicz, prezes piłkarskiej centrali w latach 1999–2008.
Przeszłość Placzyńskiego nie była w środowisku problemem. – Po upadku komuny do sportu trafiło wielu ludzi mających nieciekawą przeszłość. Nie mieli się gdzie podziać, więc szli do sportu. Na ich tle Placzyński jednak się wyróżniał. W końcu nie był pierwszym lepszym kapusiem, ale pracownikiem wywiadu – mówi jeden z działaczy młodszego pokolenia. Chodzi o słynny XIV wydział Departamentu I MSW, odpowiadający za kontakty z nielegałami, czyli najbardziej zakonspirowanymi agentami służb pracującymi za granicą.
O bezzasadne faworyzowanie Sportfive był posądzany poprzednik Bońka, Grzegorz Lato, który przepchnął tzw. kontrakt stulecia, gwarantujący partnerstwo ze Sportfive na długich 10 lat, do 2020 r. Jednym z dwóch ówczesnych członków zarządu PZPN głosujących przeciw był adwokat Jacek Masiota: – Wątpliwości budził nie tylko bezprecedensowy czas trwania umowy, ale również pośpiech towarzyszący jej procedowaniu. Bez analiz, opinii niezależnych firm konsultingowych – wspomina Masiota.
Za czasów prezesury Bońka kontrakt renegocjowano. Rozmowy ponoć były burzliwe, do siedziby PZPN przyjeżdżali wysoko postawieni menedżerowie ze Sportfive. Mimo że pośrednictwo firmy sprowadzono w końcu tylko do zawierania umów sponsorskich dla PZPN, w zamian za około 20-proc. prowizję od każdego kontraktu, Sportfive przystało na nowe warunki. – Wyszli z założenia, że nasza reprezentacja, promieniejąca gwiazdą Lewandowskiego, będzie kurą znoszącą złote jajka. Dlatego warto się jej trzymać – mówi pracownik PZPN.
Najbardziej niewygodna dla Bońka jest sprawa zleceń, jakie przy okazji meczów kadry wykonywała firma jego brata, Mikrotel. Prace polegały na instalowaniu płacht i band reklamowych okalających stadion. Formalnie rzecz biorąc, usługi zlecał Sportfive/Lagardere, w ramach realizowania dla obsługi sponsorskiej PZPN. Jako podmiot niezależny finansowo (nawet sponsor główny kadry, czyli Lotos, spółka Skarbu Państwa, zapewnia niespełna 5 proc. niemal 300-milionowego budżetu PZPN) nie musi na tego typu zlecenia organizować przetargów.
Ale przesłanki do oskarżeń o nepotyzm są. Boniek wyjaśniał, że Mikrotel zajmuje się swoją działką od dobrych kilkunastu lat, jeszcze za poprzednich prezesów PZPN, jest partnerem rzetelnym i sprawdzonym. Z oficjalnie dostępnych sprawozdań finansowych wynika, że firma kokosów nie zbija. W 2017 r. całość działalności przyniosła jej 146 tys. zł zysku.
Spółki z władzą
Zbigniew Boniek nie chce komentować ostatnich wydarzeń. Poradzili mu tak adwokaci. Dał jednak do zrozumienia, że ponieważ CBA zabezpieczyło tony dokumentów, spodziewa się przecieków ze śledztwa, które zaprzyjaźnione z obecną władzą media ochoczo podchwycą i podadzą opinii publicznej w formie insynuacji zabarwionych świętym oburzeniem.
W atmosferze spodziewanej nagonki może być ciężko prowadzić kampanię wyborczą. Niespodziewana akcja CBA wyrwała z błogiego spokoju ekipę Bońka, w tym – szykującego się do przejęcia po nim schedy w nadchodzących w 2021 r. wyborach – Marka Koźmińskiego, aktualnego wiceprezesa, odpowiadającego za sprawy szkoleniowe. Nowego prezesa wybiorą w sierpniu przyszłego roku delegaci klubów oraz związków wojewódzkich (stanowią 110 spośród 118 delegatów).
116 mln zł przekazanych niedawno przez PZPN klubom, balansującym na skraju upadłości wywołanej koronawirusowym kryzysem, może szybko pójść w zapomnienie. Bo potrzeby klubów są duże, a operatywność, jeśli chodzi o pozyskiwanie prywatnych pieniędzy, dość mizerna. Byt większości z nich jest uzależniony od publicznych pieniędzy, płynących od samorządów oraz spółek Skarbu Państwa. Ekstraklasa SA, spółka zawiadująca rozgrywkami, jest finansowana przez PKO BP, Orlen i Totalizator Sportowy. Potężny zastrzyk środków (około 50 mln zł) płynie z publicznej telewizji, transmitującej jeden mecz w kolejce.
