Władza kupuje prasę
Kaczyński idzie w ślady Orbána
No cóż, jak było do przewidzenia, wielka góra słów urodziła mysz: nie było ani weta, ani śmierci. Zostało sporo wstydu. Im więcej wiemy na temat przebiegu negocjacji dotyczących ewentualnego polsko-węgierskiego weta wobec unijnego budżetu, tym bardziej mroczny jest to obraz. Widać, że jedynym beneficjentem (a być może i scenarzystą) tej awantury jest węgierski premier Viktor Orbán, który cynicznie rozegrał kompleksy i konflikty wśród „polskich bratanków”. Tylko Orbánowi tak naprawdę zagrażało unijne rozporządzenie uzależniające wypłaty dotacji od stanu praworządności. Instytucje kontrolne UE już zakwestionowały legalność wydania kilku procent przekazanych Węgrom środków, proporcjonalnie prawie 40 razy więcej niż w Polsce.
Wiadomo, że Orbán, będąc pierwszym domyślnym adresatem rozporządzenia, w pojedynkę nie dałby rady go zablokować. Można domniemywać, jakich użył chwytów, aby wciągnąć do swojej gry wielokrotnie cięższego partnera. Te dyrdymały o utracie suwerenności, honoru, niemieckim dyktacie, brukselskiej oligarchii, narzucaniu homoseksualizmu itp., jakie w ostatnich tygodniach produkowali zgodnie Ziobro, Kaczyński i Morawiecki, to kopia orbanowskiej, praktykowanej od lat, antyunijnej retoryki. Liderzy tzw. Zjednoczonej Prawicy zapewne osobiście mają podobne poglądy, ale bez podpuszczenia Orbána chyba nie zdecydowaliby się na szarżę przeciwko wszystkim pozostałym państwom Unii. Ogólną zgodę musiał dać sam Jarosław Kaczyński; Ziobro tylko wszedł do licytacji na radykalizm, wykorzystując niezwykłą okazję do pognębienia Morawieckiego i umocnienia się w skrajnie prawicowym elektoracie.
Resztę gry łatwo możemy odtworzyć: Viktor Orbán, mając w ręce argument o„oszalałych Polakach”, gotowych wysadzić w powietrze unijny budżet i Fundusz Odbudowy, prowadził własne rozmowy z niemiecką prezydencją. I uzyskał ustępstwo. Właściwie jedyna polityczna korekta rozporządzenia dotyczy przesunięcia jego wejścia w życie praktycznie do czasu po węgierskich wyborach w 2022 r. Komentarze antyorbanowskiej opozycji są jednoznaczne i ponure: „Viktator” może spokojnie zawłaszczać unijne pieniądze i wykorzystać je do utrwalenia swojej władzy.
Kiedy Orbán, tuż przed rozpoczęciem unijnego szczytu, złożył wizytę w Warszawie, musiał poinformować Kaczyńskiego i Morawieckiego, że dogadał się z Merkel. I, praktycznie, nie pozostawił polskim towarzyszom wyboru: gdyby zdecydowali się na samotne weto – na odrzucenie (w imię nadętych frazesów) setek miliardów złotych – byłoby to wizerunkowe samobójstwo. Ale i tak wyszli na durniów, bo nadal nie wiadomo, po co „to coś” było jedzone; tylko dla małej gry w obozie władzy (analiza s. 12)? Polska, tracąc resztki szacunku w Europie, nie uzyskała przecież żadnych dodatkowych pieniędzy; ani na jotę nie zmieniła się też treść „odbierającego Polsce suwerenność” rozporządzenia. Z zewnątrz wygląda tak, jakby rząd w Warszawie pozwolił się użyć w roli ściereczki dezynfekującej ubrudzone ręce Orbána.
