Dziewit-Meller
Co się człowiek w życiu nasłuchał o histerii to jego. Maciczna duszność, straszna przypadłość, powodowana przez wędrującą po ciele, zwariowaną zupełnie macicę, która łazi w górę, łazi w dół i uciska wszystko na swej drodze, a to dlatego, że jest zbyt lekka i zbyt sucha. Hipokrates zalecał w takich razach leczenie uzdrawiającym stosunkiem płciowym, który narowistą macicę odpowiednio dociąży i nawilży tak, że się jej odechce łazić po ciele w rozpaczliwym poszukiwaniu wilgoci. Renesansowi mędrcy przyczynę wędrującej niesfornie macicy upatrywali zgoła gdzie indziej – mianowicie w działaniu złych duchów, i tu już niestety proste leczenie za pomocą coitus mogło nie wystarczyć, tu na pomoc wezwać trzeba było inkwizytora, a nie raz, nie dwa ogień jakiego to świętego oficjum. Doktor Charcot w Paryżu leczył epidemię histerii, jaka wybuchła w epoce wiktoriańskiej, gdy zastępy dziewcząt z mieszczańskich domów przeznaczone do zamążpójścia zaczęły spędzać swe życie na jałowym wyczekiwaniu stosownej partii, zaś jego słynne na całą Francję pokazy poskramiania histerii gromadziły ciekawą dziwów publiczność. A przecież nawet nie doszłam jeszcze do Freuda!
Mona Chollet w swojej książce „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, opisując dramatyczne doświadczenia prześladowanych kobiet na przestrzeni dziejów, przypomina „(…) przykład rugowania emocji i przypisywania ich jako czegoś deprecjonującego kobietom i wyłącznie im, (…) jest wciąż obecny w całym społeczeństwie”. Emocje, afektywność, uczucia – to nie są rzeczy, które byłyby kompatybilne z władzą, decyzyjnością, sprawami, na których zbudowano nam ten piękny świat. Histeryczki, wiedźmy, wariatki, labilne emocjonalnie świruski, kobiety z PMS albo te w menopauzie – czy takim osobom można na serio powierzyć cokolwiek, łącznie z ich własnym życiem? Panowie, bądźmy poważni, sprawy wagi państwowej to nie jakaś zwariowana wędrująca macica.
Chollet dodaje: „Mizogini wszelkiej maści (…) opętani są fantazją o czarownicach”. Wystarczy przywołać poprzednią kampanię prezydencką w USA, gdy nawet sztab postępowego i ukochanego przez lewicę Berniego Sandersa pokusił się o rzucenie hasła „Bern the Witch” (Bern Czarownica), będącego dość mało subtelną grą słów z hasłem „Burn the Witch” (Spalmy czarownicę). Hillary Clinton po przegranej żegnano piosenką „Ding-dong, Czarownica nie żyje”, śpiewaną w filmowej wersji „Czarodzieja z Krainy Oz”, po śmierci Złej Czarownicy ze Wschodu (a pieśń ta wybrzmiała również w 2013 r. po śmierci Margaret Thatcher).
Wszystko brzmi szalenie znajomo, gdy spojrzeć na wydarzenia wokół Strajku Kobiet – stare dobre narracje znane co najmniej od czasów Salem brzmią (ding-dong) bardzo wyraźnie. Pielęgniarki z błyskawicami na maskach osaczają prostolinijnych kapelanów, diabeł się cieszy i ogonem ojczyznę zamiata, gdy te wariatki biegają po polskich miastach. Jest to opowieść spójna, znana, osłuchana jak piosenki Bayer Full i nóżka sama chodzi w jej takt, więc wielu korzysta z niej bardzo ochoczo. W końcu wszyscy lubimy te piosenki, które już znamy. I tu przechodzę do spraw bardzo ważnych. Niestety – ostatnio w znanej i lubianej piosence o nawiedzonych babach pojawiły się nowe, niepokojące nuty – jakby ktoś zagrał „Majteczki w kropeczki” na melodię „Baranka”. Coś niepokojącego dzieje się bowiem z polskimi mężczyznami, jak wiadomo od zawsze stabilnymi psychicznie, opanowanymi i dalekimi od emocjonalnych jazd. Osobliwie zaś źle być się zdaje z tymi mężami stanu na prawicy.
Weźmy na przykład popularnego i rzutkiego posła Kamila Bortniczuka. Jako emocjonalna istota, tak po kobiecemu właśnie, chciałam uczulić go na to, że musi uważać, bo ding dong, jak tak dalej pójdzie, to może koledzy będą się z niego śmiali. Spieszę wyjaśniać – pan poseł, słuchając posłanki Dziemianowicz-Bąk mówiącej o prawie do legalnej aborcji, dokonał w Polsat News emocjonalnej eksplozji, ocenionej przeze mnie na co najmniej cztery wędrujące macice w powszechnie przyjętej skali pięciostopniowej, rzekł tak – „Jezus Maria, ja nie mogę tego słuchać na spokojnie. (…) Tortury na tych małych dziewczynkach, przecinanie im kręgów, wyrywanie im rączek, nóżek.(...) Dostęp do aborcji to są właśnie tortury na młodych nienarodzonych kobietach. Pani może decydować, czy jest pani matką, podejmując aktywność seksualną z mężczyzną bez zabezpieczenia, czyli bez korzystania z antykoncepcji, w czasie kiedy może pani zajść w ciążę i to jest pani wybór. Jak już pani zajdzie w ciążę, to się pani wybór kończy. Jeśli pani ma mózg, umie pani liczyć, wie pani, co to jest antykoncepcja, potrafi w sposób świadomy podejmować aktywność seksualną, to pani ma wybór”.
Emocje, uczucia
– to nie są rzeczy, które byłyby kompatybilne z władzą, decyzyjnością, sprawami, na których zbudowano nam ten piękny świat.
Tak – dokładnie tak jak państwo też sobie pomyślałam, że coś tam gdzieś pękło, coś się skończyło. Jakby odpadł jakiś teflon i wyszło spod niego na jaw, że poseł jest jednak strasznie emocjonalny! Że bardziej serce, wcale nie rozum. Że czucie i wiara bardziej mówią do mnie z ekranu Polsat News niż mędrca szkiełko i oko! Podczas gdy teflon na posłance Dziemianowicz-Bąk trzymał się jak ta lala. Nic w niej z miękiszona. Co tylko czyni sytuację bardziej kłopotliwą. Nie wiem, co na to powie na przykład Rafał Ziemkiewicz, najbardziej bodaj znany polski badacz poziomu histerii, noszący zawsze przy sobie kieszonkowy histeriomierz… Strach przecież przyłożyć do Bortniczuka jego podziałkę. Ding-dong? Ding-dong!