Artur Domosławski ARGENTYNA Co dał Argentyńczykom Maradona
Nie był po prostu piłkarzem. Niósł na swoich barkach marzenia i nieszczęścia milionów. Czasem wygrywał za generałów ich wojny.
oże i Wielka Brytania wygrała z Argentyną wojnę o Falklandy-Malwiny w 1982 r. Ale cztery lata później, w symbolicznym rewanżu na stadionie Azteka w Meksyku, straciła supremację i prestiż. Czego nie potrafili uczynić argentyńscy generałowie na froncie absurdalnej wojny, która miała uratować ich dyktaturę, tego dokonał 26-letni Diego Maradona, strzelając Anglikom w ćwierćfinale mistrzostw świata dwa gole i eliminując ich z turnieju.
W imaginarium Argentyńczyków to nie było po prostu spektakularne zwycięstwo drużyny nad drużyną. To była epicka wiktoria kraju nad krajem, narodu nad narodem, dawnych podbitych nad dawnym imperium kolonialnym (cóż z tego, że nie podbijało terenów Argentyny?). Symboliczne konteksty tamtego zwycięstwa nie kończą się na związku z wojną o Falklandy-Malwiny. Argentyńczycy pokonali dawnych hegemonów (Imperium Brytyjskie kontrolowało w XIX w. znaczną część gospodarki Argentyny) i tych, którzy piłkę nożną wymyślili. Dwa mecze później wznosili złotą Nikę, puchar mistrzostw świata. Byli najlepsi.
A wśród najlepszych najlepszy był on. Wieczny Diego, bóg stadionów, geniusz. Solista i dyrygent w jednym. Artysta na boisku i tandeciarz poza nim. Dumny maczo i niedojrzały dzieciak. Chłopak, który miał unieść ciężary dla nikogo nie do uniesienia. Diego Armando Maradona stoczył więcej wojen niż pułkownik Aureliano Buendia ze „Stu lat samotności”. Ale najbardziej okrutną i wyniszczającą toczył z samym sobą.
1
W obu tamtych golach strzelonych Anglikom – jakby wszystko wymyślił literat – jest cały Maradona. Geniusz futbolu, który drybluje przez pół boiska, kiwa pięciu angielskich piłkarzy, a na końcu mija bramkarza i strzela do pustej bramki – gol wszech czasów. Ale jest też Maradona oszust i cwaniak, który trzy minuty wcześniej strzela bramkę ręką. I robi to tak, żeby nie zauważył sędzia.
Oburzano się potem, że to nieuczciwe: Maradona i Argentyńczycy na skróty wygrali mecz, który otworzył drzwi do mistrzostwa. Dzień po śmierci Maradony ówczesny bramkarz reprezentacji Anglii 71-letni Peter Shilton ubolewał, że Diego nigdy nie wyraził skruchy za gola zdobytego ręką. Ci, którzy Maradonę kochali, śmiali się zawsze z takich oburzeń. Jak gdyby mówili: nie wiecie nic o życiu.
W świecie nędzy, z którego wyszedł Diego, grało się na twardym klepisku, bez arbitrów. Liczyło się tylko to, żeby wygrać. A żeby wygrać, trzeba było nie tylko dryblować i strzelać gole, ale też wykazać się sprytem; do zwycięstwa prowadziły nieraz brudne triki.
W świecie, z którego wyszedł Diego, żeby przeżyć poza boiskiem, trzeba było nieraz iść na skróty i złamać prawo. Możni tego świata od zawsze kiwają biednych i słabych po cichu, w rękawiczkach. Diego zagrał możnym na nosie i sięgnął po zwycięstwo brudną zagrywką, bezczelnie, na oczach tysięcy kibiców i milionów telewidzów. Jak gdyby przekazywał wiadomość: żeby wygrać, czasem można iść na skróty; czasem wręcz trzeba.
Szał Argentyńczyków i satysfakcja biednych na świecie, że Diego okantował „Brytoli” sugeruje, że zrobił, co zrobił, w ich imieniu. Tak zresztą było wcześniej i później. Żył w imieniu biednych, gdy zwyciężał i gdy upadał, a oni żyli jego życiem. Widzieli, że jest jednym z nich. Nawet gdy zdobył sławę i fortunę, borykał się z takimi samymi słabościami jak oni.
Życie jest loterią – śpiewał bard alterglobalistów Manu Chao w piosence o Maradonie. Diego zagrał i wygrał. A ręka, która strzeliła gola – w sporcie, w którym gole strzela się nogą – była, jak powiedział, „ręką Boga”. Czy jest coś, czego nie wolno Bogu?
2
Wychował się w slumsach – w Argentynie nazywanych villas miserias. Jego dzielnica nędzy, Villa Fliorito, należała do najniebezpieczniejszych w prowincji Buenos Aires. Policjanci zaglądali tam rzadko – bali się. Miarą nędzy był brak prądu, bieżącej wody i praca od dziecka – Diego zbierał i sprzedawał złom. Miarą nędzy był także brak nadziei na przyszłość.
Był czwartym z ośmiorga dzieci – miał pięć sióstr i dwóch braci. Ojciec, zwany Don Diego, wywodził się z rdzennego ludu Guarani. Pracował w fabryce mączki kostnej, używanej m.in. w produkcji pasz dla zwierząt. Marnie zarabiał, ale jak wspomniał po latach jego sławny syn, w domu nigdy nie brakowało jedzenia. Matka Dalma, znana wszystkim jako Dona Tota, była ubogą potomkinią włoskich imigrantów, pracującą jako pomoc domowa. Później jej dorosłe życie wypełniło wychowanie ośmiorga dzieci.
Pierwszą skórzaną piłkę Diego dostał od wujka, gdy miał trzy lata. Gdy skończył osiem, trenerów z pierwszoligowego klubu Argentinos Juniors tak olśnił jego talent, że trafił od razu do młodzieżowej drużyny Cebollitas (Cebulki). Nie widzieli chłopca w jego wieku wyczyniającego z piłką takie cuda. Gdy miał 14 lat, Diego wygrał z Cebulkami młodzieżowe mistrzostwo kraju. A potem zaczęła się dorosła kariera.
Debiutował kilka dni przed 16. urodzinami. Z Argentinos Juniors trafił do słynnej Boca Juniors, drużyny kochanej przez klasy ludowe wielkiego Buenos Aires. Uprzednio odrzucił propozycję od największego rywala: River Plate – klubu stołecznych klas średnich i wyższych. Między grą w jednym i drugim klubie poprowadził młodzieżową drużynę Argentyny do zwycięstwa nad ekipą ZSRR w finale młodzieżowego mundialu.
Z Boca Juniors wygrał mistrzostwo w 1982 r. Był to rok, w którym junta wojskowa przegrała wojnę o Falklandy-Malwiny. Diego kończył 22 lata i po raz pierwszy wystąpił na mundialu – w Hiszpanii. W Buenos Aires już był idolem, ale bogiem miał się stać dopiero za chwilę.
3
Jeszcze zanim wszedł na szczyt sławy, upadł – chodzi o dwa lata spędzone w FC Barcelonie. Nie zaadaptował się w klubie i w kraju. Uważał, że jest obiektem rasistowskich uprzedzeń kibiców i prezydenta klubu. Po raz pierwszy sięgnął po kokainę, która później zrujnowała mu kawał zdrowia i życia. W 1984 r., po przegranym finale z Athletikiem Bilbao o Puchar Króla, Maradona wszczął na boisku bijatykę na oczach Juana Carlosa. I to był ostatni jego występ w barwach Dumy Katalonii.
A potem narodził się bóg futbolu. Maradona trafił do S.C. Napoli, klubu z południa Włoch. Trzy lata później poprowadził Neapolitańczyków do pierwszego w historii mistrzostwa Italii. Nigdy wcześniej klub z biednego południa Włoch nie pokonał rywali z bogatej północy – Juventusu Turyn, AC Milanu czy Interu. Potem wygrał jeszcze z S.C. Napoli kolejne mistrzostwo Włoch i Puchar UEFA. W tym samym okresie zdobył z reprezentacją Argentyny mistrzostwo świata w 1986 r.
W Neapolu, podobnie jak w Argentynie po mundialu, zyskał status większy niż najwięksi celebryci. W mieście zaczęły pojawiać się murale z jego podobizną. Nawet kapliczki. Nie chodziło tylko o piłkę. Oto biedni pod przywództwem Maradony pokonywali na włoskich boiskach bogatych i uprzywilejowanych. Tuż po śmierci Maradony meksykański pisarz Juan Villoro porównał go do Spartakusa – przywódcy powstania niewolników w starożytnym Rzymie. Przesada? Oczywiście! Całe życie Maradony było przesadą i nadmiarem. Świeciło blaskiem jego piłkarskiego geniuszu i tandetą sygnetów, które nosił.
Spartakus nie wygrał swojej rebelii, ale zaszczepił w zbuntowanych poczucie godności. Maradona wygrał batalie na boisku, a zaczął przegrywać te w życiu – wszystko to działo się, gdy był u szczytu sukcesów i z reprezentacją Argentyny, i z S.C. Napoli. Kto by uniósł taką sławę i oczekiwania – że zawsze będzie zwyciężał? I że będzie rzecznikiem fanów – a właściwie wiernych – w różnych sprawach.
4
Pojawiły się narkotyki, podejrzane znajomości, balowanie z członkami camorry – neapolitańskiej mafii, kłopoty z fiskusem, burzliwe romanse. Owocem jednego z nich był syn – Diego Singra, którego przez długie lata Maradona nie chciał uznać. Miał już dwie córki z „prawego” łoża, ale nie
miał dla nich czasu. Zagubiony, odurzony kokainą, pijany sławą i uwielbieniem przegapił najpiękniejsze chwile ich dorastania. Ze ściśniętym gardłem wyznał to po wielu latach.
Jeden z jego przyjaciół powiedział kiedyś, że największym wrogiem Diega jest Maradona. Że z Diegiem poszedłby na koniec świata, z Maradoną – nie chciałby nawet do najbliższej przecznicy.
Kapitan Maradona wygrywał bitwy na boisku, ale przegrywał je poza nim – z samym sobą. A przegrywać nie potrafił. Był wtedy jak złoszczące się i nieszczęśliwe dziecko. Winny był zawsze ktoś inny: prezesi, sędziowie, rywale, politycy, niewdzięcznicy. Dopiero po wielu latach i po wielu upadkach przyznał przed kamerą reżysera Emira Kusturicy, że nosi w sobie poczucie winy i tylko on wie, jaki to ciężar. To poczucie winy wobec tych, którzy go kochają. I wobec samego siebie.
Upadkiem i końcem kariery – choć Maradona grał jeszcze potem w rozgrywkach klubowych w ojczyźnie – był mundial w USA w 1994 r. Po drugim meczu nie przeszedł testu antydopingowego i został zdyskwalifikowany. „Obcięli mi nogi” – powiedział, a fraza przeszła do historii futbolu. Opuścił mistrzostwa 1 lipca – to dzienna data śmierci największego caudillo w dziejach Argentyny, który nadawał ludowi prawa i rozdawał pieniądze: Juana Perona. Argentyna płakała 1 lipca po raz drugi.
Koincydencja dat w tej historii powróci w dniu śmierci Maradony. 25 listopada, równo cztery lata wcześniej, umarł jeden z idoli piłkarza i ikon Ameryki Łacińskiej – Fidel Castro. Dla postronnych obserwatorów przypisywanie takim zbiegom okoliczności znaczenia jest nieco infantylne. Dla fanów to jeszcze jeden fragment legendy.
5
Maradona miał na lewej łydce tatuaż z podobizną Castro. Gdy mu go pokazywał w obecności kamery, podkreślił, że jest lewonożny, co miało być dodatkowym honorem dla kubańskiego rewolucjonisty. Na prawym ramieniu nosił tatuaż z legendarnym rodakiem – Che Guevarą.
Lubił występować w roli rebelianta. Mówił, że ma serce rewolucjonisty. Bratał się z rzecznikami pokrzywdzonych klas, trybunami ludowymi: Castro, Hugo Chávezem, Evo Moralesem. Uważał ich za jedynych uczciwych polityków – reszta, jak mówił, to złodzieje. Tak jak Castro, Che, Morales i Lula też był rzecznikiem biednych, ale talentów trybuna ludowego nie miał. Często pod wpływem używek nie potrafił powiedzieć składnego zdania.
Lubił grać na nosie możnym. Nie chciał się spotkać z brytyjskim księciem Karolem. O kolejnych prezesach FIFA, João Havelange’u i Josephie Blatterze, mówił, że pierwszy jest jak handlarz bronią, a drugi – dostarczyciel kul. Piętnował korupcję w FIFA, zanim stało się to modne – i doprowadziło do upadku Blattera. Sprawiedliwą bezczelność Maradony wobec prezesów FIFA uczcił Manu Chao w piosence o Diego: że gdyby był Maradoną, wykrzyczałby im, że FIFA to Wielki Złodziej.
W latach 80. przyjął go na audiencji Jan Paweł II – dla Maradony jeszcze jeden możny tego świata. Gdy opowiadał potem o ich spotkaniu, nie wytrzymał i po swojemu zadrwił: papież „żyje pod sufitami wysadzanymi złotem, podczas gdy tylu ludzi cierpi głód, a potem w czasie podróży całuje ziemię biednych krajów”.
I znowu: biedni kochali go za tę bezceremonialność i cojones. Gdy trzeba było, mówił, a czasem krzyczał dla nich i za nich.
6
Ulubionym aktorem Maradony był Robert de Niro; przede wszystkim za rolę mistrza boksu Jake’a LaMotty we „Wściekłym byku” – człowieka, który miał sławę i fortunę, a potem zrujnował swoje zdrowie i życie. W tym filmie Martina Scorsese Diego zobaczył swoje lustrzane odbicie.
O nim samym również powstawały filmy – na razie dokumentalne, m.in. Emira Kusturicy. Murale, komiksy, piosenki na czele z tymi najsłynniejszymi: „La mano de Dios” (Ręka Boga) Potra Rodriga i Manu Chao „Si yo fuera Maradona” (Gdybym był Maradoną, żyłbym tak jak on). Teksty poświęcali mu pisarze, m.in. słynny Urugwajczyk Eduaro Galeano, teraz po śmierci, m.in. Martin Caparros i Juan Villoro.
Powstało zjawisko parareligijne, dziwna mikstura futbolowego fanatyzmu, religijności i ludowej kpiny: kościół maradoniański. Ma on swoje kaplice, rytuały – i oczywiście wiernych. „To miłość, którą niewielu rozumie” – głosił jeden z transparentów po śmierci idola. Niewielu, oczywiście, poza Argentyną. Tam nawet obrazoburczy kult Maradony nikogo nie dziwi.
Sprawił, że od ponad trzech dekad fani piłki głosili, że Bóg jest Argentyńczykiem. Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia, a Diego tak rujnował swoje zdrowie, że zmartwychwstawał trzy razy. Czuwający przed szpitalami fani chcieli pewnie zobaczyć, jak jeszcze raz kogoś okiwa: tym razem śmierć. Potem uspokajał swoich fanów: „To oczywiste, że mam bezpośrednią linię z Bogiem”.
Mówił, że żył jak chciał, ale po prawdzie żył raczej tak, jak umiał. Niszczył samego siebie, bo nie mógł unieść chwały i nędzy, jakie dawało mu życie. Ostatni szlak bitew, jakie toczył, to już tylko smutek i rozpacz: nadciśnienie, otyłość, cukrzyca, bezsenność, duszności, 30-proc. wydolność serca, niewydolność nerek i wątroby, krwawienia żołądka, zaniki orientacji.
Ostatni akt jednego z największych spektakli sportowych i społecznych naszych czasów zakończył się 25 listopada 2020 r. kilka dni po operacji mózgu.
Kurtyna.
7
Mówił, że jest aktorem, a jego życie spektaklem. Ten spektakl oglądał, czy raczej podglądał na żywo cały świat. Gdy wygrywał albo podnosił się z upadków, spektakl „Maradona” dostarczał Argentyńczykom katharsis, leczył indywidualne i zbiorowe frustracje. Był ów spektakl połączeniem Szekspira i Big Brothera; przejmującym dramatem genialnego, słabego człowieka, który się miota oraz tandetą latynoskiej telenoweli.
„Umarła część naszej historii – napisał Martin Caparros. – Przez lata to on był Argentyną. Był nami wszystkimi i my wszyscy byliśmy Maradoną”.
Władze Argentyny żegnały go z pompą jak prezydenta czy króla. Trumnę przykrytą narodową flagą i dwiema koszulkami (drużyn Argentyny i Boca Juniors) z numerem 10 wystawiono w pałacu prezydenckim Casa Rosada. Przed nim żegnano tak tylko Evitę Peron w 1952 r. i jej męża Juana – w 1974. Ale rodzina dostarczyła królewskiej ceremonii wątków z telenoweli. Była żona, z którą Maradona dawno się rozstał, zakazała wpuszczenia na prywatne pożegnanie jego ostatniej partnerki. Ta nie omieszkała powiadomić o tym dziennikarzy. Telenowela będzie miała pośmiertny sezon?
Pożegnania Maradony mają w sobie mnóstwo patosu. Ktoś napisał: „Wraca do nieba, skąd do nas zstąpił – musimy mu tylko pomóc tam wrócić”. Pele, z którym nieraz sobie dogryzali, powiedział, że zagrają razem w niebie. Messi, być może lepszy niż Maradona na boisku, ale tylko piłkarz, nie fenomen kultury, napisał na Twitterze: „Diego nas zostawia, ale nie odchodzi – jest wieczny”. Villoro: „Maradona dotknął ręki Boga”.
„Odejście idola bardziej dotyka wykluczonych – oni bardziej potrzebują wiary, że triumf jest możliwy” – to legendarny trener Marcelo Bielsa. Najpiękniejsze z pożegnań wygłosił Pep Guardiola: nieważne, co Maradona zrobił ze swoim życiem – ważne, co zrobił dla naszego.