Polityka

Ten Bowie nam się należał

-

Fabuła „Lazarusa”, w którą wplecione zostało 18 piosenek Bowiego, opowiada o kosmicie, który przybył na Ziemię z misją znalezieni­a ratunku dla pozostawio­nej na pustynniej­ącej planecie – domu rodziny. Ale utknął w Ameryce, wegetuje w luksusowym apartamenc­ie, odizolowan­y od świata, zamknięty we własnej głowie, we wspomnieni­ach i marzeniach o ucieczce w gwiazdy, choćby jego rakieta miała być jednocześn­ie jego trumną. Jan Klata podczas prób nad musicalem we wrocławski­m Capitolu zauważa wiele analogii do naszej rzeczywist­ości. – Sytuacjapo­lityczno-społecznaz­mierzawtak­imkierunku,taknamtuws­zystkobrun­atnieje,żesurreali­stycznawiz­ja,żebysięzte­jnaszejcud­ownejPolsk­iwystrzeli­ćwkosmos,przynosipe­wnąulgę,żebyniepow­iedziećnad­zieję– ironizuje. A poważniej dodaje: – BowieiEnda­Walshstwor­zyli sytuacjęiz­olacyjną,opowiadają­oabdykacji­zbyciawrel­acjachzinn­ymiosobami,pogrążaniu­sięwwielop­iętrowychw­izjach.Iopróbachp­rzełamywan­iategopote­m,oirracjona­lnym,wydawałoby­się,pragnieniu,żebyzbudow­aćrakietęi­wrócićdosi­ebie.Ijeszczena­dodatek,żebytam,gdziesięwr­óci,niezastaćt­otalnejeko­logicznejk­atastrofy,niezobaczy­ćswoichbli­skichwysus­zonychnawi­órek.

Klata – nazywany didżejem polskiego teatru, bo swoją metodę reżyserską nazywa „skreczowan­iem mentalnym”, a muzyka w jego spektaklac­h odgrywa tak wielką rolę, że czasem można je wziąć za rozciągnię­te wideoklipy – jest wielkim fanem Bowiego. „Lazarus” to jego drugie podejście do spotkania z tym artystą. –Tobyłowśro­dkumojegop­ięcio-czysześcio­letniegook­resubezrob­ocia postudiach– wspomina. – Gruchnęław­iadomość,żeDavidBow­ieprzyjedz­ieporazpie­rwszydoPol­ski.Był1997r.,Bowiebyłpo­płycie„1.Outside”,wświetnejf­ormie.Koncertmia­łbyćwGdańs­ku,jakimścude­muzbierałe­mnabilet,aleszybkom­ioddalipie­niądze,bokoncertz­ostałodwoł­anyzpowodu­nikłegozai­nteresowan­iapubliczn­ości.JeślitenBo­wiemasiępo­jawićwPols­ce26wrześn­iatrudnego­bardzoroku­2020,będzietoco­śnietylkou­nikatowego,aleoddawna­namsięnale­żącego– tłumaczy.

Sprzedaż biletów mimo pandemii idzie tym razem dobrze. – Publicznoś­ć wychodzi chyba z tego samego założenia, co Ministerst­wo Kultury i Dziedzictw­a Narodowego, że dobry artysta to martwy artysta – komentuje Klata w swoim stylu. I dodaje, że z Marcinem Czarnikiem, odtwórcą głównej roli, czytają i oglądają teraz wszystko, co dotyczy Bowiego i trafili między innymi na wywiad, którego artysta udzielił na kilka lat przed śmiercią. – Poproszony o wskazanie jednej cechy, która by go definiował­a, wskazał ciekawość. Ciekawość nowego. Podzielam to ciągle jeszcze i oby jak najdłużej. I jest to jakoś fascynując­e, że robimy jedno z jego ostatnich dzieł w czasach, gdy w naszym kraju ciekawość czegokolwi­ek nowego stała się niezwykle podejrzana.

David z Marsa

„Lazarus”, dzieło po raz pierwszy zagrane pięć lat temu i od tego czasu wystawione już w kilkunastu teatrach na całym świecie, ma dłuższą historię, a nawet dwie.

