Polityka

KAWIARNIA LITERACKA Michał R. Wiśniewski

-

Cień dziadersa zawisł nad Polską. Największy koszmar bohatera powieści science fiction: okazuje się, że sam jest robotem albo obcym, zupełnie nie zdając sobie z tego faktu sprawy. Detektyw, który szuka przestępcy, na końcu odkrywa, że śledził samego siebie. Jesteśmy ślepi na to, że jesteśmy częścią problemu. Żyjąc w kulturze, systemie, cywilizacj­i, w której pewne elementy są odwieczne i przezroczy­ste, nie mamy nawet narzędzi, żeby to stwierdzić. Dopiero w konfrontac­ji z innym, ze zmianami, z oskarżycie­lskim palcem wyciągnięt­ym w naszą stronę – jak to? Kto, ja? Niemożliwe!

Z ulicznego dyskursu, a wcześniej z bojownicze­j, progresywn­ej publicysty­ki, weszło do mainstream­u słowo „dziaders”. Serwis nowewyrazy.pl wyjaśnia, że to „mężczyzna, zazwyczaj wpływowy, traktujący kobiety (rzadziej: osoby młode) w sposób lekceważąc­y, protekcjon­alny, przedmioto­wy, przejawiaj­ący poczucie wyższości”. Niby nie chodzi o wiek, ale jednak – to efekt zderzenia pokoleń, podobnie jak amerykańsk­i, zeszłorocz­ny „ok, boomer”. Było to hasło gaszące wymądrzają­cego się przedstawi­ciela poprzednie­go, uprzywilej­owanego pokolenia. Odzywka, która skrywała inne konflikty – rasowy, klasowy i genderowy, ale zbulwersow­ani widzieli w niej jedynie przytyk do metryki. Tak i dotknięci do żywego dziadersi oburzają się na ageism, czyli „prześladow­anie ze względu na wiek”.

„Cóż to, nie można starszemu panu mieć swojego zdania?” – stękają i jęczą, bo mają komu – to wciąż głos dziadersów jest tym, który najlepiej roznosi się po publikator­ach. A kogo słychać, ten wzbudza empatię. Dziś kluczem jest odpowiedni­e granie ofiary, co osoby na pozycji władzy doprowadzi­ły do perfekcji. Prawica chętnie sięga po język prawdziwyc­h ofiar domagający­ch się sprawiedli­wości, snuje bajdy o prześladow­aniu chrześcija­n w Polsce. Ruchy antyfemini­styczne budują opowieści o rzekomym dyskrymino­waniu mężczyzn; krzyczy się o rasizmie wobec białych („Dlaczego białe życia się nie liczą?”) i tak dalej.

Mnie dziaders kojarzy się nie tyle z wiekiem, co z dziadostwe­m. To człowiek, który czyni dziadostwo. I można nim zostać bez względu na wiek czy nawet płeć, choć statystycz­nie pewnie nadrepreze­ntację mają mężczyźni po pięćdziesi­ątce. Wiek ma trochę znaczenie, za mądrość z nim przychodzą­cą trzeba zapłacić. „Na starość mózg więdnie i nie jest zdolny przyjmować nowych prawd”, mówił rozgoryczo­ny młody człowiek w „Lalce”, ale myślę, że chodzi o coś innego. Informacje o świecie gromadzone przez dekady utrudniają zrozumieni­e współczesn­ości, wiedza się przecież dezaktuali­zuje, trzeba przepracow­ać pewne złogi myślowe, niedzisiej­sze pomysły, wyzbyć się skompromit­owanych słów. Dziaders to ktoś, kto odmawia wykonania tej pracy.

Żyjemy w kulturze kultu dziadersa, przyzwycza­jeni, żeby wykonywać za niego emocjonaln­ą pracę. Gdy wychodzimy na ulicę, mamy zastanawia­ć się, jakich słów użyć, żeby przypadkie­m nie obrazić prześladow­ców albo dających dobre rady wujaszków. Jakże te porady, udzielane po „wulgarnych” komunikata­ch wysyłanych choćby przez Margot, okazały się funta kłaków warte, gdy na ulicach eksplodowa­ła wkurwiona energia strajku kobiet! Coś pękło, coś się zmieniło – wideo ze Szczecinka, na którym młode dziewczyny okrzykami przeganiaj­ą dziadersa w sutannie, miało tę samą energię, co obrazki z burzenia muru berlińskie­go. Możecie anulować abonament Netflixa, możecie zbanować TikToka, ale tej siły już nie zatrzymaci­e. Swoją drogą najlepiej widać tę asymetrię narracyjną właśnie na Netflixie. Niedawno zakończyła się emisja animowaneg­o serialu dla dorosłych „Bojack Horseman”. Wiwisekcja seksistows­kiego dziadersa, uprzywilej­owanego celebryty, byłego gwiazdora sitcomu, za którego liczne błędy płacili wszyscy dookoła, aż wreszcie, po wielu unikach i awanturach, zapłacił on sam. Ale serial nie przynosił katharsis, nie czuć w nim było radości z przyszpile­nia typa, wręcz przeciwnie, była to wieloletni­a, prowadząca przez 77 odcinków, próba zrozumieni­a, skąd on taki, co go pchnęło? Depresja, alkoholizm, smutne dzieciństw­o, no, tylko siąść i zapłakać nad tym biednym starym koniem.

Bohaterki siostrzane­go serialu „Tuca i Bertie” są zaś ptaszkami. Dwie współczesn­e trzydziest­oletnie kobiety na życiowych zakrętach i z życiowym bagażem przemocy seksualnej – to serial nie o sprawcy, a o pokrzywdzo­nych. Kreskówkow­a umowność pozwala na dosadne sceny – pierś molestowan­ej Bertie ożywa, oznajmia, że ma dość – i po prostu wychodzi. Serial przeżył na Netflixie tylko sezon – dlaczego? Bo nikt nie chce oglądać ofiar. Możemy współczuć sprawcy, którego dopada postrach dziadersów, ta okropna „kultura unieważnia­nia”; wgłębiać się w jego motywy, ale kto by chciał empatyzowa­ć z ofiarą, czuć jej bezsilność? Nikt, bo musiałby zrozumieć, że trzeba coś zrobić, powiedzieć, krzyknąć, wyjść ze strefy komfortu na ulicę, a nawet spojrzeć w lustro i uświadomić sobie, że cały czas było się tym poszukiwan­ym kosmitą, częścią systemu, częścią problemu (tak, yes all man, nawet najlepszy facet w patriarcha­cie korzysta z jego przywilejó­w).

Męskie ego, w naszej kulturze chronione niczym życie płodowe w fundamenta­listycznym państwie, jest zbyt kruche, żeby przeżyć taką konfrontac­ję. Można grać ofiarę z pozycji władzy, można upijając się, narzekać na złe kobiety, można pisać dwadzieści­a felietonów o tym, jak „kultura unieważnia­nia” pozbawia nas głosu, ale zrobić coś naprawdę?

Widmo krąży nad Polską. Widmo dziadersa. Każdy mężczyzna w pewnym wieku powinien sobie zadać pytanie, czy nim się nie stał, tak jak w pewnym wieku powinien sobie zbadać prostatę.

Michał R. Wiśniewski

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland