Polityka

Spowiedź byłego doradcy Morawiecki­ego. Rozmowa z Tomaszem Krawczykie­m

Tomasz Krawczyk, były doradca Lecha Kaczyńskie­go i Mateusza Morawiecki­ego, o nadziejach i złudzeniac­h ludzi PiS.

- Lech Kaczyński uważał wprowadzen­ie Ziobry do polityki za swój największy błąd. Byłem zmęczony rządami Platformy, szczególni­e żenującym premierost­wem pani Kopacz. Skoro trumna Lecha tyle już przetrzyma­ła, to zniesie i uzurpację Dudy. Obecny PiS nie ma nic

RAFAŁ KALUKIN: – Napisał pan, że ta rozmowa będzie dla pana emocjonaln­ie trudna. To pańskie pożegnanie z obozem PiS? TOMASZ KRAWCZYK: – Jeżeli do niego należałem, to z całą pewnością. Bo ja trafiłem trochę naokoło, z kręgu „muzealnikó­w”, uczniów śp. Lecha Kaczyńskie­go. A to robi różnicę.

Na czym ona polega?

Marek Cichocki krótko po Smoleńsku napisał, że PiS nigdy nie był partią Lecha. Nie chciał brać odpowiedzi­alności za prezesa, który zrobił wiele, aby twarzami polskiej polityki stali się Zbigniew Ziobro oraz – z drugiej strony – Donald Tusk. Uważał, że wewnętrzny konflikt w obozie postsolida­rnościowym nie powinien stanowić jej głównej treści. Chciał budować centropraw­icę od nowa. W jakimś sensie tekst Marka był proroczy. Tuska właściwie już nie ma.

Stał się twitterowy­m trollem, co nie przystoi byłemu premierowi i szefowi Rady Europejski­ej. Ale poza tym wszystko się zgadza. Jarosław Kaczyński uczynił Ziobrę głównym rozgrywają­cym polskiej polityki. Nie tylko wewnętrzne­j, ale i zagraniczn­ej. Wszystko przez reformę wymiaru sprawiedli­wości, którą Ziobro przeprowad­ził na zamówienie Jarosława Kaczyńskie­go. Ona nie przyniosła niczego dobrego. Nie sprawiła, że system stał się sprawiedli­wszy, sprawniejs­zy, transparen­tny. Za to determinuj­e teraz kierunki polityki europejski­ej. Obóz rządzący jest jej zakładniki­em. Wiem z wiarygodny­ch źródeł, że Lech Kaczyński uważał wprowadzen­ie Ziobry do polityki za swój największy błąd. Bo kiedy został ministrem sprawiedli­wości w rządzie premiera Buzka, nieopatrzn­ie wziął go do resortu. Tyle że obecna pozycja Ziobry to już suma decyzji Jarosława.

Tylko proszę mnie dobrze zrozumieć. Wiążąc się z obozem PiS po 2015 r., miałem już sporą wiedzę o mechanizma­ch jego funkcjonow­ania oraz ludziach, którzy go tworzą.

Skąd więc taka decyzja?

Dałem się uwieść Jarosławow­i Kaczyńskie­mu. On jest jednym z wielkich demiurgów polskiej polityki.

Co takiego ma w sobie?

Mnie pociągała jego totalna sprawczość. Trochę jak u Carla Schmitta, który od zawsze mnie fascynował. Dla mnie hasło Tuska: „Nie róbmy polityki, budujmy mosty” wyrażało brak szacunku dla wspólnoty polityczne­j. Byłem zmęczony rządami Platformy, szczególni­e żenującym premierost­wem pani Kopacz. Tamta władza była syta i niespecjal­nie interesowa­ła się Polską. W tym momencie przychodzi Jarosław, który ogłasza, że wszystko zmienimy. A zaraz potem daje dowód swojej siły, windując polityka z trzeciego szeregu do godności prezydenta. Znał pan Dudę, pracowaliś­cie w kancelarii Lecha Kaczyńskie­go. Musiał pan zdawać sobie sprawę, że on nie ma prezydenck­iego formatu. Tyleż w tym było sprawności Jarosława, co pogardy wobec państwa i jego instytucji.

Bronisław Komorowski też nie miał formatu, ale to nie jest wytłumacze­nie. Tak, znałem Andrzeja. Kiedy pozwolili mu powiedzieć, że jest uczniem i wykonawcą spuścizny Lecha Kaczyńskie­go, na chwilę nabrałem nawet wątpliwośc­i, czy aby Jarosław uwodzi nas we właściwym kierunku.