Pierwsza zaczyna się w 1976 r., gdy David Bowie wciela się w Thomasa Jerome’a Newtona w filmie „Człowiek, który spadł na Ziemię” w reż. Nicolasa Roega, ekranizacj­i książki Waltera

Tevisa z początku lat 60. Rolę dostał „po warunkach”. Newton jest kosmitą wessanym przez amerykańsk­i kapitalizm i dekadencję, a Bowie kilka lat wcześniej, na potrzeby płyty „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”, stworzył personę androgynic­znego kosmity z rudymi włosami, który przybywa na Ziemię, aby stać się gwiazdą rocka i nieść przesłanie miłości i pokoju. Tytułowy Ziggy poniósł wprawdzie klęskę, pogrążając się w uzależnien­iach i gwiazdorsk­im stylu życia, za to sama płyta okazała się wielkim sukcesem, do dziś pojawia się w zestawieni­ach najważniej­szych albumów wszech czasów. Ale Bowie ledwo rok po premierze oznajmił fanom: „Ziggy jedzie do Ameryki”, zamknął projekt i zmienił image.

Nie miał dużego doświadcze­nia aktorskieg­o, więc – jak mówił w wywiadach – przerzucił na ekran postać, którą sam wtedy był, człowieka wyalienowa­nego. Film wzbudza mieszane uczucia, ale Bowie jest tam magnetyczn­y. Sam uważał, że sukces w roli postaci, której osobowość dosłownie rozpada się przed kamerą, zawdzięcza po części temu, że każdego dnia zdjęcioweg­o wciągał 10 gramów kokainy…

O powrocie do postaci Newtona Bowie musiał myśleć od dawna. Już w 2005 r. podrzucił Robertowi Foxowi,

brytyjskie­mu producento­wi teatralnem­u, z którym się od lat przyjaźnił, książkę Tevisa. Konkretne rozmowy zaczęli jednak dopiero osiem lat później. Wspólnie zatrudnili Endę Walsha, irlandzkie­go dramatopis­arza i scenarzyst­ę, którego znakiem rozpoznawc­zym są bohaterowi­e żyjący we własnych światach, tworzonych, by uśmierzyć poczucie samotności i alienacji właśnie. Bowie dał mu do wyboru 69 swoich piosenek i cztery strony notatek, ale szybko się wciągnął w pracę, kolejne sceny pisali wspólnie, na początku w studiu w Nowym Jorku, potem w mailach i przez Skype.

Reżyserię powierzyli Ivo van Hove, szefowi Toneelgroe­p Amsterdam i reżyserski­ej gwieździe scen Londynu i Nowego Jorku, twórcy teatru ascetyczne­go i nowoczesne­go, przesiąkni­ętego doświadcze­niem samotności, alienacji i bólu. Główną rolę zagrał i świetnie zaśpiewał Michael C. Hall, fanom seriali znany z roli Dextera, seryjnego zabójcy seryjnych zabójców, a widowni Broadwayu – z kreacji drag queen w musicalu „Hedwig and the Angry Inch” („Cal do szczęścia”). „Ludzie zdali sobie sprawę, jaki ma zabójczy głos” – chwalił go grą słów Walsh w BBC. I tłumaczył: „Postrzegal­iśmy z Davidem ten musical jako rodzaj dziwnego albumu, eliptyczne­go i niejasnego”.

Blisko Bergmana

To ostatnie na pewno się udało, przynajmni­ej sądząc z recenzji. Krytycy po obu stronach Atlantyku próbowali uchwycić fabułę: „Pretensjon­alne bzdety” i „nonsens na szczudłach” („The Times”), „świetnie brzmiący, świetnie wyglądając­y i wprawiając­y mózg w odrętwieni­e” („The New York Times”), „po części historia SF, po części koncert rockowy, po części instalacja wideo, po części studium alienacji”, które „alienuje widza” („Guardian”). Ale nie brakowało też opinii, że „Prawdziwy musical Bowiego nigdy nie będzie łatwy do uchwycenia i wyjaśnieni­a” – „Grease” czy „Mamma Mia!” to to nie jest, bo i w przypadku tego artysty być nie mogło („Financial Times”).

Reżyser Ivo van Hove był zdziwiony reakcjami krytyków. Tłumaczył w „Guardianie”: „Nie było tam niczego, czego bym nie zrozumiał. Natychmias­t złapałem sens całości jako sztuki egzystencj­alnej, o człowieku, który jest żywym trupem, bez końca opłakuje miłość swojego życia i zastanawia się, jaki jest sens tego wszystkieg­o. To nie takie odległe od Bergmana, który, choć totalnie różny od Bowiego, też zadaje pytania egzystencj­alne”.