Dlaczego jednak Angela Merkel przystała na deal z Orbánem? Nasza opozycja może mieć pretensje, że sprawę „obrony praworządności” w Polsce i na Węgrzech niemiecka prezydencja potraktowała lekceważąco. Cóż, Niemcy po raz kolejny dali nam do zrozumienia, że nie będą bardziej polscy od Polaków i jeśli większość wyborców po raz kolejny dała PiS demokratyczny mandat do rządzenia, to niech Polacy to piwo piją. Unijne środki są w Polsce w miarę bezpieczne, bo działa tu niezły zbudowany przez lata system, a w przypadku jaskrawych naruszeń traktatowych norm praworządności powinien wypowiedzieć się TSUE. Dla Unii Europejskiej, i kończącej się w grudniu niemieckiej prezydencji, najważniejsze, wręcz krytyczne, były trzy sprawy leżące na stole brukselskiego szczytu: budżet do 2027 r.; popandemiczny Fundusz Odbudowy wart 750 mld euro; wreszcie cele klimatyczne – ambitny plan, większej niż zakładano, redukcji emisji gazów cieplarnianych
(s. 10). To wszystko udało się załatwić.
Co więcej – i to kolejna nieformalna konkluzja szczytu, ośmieszająca suwerenistyczne pozy Kaczyńskiego: Unia wykonała właśnie wielki historyczny krok w stronę głębszej integracji, niektórzy mówią wręcz o „federalizacji”. Jak tyle razy w historii Europy, ten krok został wymuszony przez kryzys, tym razem covidowy. Fundusz Odbudowy to ekstrabudżet, który ma być sfinansowany nowymi, własnymi dochodami Unii. Prawo bezpośredniego poboru podatków jest oczywistą prerogatywą państw narodowych i to nad tym, czyli nad przekazaniem części swoich suwerennych praw na rzecz wspólnoty, mają teraz głosować parlamenty krajów członkowskich. To, że Ziobro będzie przeciw, tego procesu nie zatrzyma.
Ale to nie koniec historii. Unijni partnerzy nie zapomną Polsce i Węgrom tego pokazu egoizmu i małostkowości, kiedy to – dla obrony prawa do niepraworządności – zaszantażowano pół miliarda Europejczyków. Węgry (a za nimi, jak za panią matką, Polska) pokazały dobitnie, gdzie są konstrukcyjne słabości Wspólnoty. Choćby to, że nie ma skutecznych procedur dyscyplinowania członków klubu naruszających jego standardy. Że można opuścić Unię (choć z bólem, co widać po brexit story), ale nie można być z niej wyrzuconym. Jak napisał T.G. Ash: dla UE większym problemem niż wyjście Brytanii może być to, że Węgry w niej pozostają. Ten sam kłopot jest z Polską PiS, dla której Orbán jest idolem, przewodnikiem, a jak się okazuje również patronem. Wciąż słabe unijne procedury ochrony wspólnych demokratycznych wartości nie zapobiegną„orbanizacji”Polski. Ostatnie dni dostarczają aż nadto przykładów tego procesu.
Przejęcie wielkiej organizacji medialnej Polska Press przez państwowy Orlen (być może z planem późniejszej odsprzedaży partyjnym oligarchom medialnym) to dokładne powtórzenie scenariuszy węgierskich (s. 15). Skandal wokół tzw. Funduszu Inwestycji Lokalnych, z którego miliardy poszły do „swoich” wójtów i burmistrzów, z pominięciem opozycyjnych samorządów, to kopia orbanowskiej metody korupcji politycznej. Albo, przypomniane ostatnio, interesy rodziny i ludzi Ziobry w spółkach Skarbu Państwa, silnie wiążące Solidarną Polskę z koalicją„zdrady narodowej”, jak w uniesieniu nazywają Zjednoczoną Prawicę radykalni ziobryści. To wszystko czysty orbanizm. Ale – uwaga – Unia się uczy, choć powoli. W końcu jednak musi znaleźć sposób na rządy takie jak węgierski i polski. Wcześniej czy później postąpi jak z ciałem obcym: może otorbić, izolować lub usunąć. Chyba że do tego czasu sami Polacy odrzucą ten lokalny przeszczep.