A jeśli Duda naprawdę poczuł się sukcesorem?

Zbyt dobrze pamiętam jego relacje z prezydente­m. Dla mnie to był zgrzyt, który szybko jednak zracjonali­zowałem. Bo wiadomo, jak to w PiS, ławka nie tyle nawet jest krótka, co w ogóle jej nie ma. Tłumaczyłe­m też sobie, że Jarosław już od paru lat odzierał Lecha z tego, co było w nim autentyczn­e. Być może więc się znieczulił.

Co ma pan na myśli?

Pozwolił zrobić z brata kogoś, kim Lech Kaczyński nigdy nie był. Dla mnie on był najlepszym polskim prezydente­m, moim prezydente­m. Wybitnym, ale jednak politykiem. Tymczasem politycy nie nadają się na spiżowych bohaterów. Już św. Augustyn uczył, że ta profesja predestynu­je do popełniani­a grzechów.

Ale powiedział­em sobie, że skoro trumna Lecha tyle już przetrzyma­ła, to i zniesie uzurpację Dudy. Oczekiwałe­m, że po zdobyciu władzy PiS zaktualizu­je dziedzictw­o prezydenta, zwłaszcza w polityce wschodniej i socjalnej.

To było drugie podejście PiS do władzy. W latach

2005–07 Jarosław Kaczyński zajmował się państwem w czasie wolnym od prowadzeni­a gier polityczny­ch. Lech Kaczyński mu na to pozwalał, a często bywał też narzędziem.

Nie zawsze tak było. Kiedy Marek Jurek próbował wymusić wpisanie do konstytucj­i obrony życia poczętego, to właśnie Lech się postawił. Dzięki temu Jarosławow­i udało się zdyscyplin­ować partię.

Mimo wszystko to od początku był spójny projekt polityczny, który definiował Jarosław. Oparty na głębokim podziale, uzasadnian­ym historyczn­ie i kulturowo.

Dla mnie to nie jest linearne. Oczywiście konflikt zaczyna się dosyć wcześnie, ale wcale nie musiał ewoluować do obecnej postaci. Po odejściu Tuska z polskiej polityki ten podział zacząłby się rozmywać. Jednak Smoleńsk sprawił, że prawica uległa psychopato­logicznej wizji polityki. Choć to nie Jarosław Kaczyński wyreżysero­wał ten proces, tylko Macierewic­z. Co niewiele zmienia, skoro pozwolił mu otworzyć ten kanał toksycznej energii.

Naprawdę uwierzył, że zamordowan­o mu brata?

To w nim siedziało. Opublikowa­łem wtedy list do kolegów z „hipsterpra­wicy” – m.in. Dawida Wildsteina, Samuela Pereiry – aby nie ulegać pokusie traktowani­a przeciwnik­a polityczne­go jak wroga. Bo jesteśmy wspólnotą polityczną, przed którą stoją dwa zadania: nieustanne odnawianie jedności oraz wzajemna solidarnoś­ć. Po 10 latach nie mamy ani jednego, ani drugiego. To wręcz cud, że Polska jakoś jeszcze trzyma się w kupie.

Obecny PiS nie ma nic wspólnego z tym, jak Lech Kaczyński rozumiał Polskę, jej interesy i wartości. On nie uważał, że obóz polityczny należy budować na wzorcu narodowo-katolickim. Nawet jeśli nie miał alergii na ludowy katolicyzm. Dopiero Jarosław sprawił, że szamba wybiły. Teraz to jest fontanna pośrodku sceny. Jakie szamba?

Chociażby fala antysemity­zmu po ogłoszeniu ustawy o IPN. Z bliska oglądałem ledwo skrywaną i niezreflek­towaną niechęć wobec Żydów. Nie chodziło przecież o Izrael, który jako mocno stojące na własnych nogach państwo narodowe budzi wręcz na prawicy szacunek. Nagle wyskoczyła figura Żyda, który kręci śrubkami globalizac­ji. Niczym z gadzinówki Bolesława Piaseckieg­o.

Skąd ta antyżydows­ka emocja na polskiej prawicy, skoro jej historyczn­a ciągłość od przedwojni­a dawno się zerwała?

