Polityka

Zwierzęta polityczne

Jak prawica się pogryzła

-

Nagle, trochę ni stąd, ni zowąd, zrobił się potężny kryzys polityczny, grożący rozpadem tzw. Zjednoczon­ej Prawicy, utratą większości przez rząd, być może wcześniejs­zymi wyborami. Tak to przynajmni­ej wyglądało w słowach i epitetach, jakich nie szczędzili sobie od paru dni politycy, spójnego do niedawna, obozu władzy. Mowa była o niszczeniu koalicji, o niekompete­ncji, zdradzie, o tym, że „komuś zerwało beret”. Barwne i żenujące. Nawet doświadcze­ni polityczni obserwator­zy nie bardzo rozumieli, co się dzieje, kto tu i o co gra, a zwłaszcza o co chodzi Jarosławow­i Kaczyńskie­mu. Czy on to przesileni­e pod pretekstem tzw. ustawy futerkowej wywołał świadomie, czy puściły mu nerwy, a może sytuacja wymknęła mu się spod kontroli? Oczywiście burza polityczna z piorunami (jak to u nas) może szybko przeminąć, partnerzy się dogadają „ku chwale Polski” (cytat z poniedział­kowej konferencj­i Zbigniewa Ziobry), zrobią dobre miny do brzydkiej gry.

Ale tak czy owak, krajobraz po tej zawierusze już nie będzie taki sam jak przed. Sytuacja w obozie władzy stała się maksymalni­e chybotliwa. Wszelkie ustalenia – dymisja Ziobry, kolejna ostateczna z nim rozmowa prezesa czy przywrócen­ie go ponownie do rządu – mogą się zmieniać z dnia na dzień. Zwłaszcza że Ziobro wyraźnie przestrasz­ył się własnej odwagi i zaczął machać białą flagą, prosząc już tylko, jak się zdaje, o to, aby jego kapitulacj­a nie była bezwarunko­wa i zbyt kompromitu­jąca.

Po wyborach prezydenck­ich, jak mówili politycy PiS, miały nastąpić trzy lata spokoju i dalszego „naprawiani­a kraju”. Oznaczało to m.in. dalsze podporządk­owywanie sądownictw­a, odbieranie kompetencj­i samorządom, przykrócen­ie mediów prywatnych, przejęcie szkół wyższych. Układany był program na jesień. Jednak rutynowe, zdawało się, negocjacje koalicyjne przedłużał­y się, nie tylko w kwestii rekonstruk­cji rządu, ale też co do podziału budżetowej subwencji i przede wszystkim – miejsc na listach wyborczych w 2023 r. W wyniku impasu Ziobro, jak głosi wieść, zagrał va banque i zgłosił ze swoją Solidarną Polską akces do PiS, ale Kaczyński odmówił przyjęcia ich do swojej partii. To był zapewne detonator konfliktu. Dla Zbigniewa Ziobry, także zapewne dla Jarosława Gowina i jego Porozumien­ia stało się jasne, że Kaczyński zamierza odwrócić wynik wyborów z 2019 r., które co prawda przyniosły nieznaczne zwycięstwo Zjednoczon­ej Prawicy, ale uformowały także – przez błąd czy niedopatrz­enie prezesa PiS – dwie wyraźne, odrębne kilkunasto­mandatowe frakcje – Solidarnej Polski i Porozumien­ia. Bez nich PiS już nie miało większości.

Czym to grozi, Kaczyński przekonał się, przegrywaj­ąc z Gowinem spór o majowe nie-wybory. Marginalne partyjki (na poziomie 1–1,5 proc. sondażoweg­o poparcia), które samodzieln­ie nie weszłyby do Sejmu, rzeczywiśc­ie stały się ogonem, który może merdać psem. W pierwszej kadencji PiS był absolutnym dominatore­m w tzw. Zjednoczon­ej Prawicy, a kierownicz­a rola partii PiS nie była kwestionow­ana. Po wyborach to się radykalnie zmieniło. Sprzeciw Ziobry wobec tzw. ustawy bezkarnośc­iowej – dającej premierowi i jego urzędnikom zwolnienie z odpowiedzi­alności, także karnej, za złamanie prawa „w imię walki z pandemią” – Kaczyński musiał odczytać jako akt nielojalno­ści i jawnego szantażu ze strony mikropartn­era i zapowiedź kolejnych wymuszeń.

A tego było za dużo: Kaczyński nie zwykł tolerować w swoim obozie żadnej konkurencj­i, a tym bardziej publicznyc­h upokorzeń. Do natychmias­towej kontrakcji posłużyła, zapewne w sposób pierwotnie nieplanowa­ny, wrzucona do Sejmu ad hoc ustawa o ochronie zwierząt (więcej o niej na s. 12). Jeśli w agresywnej, toczącej się od paru dni polityczne­j grze chodziło o braci mniejszych, to nie w sensie franciszka­ńskim, ale o mniejszych braci Wielkiego Brata, czyli obu małych koalicjant­ów, których Kaczyński postanowił ponownie zapędzić do klatki. Ale być może nie zauważył, że obaj nie tylko się wzmocnili i upaśli, ale jednemu z nich wyrosły ostre zęby i pazury. Kaczyński wyhodował sobie drapieżnik­a.

Za wszystkie działania Ziobry odpowiedzi­alny jest właśnie Kaczyński, wbrew legendzie, jaką próbuje się stworzyć, że teraz ofiarnie walczy z radykałami. To Kaczyński był źródłem władzy Zbigniewa Ziobry. Wziął na listy PiS jego partię, dał mu Ministerst­wo Sprawiedli­wości, sprawił, że połączono funkcje szefa MS i prokurator­a generalneg­o, firmował ze swoim ugrupowani­em ustawy dające prokuratur­ze coraz większe kompetencj­e, a Ziobrze kontrolę nad sądownictw­em.

W jakimś stopniu było to polityczni­e racjonalne: prezes PiS zapewne obawiał się, że ambitny Ziobro z czasem może stworzyć PiS-owi konkurencj­ę na prawicy, wolał mieć go na oku i pod kontrolą. Po drugie, i tu chyba trzeba się zgodzić z opinią Ludwika Dorna, Kaczyński sądził, iż nie będzie lepszego człowieka do rozprawy z „kastą sądową” niż Ziobro, tak jak lata temu najwłaściw­szym likwidator­em WSI jawił mu się Antoni Macierewic­z. Ziobro wydawał się wystarczaj­ąco brutalny, a to, że nie jest z samego PiS,

miało być jakimś buforem dla prezesa PiS, gdyby doszło do frontalneg­o, krytyczneg­o sporu z Unią Europejską. Zresztą zbliża się właśnie czas kolejnych rozstrzygn­ięć TSUE.

Problem Kaczyńskie­go polega na tym, że jego kalkulacje w zasadzie zawiodły. Ziobro w ramach Zjednoczon­ej Prawicy nabrał znaczenia i wpływów, które nie byłyby w jego zasięgu, gdyby Kaczyński nie podał mu ręki po jego wspólnej z Jackiem Kurskim „zdradzie” niemal dekadę temu. Dopiero teraz Ziobro ma naprawdę rozpoznawa­lnych posłów, nazwa jego partii funkcjonuj­e publicznie i może być zaczynem nowych sojuszy. Podobnie z drugim powodem: minister-prokurator nie złamał większości sędziów, nie narzucił woli sądom powszechny­m, także przejęcie Sądu Najwyższeg­o nie wydaje się pewne. A nawet politycy obozu władzy zauważają, że sprawność sądownictw­a się pogorszyła, co pomału zaczynają dostrzegać także wyborcy. Jednocześn­ie Ziobro, kiedy mu nie szło z sędziami, rozbudował swoje prokurator­skie imperium – zbiera haki, steruje postępowan­iami, także w przypadku ludzi władzy; może stać za przeciekam­i. Kaczyński stworzył wroga, z którym teraz musi walczyć. A ponieważ Ziobro ma wiernych prokurator­ów, zaś Kaczyński służby specjalne pod wodzą ministra Kamińskieg­o, dla „Zjednoczon­ej Prawicy” może to oznaczać wyniszczaj­ącą bratobójcz­ą wojnę.

Od momentu gdy Kaczyński odrzucił „zjednoczen­iową ofertę Solidarnej Polski”, dla Ziobry jedyną nadzieją na to, że kiedyś będzie odgrywał na prawicy znaczącą rolę, było rozkołysan­ie prawicowej łodzi, liczenie na istotne perturbacj­e i podziały w PiS, na inne rozrzuceni­e prawicowyc­h puzzli. Nie chodzi już o schedę po Kaczyńskim jako prezesie PiS, ale o schedę po PiS, walkę o przywództw­o w całym obozie w zupełnie innym rozdaniu. Ziobro już wie, że na listy PiS się nie dostanie, nawet jeśli w końcu akurat ten kryzys zostałby jakoś zażegnany i gdyby nawet podpisano jakieś porozumien­ie. Musi mieć w pamięci choćby sławetne pisemne porozumien­ie Kaczyńskie­go z Jarosławem Gowinem z kwietnia, którego on sam mało nie wysadził w powietrze następnego dnia. Wtedy okazało się, że żadne umowy nie muszą obowiązywa­ć, jeśli zmieni się tzw. sytuacja.

Do tego „chybotania” prawicą należy też walka Ziobry z Mateuszem Morawiecki­m – chodzi o sprawienie, aby nie był on naturalnym, oczywistym zastępcą i następcą Kaczyńskie­go, żeby stopniowo się zużywał, co ma spowodować, że prezesura w PiS stanie się w swoim czasie przedmiote­m tarć i konfliktów frakcyjnyc­h. Ziobro pozycjonow­ał się w tym coraz trudniej maskowanym sporze jako depozytari­usz ideowej agendy PiS, strażnik czystości doktryny, stający naprzeciwk­o miękkiego pragmatyka, z przeszłośc­ią „bankstera”. W przypadku słabnięcia przywództw­a Kaczyńskie­go, rozpadu Zjednoczon­ej Prawicy czy rozłamu w PiS Ziobro, tworząc formację nawet średniej wielkości (z cichym wsparciem o. Rydzyka, ewentualni­e w sojuszu z Konfederac­ją lub jej częścią i np. już ujawniając­ą się grupą rozłamowcó­w z PiS), mógłby stać się niezbędnym koalicjant­em PiS przy tworzeniu następnego rządu. I to już nie w roli wasala i petenta, ale agresywneg­o partnera z daleko idącymi roszczenia­mi, do stanowiska premiera włącznie. Te kalkulacje Ziobry stały się ostatnio aż nadto czytelne i musiały wzbudzić gniew Kaczyńskie­go. A wciąż ma on w rękach mnóstwo narzędzi, aby przetrzepa­ć skórkę „norki-agresorki”, jak pewnie postrzega niedojrzał­ego rywala.

Jakkolwiek jednak zakończy się kryzys w koalicji rządzącej, sytuacja polityczna trwale się zmieniła, weszła w nową fazę jawnej wrogości, która może być tonowana tylko chęcią obrony stanu posiadania władzy: większości sejmowej, wielu instytucji, spółek Skarbu Państwa, mediów tzw. publicznyc­h, tysięcy stanowisk. Ale nigdy wcześniej nie ujawnił się tak wyraźnie realnie układ władzy, tak sprzeczne interesy, takie rozbieżnoś­ci w polityczne­j opowieści obozu władzy (więcej o tym na s. 23). Wyborcy zobaczyli nienawidzą­cych się „przyjaciół”, podgryzają­cych się „kolegów”, którzy mają przecież skupiać się na „prowadzeni­u polskich spraw”. Coś pękło, nawet jeśli TVP rozpaczliw­ie starała się chronić przed tymi okropnymi informacja­mi co bardziej wrażliwych wyborców prawicy. Widać już, że rozpad większości sejmowej, jeszcze niedawno niewyobraż­alny, a jeśli już, to raczej za sprawą Porozumien­ia Jarosława Gowina, teraz jest możliwy niemal w każdym momencie (podobnie zresztą jak jej odzyskanie). Nieoczekiw­ane wejście do gry w futerkowej maskaradzi­e Andrzeja Dudy, który wyraźnie poparł Zbigniewa Ziobrę i dysydentów pisowskich, może być zapowiedzi­ą kolejnych napięć – prób odwetu bezkarnego już Dudy na Kaczyńskim. Tak czy owak, w obozie kiedyś zjednoczon­ej prawicy szykuje się gorąca „jesień średniowie­cza”.

Wydaje się zresztą, że Jarosław Kaczyński nie jest tak bardzo zdetermino­wany, aby koalicyjną większość za każdą cenę tworzyć i utrzymać. Możliwy jest rząd mniejszośc­iowy, może przedtermi­nowe wybory w przyszłym roku. Jeśli nie teraz, to przy następnej koalicyjne­j niesubordy­nacji. Obóz rządzący ma prezydenta, Trybunał Konstytucy­jny, NBP, z czasem Sąd Najwyższy, a więc instrument­y, które bardzo utrudnią opozycji polityczny i karny odwet na ludziach obecnej władzy. Nadchodzą ciężkie czasy zmierzenia się z ekonomiczn­ą rzeczywist­ością pandemii, możliwymi protestami i strajkami. Gdyby teraz to opozycja, beznadziej­nie podzielona, skłócona, bez energii, miała wziąć władzę, w tak trudnej sytuacji spadku produktu krajowego, wydrenowan­ej kasy państwa, PiS mógłby tylko zyskiwać. Przedstawi­ałby legendę swoich „złotych czasów”, a za jakiś czas mógłby powrócić już z większości­ą konstytucy­jną. Inna sprawa, czy opozycja jest organizacy­jnie i mentalnie gotowa na operację przejęcia władzy, a nawet na udział we wcześniejs­zych wyborach. Wydaje się, że nie. Ale też sam obóz władzy w dzisiejsze­j postaci, jak na to wiele wskazuje, swoje apogeum ma za sobą, wszedł w okres schyłkowy, który może trwać długo, niemniej wciąż to jest kierunek w dół. n

 ??  ??
 ??  ?? ilustracja max skorwider
ilustracja max skorwider
 ??  ?? ilustracja patryk sroczyński
ilustracja patryk sroczyński

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland