Takie dyskretne uzależnienie
Potrafią wyłudzać recepty, tłumaczyć, że od leków, które nie uzależniają, mają alergię. I dlatego muszą brać psychotropy. A psychiatrzy przyznają: rekordziści potrafią brać je przez kilka lat.
Anna W., elegancka 76-latka. Fryzura, manicure, delikatny makijaż. Benzodiazepiny zaczęła brać po śmierci męża. Ponad 20 lat temu. Upadł w pracy na podłogę w swoim gabinecie. I już nie wstał. Zawał. Nawet nie miała się komu wyżalić, bo syn wyjechał na studia do Warszawy.
Nie poszła do psychiatry. Przecież nie była chora psychicznie. Poszła do internisty, bo w pustym domu wieczorami dopadał ją lęk, bała się zasnąć przy zgaszonym świetle i w ogóle nie mogła spać. Dostała receptę na relanium i zalecenie: jedna tabletka przed snem. Rodzina jej gratulowała, że tak szybko się pozbierała po pogrzebie.
Andrzej, syn Anny, 40-letni informatyk: – Widziałem, że mama się zmieniała. Albo dzwoniła po kilka razy dziennie, albo się obrażała i wtedy wyżalała się ciotkom, bo co jakiś czas miałem od nich karcące telefony, że zaniedbuję matkę. Myślałem, że pewnie nie radzi sobie ze starzeniem, z samotnością, ale do głowy mi nie przyszło, że moja mama, kulturalna, inteligentna, oczytana, emerytowana urzędniczka, jest uzależniona od leków psychotropowych.
Wydało się przypadkiem. Anna W. miała planowaną operację, syn przyjechał więc do szpitala porozmawiać z lekarzem prowadzącym. I dowiedział się, że pacjentka nie życzy sobie informowania syna o jej stanie, bo jest ofiarą przemocy psychicznej. Najpierw zaniemówił. Jak odzyskał głos, zaczął pytać. Ta pierwsza rozmowa z lekarzem trwała chyba z godzinę. Usłyszał, że mama skarżyła się przy przyjęciu do szpitala na problemy z pamięcią, mówiła, że wolniej kojarzy, czasem nie rozumie tego, co czyta. I że na pewno to już jest alzheimer albo demencja. A na oddziale tłumaczyła zawstydzona lekarzowi, że syn nie ma dla niej czasu, jak już dzwoni, to tylko na nią krzyczy i każe jej się wziąć w garść. A przecież ona nie udaje. Ona po prostu jest chora. Serce jej czasem tak wariuje, jakby za chwilę miała umrzeć. A potem brakuje jej tchu i ciemno się robi przed oczami. Więc nic, tylko jakiś dom starców ją czeka, bo syn już dawno ją zostawił na pastwę chorób i samotności – żaliła się lekarzowi z płaczem.
Andrzej najpierw słuchał, potem pytał, a potem zaczął działać. – Wściekły i przerażony pojechałem do niej domu. Czułem się jak złodziej albo policjant, bo przeszukałem wszystkie szuflady i szafki. I znalazłem. Cały zapas relanium i lorazepamu – opowiada. Nawet notes z telefonami jej przejrzał, bo mama, jak za dawnych czasów, telefony nadal zapisuje. A tam na końcu wklejona lista z numerami do przychodni. Nie jednej, tej z lekarzem pierwszego kontaktu. Tych przychodni było kilkanaście, niektóre z drugiego końca miasta. Do tego jakieś nazwiska z dopiskami „od Basi”, „powołać się na Marka”. Wtedy dotarło do niego, co się dzieje.
Po operacji kupił kwiaty dla lekarza, czekoladki dla pielęgniarek. Mama promieniała, dziękując za opiekę. Kiedy wyszli ze szpitala, ani po drodze w aucie, ani w mieszkaniu, jak już dotarli na miejsce, nie powiedział jej, że jest lekomanką. Najpierw rozpakował torbę z drobiazgami mamy. Potem zrobił herbatę i posadził ją przy stole. A potem powiedział spokojnie, że nie przekroczy progu jej
mieszkania, nie zadzwoni, nie odwiedzi, dopóki się nie dowie, że zaczęła się leczyć. Najpierw odwyk. Potem terapia.
– Koszmar – opowiada. – Wybuchła płaczem, że jej nie rozumiem. Krzyczała, że jestem egoistą i jak mogę takie rzeczy o własnej matce wygadywać. Na końcu były groźby, że mnie wydziedziczy, cała rodzina dowie się, że jestem podły, a najlepiej, jakby się mną zajęła policja za znęcanie nad własną matką. Czuł się rzeczywiście podle, ale nie dał się zaszantażować. Powiedział jej tylko, że robi to właśnie dlatego, że ją kocha i chce, żeby była fajną babcią dla swojego wnuka. Fajną, a więc wolną od psychotropów. Andrzej przyznaje, że po roku może powiedzieć, że mama chyba rzeczywiście nie łyka już prochów jak cukierków. Jest po odwyku. Wie, że chodzi do psychiatry. Bał się tego, jak sobie poradzi w czasie pandemii, ale okazało się, że jako jedna z młodszych w swojej klatce zorganizowała samopomoc sąsiedzką. Jak się zajęła grafikiem zakupów, sprawdzaniem, czy sąsiad ma potrzebne leki, a sąsiadka karmę dla psa, to się okazało, że jest potrzebna.
Seniorzy? Ciemna liczba
– Widzę, że lekarze rodzinni nie zawsze zachowują należytą czujność przy przepisywaniu benzodiazepin. Pacjenci przez kilka lat wyłudzają leki z tej grupy, a kiedy lekarz już się zorientuje, że są uzależnieni, kieruje ich do psychiatry – mówi psychiatra prof. Tomasz Pawłowski z Zakładu Psychoterapii i Chorób Psychosomatycznych Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Istnieje możliwość krótkotrwałego – od dwóch do czterech tygodni – bezpiecznego stosowania benzodiazepin, przede wszystkim w celu redukcji lęku i bezsenności. Trzeba jednak pamiętać, że ich stosowanie powinno mieć charakter głównie towarzyszący – do czasu, kiedy leki nieuzależniające o działaniu przeciwlękowym nie zaczną skutecznie działać.
W Stanach Zjednoczonych wypisuje się rocznie kilkadziesiąt milionów recept na pochodne benzodiazepiny, wprowadzone na rynek w latach 60. XX w. Leki te, stosowane m.in. do objawowego leczenia zaburzeń lękowych, bezsenności, objawów abstynencyjnych i wzmożonego napięcia mięśniowego, pacjenci i lekarze cenią za szybkość działania i skuteczność. Jedna tabletka wieczorem sprawia, że człowiek pełen niepokoju zasypia tak, jakby wypił kieliszek, dwa koniaku albo wina. – Ale też dokładnie z tego samego powodu benzodiazepiny uzależniają. Tak jak alkohol – przyznaje prof. Tomasz Pawłowski.
Szacuje się, że w USA sięga po nie rocznie nawet do 18 proc. populacji, z czego blisko 2 proc. stosuje je dłużej niż rok. Polska przoduje w Europie w używaniu pochodnych benzodiazepiny przez młodzież, ale psychiatrzy alarmują: brakuje statystyki dotyczącej skali stosowania tych leków przez osoby w wieku 60 lat i więcej, a dane dotyczące liczby osób uzależnionych od pochodnych benzodiazepiny, oparte na statystykach szpitalnych, są zaniżone. Obecnie jest u nas zarejestrowanych 36 preparatów z grupy benzodiazepin.
Aleksandra Gołąb, psychoterapeutka uzależnień, tłumaczy: – Zwykle praprzyczyną jest choroba, śmierć żony, męża czy dziecka, ale czasem też utrata pracy, emerytura, śmierć przyjaciół. Człowiek z dnia na dzień zostaje sam. Z egzystencjalnym bólem. Z lękami, bo kiedy pracował, to nie miał czasu myśleć o różnych niezałatwionych sprawach w swoim życiu, ale kiedy przeszedł na emeryturę, to nagle przybyło mu czasu, którego nie ma czym wypełnić. Więc myśli. I cierpi. Żeby nie cierpieć, zaczyna pić. A jeśli nie chce pić, to idzie do lekarza po leki.
