Cezary Kowanda Kolejki do sklepów internetowych
terminy błyskawicznie znikają. To efekt ogromnego, choć ponoć przejściowego, wzrostu zainteresowania tzw. e-grocery, czyli zakupami żywności przez sieć.
Przyczyną jest oczywiście trwająca pandemia. Część osób z powodu kwarantanny czy izolacji nie może normalnie robić codziennych zakupów. Innym co prawda wolno wychodzić z domu, ale w obawie przed zarażeniem wolą unikać wizyt w sklepach spożywczych.
Do marca przez lata Polacy coraz chętniej kupowali w internecie obuwie, ubrania, sprzęt elektroniczny, wyposażenie mieszkań, jednak do dostaw żywności podchodzili sceptycznie. Ta usługa była dostępna głównie dla mieszkańców dużych miast, z Warszawą na czele. Korzystali z niej najbardziej zapracowani, którzy nie mieli czasu na wizyty w marketach. Zupełnie inaczej niż reszta społeczeństwa. – Przeciętny polski konsument lubi w normalnych warunkach chodzić do sklepów, samemu oglądać i wybierać towary. Chcemy dotknąć, powąchać, włożyć do koszyka to, co jest najświeższe i najlepiej odpowiada naszym oczekiwaniom. Wiele osób do niedawna nawet nie mogło sobie wyobrazić kupowania pieczywa, owoców czy warzyw przez internet. Dopiero za sprawą pandemii ta bariera w naszych głowach znikła. Nagle okazało się, że najważniejsze jest bezpieczeństwo – mówi Szymon Mordasiewicz, dyrektor panelu gospodarstw domowych w instytucie badawczym GfK.
Według danych GfK w pierwszych trzech kwartałach tego roku zainteresowanie zakupami żywności przez internet wzrosło w Polsce prawie o połowę. Teraz w ten sposób sprzedaje się u nas 1,5 proc. dóbr szybko zbywalnych (czyli głównie artykułów spożywczych i środków czystości). To niby niewiele, ale chodzi o kwotę przekraczającą 2,5 mld zł rocznie. Kolejne sieci handlowe niemal codziennie informują o tworzeniu swoich sklepów internetowych. Do potentatów, jak Carrefour czy Auchan, dołączają gracze średniej wielkości, jak Stokrotka, Top Market czy Lewiatan. W mniejszych miejscowościach na sieciowe zamówienia otwierają się kolejne sklepy Społem. Prognozy GfK są więc optymistyczne – w ciągu kilku lat udział e-grocery w całym handlu żywnością w Polsce może sięgnąć nawet 5 proc., wzrosnąć ponadtrzykrotnie. Wszystko to pod warunkiem, że ten szybko rosnący popyt zostanie obsłużony.
Sklepy internetowe zapewniają, że w tej sprawie robią, co mogą. – Część pracowników z innych działów została oddelegowana do przygotowywania paczek. Zatrudniamy dodatkowe osoby, w mniejszych miastach jesteśmy często w stanie dostarczyć zakupy tego samego dnia. Największym wyzwaniem jest Warszawa. Jednak i tu staramy się, żeby nie trzeba było czekać dłużej niż cztery dni – opowiada Tomasz Waligórski, członek zarządu Wasz Sklep Spar.
Wzrost zainteresowania jest ogromny. – Już podczas pierwszej fali mieliśmy trzy razy tyle zamówień co zwykle, a 60 proc. z nich pochodziło od nowych klientów, do tej pory omijających internetowe sklepy z żywnością. Zwiększamy liczbę pracowników i pojazdów, w sklepach mamy wydzielone części magazynów do obsługi zamówień internetowych. Uruchomiliśmy też nową usługę Sprint, dostępną w niektórych hipermarketach. Za niewielką dopłatą można złożyć zamówienie, które zostanie dostarczone z konkretnego sklepu w ciągu trzech godzin – mówi Michał Sacha, dyrektor marketingu i członek zarządu Carrefour Polska.
Kto nie chce, żeby jego klienci czekali kilka tygodni na dostawę, ten powinien zatem inwestować albo działać nieschematycznie. Raczej nie podwoi z dnia na dzień liczby dostawczych samochodów czy pracowników (choć teraz o nich na pewno łatwiej). To szansa dla niezależnych, mniejszych przedsiębiorstw, które w ostatnich miesiącach stały się partnerami dużych sieci handlowych. Takie firmy jak Everli (dawniej znane jako Szopi) czy Glovo nie mają swoich sklepów, ale zatrudniają sporo kierowców i rowerzystów, którzy mają szybko dostarczać zakupy do domu.
– Nasi pracownicy, nazywamy ich szoperami, jadą do wybranego przez klienta sklepu i kupują produkty, które zamówił przez stronę internetową czy naszą aplikację. Nie jesteśmy tylko partnerem logistycznym dla dyskontów czy supermarketów, ale też platformą zakupową, na której konsumenci mogą wybierać między różnymi sieciami – mówi Anna Podkowińska-Tretyn, dyrektor generalna Everli Poland. W przypadku takich usług czas dostawy nie przekracza zazwyczaj dwóch–trzech dni.
Niektóre sieci handlowe stawiają na dostawy własnymi siłami, ale i na współpracę z takimi partnerami jak Everli, inne w ogóle nie inwestują we własną logistykę. Taką taktykę przyjął lider polskiego rynku, czyli Biedronka. Tam podział obowiązków jest prosty. – Naszym partnerem jest Glovo. Nasi pracownicy odpowiadają za przygotowanie zamówień, natomiast kurierzy Glovo dostarczają zakupy do domu. Dzięki temu wiele zleceń możemy obsłużyć w ciągu godziny. Na razie ta usługa działa w 21 miastach. W ten sposób można też kupić żywność i inne produkty w niedziele, bo zakaz pracy w handlu nie obejmuje branży internetowej – tłumaczy Marcin Hadaj, menedżer ds. komunikacji korporacyjnej w sieci Biedronka.
Dla dużych koncernów to wygodne i najtańsze rozwiązanie. Po pierwsze, mogą szybko wejść w handel internetowy bez dużych inwestycji i sprzedać towar także tym, którzy nie chcą lub nie mogą chodzić do sklepów. Po drugie, nie muszą się martwić o przyszłość i zastanawiać, co się stanie z zakupami żywności przez internet, gdy pandemia przygaśnie. Właściciele większości sieci najwyraźniej uważają, że nastąpi spadek zainteresowania takimi usługami w stosunku do pandemicznego szczytu. Inwestycje w nowe samochody dostawcze czy magazyny na krótką metę byłyby potrzebne i racjonalne, ale w dłuższym okresie są obarczone ewidentnym
W ciągu kilku lat udział e-grocery, czyli zakupów spożywczych przez sieć, w całym handlu
żywnością w Polsce może sięgnąć nawet 5 proc., wzrosnąć ponadtrzykrotnie. Wszystko to pod warunkiem,
że ten szybko rosnący popyt zostanie obsłużony.
elektronicznych zamówień i osobistego odbioru zakupów. Usługa Click&Collect to rozwiązanie pośrednie między handlem internetowym i stacjonarnym. Ono również w czasie pandemii zyskuje popularność, choć nie nadaje się dla osób objętych kwarantanną i izolacją. To rozwiązanie dla tych, którzy nie chcą na dłużej wchodzić do sklepu, ale mogą do niego dotrzeć i sami odebrać zakupy, nie czekając kilku czy kilkunastu dni na dostawę. Jeść trzeba przecież codziennie.