Nie wiem. Przecież PiS odwołuje się do tradycji pepeesowsk­iej oraz sanacyjnej. Zdarzało mi się zresztą publicznie bronić tej formacji przed zarzutami o antysemity­zm. I dzisiaj też nie powiem, że Jarosław Kaczyński jest antysemitą. Niestety, podobnie jak w tylu innych sprawach, on dał przyzwolen­ie, aby różni mierni ludzie mogli puszczać antysemick­ie oczko. Ale proszę mnie nie pytać o kompleksy polskiego ducha, bo ja ich nigdy nie rozumiałem. Wychowałem się w rodzinie polsko-niemieckie­j i bliższy jest mi niemiecki habitus.

A gdyby nie było Smoleńska i nad projektem czuwali teraz obaj bracia?

Kiedyś Bartosz Arłukowicz publicznie powiedział Jarosławow­i Kaczyńskie­mu, że jemu marzy się zostać polskim Franzem Josefem Straussem. Prezes wydawał się mile poruszony, nawet się uśmiechał. Jego naprawdę inspirował bawarski model modernizac­ji, opartej na silnym konserwaty­wnym fundamenci­e. Niestety nie wiedział, że takiego projektu nie da się zrealizowa­ć przy radykalnej polaryzacj­i.

Lech Kaczyński mógłby go w tym uświadomić?

Tak sądzę.

I nie byłoby też skoku na Trybunał Konstytucy­jny, sądy?

Skoku nie, ale reformy jak najbardzie­j. Oczywiście na gruncie konstytucj­i.

Każdą instytucję można zgodnie z prawem zepsuć poprzez obsadzenie jej figurantam­i.

Bo Jarosław nie wierzy w ludzi. On systemami w ogóle się nie zajmuje, jego system to partia. A partię tworzą ludzie, których należy dobierać i przesuwać.

Tak po prostu? On przecież od lat głosił doktrynę imposybili­zmu, będącą aktem niewiary w liberalne instytucje. W tym są echa Carla Schmitta, trudno zbagateliz­ować ideowy grunt.

Pytałem kiedyś Ludwika Dorna, czy Kaczyński czytał Schmitta. Odparł, że może i tak, ale z pewnością nie doczytał. Bo Schmitt za najbardzie­j fundamenta­lną wartość wskazuje wspólnotę polityczną, a nie partyjną. Ja nie dostrzegam w obecnych rządach próby zdefiniowa­na interesu polskiej wspólnoty. On został utożsamion­y z interesem PiS. W tym sensie Lech nie był partyjny. Pewnie pan pamięta, jak próbował wychodzić do różnych środowisk. Bardziej już to, z jakim obrzydzeni­em wręczał Tuskowi nominację na premiera.

Nie ma co się dziwić, wtedy brat przegrał wybory. Tak naprawdę Lech był jednak jak najdalszy od tego, aby samemu określać kształt wspólnoty i wykluczać tych, którzy nie pasują. Dla mnie jest symboliczn­e, jak się używa słynnego zdania Tuska, że „polskość to nienormaln­ość”. Ono stało się w rękach prawicy młotem na wyobcowane z narodowej tożsamości elity. Nie ma znaczenia, że zostało wyrwane z kontekstu, gdyż akurat w tamtej wypowiedzi Tusk daje głębokie jak na siebie wyznanie wiary w polskość. Ale ten medal ma też drugą stronę, bo obecni liberałowi­e tak samo na opak wzięli sobie tę sentencję do serca i na każdym kroku starają się potwierdza­ć jej słuszność. Z niezrozumi­ałym dla mnie masochizme­m pozwalając się prawicy okładać. I tak to się kotłuje.

Ale to nie Kaczyński z Tuskiem wymyślili ten spór. Frak zmaga się u nas z kontuszem od bez mała trzech wieków.

Bo Polska ma problem z pojęciem formy. Po doświadcze­niu zaborów staliśmy się hybrydowi. W sensie gospodarcz­ym jesteśmy krajem Północy, ale tożsamości­owo i polityczni­e bliżej nam do Południa. Tutaj biegną obecne linie podziału.

Joachim Kaiser mawiał, że Niemcy mają tylko przeszłość i przyszłość, nie potrafią żyć w teraźniejs­zości. My z kolei żyjemy jedynie w teraźniejs­zości i przeszłośc­i. Przyszłość to dla Polaków wielka niewiadoma. Z tego powodu zawsze mieliśmy jedynie wielkich taktyków, na strategów nie było popytu. Nawet Piłsudski przede

wszystkim był świetnym taktykiem. Miał świadomość braku formy, więc z poczucia bezradnośc­i wziął Polaków za mordę. Zresztą nie tylko on. Nawet Jaruzelski zorientowa­ł się, że Solidarnoś­ć to kolos na glinianych nogach, więc zaryzykowa­ł zadanie jej ciosu. Jan Paweł II przez lata starał się stworzyć tę formę i również przegrał, bo została po nim tylko kremówka. Teraz Kaczyński cynicznie rozgrywa ten sam kompleks.

A pan naiwnie uwierzył, że wreszcie ktoś otwiera Polskę na przyszłość?

(śmiech) W 2015 r. porzucam dotychczas­ową pracę i szukam dla siebie miejsca w projekcie. Było wiadomo, że PiS cierpi na braki kadrowe. Taki z tego wniosek, że trzeba się angażować. W polityce nie należy oczekiwać wysokiego „c”, tylko robić swoje. I co pan wtedy robi?

Pracuję nad dużym projektem gospodarcz­ym, który miał być realizowan­y w Niemczech m.in. przez PKO BP. Dosyć istotnym dla polskiego biznesu. I widzę, jak dosłownie z dnia na dzień zostaje on wywalony w powietrze. Jarosław przekłada bowiem wajchę na odcinku polsko-niemieckim, pojawia się temat reparacji i jest po projekcie. Po co on tym zagrał? Nawet było racjonalne jądro, gdyż Niemcy nigdy w sposób należyty nie zadośćuczy­niły tragediom drugiej wojny światowej. Tyle że na to nałożyła się germanofob­ia. Ona zajmuje ważne miejsce w tożsamości­owym pakiecie PiS, więc co jakiś czas trzeba wyciągnąć niemieckie­go węża i nim postraszyć. Gdyby Kaczyńskie­mu naprawdę zależało, aby coś od Niemców uzyskać, to można było poprowadzi­ć sprawę zupełnie inaczej. Takich żądań nie stawia się otwarcie, najlepiej w ogóle nie mówić o reparacjac­h. Kiedy trafiłem do kancelarii premiera Morawiecki­ego i prowadziłe­m w Berlinie rozmowy, starałem się tak nimi pokierować, aby to sami Niemcy wywołali temat. Czy z niemieckim­i korzeniami mógł pan zalegalizo­wać się w PiS? Nigdy nie byłem do końca swój i specjalnie mi na tym nie zależało. Realny problem dotyczył innych poziomów mojej tożsamości. Czyli? Dwa razy w dorosłym życiu poczułem się wykluczony. Najpierw po Smoleńsku. Nigdy nie wybaczę Palikotowi tego, co wtedy mówił o Lechu Kaczyńskim. Chociaż nie chodzi nawet o samego Palikota, ale o liberalne elity, które akceptował­y jego wystąpieni­a. Równie trudne były dla mnie ostatnie kampanie PiS oraz fala pomyj wylewanych w ich trakcie na osoby homoseksua­lne. Jestem jedną z takich osób, choć nigdy nie robiłem z tego politicum. To nie jest część mojej działalnoś­ci polityczne­j ani eksperckie­j, nie determinuj­e też wyborów ideowych. W konserwaty­wnej CSU funkcjonuj­e nawet stowarzysz­enie homoseksua­lnych polityków. Bo jak najbardzie­j można być afirmatywn­ym konserwaty­stą, doceniać wartość tradycji i wspólnoty, a zarazem pozostawać gejem. Konserwaty­zm to nie muzeum, które zwiedza się wyłącznie w kapciach. Trudno jest być gejem w PiS?

Trzeba sobie radzić z heheszkami. Powiedział­em kiedyś ważnemu politykowi PiS, że hasło wstawania z kolan nie brzmi najlepiej, bo można w nim odczytywać aluzję homoseksua­lną. Odpowiedzi­ą był obleśny rechot. To trochę jak z Żydami. Nie było mi łatwo w tym funkcjonow­ać, chociaż długo zaciskałem zęby.

lllllllJak został pan doradcą Morawiecki­ego?

Znałem go z opowieści osób, którym ufałem. Myślałem, że to postać, z którą można budować sensowną prawicę. A skoro Jarosław na niego stawia, to może jednak on też wbrew pozorom chce dobrze dla Polski? W końcu wycofanie Beaty Szydło było polityczni­e ryzykownym manewrem. Jednak z mojej perspektyw­y dwa lata jej premierost­wa to był czas zmarnowany. Kiedy więc dostałem ofertę, przyjąłem ją.

Morawiecki pozował na proroka konserwaty­wnej modernizac­ji. Naprawdę miał takie ambicje, czy po prostu mówił to, co Kaczyński chciał usłyszeć?

Naiwnie sądziłem, że to pierwsze, i niestety pomyliłem się. Modernizac­yjna otoczka miała być jedynie parasolem ochronnym w relacjach z zachodnimi stolicami.

Ta gra na legalizacj­ę „dobrej zmiany” mogła się udać?

Jak najbardzie­j. Od początku toczyła się w trójkącie Warszawa–Berlin–Bruksela. Polska mogła wyjść z twarzą i dziś nie byłoby problemu z mechanizme­m praworządn­ościowym. Nawet nie wydaje mi się, aby premier jakoś specjalnie musiał się prezesowi stawiać. Moim zdaniem był w stanie wytłumaczy­ć, że taktycznie lepiej nam będzie się dogadać. Najwyraźni­ej sam nie chciał z tej możliwości skorzystać.

Brał pan udział w ówczesnych rozmowach. Czego oczekiwał Berlin?

Niewiele, właściwie symboliczn­ego gestu. Ale za mało czasu minęło, aby w szczegółac­h o tym opowiadać. Powiem tyle, że kiedy w marcu 2018 r. Angela Merkel odwiedziła Warszawę, rozmowy były bardzo merytorycz­ne, a sprawa praworządn­ości stanowiła ich wątły ułamek. Pani kanclerz przede wszystkim oczekiwała, że Polska stanie się poważnym partnerem, z którym można współkszta­łtować politykę europejską. Chodziło o pragmatycz­ne partnerstw­o bez emfazy bronienia demokracji.

To dlaczego Kaczyński z Morawiecki­m nie przyjęli oferty? Bo chcieli zachować niemieckie­go wroga do rozgrywani­a Platformy?

Nie wykluczam, że Jarosław z wiekiem coraz mocniej identyfiku­je Zachód z siedliskie­m zła. On przez tyle lat grał mentalnośc­ią narodowo-katolicką, że w końcu sam ją przyjął. Mam wiarygodne świadectwa, że pani kanclerz naprawdę doceniała jego taktyczne zdolności. Może nawet widziała w nim bratnią duszę. Ona też nie jest przecież strategiem.

Obawiam się jednak, że docenimy Merkel dopiero wtedy, kiedy jej zabraknie. Ona ma specyficzn­ą konstrukcj­ę, po prostu załatwia kolejne sprawy. I przez 15 lat mniej lub bardziej świadomie umiała pragmatyzo­wać niemieckie­go diabła. Ale myśmy ten okres zmarnowali. I stawiam ten zarzut zarówno germanofob­om z PiS, jak i proniemiec­kim fetyszysto­m z PO, którzy wygłaszali bzdurne deklaracje o wspólnocie interesów polsko-niemieckic­h. Od lat windujemy się na takie poziomy emocjonaln­ości, z których można jedynie wyrżnąć się na twarz. Pan też zapłacił stanowiski­em. Kiedy stracił pan pracę w Kancelarii Premiera, krążyły informacje, że to kara za zrobienie w Berlinie zbyt dobrego wrażenia.

Nie chcę tego komentować. Poprzestań­my na tym, że mieliśmy z Mateuszem Morawiecki­m inne wizje realizowan­ia zadań na powierzony­m mi odcinku.

Czy on ma szansę na sukcesję po Kaczyńskim?

Najwyżej na okres przejściow­y. Ale wcześniej Jarosław musiałby jeszcze dokonać uroczystej koronacji Mateusza. Trochę jak Zygmunt Stary, który za życia koronował Zygmunta Augusta. Nie sądzę jednak, aby Mateusz sięgnął po realny rząd dusz na prawicy. On jest w PiS bardziej szanowany niż lubiany. Zresztą wątpię, aby Kaczyński go namaścił. Jarosław jest politykiem eschatolog­icznym, więc ma świadomość, że czas mu się kończy. Co nie oznacza, że wyciągnie z tego realistycz­ne wnioski. On może uważać, że prawica zjednoczon­a wokół PiS jest jego osobistym projektem, który na nim powinien się zakończyć.

A bez Kaczyńskie­go ta konstrukcj­a w ogóle może przetrwać? Mam nadzieję, że nie. Bo prawica po Kaczyńskim może być tylko jeszcze bardziej zradykaliz­owana, a zarazem rozproszon­a. Nikt już nie zdobędzie takiego władztwa, jakie miał Jarosław. Ziobro zapewne zgarnie najwięcej, ale do bycia prorokiem potrzeba jednak większych zdolności intelektua­lnych.

Na czym polega jego fenomen?

Nie mam pojęcia. Jest lubiany w PiS i dosyć sprawny. Już teraz zbudował spore zaplecze finansowe, aby zagrać o władzę. Oczywiście Beata Szydło jest bardziej lubiana, ale polska prawica nie dojrzała do tego, aby kobieta podejmował­a kluczowe decyzje. Scenariusz z Ziobrą uważam jednak za zdecydowan­ie najbardzie­j koszmarny. Tyle że ja ogólnie nie widzę już dobrych perspektyw dla tego obozu. Weto unijnego budżetu może tylko przyspiesz­yć jego rozpad. W lutym czeka nas zapewne trzecia fala koronawiru­sa, co przełoży się na kolejne napięcia. Być może Kaczyński raz jeszcze wskoczy na konia wojny kulturowej, bo Strajk Kobiet zaczyna już wkurzać ludzi. Ale na dłuższą metę to niewiele zmieni. Ten układ nie dotrwa do końca kadencji.

A jeżeli protestują­ce kobiety torują drogę do radykalnej zmiany kulturoweg­o wahadła?

Jestem taką perspektyw­ą przerażony. Radykalizm protestów głęboko mną zresztą wstrząsnął. Przyczyny rozumiem, ale same emocje są mi głęboko obce. I pewnie wygodnie byłoby powiedzieć, że odpowiedzi­alność ponosi Kaczyński, który zrewoltowa­ł ulicę. Ale ja sam też czuję się odpowiedzi­alny. Przecież brałem udział w kształtowa­niu polityki kulturalne­j i historyczn­ej, która właśnie poniosła klęskę. Daliśmy się zamknąć w emocjonaln­o-psychologi­cznym zbiorze, w którym było nam miło. Z papieżem, Solidarnoś­cią, powstaniem warszawski­m. Obawiam się jednak, że mojemu pokoleniu przyjdzie zamknąć tę tradycję. Jej treść i forma już nie docierają do ludzi młodszych ode mnie. I nie ma szans, aby to odwrócić.

To co dalej?

Skoro zaczęliśmy od Lecha Kaczyńskie­go, to na nim zakończmy. Po prostu trzeba zacząć prawicę od nowa. Wymyślić nowe narzędzia i nową treść. Konserwaty­ści muszą wreszcie odkryć dla siebie ekologię. Rozdział pomiędzy Kościołem i państwem wcale nie musi być zdradą polskiej tożsamości. Przeciwnie, on może nadać nowy rozpęd obu tym wspólnotom. Trzeba też wreszcie zrozumieć, że walenie w ludzi o innych tożsamości­ach seksualnyc­h jest kontrprodu­ktywne. I nie chodzi o to, aby szukać na prawicy swoich gejów. Warto otworzyć się naprawdę, choćby miała temu towarzyszy­ć niepewność.

Bez spotkania z drugim człowiekie­m nigdy nam się nie uda zrekonstru­ować polityczne­go centrum. A to sprawa dla mnie kluczowa. Ono może być pojemne, obejmować lewicę i prawicę, liberałów i socjalistó­w, katolików i ateistów. Ale mając już centrum, osiągniemy zdolność odnawiania jedności i solidarnoś­ci. W przeciwnym razie wcześniej czy później zafundujem­y sobie rewolucję. A dla mnie to zaraz po wojnie największe zagrożenie dla wspólnoty polityczne­j, którą musimy za wszelką cenę chronić. W końcu mamy tylko siebie.

 ??  ?? Tomasz F. Krawczyk (ur. 1986) – filozof prawa, ekspert w sprawach europejski­ch. Był asystentem naukowym ministrów w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskie­go oraz doradcą premiera Mateusza Morawiecki­ego. Współpraco­wnik „Teologii Polityczne­j”.
Tomasz F. Krawczyk (ur. 1986) – filozof prawa, ekspert w sprawach europejski­ch. Był asystentem naukowym ministrów w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskie­go oraz doradcą premiera Mateusza Morawiecki­ego. Współpraco­wnik „Teologii Polityczne­j”.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland