Aleksander Smolar Prof. Marcin Król: liberał krytyczny
Dzień po śmierci Marcina Króla Fundacja Batorego zorganizowała debatę wokół Timothy’ego Gartona Asha zatytułowaną „Jak być konserwatywno-socjalistycznym liberałem?”. Oczywiście jest to parafraza tytułu sławnego artykułu Leszka Kołakowskiego „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?”, opublikowanego w „Aneksie” w 1979 r. Wedle Kołakowskiego zasady tych trzech tradycji mogłyby doskonale współżyć, ale taka międzynarodówka nigdy nie powstanie, bo nie może obiecać ludziom, że będą szczęśliwi. W swoim referacie Ash wyraził przekonanie, iż nowy liberalizm, aby przetrwać i się rozwijać, musi wchłonąć wartości konserwatywne – związane z problemem tożsamości i wspólnoty – oraz wartości socjalistyczne: równość i solidarność (która ma też oczywiście silne źródła chrześcijańskie). Myśląc o śmierci przyjaciela, uświadomiłem sobie, iż Marcin Król był tym polskim intelektualistą, który uosabiał najlepiej tę niemożliwą syntezę.
W różnych wspomnieniach ukazujących się po śmierci Marcina przedstawia się go najczęściej jako liberała. Sam zresztą czasami tak się przedstawiał. Wychwalał niezwykłe dokonania liberalnej demokracji przez 70 lat po wojnie jako odpowiedź na kryzys radykalizmów międzywojnia i na dwie wojny światowe. Odpowiedzią była demokracja proceduralna, redukująca w istocie demokrację do aktu wyborczego, państwo opiekuńcze, mające zapobiec ostrym konfliktom społecznym oraz milczenie o wojennej przeszłości: o czasach okupacji i kolaboracji podbitych narodów. Jak dowodził Tony Judt, ta amnezja, która pęka gdzieś dopiero w okolicy 1989 r., była w istocie podstawą specyficznej umowy społecznej, na której wznosiła się jednocząca się Europa Zachodnia.
Wychwalając dokonania liberalnej demokracji, Marcin w latach ostatniej dekady coraz bardziej krytycznie odnosił się do dziedzictwa 70 szczęśliwych lat Europy Zachodniej i naszych dokonań po 1989 r. Krytykował liberalną demokrację ze względu na jej antywspólnotowość (włącznie z obojętnością na problematykę narodu), jej radykalny indywidualizm (i zdominowanie przez wymiar czysto ekonomiczny), tolerancję dla rosnących nierówności społecznych i ostatni poważny zarzut: brak odpowiedzi na podstawowe pytania o cele wspólnoty i brak w istocie miejsca dla religii. Odpowiedzi Marcin Król znajdował nie od wczoraj w tradycji konserwatywnej; do tego doszła nowa wrażliwość na myśl lewicową.
Marcin dokonał intelektualnego wyboru konserwatyzmu gdzieś w okolicach Marca 1968, w którym był skądinąd aktywnie zaangażowanym młodym doktorantem. Często przypomina się ostatnio, iż to on z przyjacielem od czasów szkolnych Wojciechem Karpińskim we wspólnej książce „Sylwetki polityczne XIX wieku” (1974) wprowadzili do obiegu publicznego polską konserwatywną i liberalną myśl polityczną. Książka, niemiłosiernie ocenzurowana, stała się sensacją w świecie intelektualnym i przedmiotem żywych dyskusji, w których padały nawet (zupełnie bezsensowne) zarzuty o jej endecki charakter. Była ona swoistym buntem przeciwko dominacji myśli lewicowej: zarówno tej oficjalnej, ocenzurowanej i wyselekcjonowanej, aby służyć legitymizowaniu PRL, jak i tej przemycanej do obiegu oficjalnego przez intelektualistów niezależnych, którzy w większości reprezentowali wówczas orientację lewicową. Taki był zresztą duch czasu również na Zachodzie.
Wojtka żegnałem w Paryżu w sierpniu na cmentarzu Père-Lachaise, teraz żegnam Marcina.
Debaty w kręgach intelektualnych lat 70. miały ograniczony zasięg – trudno było dyskutować wprost, o czym pisali autorzy, co mieli na myśli krytycy i entuzjaści ich książki.
Inna była zupełnie reakcja na opublikowany 40 lat później wywiad „Byliśmy głupi” (2014), a później książkę pod tym samym tytułem. Jest paradoksalne, ale zrozumiałe w epoce siły oddziaływania mediów tradycyjnych i społecznościowych, iż artykuł i sam tytuł uczyniły z intelektualisty, który zazwyczaj zwracał się do bardzo ograniczonego grona czytelników, postać szeroko znaną. W „Byliśmy głupi” Marcin przeprowadził radykalną krytykę naszej transformacji – nie negując zresztą jej dokonań. Krytyka dotyczyła przede wszystkim problemów nierówności, społecznej niesprawiedliwości, biedy i bezrobocia. Marcin staje się autorem często cytowanym przez autorów lewicowych i prawicowych, kwestionujących z obu stron ostatnie 30 lat. W swoich wpisach na Facebooku niedawno zanotował: „Sam mam się za liberała pod niektórymi względami, ale liberalizm nie nadaje się na polityczny sztandar jeszcze ubogiego społeczeństwa. (...) Osiem lat rządów PO to był przyzwoity okres, ale o solidarności zapomniano już kompletnie. Bo też, jak już mówiliśmy, liberalizm z ideą wspólnoty nie ma nic wspólnego, a w wielu przypadkach całkowicie jej zaprzecza. W dalszym ciągu ręka, która powinna być wyciągnięta do słabszych z racji miejsca urodzenia czy rodzaju pracy, została w kieszeni. Wiemy, co było dalej. Jaki z tego wniosek. W nowej demokracji nie ma miejsca na wojnę na górze czy na dole, na lekceważenie słabszych i na dzisiaj już antyczne ideologie gospodarczego neoliberalizmu”.
We wcześniejszej książce „Europa w obliczu końca” (2012) Marcin pisał: „Mamy do czynienia z umiarkowanym kryzysem gospodarczym, poważnym kryzysem politycznym, dramatycznym kryzysem cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysem duchowym”.Na pytanie Grzegorza Sroczyńskiego, autora sławnego wywiadu, o kryzys duchowy Marcin odpowiedział: „Przestaliśmy stawiać sobie pytania... metafizyczne. Nikt nie rozważa na przykład, skąd się bierze zło. To pytanie było źródłem intelektualnego postępu Europy przez osiemnaście stuleci”. Według Marcina Króla w centrum myślenia europejskiego powstała pustka metafizyczna i aksjologiczna. Chociaż krytycyzm Marcina wobec instytucji Kościoła katolickiego wraz z upływem lat narastał, był przekonany, że nic nie jest w stanie wypełnić pustki powstającej w Europie, w tym w Polsce, po kurczącym się jak skórka jaszczurcza chrześcijaństwie.
Z właściwą sobie bezpośredniością pisał w pasjonujących notatkach na Facebooku o tych, którzy rządzą obecnie Polską: „…złodzieje ducha. Ich zbrodnia polega na odrzuceniu kultury wyższej i na próbie sprowadzenia nas wszystkich do świata bez ducha, w którym liczy się tylko brutalna siła pogardy i zbydlęcenia”. Momentami jego pesymizm sięgał wymiarów apokaliptycznych. Ale nigdy go nie demobilizował. W żadnym razie nie odbierał mu woli mierzenia się ze złem.
Pomyślałem sobie, że dla opisania myśli Marcina – nie tylko w tym przypadku – warto posłużyć się tytułem znanego eseju Leszka Kołakowskiego „Pochwała niekonsekwencji”. W swojej niepohamowanej potrzebie wolności i nowej myśli Marcin dokonywał zaskakujących syntez, nie bacząc na tradycyjne opłotki, bariery, mury ideowe. Dbając tylko o prawdę, wierność i przyzwoitość.