Biologia opowieści
Człowiek to jedyny gatunek na Ziemi, który ma niepohamowany apetyt na wymyślanie i słuchanie opowieści. Skąd się ta potrzeba wzięła i jaką biologiczną funkcję pełni?
Spór toczy się nawet wokół definicji. – Denerwuje mnie, gdy ludzie zaczynają używać słowa „narracja” do oznaczenia każdego tekstu, podczas gdy narracje są dobrze zdefiniowaną podgrupą tekstów – mówi POLITYCE prof. Brian Boyd z University of Auckland w Nowej Zelandii, autor książki „On the Origin of Stories” („O pochodzeniu opowieści”). W ten sposób reaguje na opublikowaną w sierpniu na łamach „Science Advances” pracę zespołu dr. Ryana Boyda z Lancaster University w Wielkiej Brytanii (zbieżność nazwisk przypadkowa).
Ten ostatni, wraz ze współpracownikami, przeanalizował blisko 60 tys. rozmaitych tekstów i podzielił je na dwie grupy. Do pierwszej zaliczyli 40 tys. powieści, opowiadań, scenariuszy filmowych, a także romansów wydanych samodzielnie przez pisarzy oraz historii napisanych przez internautów w psychologicznym teście apercepcji tematycznej. Nazwali je „narracjami tradycyjnymi”. Do drugiej grupy zaliczyli 20 tys. artykułów popularnonaukowych z „New York Timesa”, transkrypcji wykładów z serii TED oraz opinii amerykańskiego Sądu Najwyższego. Nazwali je „narracjami nietradycyjnymi”. – W naszych badaniach przyjęliśmy bardzo szeroką, inkluzywną definicję „narracji” – tłumaczy dr Ryan Boyd. – To relacja o ludziach i zdarzeniach, prawdziwych lub wymyślonych.
– „Narracje nietradycyjne”, podczas gdy nie są one w ogóle narracjami? – irytuje się prof. Brian Boyd. – „Zdarzenie” nie jest narracją, tak samo jak obiekt – powiedzmy kot – nie jest opisem. Ale podobnie jak kot może stać się obiektem opisu, zdarzenie może stać się przedmiotem opowieści. Poproszony o podanie swojej definicji przygotował następującą: „Narracja jest przedstawieniem spójnej, konkretnej sekwencji zdarzeń, zwykle obejmującej jakieś działanie i cel”.
W zasadzie większość z nas intuicyjnie, bez żadnych definicji, odróżnia opowieść od innych tekstów. Żyjemy przecież zanurzeni w narracjach niemal od urodzenia. Uwielbiamy zarówno je opowiadać, jak i ich słuchać, czytać czy oglądać. Tylko dlaczego? „W końcu ewolucja faworyzuje organizmy, które potrafią wydobyć dokładną i ważną informację z ich środowiska – pisał prof. Brian Boyd w artykule opublikowanym w 2018 r. na łamach „WIREs Cognitive Science”. – Dlaczego ludzie wyewoluowali taki apetyt na nieprawdę, jednocześnie z naszym niespotykanym apetytem na poszukiwanie prawdy? Dlaczego przynajmniej nie wyewoluowaliśmy odporności na fikcję?”.
Jak odkryć przeszłość opowieści
Szukanie ewolucyjnych korzeni opowieści jest wyjątkowo trudne. Większość działalności ludzi zostawia po sobie jakieś trwałe resztki, które można wydobyć ze skał czy gleby. Mogą to być kości zjedzonych zwierząt, pradawne narzędzia, naczynia kuchenne, węgiel po ognisku czy rysunki naskalne. Nawet tak ulotna aktywność jak muzyka wymaga instrumentów, które też czasem przechowują się w stanie kopalnym. Po opowieściach, snutych wieczorami przy ognisku, nie zostaje dosłownie nic.
Dlatego badacze muszą opierać się na poszlakach. Na przykład zespół dr Andrei Migliano z University College London postanowił przyjrzeć się ostatnim dziś żyjącym ludom pierwotnym. W 2017 r. uczeni ci opublikowali w „Nature Communications” wyniki badań społeczności zbieracko-łowieckiej Agta z Filipin. Odkryli, że dobrzy opowiadacze byli chętniej wybierani jako potencjalni partnerzy – częściej nawet niż sprawni myśliwi i rybacy. Z opowiadaczami też chętniej dzielono się nadmiarowym ryżem. A wreszcie posiadali średnio o 0,53 dziecka więcej niż pozostali członkowie Agta. Zdaniem zespołu dr Migliano słuchanie dobrych opowieści zwiększało współpracę w grupie. Im ludzie bardziej chwalili własnych opowiadaczy, tym chętniej dzielili się ryżem z innymi członkami społeczności.
Inną metodę badań przyjęły Sara Graça da Silva z New University of Lisbon w Portugalii oraz Jamshid J. Tehrani z Durham University w Wielkiej Brytanii. W 2016 r. na łamach „Royal Society Open Science” opublikowały analizę trzech baśni: „Pięknej i Bestii”, „Rumpelsztyka” oraz „Kowala i diabła” z kilkudziesięciu języków indoeuropejskich. Badaczki nałożyły rozmaite wersje tych opowieści na lingwistyczne
drzewo rodowe. Na podstawie różnic oszacowały, że „Piękna i Bestia” oraz „Rumpelsztyk” są opowiadane od blisko 4 tys. lat, a dzieje „Kowala i diabła” sięgają aż 6 tys. lat wstecz. Trwałość tych opowieści też może wskazywać na korzyści z ich przekazywania kolejnym pokoleniom – i to bez wsparcia ze strony silnych władców, potężnych religii czy nawet pisma.
Wreszcie trzecim sposobem na poszukiwanie biologicznych korzeni opowieści jest obserwacja małych dzieci. A te dość wcześniej zakochują się w słuchaniu rozmaitych historii. Szybko też zaczynają je tworzyć same, wplatając opowieści w swoje zabawy. W 2009 r. Michelle Scalise Sugiyama z University of Oregon w USA na łamach „Journal of Consciousness Studies” wykazała, że opowieściom dzieci często brakuje jeszcze dobrze skonstruowanej fabuły. Z czasem jednak krystalizują się zarówno cele bohaterów narracji, ich charakter, jak i pojawia się konflikt. W naturalny więc sposób opowieść przybiera coraz bardziej przykuwający uwagę kształt.
Jak współpracować z egoistą
Prof. Brian Boyd do badań opowieści doszedł z jeszcze innego punktu wyjścia. Z wykształcenia nie jest bowiem ani biologiem, ani lingwistą, lecz literaturoznawcą. Tematem jego doktoratu była – jak sam twierdzi – „najbardziej złożona powieść Vladimira Nabokova”, czyli „Ada albo Żar. Kronika rodzinna”. Prof. Boyd napisał też biografię Nabokova oraz zajął się analizą innych dzieł pisarza. – Nabokov zawsze interesował się nauką – uczony wyjaśnia źródła swego zainteresowania ewolucjonizmem. Literaturoznawca podążył więc tym tropem, zagłębiając się w lekturę dzieł filozofów nauki i słynnych uczonych. – Zacząłem myśleć, jak absurdalne jest to, że ludzie badający literaturę, szczególnie fikcję, nigdy nie pytają, dlaczego jesteśmy gatunkiem tak skłonnym do tworzenia opowieści, a bardziej generalnie: sztuki – opowiada.
Wyniki swych przemyśleń prof. Boyd opublikował w wydanej w 2009 r. książce „On the Origin of Stories”. W pierwszej jej części opisał ewolucyjne korzenie opowieści. W drugiej, zgodnie z tymi wnioskami, przeanalizował dwa, jakże odmienne, dzieła literackie: „Odyseję” Homera oraz „Horton słyszy Ktosia” Dr. Seussa.
Po publikacji książki prof. Boyd jeszcze nieco zmodyfikował swe koncepcje. Nową ich wersję opisał w 2018 r. na łamach „WIREs”. Trzon jednak pozostał taki sam: u źródeł opowieści leży to, że nasz gatunek jest „ultraspołeczny”. Żyjemy w grupach, w których rozbudowane więzi pozwalają na skomplikowaną współpracę. W pierwotnych społecznościach ludzie nie tylko razem wytwarzają narzędzia, pilnują ognia, wspólnie polują, ale też pomagają sobie w opiece nad dziećmi czy kobietami w ciąży i połogu. To pozwala im zdobywać zasoby niedostępne zwierzętom oraz konkurować z innymi grupami Homo sapiens.
Aby ta współpraca się jednak udała, członkowie społeczności muszą dobrze wykonywać swoją funkcję i podzielać te same wartości. Nie jest to łatwe, bo w każdym człowieku tkwi potrzeba uplasowania się wyżej w hierarchii. Gdy więc grupa, dzięki sprawnej współpracy, upoluje słonia, to potem każdy z jej członków chce odkroić dla siebie największy i najbardziej pożywny jego kawałek. To nie tylko dodaje mu siły, ale też zwiększa atrakcyjność w oczach płci przeciwnej. Dzięki temu może mieć więcej zdrowych dzieci i tym samym bardziej rozprzestrzenić własne geny. Takie egoistyczne podejście jednak psuje współpracę. Im bardziej więc członkowie społeczności będą nastawieni na swój indywidualny zysk, tym gorsze wyniki będzie miała cała grupa. A to z kolei może doprowadzić do upadku całej społeczności i w efekcie strat dla każdego z jej członków.
Jednym z rozwiązań tego dylematu, zdaniem prof. Boyda, jest właśnie snucie opowieści. „Opowieści nie tylko wyraźnie pokazują normy, ale też zapraszają nas do uczestnictwa, pobudzają emocje wzmocnione przez nasze społeczne dostrojenie i rozwiązują problem, który ekonomiści nazywają »wiedzą powszechną« (zrobię coś tylko wtedy, gdy ty zrobisz i vice versa: ale skąd będę wiedział, że ty to zrobisz i skąd będę wiedział, że ty będziesz wiedział, że ja to zrobię?)” – pisze w swojej książce. Słuchając tych samych opowieści, czujemy, że podzielamy te same wartości i reagujemy w większości w ten sam sposób. Wspólne narracje często pokazują też cierpienie z punktu widzenia cierpiącego, co zwiększa krąg współczucia. A wreszcie ich stałym motywem jest wyśmiewanie osób stojących wysoko w hierarchii i krytyka ich egoistycznych zachowań. Dzięki temu społeczeństwa pierwotne zachowywały swój egalitarny charakter, mimo że jednocześnie każdy z ich członków dążył do zwiększenia swoich zasobów i wspięcia się wyżej w hierarchii.
Jak zbudować narrację z niewidzialnych słówek
Niejako przy okazji opowieści rozwijały też kreatywność. Wymyślając światy fikcyjne, twórcy otwierali drogę do światów niemożliwych, które jednak niekiedy okazywały się całkiem realne. „Gdyby człowiek nie spotkał smoków i hipogryfów w opowieściach, nie wymyśliłby atomu” – uważa prof. Brian Boyd (trawestując Lewisa Mumforda).
Może dlatego ten uczony postuluje, że opowieści wyewoluowały głównie z dziecięcej zabawy „w udawanie” oraz naszych skłonności do naśladownictwa. I gdy do tego wszystkiego doszedł język, początkowo służący wyłącznie do przekazywania informacji, machina ruszyła. Ponieważ ten, kto snuł lepsze opowieści, przyciągał uwagę większej liczby członków społeczności, rozpoczęła się rywalizacja. Wygrywali lepsi opowiadacze. A narracje na stałe zakorzeniły się w naszym gatunku.
Nowe technologie, jak radio, film czy internet, zmieniły sposób opowiadania, ale rdzeń pozostał ten sam. – Uczenie się o innych, o zakresie ludzkich zachowań i ich konsekwencjach pozostaje motorem narracji w naszym ultraspołecznym gatunku – wyjaśnia prof. Boyd. – Podobnie jak szczególna przewaga fikcji nad narracjami faktograficznymi elektryzuje uwagę i rodzi emocje, kiedy eksplorują możliwości i fakty.
Do tej złożonej dyskusji nad pochodzeniem i funkcją opowieści w tym roku włączył się zespół dr. Ryana Boyda. We wspomnianej już analizie 40 tys. „narracji tradycyjnych” i 20 tys. „nietradycyjnych” skupili się na słowach, ale tych zazwyczaj lekceważonych i dlatego nazywanych „niewidzialnymi”. Tak odkryli powtarzalny uniwersalny wzór. Na początku każdej anglojęzycznej narracji roi się od przyimków oraz przedimków (czyli angielskie „a” oraz „the”, niemające odpowiedników w języku polskim). Potem, gdy fabuła rozwija się, tekst zagęszcza się od przysłówków, zaimków oraz czasowników pomocniczych. A wreszcie pod koniec, na etapie „napięcia kognitywnego”, dominują słowa nakierowane na działanie, takie jak „myśleć”, „uważać”, „rozumieć”, „powodować”.
– Nasze odkrycie pokazuje, że ludzie mają dość standardowy sposób budowania struktury informacji w opowieściach, przypuszczalnie dlatego, że jest to najbardziej efektywna metoda dzielenia się ideami z innymi, mająca silne ewolucyjne korzenie – mówi dr Ryan Boyd.
Dla prof. Briana Boyda to jednak zbyt uproszczone podejście. Ale i on, jak sam przyznaje, mierzył się z przerażeniem innych literaturoznawców, gdy zaczął analizować opowieści z ewolucyjnego punktu widzenia. Spór zapewne więc szybko nie wygaśnie. Ale nic w tym dziwnego. W końcu osią każdej dobrej opowieści jest konflikt. n