Dorota Szwarcman Kompozytorki wchodzą do gry
Zarówno dyrektor Warszawskiej Jesieni Jerzy Kornowicz, jak i kurator Sacrum Profanum Krzysztof Pietraszewski deklarują się prywatnie jako feminiści, ale ostatnio, układając programy, nie muszą się już nawet powoływać na parytety. Młodych zdolnych kompozytorek jest tyle, że ich obecność stała się naturalna. Ten stan sprawia, że pojedynczo mogą trochę ginąć w masie, choć każda z nich jest interesującą osobowością. Chętnie działają jednak również zespołowo. Tworzą kolektywy, organizują wspólne koncerty i projekty.
Teoniki Rożynek, Żaneta Rydzewska i Aleksandra Kaca, dawne koleżanki z roku na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym, współpracują od paru lat. Najpierw, jeszcze z Rafałem Ryterskim, w grupie kompozytorskiej gen~.rate, służącej organizowaniu koncertów z własnymi utworami, później we trójkę w zespole 19/91 (wszystkie urodziły się w 1991 r.). W takim składzie wystąpiły w tym roku na Warszawskiej Jesieni, przedstawiając kolektywną improwizację, a później wspólną z występującym tego samego wieczoru duetem Electric Primitivo (męskim). Na tym samym festiwalu odbył się koncert pod hasłem „Formy żeńskie”, na którym kilka wykonawczyń związanych z zespołem Spółdzielnia Muzyczna przedstawiło utwory pięciu kompozytorek: Anny Sowy, Żanety Rydzewskiej, Moniki Szpyrki, Martyny Koseckiej i Niny Fukuoki (powtórzony na Sacrum Profanum, z dodanym nowym utworem Teoniki Rożynek). Ponadto indywidualne wykonania, bardzo udane, miały Aleksandra Kaca („rilievo” na orkiestrę i elektronikę na koncercie inauguracyjnym), Teoniki Rożynek („Float” na zespół), a z wcześniejszych pokoleń Grażyna Pstrokońska-Nawratil, Ewa Trębacz i Joanna Woźny.
Na październikowym 15. Festiwalu Muzyki Improwizowanej Ad Libitum – odbywającym się w sieci – pojawił się ciekawy projekt „improwizacji wzajemnej” trzech kompozytorek na temat swoich audiowizualnych utworów: Nina Fukuoka wzięła na warsztat kompozycję Martyny Poznańskiej, ta z kolei stworzyła własną impresję wokół utworu Olgi Szymuli, a ta ostatnia – swoją wariację na kanwie dzieła Niny Fukuoki. Każda z nich mieszka obecnie gdzie indziej: Fukuoka w Nowym Jorku, Poznańska w Berlinie, a Szymula w duńskim Aarhus. Sacrum Profanum włączyło jeszcze do programu wykonania utworów Marty Śniady i Moniki Dalach, a ponadto jako prolog pokazało projekt flecistki Ani Karpowicz „Tova” (hebr. dobra): cztery audiowizualne kompozycje z udziałem fletu i elektroniki autorstwa Marty Śniady, Niny Fukuoki, Aleksandry Kacy i Teoniki Rożynek, tematycznie powiązane z kobiecym doświadczeniem.
Kompozytorkom w Polsce, kraju silnie patriarchalnym, nigdy nie było łatwo. Bacewicz w jednym z opowiadań z cyklu „Znak szczególny” pisała: „Natura – darząc mnie łaskawie zdolnościami kompozytorskimi – wyposażyła dodatkowo w coś, co pozwala na kultywowanie tych zdolności. Posiadam mianowicie maleńki, niewidoczny motorek, dzięki któremu w dziesięć minut robię to, co inni w godzinę (…). Kobieta obdarzona zdolnościami kompozytorskimi może być poważnym kompozytorem, może także wychodzić za mąż, może mieć dzieci, może podróżować, mieć przygody itd., itp., pod warunkiem posiadania owego motorka. Jeśli natomiast go nie ma, lepiej niech nie zawraca sobie głowy”. Toteż niejedna twórczyni in spe z czasem odpadała z tej drogi.
Dodatkowo w PRL liczyły się układy, a ważnym punktem w życiorysie były studia zagraniczne. Dziś, w epoce Erasmusa, trudno sobie to wyobrazić, ale takie wyjazdy były reglamentowane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki.
Najmłodsze pokolenie, urodzone w latach 80. i 90., jest już w innej sytuacji. Jeździ zarówno na liczne kursy letnie oraz warsztaty, jak i na studia stacjonarne. Kierunki są różne: Francja (Kalina Świątnicka), Belgia (Agnieszka Stulgińska, Nina Fukuoka), Austria (Ewa Fabiańska-Jelińska), a nawet Chiny (Anna Sowa), ale ostatnio przede wszystkim Aarhus, gdzie pedagogiem jest kolejna kultowa postać – Simon Steen-Andersen, a także ceniona brytyjska kompozytorka Juliana Hodkinson (studiowały tam Marta Śniady, Żaneta Rydzewska, Aleksandra Kaca, Monika Szpyrka, Olga Szymula).
Studia zagraniczne często dziś przebiegają równolegle do np. doktoranckich w Polsce, ponadto bywa, że nie poprzestaje się na jednych – Nina Fukuoka po pobycie w Belgii przeniosła się na nowojorski Columbia University, Żaneta Rydzewska do Kolonii, a Anna Sowa przed Szanghajem studiowała też w Essen, a obecnie w Bazylei. Ciekawym przypadkiem jest Martyna Kosecka
z Gdyni, która od siedmiu lat mieszka w Teheranie i wraz z mężem Idinem Samimim Mofakhamem założyła Spectro Centre for New Music, a później pierwszy w tym kraju międzynarodowy festiwal muzyki współczesnej.
Młode kompozytorki mają różne zainteresowania i różną estetykę, nawet wewnątrz zaprzyjaźnionej grupy: Teoniki Rożynek lubi dźwięki szorstkie i niepiękne, pomyłki i przesterowania, Żaneta Rydzewska i Aleksandra Kaca bardziej dbają o estetykę barwy. Całe to pokolenie ma jednak kilka punktów wspólnych.
Przede wszystkim są to dzieci elektroniki, które wcześnie zaczynają z nią eksperymentować (np. Teoniki Rożynek już w liceum). Jak również dzieci gier komputerowych, internetu z całą jego kulturą memów, i w szerokim znaczeniu popkultury. Rozmaite ważne dla nich konteksty bywają mało czytelne dla mniej w tych dziedzinach zorientowanych przedstawicieli starszych pokoleń.
Wychowywały się, słuchając obok klasyki także muzyki pop, rocka, metalu, jazzu. Niektóre z nich wciąż łączą te gatunki, np. Aleksandra Kaca ma swój zespół Fjors, dla którego pisze (i sama śpiewa) piosenki. Z tych afiliacji wynikają też zainteresowania rytmem i improwizacją.
Ponadto większość młodych kompozytorek nie wyobraża sobie pisania wyłącznie muzyki do słuchania. Wychowane w kulturze obrazkowej, często tworzą dzieła audiowizualne. Nie u wszystkich przybrało to taką formę jak u Teoniki Rożynek, która już jest cenioną autorką dźwiękowych opraw do filmu: współpracuje przede wszystkim ze swoim partnerem Filipem Bojarskim, ale warto też przypomnieć jej muzykę w filmie Jagody Szelc „Wieża. Jasny dzień”, za który reżyserka otrzymała Paszport POLITYKI. Rożynek nadała także kształt rytmiczny spektaklowi Marty Górnickiej (kolejny Paszport POLITYKI) „Hymn do miłości”.
Większość jednak audiowizualnych utworów tych kompozytorek to dzieła autonomiczne, bliskie raczej performansowi (a w epoce pandemicznej formom filmowym), tworzone albo we współpracy z innymi artystami, albo przez nie same. Nierzadko autorki poruszają w nich tematy społeczne, z ekologią (to zresztą temat nie tylko damski) i feminizmem włącznie.
Choć ogólnie kompozytorkom jest łatwiej niż kiedyś, czasem to łatwość tylko pozorna, zwłaszcza w Polsce. Monika Szpyrka w utworze „Useful Statistics” („Przydatne statystyki”) przewidziała fragmenty wykonywane tylko przez kobiety w orkiestrze, dzięki czemu możemy się dowiedzieć, ile ich gra w danym zespole. Pracę magisterską pisała na temat wątków feministycznych w twórczości Jennifer Walshe, Pauline Oliveros i Olgi Neuwirth. Z czasem zainteresował ją problem dyktatu przemysłu modowego, który też miał odzwierciedlenie w jej utworach. U Marty Śniady pojawia się problem kultu ciała i jego obsesyjnego upiększania. W utworze „Scream” Teoniki Rożynek, zrealizowanym wraz z Filipem Bojarskim dla Sacrum Profanum, przetworzonym elektronicznie dźwiękom fletu towarzyszy obraz szamoczącej się w pustym pokoju jak w więzieniu, ogolonej na łyso kobiety (tancerka Krystyna Lama Szydłowska), z której gardła pod koniec wydobywa się niemy, przejmujący krzyk.
Najwięcej hałasu zrobił jednak umieszczony w finale koncertu „Formy żeńskie” utwór Niny Fukuoki „Sugar, Spice & All Things Nice”. To w ogóle interesująca postać: urodzona w Osace, wychowywana w Polsce, po studiach w Łodzi i Brukseli, obraca się między kilkoma kulturami. To, o czym opowiedziała tym razem, zabrzmiało po polsku.
Instrumentalistki, pomiędzy wydobywaniem pojedynczych dźwięków czy motywów oraz brzmieniami elektronicznymi, beznamiętnymi głosami opowiadały o tym, co nader często słyszą studentki na uczelniach muzycznych. O profesorze sugerującym studentce, że jej utwór został wybrany do programu koncertu tylko dlatego, że dyrektor zespołu chciał się z nią przespać. O tym, jak jej mówiono, że powinna się więcej uśmiechać po koncercie, bo wygląda wtedy „atrakcyjniej i bardziej przystępnie”. O koledze żartującym na temat gwałtu na koleżance. Reakcje publiczności były złożone: niektórzy uważali, że koncert nie jest miejscem na takie teksty, a nawet wątpili, czy to jeszcze utwór muzyczny. Ale co do jednego się zgodzono: ktoś musiał w końcu to powiedzieć. Środowisko muzyczne także ma swoje #MeToo – czemu miałoby być odmienne od innych. n