Obecna władza przyczółek w futbolu już zdobyła. Od prawie dwóch lat wiceprezesem Ekstraklasy SA jest Marcin Mastalerek, były rzecznik prasowy PiS, który wprawdzie popadł w niełaskę prezesa Kaczyńskiego, ale ma wysokie notowania w Pałacu Prezydenckim. Do zarządu Ekstraklasy przeforsował go właściciel Legii Dariusz Mioduski. – Pierwsza próba mu się nie powiodła, jeden z kolegów nawet zrezygnował z zasiadania w radzie nadzorczej Ekstraklasy w proteście przeciw przeszczepianiu na futbolowy grunt człowieka będącego ciałem obcym. Ale Mioduski, w końcu dopiął swego. Argumentując, że nowy wiceprezes zapewni wsparcie państwowych spółek – mówi jeden z prezesów klubów Ekstraklasy. Wkrótce po tym, jak Mastalerek pojawił się w Ekstraklasie SA, PKO BP stał się sponsorem tytularnym rozgrywek, dołączył też Orlen. A Legia Mioduskiego dostała 60 mln zł kredytu z Banku Gospodarstwa Krajowego oraz 20-milionową dotację z Ministerstwa Sportu na budowę ośrodka treningowego pod Grodziskiem Mazowieckim. Marcin Mastalerek odmówił rozmowy z POLITYKĄ.
Jak prezes Kubie…
Fotel szefa PZPN daje nie tylko kuszącą wizję zarządzania 300-milionowym budżetem, ale również obecność na salonach oraz potencjał budowania własnej popularności na dobrej grze reprezentacji. Przejęcie PZPN siłą, poprzez wprowadzenie komisarza, nie wchodzi w grę, bo UEFA jest wyczulona na takie zagrania i się nie patyczkuje, grożąc z miejsca zawieszeniem reprezentacji w oficjalnych rozgrywkach. A do zabrania ludowi igrzysk partia rządząca z pewnością ręki nie przyłoży.
Nie ma więc innego wyjścia, jak zdobyć władzę w wyborczej walce. Jeden z prezesów ekstraklasowych klubów uważa, że wszystko jest możliwe, bo samo namaszczenie Koźmińskiego przez obecnego prezesa może delegatom na zjazd nie wystarczyć. – W mojej ocenie to nie jest dobry kandydat. Daleko mu do wyrazistości Bońka, nie ma talentu do zjednywania sobie ludzi, trzyma się w cieniu – uważa. Na giełdzie nazwisk pojawił się niedawno Ryszard Czarnecki, który jest zawsze gotowy do objęcia prominentnej fuchy w sporcie. A przy okazji jest felietonistą „Gazety Polskiej”, która urządza nagonkę na Bońka. – Cokolwiek by o Bońku mówić, odbudował prestiż PZPN, który jest teraz postrzegany jako korporacja, a nie bastion leśnych dziadków. Czarnecki jako prezes to byłaby ucieczka od powagi. Chyba nawet spółki Skarbu Państwa nie mają takich pieniędzy, by zapewnić mu przychylność delegatów – śmieje się jeden z lokalnych działaczy.
Jacek Masiota uważa, że jedyną szansą na sukces w wyborach alternatywnego kandydata jest rozbicie jedności lokalnych baronów PZPN. – A oni na razie sprzyjają Bońkowi. Ludzie z terenu zasiadają w licznych komisjach PZPN, czują się potrzebni, wyjeżdżają na mecze, turnieje, obsadzają delegacje. Mają powód, by odwdzięczyć się głosami – mówi. Jeśli obecna władza faktycznie ma zakusy na przejęcie PZPN, jej jedyną szansą jest postawienie na kandydata, który wywróci stolik. Ludzie z obecnej ekipy PZPN mówią z lekką obawą, że jest ktoś taki: Kuba Błaszczykowski. – Jego kariera na boisku zbliża się do końca. A to ambitny facet. I nie przepada za prezesem, delikatnie mówiąc. Pamięta, że Boniek nie wstawił się za nim, gdy Adam Nawałka odebrał mu opaskę kapitana reprezentacji. I uważa, że prezes utrudnia mu grę w kadrze prowadzonej przez Jurka Brzęczka [selekcjoner jest wujem Błaszczykowskiego]. Gdy na początku pandemii PZPN zdecydował, że liga ma grać dalej, choć przy zamkniętych trybunach, Kuba opublikował list, z którego wynikało, że to decyzja nieprzemyślana i nieodpowiedzialna – mówi pracownik PZPN.
Błaszczykowski jest powszechnie lubiany, szanowany, piękną karierą w Borussii Dortmund zapewnił sobie rozpoznawalność w całej Europie, a zaangażowanie w działalność charytatywną przyniosło mu Order Uśmiechu. To wystarczający kapitał, by namieszać na szczytach polskich piłkarskich władz. Bez wsparcia służb, prokuratury i polityków obozu rządzącego. Za pośrednictwem brata Dawida, prezesa Wisły Kraków, Kuba przekazał POLITYCE, że w najbliższych wyborach ubiegać się o prezesurę nie zamierza, bo wciąż ma coś do zrobienia na boisku. Ale w przyszłości nie wyklucza.
Wykreowanie takiego scenariusza wewnątrz obecnej ekipy PZPN wskazuje na poczucie niepewności i gorączkowe szukanie przeciwników tam, gdzie ich nie ma. Przyparci do narożnika, muszą odnaleźć się na nowo.