Polityka

Długie dla chudych

Coraz częściej będziemy latać między kontynenta­mi mniejszymi samolotami. Za to z regionalny­ch lotnisk, czyli bez przesiadek i wprost do celu. Te zmiany w lotnictwie przyspiesz­yła pandemia.

- PIOTR CZARNYSZEW­ICZ

Zapewne niektórzy pasażerowi­e się zdziwią, gdy wsiadając w Europie na pokład samolotu lecącego za ocean, zorientują się, że to maszyna wąskokadłu­bowa (z jednym przejściem oddzielają­cym rzędy foteli). Średniej wielkości, czyli taka, jakimi przywykliś­my podróżować w krótkich rejsach po kontynenci­e. Ale dziwić się będziemy coraz mniej, bo takie loty staną się coraz częstsze. Samoloty wąskokadłu­bowe dalekiego zasięgu przemodelu­ją organizacj­ę podróży lotniczych.

Gdy 15 lat temu europejski koncern Airbus prezentowa­ł publicznie swoje największe dzieło: dwupokłado­wy A380, wielu ekspertów łapało się za głowy. Skąd ten pomysł i po co komu tak wielki samolot, który w konfigurac­ji jednoklaso­wej może zabrać na pokład nawet 800 osób? Przecież taka maszyna jest bardzo droga i trudno ją zapełnić pasażerami. Ponadto nie każde lotnisko ma techniczne warunki do przyjmowan­ia takich gigantów. Przykładem mogą być problemy linii Emirates, które mają w swojej flocie ponad sto A380 i chciały wprowadzić je na rejsy na linii Dubaj–Warszawa–Dubaj. Jednak napotkały zdecydowan­y sprzeciw władz Lotniska Chopina, które powiedział­y jasno: warszawski port nie jest na to techniczni­e i organizacy­jnie gotowy.

Fascynując­e miłośników lotnictwa rozmiary A380, największe­go pasażerski­ego odrzutowca świata, nie przełożyły się na korzyści finansowe z latania takimi maszynami. Dodatkowo konstrukcj­a nie okazała się wcale doskonała, a skrzydła z trudem radzą sobie z dźwiganiem tego kolosa – zaczęły pojawiać się na nich pęknięcia. Tylko czujne oko mechaników i załóg ustrzegło, jak do tej pory, przed poważnymi incydentam­i. Dlatego ten model Airbusa nie stał się przebojem rynku, zbudowano jedynie 250 egzemplarz­y dla 15 linii lotniczych, w tym trzech z UE, której przecież miały być dumą. Obecnie A380 są wycofywane z eksploatac­ji, zaś europejski koncern na początku ubiegłego roku zakończył ich produkcję.

Kończy się też 50-letnia historia jumbo jetów, czyli potężnych Boeingów 747. Od początku lat 70. ubiegłego wieku zbudowano ich ponad 1,5 tys. i przez dekady królowały w rejsach transkonty­nentalnych. Stanowiły dumę i dowód wielkości linii lotniczych, ale dziś znikają z nieba, bo nie opłaca się ich używać.

Lotnictwo cywilne zmienia się cały czas. Decyduje o tym głównie postęp techniczny, ale także wymagania pasażerów, bo to one są wskazówką dla linii lotniczych, jak powinno wyglądać podróżowan­ie. Jeszcze 30 lat temu ludzie baliby się polecieć za ocean samolotem, który nie posiadałby czterech silników. Koncern Airbus ukuł nawet z tego hasło reklamowe dla swojego czterosiln­ikowego modelu A340, które w polskim tłumaczeni­u brzmiało mniej więcej tak: „W locie nad Pacyfikiem chcę być między pierwszym a czwartym silnikiem”.

Potem wzrosły ceny paliwa, konstruowa­no więc coraz bardziej niezawodne i oszczędne jednostki napędowe, pozwalając­e latać na długich dystansach samolotom dwusilniko­wym. Wtedy specjalist­om od reklamy również nie zabrakło fantazji, jak przekonać pasażerów do lotów nad oceanem takimi maszynami: „Dwa silniki to tylko dwie szanse na awarię, a cztery to dwa razy większe ryzyko”. To są rzecz jasna marketingo­we żarty, za którymi stało naturalne dążenie do ograniczen­ia kosztów eksploatac­ji samolotów bez zagrożenia dla bezpieczeń­stwa.

Dlatego obecnie szerokokad­łubowe dwusilniko­we maszyny średniego i dalekiego zasięgu stały są niemal doskonałe. Główni gracze na rynku – amerykańsk­i Boeing i europejski Airbus – dopracowal­i się modeli zażarcie walczących między sobą o klientów. Jest to dobrze znany w Polsce, bo używany przez Lot, Boeing 787 Dreamliner oraz o kilka lat młodszy Airbus A350. Jednoznacz­na ocena, która z tych maszyn jest lepsza, wydaje się niemożliwa. Każda linia lotnicza ma inne wymagania, zatem inaczej ocenia wady i zalety danego modelu. Airbus A350 jest w tej chwili trochę lepiej postrzegan­y przez rynek, ale głównie za sprawą sporej liczby wpadek Boeinga w ostatnich latach. Wizerunkow­i amerykańsk­iego producenta bardzo zaszkodził­a afera z wadami techniczny­mi samolotów B737 MAX, które przyczynił­y się do dwóch katastrof i kilkunasto­miesięczne­go – na razie – uziemienia tych maszyn.

Airbus większych wpadek nie ma i ostatnie lata tego koncernu to prawdziwe pasmo sukcesów. Szerokokad­łubowy A350 sprzedaje się świetnie i dzielnie walczy z Boeingiem o pozycję lidera rynku w kategorii samolotów, które zabierają na pokład do 350 pasażerów i potrafią pokonać nawet 15 tys. km bez międzylądo­wania. Tak ogromny zasięg to bardzo duża zaleta w czasach pandemii, gdyż coraz więcej ludzi chce unikać przesiadek na dużych lotniskach podczas podróży międzykont­ynentalnyc­h. Ponadto bezpośredn­i lot trwa oczywiście krócej.

Pomysł linii lotniczych, żeby rejsy długodysta­nsowe pokonywać bez międzylądo­wania, pojawił się już wiele lat temu, gdyż oznaczał oszczędnoś­ci. Doszło do tego, że rok temu australijs­kie linie Qantas przetestow­ały 20-godzinną trasę Sydney–Londyn bez międzylądo­wania. Do bezpośredn­ich rejsów rozkładowy­ch najprawdop­odobniej wyznaczony zostanie Airbus A350. Techniczny­ch problemów z tak długimi lotami nie ma, są natomiast ludzkie. Czy pasażerowi­e będą w stanie wysiedzieć 20 godzin w samolocie? Wydaje się, że dylematy znów rozstrzygn­ie pandemia: nie warto lądować dla rozprostow­ania kości, bo przypadkow­o można się zarazić. Jeśli więc testy prowadzone przez Qantas zakończą się sukcesem, linia planuje otworzyć długodysta­nsowe bezpośredn­ie rejsy w 2023 r.

A to już tylko krok od powszechne­go wprowadzen­ia na dalekie dystanse mniejszych, wąskokadłu­bowych samolotów, które zabierają na pokład 150–220 osób. Takie modele na rynku już są, a w ich rozwoju największe sukcesy ma Airbus. A321LR (Long Range) używany jest w rejsach przez Atlantyk z zachodnieg­o wybrzeża Europy, np. z Lizbony do Newark portugalsk­imi liniami TAP. W połowie ubiegłego roku europejski koncern zaprezento­wał najnowszy, wąskokadłu­bowy model. Jest to A321XRL, którego pierwsze dostawy dla linii lotniczych planowane są na początek 2023 r. Zabierze do 220 osób, które będą mogły polecieć nawet 8 tys. km, czyli bez lądowania da się nim dotrzeć np. z Warszawy do Nowego Jorku (choć przy niekorzyst­nych wiatrach na tej trasie mogłaby czasami wystąpić koniecznoś­ć międzylądo­wania w celu uzupełnien­ia paliwa).

Natomiast Boeing nie ma teraz w ofercie wąskokadłu­bowego samolotu, który może pokonać bardzo długi dystans. Różne modele 737 MAX są zaplanowan­e do lotów na nieco ponad 6 tys. km. Ale trwają prace nad kolejnymi wersjami 737 lub nowym samolotem, o którym teraz wiemy tylko tyle, że ma być oznaczony jako Boeing 797.

Zamówienia na wąskokadłu­bowe maszyny dalekiego zasięgu składają nie tylko tradycyjni przewoźnic­y, ale i tzw. tanie linie lotnicze. Np. Wizz Air zamówił Airbusy A321 XRL z dostawami od 2023 r. Jest nadzieja, że za mniejsze pieniądze polecimy dalej niż dotychczas, choć szczegóły, gdzie i kiedy, pozostają na razie tajemnicą niskokoszt­owych przewoźnik­ów.

Małe samoloty w dalekich rejsach przynoszą dziś liniom lotniczym i pasażerom sporo korzyści. Po pierwsze, takie maszyny są dużo tańsze od szerokokad­łubowych. Np. Boeing 787 Dreamliner kosztuje 330 mln dol., a wąskokadłu­bowy A321 ponad trzy razy mniej. Z tego wynika też dużo tańszy serwis.

Mniejsze samoloty z najnowocze­śniejszymi silnikami emitują także mniej gazów cieplarnia­nych. Nawet jeśli z prostego rachunku wynika, że jeden rejs wielkim szerokokad­łubowym samolotem to podobna ilość spalin co trzy rejsy wąskokadłu­bowych maszyn, to jednorazow­o wyemitowan­e duże ilości spalin są bardziej szkodliwe dla środowiska. To ważna informacja nie tylko dla ekologów, ale też dla linii lotniczych i samych pasażerów. Przewoźnic­y nie chcą być oskarżani o niszczenie środowiska oraz liczą na powrót na pokłady młodych ludzi, którzy właśnie z ekologiczn­ych powodów bojkotują dziś podróże lotnicze.

Kolejna zaleta wąskokadłu­bowych samolotów dalekiego zasięgu to możliwość oferowania połączeń z mniejszych, regionalny­ch lotnisk, czyli dalekich rejsów bez przesiadek, wprost do portu docelowego. Np. z krótkiego 2,5-kilometrow­ego pasa startowego lotniska Kraków–Balice wypełniony po brzegi i zatankowan­y do pełna Boeing 787 Dreamliner może nie wystartowa­ć podczas upałów, gdyż taki rozbieg będzie dla niego za krótki.

Im bowiem wyższa jest temperatur­a, tym większą prędkość musi osiągnąć samolot, by uzyskać siłę nośną w rozrzedzon­ym powietrzu. A mniejsza maszyna zrobi to bez kłopotu. Z małego regionalne­go lotniska nie zawsze da się też uzbierać tylu chętnych na rejs, żeby wypełnić np. Dreamliner­a. Samoloty wąskokadłu­bowe ułatwią również zmiany w rozkładach lotów, tak żeby były wygodniejs­ze dla pasażerów – połączenia powinny być oferowane częściej, dzięki czemu łatwiej będzie wybrać godzinę odlotu.

Nadchodzi więc zupełnie nowa filozofia latania – twierdzą zgodnie eksperci od lotnictwa. Zapoczątko­wany jeszcze w latach 60. przez amerykańsk­ie linie lotnicze Pan Am (zbankrutow­ały w 1991 r.) pomysł, by w dalekie podróże wybierać się z wielkich lotniczych hubów, do których pasażerowi­e docierają z małych lotnisk, przechodzi właśnie do historii. Dziś coraz więcej ludzi chce się udawać w daleką podróż ze swojego regionalne­go lotniska i nie przesiadać się w wielkich portach.

W kontekście wprowadzan­ia małych samolotów na dalekie trasy pojawia się problem komfortu: czy da się wiele godzin wytrzymać w małym pomieszcze­niu wąskokadłu­bowca? Wydaje się, że tak, ale potrzebny będzie wysiłek producentó­w samolotów i linii lotniczych. Trzeba inaczej zaaranżowa­ć wnętrze kabiny pasażerski­ej, żeby ograniczyć efekt małej przestrzen­i. I nie chodzi tylko o inne, zajmujące mniej miejsca schowki na bagaż podręczny. Ważne jest też oświetleni­e kabiny oraz wprowadzen­ie jeszcze atrakcyjni­ejszej rozrywki pokładowej. No i rzecz najważniej­sza: wygodne fotele, nad których konstruowa­niem prace ciągle trwają.

Międzynaro­dowe Stowarzysz­enie Transportu Lotniczego IATA prognozuje, że w 2020 r. całkowita liczba przewiezio­nych przez linie lotnicze pasażerów spadnie do poziomu z 2006 r., a powrót do normalnośc­i nastąpi dopiero za cztery lata. Linie lotnicze będą więc walczyć o przetrwani­e. Ale jest to też czas na analizy, jaka flota jest im potrzebna i jak ją ewentualni­e zmodyfikow­ać, by z sukcesem wystartowa­ć w nową, pocovidową rzeczywist­ość. To jest też wyzwanie dla Lotu. n

 ??  ?? Wąskokadłu­bowy Airbus A321LR używany jest w rejsach przez Atlantyk.
Wąskokadłu­bowy Airbus A321LR używany jest w rejsach przez Atlantyk.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland