Chore futra
Duńczycy z powodu zagrożenia koronawirusem zabijają norki. To jeszcze jeden drastyczny epizod globalnej niedoli tych zwierząt.
zwierząt grzebano w przysypanych metrową warstwą rowach, ale nie zabrakło miejsc, gdzie pod wpływem gazów z rozkładu zawartość wracała na powierzchnię.
Duński internet obiegły informacje o „norczych zombi”, rzecznik krajowej policji przyznał, że za zjawisko odpowiedzialna jest m.in. geologia zachodniej Jutlandii, dokładniej jej lekka, piaszczysta gleba. Jak na poligonie wojskowym pod miasteczkiem Holstebro, gdzie trzeba było sypać dodatkową warstwę ziemi. Groby są pilnowane, mają być objęte monitoringiem i okolone płotami. Niektóre władze lokalne zażądały ekshumacji i grzebania gdzie indziej lub kremacji.
Chińska pokusa
Wiadomo, że sprawa będzie kosztowna – nie wiadomo tylko, jak bardzo. Henning Otte Hansen, ekonomista rolny z uniwersytetu w Kopenhadze: – Hodowcy domagają się odszkodowań sięgających w sumie 25 mld koron [15 mld zł – przyp. red.]. Rząd zaczął negocjacje od 2,5 mld, teraz mówi o 14–15 mld. Toczy się też dyskusja wokół modelu odszkodowań – może państwo powinno po prostu kupić fermy? Ile wypłacić, by nie przekroczyć unijnych regulacji o pomocy publicznej?
W grę wchodzą kompensacje za zabite zwierzęta, a także poczynione inwestycje, budynki, klatki i sprzęt, wypłaty obiecano także producentom pasz, aukcjonerom itd. Majątku trwałego branża nie ma dużo. Klatki pójdą raczej na złom, bo nie da się ich wykorzystać w innych rodzajach hodowli.
Do 2022 r. hodowla norek w Danii pozostanie nielegalna. Do tego czasu właściciele raczej nie zechcą utrzymywać pracowników, producenci pasz nie dostaną zamówień. Tym bardziej że powrotu raczej nie będzie. Ponowne rozkręcenie hodowli zajmuje 8–10 lat. Nie dość, że stado początkowe trzeba będzie gdzieś kupić, będzie pewnie nieznanej jakości i kondycji, to jeszcze trzeba dać mu czas. Norki rodzą się w kwietniu, w miocie jest 5–6 młodych, w tym przeciętnie dwie samice, więc co roku można góra podwoić liczbę zwierząt w hodowli.
Alternatywą pozostaje przeprowadzka, np. do Chin. – Tam zazwyczaj lokalny inwestor wykłada pieniądze, ale zatrudnia Duńczyka jako menedżera. Duńscy hodowcy, też z lokalnymi wspólnikami, mają fermy za granicą: w Polsce, państwach bałtyckich, w Rosji, na Ukrainie i na Islandii – stwierdza Hansen. Szlak do rozwoju jest więc przetarty.
Pokusą jest wykorzystanie duńskich doświadczeń. O ich skopiowaniu myśli się w Chinach, ale przez lata nie udawało się osiągnąć duńskiej jakości futer. Brakowało kompetencji i odpowiednich zwierząt, nie radzono sobie z wirusową choroba aleucką, bardzo zakaźną i nieuleczalną, prowadzącą m.in. do wysokiej śmiertelności osesków w pierwszych dniach po urodzeniu. Teraz ta wiedza potanieje, bo wielu ekspertów potrafiących zorganizować hodowle i znających się na rynku będzie szukało zajęcia.
– Rynek na skóry norek funkcjonuje w cyklach: po siedmiu latach chudych przychodzi siedem lat tłustych. Teraz kończą się chude, globalna branża szoruje po dnie. W Danii, która była największym producentem skór norek na świecie, przez minione 3–4 lata większość hodowców notowała straty – zwraca uwagę Henning Otte Hansen i podaje warunki brzegowe. W szczycie za jedną skórę płacono przeciętnie 700 koron (420 zł po dzisiejszym kursie), obecnie 180 koron, a interes zaczyna się zwracać, gdy hodowca sprzeda skórę za 250–300 koron.
Przy czym norki to dyscyplina długodystansowa. Hodowcy kuszeni są zyskami, które pojawiają się na norczej górce, jak w latach 2011–13. Gdy taka przychodzi, zarabia się średnio w roku więcej niż na hodowli krów czy świń. W dobrych czasach 2 mld dol., a norki – po świniach i krowach – były trzecim zwierzęcym hitem eksportowym.
Norki w Danii pojawiły się na przełomie lat 20. i 30. Miejscową przewagą konkurencyjną okazał się odpowiedni klimat i łatwy dostęp – wybrzeże i rybacy są tam wszędzie – do ryb, stanowiących tanią paszę, podobną do diety norek w naturze. Wreszcie to hodowcy kontrolują cały łańcuch wartości, uzupełniony o system doradztwa rolniczego i opieki weterynaryjnej.
Spółdzielnia hodowców norek jest też właścicielem Kopenhagen Fur, największego domu aukcyjnego na świecie. Ten model nie jest wcale wyjątkowy, w Danii to rolnicy kontrolują produkcję żywności: 95 proc. przetwórstwa mleka należy do spółdzielni hodowców, podobnie jeden z największych eksporterów wieprzowiny na świecie jest własnością hodowców trzody, pasze – 80 proc. rynku należy do rolników itd. Teraz Kopenhagen Fur ogłasza kontrolowane zamknięcie.
Suma globalnego cierpienia norek jednak się nie zmieni. A reszta branży może szykować się na kilkuletnie eldorado. Tym większe, że właśnie wypada Dania – największy producent skór, a swoje norki z racji zakażeń masowo zabijają też m.in. w Holandi, Hiszpanii, Francji. Pojawiły się informacje o koronawirusie w fermach na polskim Pomorzu. Przybywa też zakazów hodowli, wprowadziło je już 16 państw w Europie.
Niedawno zbankrutowało również North American Fur Auctions, główny sprzedawca futer dzikich zwierząt w Ameryce Płn., który handlował skórami zwierząt hodowlanych. Kto przetrwa, zarobi. Europa załamująca ręce nad cierpieniem zwierząt odpowiada tylko za 10 proc. globalnych zakupów futer – klienci są w Chinach, Rosji, Dubaju i innych miejscach Bliskiego Wschodu, gdzie nie dba się o dobrostan łasicowatych.
W Danii – w przeciwieństwie do wielu innych krajów, np. Holandii – tak się jakoś potoczyło, że zakaz hodowli norek nie był sprawą ogniskującą uwagę opinii publicznej. Z kilkunastu ugrupowań obecnych w parlamencie tylko dwie małe partie domagały się ukrócenia cierpienia norek, większość parlamentarzystów nie widziała problemu. Poza tym organizacje pozarządowe walczące o prawa zwierząt nie przebijały się ze swoim przesłaniem.
W przeciwieństwie do hodowców – ich argumentem były etaty, wartość eksportu, znaczenie dla kraju, wszystko poparte sprawnym lobbingiem. Deklarowano otwartość i przejrzystość: z dnia na dzień można się było umówić z hodowcami, by obejrzeć fermę, właściciele chętnie podkreślali, jak dbają o swoje zwierzęta, że trzymają takie, które nie są tak wymagające jak dzicy krewni itd.
Lepsza śmierć
Paradoks polega na tym, że także działacze na rzecz praw zwierząt nie sprzeciwiają się obecnemu zabijaniu. Nie chodzi o to, że końcówka roku to tradycyjna pora uboju dokonywanego w ręcznych wózkach wyposażonych w silnik spalinowy produkujący tlenek węgla, usypiający zwierzę wrzucone do środka w ciągu pół minuty.
– Nie jestem szczęśliwy, że giną. Niemniej cieszę się, że hodowla zwierząt futerkowych w Danii wreszcie się kończy – mówi Joh Vinding, szef skupiającego 10 tys. członków stowarzyszenia Anima walczącego o prawa zwierząt. Wolałby, żeby rzecz odbywała się w mniej okrutny sposób, ale jego zdaniem trudno zmierzyć się z przemysłową produkcją, skalą tysięcy klatek i brakiem szans na adopcję zdrowych zwierząt.
Trzymanie norek w klatkach jest najgorszą częścią tego interesu, odmawia im się dostępu do wody i warunków przypominających naturalne. W naturze są drapieżnymi samotnikami, a pozostawianie ich na fermach w niemiłosiernym ścisku wydłużałoby ich cierpienie. Według Vindinga jedyne dobre rozwiązanie to raz na zawsze pozbycie się branży, której nie da się zreformować i która nigdy nie powinna była się rozwinąć. n