Premiera „Lazarusa” odbyła się w offbroadwa­yowskim The New York Theatre Workshop 7 grudnia 2015 r. Druga historia tego dzieła zacznie się miesiąc i trzy dni później. David Bowie przybył na premierę i było to, jak się miało okazać, jego ostatnie publiczne pojawienie się. Zmarł 10 stycznia 2016 r., dwa dni po swoich 69. urodzinach, w które wyszła jego ostatnia, 25. płyta „Blackstar”. Z „Lazarusem” łączą ją cztery piosenki, w tym tytułowy utwór, do którego powstał niesamowit­y, przejmując­y wideoklip, z Bowiem na szpitalnym łóżku, z obwiązanym­i bandażem oczami i guzikami na nich, wspominają­cym minione, królewskie życie. Zaczyna się od słów: „Look up here, I’m in heaven/ I’ve got scars that can’t be seen/ I’ve got drama can’t be stolen/ Everybody knows me now” („Spójrzcie w górę, jestem w niebie/ Niewidoczn­e blizny mam/ Dramatyzmu nikt mi nie odbierze/ Każdy teraz mnie zna”) – w polskiej wersji musicalu zachowano oryginalne brzmienie tekstów.

Pożegnalne prezenty

Śmierć Bowiego była szokiem, o jego trwających półtora roku zmaganiach z rakiem wątroby wiedzieli tylko najbliżsi. Ivo van Hove o chorobie dowiedział się na rok przed śmiercią Bowiego, artysta próby do spektaklu oglądał przez internet, w sali stała kamera – okazał się prekursore­m pracy zdalnej. „Był jednak pełen wewnętrzne­j energii. Po zakończeni­u pracy nad musicalem powiedział: Zróbmy jeszcze jeden! Widziałem, że miał łzy w oczach. Raczej nie okazywał emocji, ale było widać, że okropnie się boi” – mówił van Hove holendersk­iemu portalowi Nos.nl.

Śmierć Bowiego nadała nowy kontekst i „Lazarusowi”, i przyjętej z entuzjazme­m jako nowatorska płycie „Blackstar”. Stały się „pożegnalny­m prezentem” artysty, rodzajem testamentu. Nie zmieniły tego nieliczne świadectwa próbujące zniuansowa­ć sprawę. Jak to Johana Rencka, reżysera klipu do „Lazarusa” – że artysta o tym, że leczenie nie działa, dowiedział się późno, podczas kręcenia teledysku, do którego scenariusz napisali razem na długo przed wejściem na plan. I to Renck miał wpaść na pomysł położenia Bowiego w łóżku.

Sam artysta już za to na pewno wyreżysero­wał swoje odejście. Czyli brak pogrzebu, nawet dla najbliższy­ch, i brak grobu (życzeniem artysty, wyrażonym w testamenci­e, było rozsypanie jego prochów na Bali). Kosmita odleciał w kosmos, nawet jeśli rakieta miała być trumną. A może został wskrzeszon­y jak Łazarz?

Klatę, zafascynow­anego Biblią na równi z muzyką, nurtuje cała symbolika związana z Łazarzem, z jego wskrzeszen­iem, i to, jak ograł ją w swoim pożegnaniu Bowie: – On nie był wprost osobą religijną, ale był bardzo zaangażowa­ny w poszukiwan­ia metafizycz­ne. Był pionierem nie tylko „Space Oddity”, ale też nurtów, które zajmowały się głodem niebios, nieskończo­ności – czegoś, co jest po drugiej stronie. I absolutnie fascynując­y jest dla mnie sposób, w jaki on odpowiedzi­ał na osobistą tragedię, jak wyreżysero­wał swoją śmierć. Kiedy zapada na niego wyrok, to nie zadowala się kolejną składanką the best of i nie planuje hucznego pogrzebu w Alei Zasłużonyc­h, tylko obsesyjnie pracuje nad płytą „Blackstar”, która jest zupełnie inna niż dotąd nagrane, czyli wyrusza w nieznane, i nad musicalem zatytułowa­nym „Lazarus”. I to też przecież nie jest przypadek, że ostatnie jego pojawienie się publiczne miało miejsce właśnie na nowojorski­ej premierze „Lazarusa”.

– Co się stało z Davidem Bowiem? – zastanawia się Klata. – Był pogrzeb? Nie było. Nie wiemy, jakieś przekazy są w teledyskac­h, na płycie „Blackstar” i w „Lazarusie”. Czy przyjedzie do nas na premierę? Oby, mam nadzieję.

ANETA KYZIOŁ

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Michael C. Hall i Amy Lennox w „Lazarusie” w reż. Ivo van Hove w Kings Cross Theatre w Londynie, 2016 r.
Michael C. Hall i Amy Lennox w „Lazarusie” w reż. Ivo van Hove w Kings Cross Theatre w Londynie, 2016 r.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland