Ludzie i wydarzenia
Marcin Król był dla nas bardzo ważną postacią; wielu autorów POLITYKI miało z nim długoletnie zawodowe i przyjacielskie relacje. Spotykaliśmy się regularnie – ostatnio, co prawda online – na dyskusjach w Fundacji Batorego (gdzie Profesor był do niedawna szefem Rady), w Instytucie Spraw Publicznych czy radzie Ośrodka Kontroli Obywatelskiej, wydawcy portalu OKO.press. Pisywał do nas, udzielał wywiadów. Już pewnie niewiele osób pamięta, że założona przez Marcina Króla jeszcze w podziemiu legendarna „Res Publika” była potem, już na wolnym rynku prasowym, przez kilka lat formalnie wydawana przez POLITYKĘ. Marcin i jego „Res Publica Nowa” są więc częścią historii naszej gazety – również tej ideowej, mentalnej. Kiedy po przełomie 1989 r. zaczęliśmy praktykować nowy ustrój, w zasadzie nie mieliśmy pojęcia, co to ma być – poza jedną intuicją, żeby było tak jak na Zachodzie i kompletnie inaczej niż w PRL. „Demokracja i gospodarka rynkowa” pełniły rolę bardziej zaklęć niż projektów. Wielka transformacja zaczynała się bez planu i bez własnego języka. Myślę, że dopiero Marcin Król, w końcu historyk idei, uświadomił nam, którzy tę transformację przyjęliśmy z nadzieją i poparliśmy z entuzjazmem, że oto stajemy się liberałami, mówimy liberalną prozą. Wówczas nie brzmiało to obraźliwie, przeciwnie, „liberalizm” jako idea i praktyka wolności zdawał się naturalną orientacją umysłową, zwykłą odwrotnością „komuny”, partyjno-państwowej, skompromitowanej monowładzy. Tak, chyba wszyscy sympatycy dawnej Solidarności byliśmy wtedy liberałami.
Potem ta wielka, mocno przypadkowa wspólnota zaczęła się dzielić, spierać, kłócić, nazywać po nowemu. Marcin Król pozostał liberałem (tak o sobie mówił), ale z czasem coraz bardziej osobnym, krytycznym wobec „realnego liberalizmu”, który jak wcześniej „realny socjalizm” zaczął produkować swoje patologie. Hasło „bierzcie życie w swoje ręce” stawało się usprawiedliwieniem dla nierówności, zaniku wspólnoty na rzecz indywidualizmu, chaotycznej deregulacji, „nieczułego państwa”. Pamiętam, jaką burzę wywołał Król, mówiąc (w wywiadzie dla „GW”) o polskiej transformacji, z którą się jednak utożsamiał i której historycznych sukcesów bronił – „byliśmy głupi”. On, jeden z intelektualnych ojców III RP, na rok przed dojściem PiS do władzy, przestrzegał, że za bardzo skupiliśmy się na naszych wolnościach, zapominając o dwóch pozostałych członach republikańskiej triady – równości i braterstwie. Przepowiadał, że to się zemści, że nadejdą dzikie czasy „dzikich ludzi” – jak w jednej z ostatnich książek („Do nielicznego grona szczęśliwych”) określał współczesnych populistów, którzy odrzucają kompromis i negocjacje, czyli to, co stanowi fundament demokracji (nazywał ją proceduralną, chyba żeby już nie
Tstraszyć słowem liberalna). Przewidywał też, że skrajni populiści w Europie muszą zwrócić się przeciwko samej istocie Unii, która jest „instytucją supernegocjacyjną, o co wielu jej krytyków ma nonsensowne pretensje”.
eraz te słowa brzmią profetycznie. Brak szacunku dla prawa, dla procedur i instytucji, arbitralność i pycha władzy, konfrontacyjny język i podsycanie konfliktów – to symptomy ciężkiej (Profesor uważał czasami, że śmiertelnej) choroby polskiej demokracji. Skutki widać we wszystkich codziennych sprawach, które nas teraz (i w tym numerze POLITYKI) zajmują: nonszalanckie decyzje o (dez)organizacji ferii i handlu (jakby naprawdę nie można było wszystkiego wcześniej przegadać z zainteresowanymi); podejrzane, niewyjaśnione manipulacje przy statystykach covidowych, łącznie z karą kwarantanny dla każdego, kto zgłosi się na test; niejasne zasady działań policji wobec demonstrantów oraz kontroli tych akcji; bylejakość stanowionego prawa. No i, przede wszystkim, zapowiedź liberum veto wobec unijnego budżetu i wartego 750 mld euro Funduszu Odbudowy. Co to za„taktyka negocjacyjna”, jeśli 25 partnerów jest obrażanych i stawianych pod ścianą jako rzekomo niedbających o suwerenność i interes własnych państw? Kiedy po jednej stronie jest bezprecedensowy gest unijnej solidarności (po raz pierwszy mamy„uwspólnotowienie”długu), a po drugiej korupcyjne geszefty premiera Orbána i „praworządność” definiowana przez Zbigniewa Ziobrę? Gdzie bezkarność ludzi władzy jest traktowana jako synonim suwerenności. A ambicjonalny konflikt między Morawieckim i Ziobrą (czyli, jak się przezywają,„miękiszonem” i„korniszonem”) grozi Polsce geopolityczną katastrofą. Głęboki antydemokratyzm ekipy Zjednoczonej Prawicy, gdyby trzymać się definicji Króla, nie polega nawet na tym„że biją, kradną czy szykanują”, ale na złamaniu społecznych zasad bezpieczeństwa, norm współżycia, na działaniu bez żadnego trybu, wykluczeniu połowy obywateli ze wspólnoty politycznej i patriotycznej.
Marcin miał pretensje do nas, do siebie, do„liberałów”, że za mało przekonywali do swoich racji, poniechali społecznej pedagogiki, że wpadli w paternalizm i„modernizacyjną niecierpliwość”. Z goryczą patrzył na to, jak – tłuczona dzień i noc przez populistyczną propagandę – rozsypuje się cała mitologia, imaginarium III RP, nasze historyczne wyposażenie, które – mimo błędów – dawało pokoleniu transformacji powody do dumy. Popatrzmy: Okrągły Stół, którego Marcin był uczestnikiem, stał się w perswazji PiS symbolem zdrady. Lech Wałęsa – Bolkiem. Leszek Balcerowicz – niszczycielem dorobku PRL. Solidarność – żałosną karykaturą dawnego związku (dziś skupioną na absurdalnych bojach o chyba setny w tym roku wolny dzień od handlu). A co się stało z Kościołem, niegdyś sojusznikiem polskiej wolności, z autorytetem polskiego papieża? Można mieć poczucie przegranej, zrozumienie dla pesymizmu (i niesmaku) Marcina Króla.„Polemizując z bredniami Kaczyńskiego, staję się gorszym człowiekiem” – mówił.
Ale z drugiej strony: czy masowe antyrządowe wystąpienia młodzieży nie były karnawałem wolności? Czy spadające sondaże PiS nie są zapowiedzią – jak przeczuwał Profesor w ostatnich wywiadach – rozpadu tej władzy i mozolnego tworzenia „nowego, sprawiedliwszego ładu”? Tak, może w różnych sprawach byliśmy głupi, Marcinie, a może tylko niedoświadczeni, ale jak pisałeś: „optymistyczne jest to, że ból jednak uczy”.