Dla psychoterapeutki jest oczywiste, że starszej osobie łatwiej jest przekonać otoczenie, że w takiej sytuacji leki są jej niezbędne. – Alkohol czuć. Pijana starsza osoba budzi nasze zakłopotanie, nierzadko odrazę. Recepty, nawet te wyłudzane od kolejnych lekarzy, świadczą tylko o chorobie. A choremu każdy współczuje, stara się mieć dla niego zrozumienie. To zaś daje możliwość ukrywania uzależnienia tak długo, jak długo się da, czyli jak długo udaje się uzyskiwać recepty – mówi Aleksandra Gołąb.
Na błaganie, na szantaż
Psychiatrzy i specjaliści od uzależnień rozróżniają kilka wzorów zachowań pacjentów, którzy mają jeden cel: zdobyć leki. Pierwszy to eskalacja używania, drugi – poszukiwanie leków, trzeci nazywany jest zakupami u doktorów, a czwarty to błaganie.
Eskalacja używania to po prostu zwiększanie dawki. Czasem na własną rękę, czasem za zgodą lekarza, kiedy chory przekonuje go, że objawy nie ustępują po tej standardowej. To prosta droga do uzależnienia, a kiedy się okazuje, że bez leków nie da się funkcjonować i pojawiają się objawy odstawienia, zaczyna się poszukiwanie. – Chory opisuje objawy, które u niego nie występują, lub wyolbrzymia istniejące. Domaga się konkretnego leku, twierdząc, że inne, nieuzależniające, są nieskuteczne lub ma na nie alergię. „Gubi” recepty. Oburza się na sugestie dotyczące ewentualnej terapii niefarmakologicznej, bo przecież jest zdrowy psychicznie – wylicza prof. Tomasz Pawłowski i przyznaje, że najczęściej jednak uzależnieni od benzodiazepin pacjenci po prostu wędrują po lekarzach. Od POZ do prywatnych gabinetów. Czasem tłumaczą, że ich internista wyjechał, zachorował, że potrzebują lekarstwa na już. Najlepiej dwa–trzy opakowania. Ale potrafią też wybłagać receptę płaczem.
Według prof. Pawłowskiego system nie analizuje kosztów uzależnień od benzodiazepin, i tych czysto medycznych, i tych społecznych. Te leki nie są refundowane dla większości pacjentów, wyjątkiem jest refundacja clonazepamu w leczeniu padaczki. Mamy więc krótkoterminową strategię: przepisuje się lek, który poprawia szybko stan chorego, dzięki czemu może on pójść do pracy, a więc wyrabiać PKB. Nie ma długoterminowej strategii, a więc i liczenia kosztów takich terapii, zwłaszcza u osób starszych.
Internista z ponad 20-letnim doświadczeniem dodaje: – Ja akurat zawsze pilnowałem tego, ile wypisuję recept i na co. Odkąd mamy dokumentację elektroniczną, łatwo sprawdzić, z jaką częstotliwością pacjent pojawia się po kolejne recepty. W jednej z przychodni, w której pracuję, mamy też system, który pozwala nam zweryfikować ilość wykupionych przez chorego leków, co jest szczególnie ważne w przypadku leków psychotropowych. I powiem tak: rozliczam pacjenta niemalże z każdej wypisanej tabletki. Jeśli dostał recepty na trzy miesiące, a przyjdzie po jednym lub dwóch, wiem, że dzieje się z nim coś złego i wymaga specjalisty. Ale kontrolować mogę tylko to, co sam wypisuję. Jeśli ten pójdzie do innego lekarza, to przy braku centralnego rejestru długo nikt się nie zorientuje, że jest uzależniony.
Dr Bogusław Habrat z Zespołu Profilaktyki i Leczenia Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii kilka lat temu w piśmie „Postępy Nauk Medycznych” pisał: „Popularność benzodiazepin wśród osób starszych wynika z przejściowej ulgi, jaką przynoszą w przewlekłych sytuacjach stresowych związanych z wiekiem podeszłym. W tej grupie wiekowej szczególnie rzadko przestrzegane są standardy ograniczające czas i wskazania do ich stosowania. Przyczyniają się ku temu opinie lekarzy: z jednej strony – przekonanie o rzadkim rozwijaniu się w tej grupie wiekowej tolerancji na benzodiazepiny, z drugiej – sceptycyzm dotyczący zarówno bezpieczeństwa, jak i celowości radykalnej detoksykacji starszych osób”.
Terapia odwykowa? Ale jak to?
Ignoruje się przy tym długofalowe skutki stosowania tych leków: spowolnienie, senność, upośledzenie funkcji poznawczych, nierzadko imitujące otępienie (ustępujące po odstawieniu leków), drażliwość, płaczliwość, obniżenie nastroju, zobojętnienie na sprawy do tej pory istotne czy skłonność do kłamania nawet w najbłahszych sytuacjach.
– Uzależnienie podejrzewam po dawkach, jakie pacjenci przyjmują. Jeśli nowy pacjent mówi mi, że przyjmuje trzy razy dziennie po dwie tabletki clonazepamu 0,5 mg, to wiem, że jest to problem. A miałem przypadki, że przyjmowali ipo10tabletekdzienniezamiastjednej–mówi prof. Pawłowski i przyznaje, że ostrożnie używa wobec starszych pacjentów stwierdzenia: „jest pan uzależniony”. – Jeśli mu to powiem, dam mu etykietkę. Elegancka starsza pani czy kulturalny starszy pan oburzy się, że przecież nie jest narkomanem czy jakimś alkoholikiem. Tym starszym pacjentom, kiedy już do mnie trafią, tłumaczę, że przyjmowanie benzodiazepin robi im spustoszenie w mózgu, a więc nie powinni ich brać, bo upośledzają czynności poznawcze, a zniszczenie mózgu jest większe niż to wynikające z wieku. Potem ich zaskakuję tym, że mam pomysł, jak zmniejszyć to niszczenie, i że mam dla nich inne leki. Wyjaśniam, że to oczywiście może trochę boleć, bo jak się odstawi te dotychczasowe, to przyjemnie na początku nie będzie, ale po miesiącu poczują poprawę. Rzecz w tym, żeby nie bali się pójść do psychiatry i poprosić o pomoc.
Z badań przeprowadzonych w 2004 r. wśród pacjentów przewlekle leczonych benzodiazepinami w przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej wynika, że aż 84 proc. od razu przepisano leki przeciwdepresyjne (u 26 proc. z powodu depresji, u pozostałych z powodu zaburzeń snu, lękowych lub psychosomatycznych), a tymczasem połowa z nich powinna była trafić do psychiatry na terapię. Okazało się też, że aż 60 proc. pacjentów w wieku powyżej 65 lat, przyjmujących leki w dawkach tzw. terapeutycznych, a więc zalecanych przez producenta, jest uzależnionych.
Psychiatrzy nie pozostawiają wątpliwości: w Polsce wśród osób powyżej 65. roku życia leki psychotropowe systematycznie zażywa od kilkunastu do dwudziestu kilku procent chorych, w depeesach dostaje je 10 proc. pensjonariuszy. W Skandynawii leki uspokajające stanowią aż 32 proc. wszystkich leków podawanych pacjentom powyżej 65. roku życia.
Andrzej, syn Anny: – Obserwuję mamę. Dyskretnie, ale czujnie. Nie wiem, czy to dlatego, że przestała brać leki, od których była uzależniona, ale nasze relacje poprawiły się. Jest normalnie, bez płaczu, oskarżeń, drobnych kłamstw. I trzymam kciuki, żeby tylko nie wróciła do tych prochów.