Ewa Wilk PSYCHOLOGIA 10 mitów o polskich kobietach
Reakcje na ciągle trwające manifestacje pokazują, jak mocne są fałszywe przekonania, kim jest, a raczej kim być powinna Polka. Oto ledwie dziesięć sprostowań wobec zasadniczych stereotypów na ten temat.
Baby są jakieś inne” – tytuł filmu Marka Koterskiego nabrał w ostatnich tygodniach wielu nowych znaczeń. Tamta po Koterskiemu gorzka komedia zogniskowana była na męskiej nieporadności w zrozumieniu partnerek, prowadzącej do konstatacji, że różnice między kobietami i mężczyznami są głębokie, odwieczne i niepojęte dla prostej i szczerej męskiej umysłowości. Dziś – po zdeterminowanych i twardych protestach – dobitnie widać, że „baby są inne” nie tylko od tego, co sądzi o nich bodaj większość chłopów, ale nawet od tego, co same przez wieki o swej tożsamości mniemały.
Padają kolejne stereotypy i autostereotypy. Ani to słabsza płeć, ani taka znowu bez wyjątku piękna, ani przeciwna – w odniesieniu do męskiej – w sensie psychicznym, intelektualnym i emocjonalnym. Wypowiedzi wielu – by tak rzec – panów publicznych, którzy nie wahają się komentować żadnych zjawisk społecznych, brzmią, przepraszam, zazwyczaj durnowato. I wtedy, kiedy – patrząc z politycznego prawa – obrażają demonstrantki, widząc „przewagę typu agresywnych kurewek” (Rafał Ziemkiewicz). I gdy – ze zgoła odmiennej pozycji ideowej – nieudolnie starają się rozeźlonym kobietom przymilić, bajdurząc o „naszych drogich paniach”, co to wszechstronnie osładzają życie (marszałek Tomasz Grodzki).
Te reakcje pokazują, jak twardo w polskim społeczeństwie utrzymują się fałszywe przekonania, kim jest, a raczej kim być powinna kobieta. Czasami ma się wrażenie, że życie społeczne biegnie po swojemu, a percepcja fundamentalnych zmian, które w nim zachodzą, podąża zupełnie inną drogą. Kobiety rządzą, sądzą, zdobywają Noble (wcale nie rezygnując przy tym z rodzenia i wychowywania dzieci), a owa percepcja je wtłacza w dawno zdezaktualizowane (także przez współczesną psychologię) schematy. Kim zatem na pewno nie jest współczesna Polka?
1. Kobieta nie jest matką Polką
Przez bez mała dwa wieki usilnie starano się zaszczepić w polskiej tożsamości opowieść o matce Polce, co to i synów narodzi, i do powstań ich odda na pewną śmierć albo zesłanie, i opatrzy rany wojowników, i poprowadzi folwark, gdy jej wojownik zginie lub zagrzebie się w popowstańczej traumie. W historii znalazłoby się na pewno całkiem sporo Izabel i Klementyn – desygnatek takiej postawy, ale to historia szlachecka, dotycząca uprzywilejowanej, mniejszościowej warstwy społecznej, przy tym mocno zmitologizowana, podlana literackim sentymentalizmem. Zważywszy, że 70 proc.
współczesnego społeczeństwa ma rodowód chłopski, większość z nas w swym genealogicznym bagażu chowa zupełnie inny model kobiecości.
To praprababki – chłopki, niewolnice w wielu znaczeniach, dla których, owszem, stan ciąży był życiową permanencją, podobnie jak stan nieludzkiej harówki od świtu do zmierzchu. Rodziły, ale większość ich potomstwa gładziły choroby, a tych, którym ledwie sypnął się wąs, porywały branki, mobilizacje i wcielenia na niezrozumiałe wojny.
To babki – przyspawane do lepkiej społecznej podłogi, którym historia pozwoliła pracować poza domem, ale udostępniła wyłącznie podłe, nisko płatne zajęcia: służących, woźnych, sprzątaczek, fabrycznych robotnic.
To kolejne pokolenia kobiet – już dopuszczonych na uniwersytety, już wyposażonych w prawa wyborcze i rozmaite konstytucyjne równouprawnienia, ale tłukących głowami w szklane sufity, niedopuszczane do awansów i karier, jakby ich uzdolnienia i wykształcenie z natury były po nic, bo przecież one chcą rodzić, piec ciasto na sobotę i krochmalić firanki na święta. Mowa o naszych matkach, półemancypantkach, które jednocześnie brały na siebie to, co przez wieki „tradycyjnie męskie” (np. zarabianie na dom), a nie folgowały sobie w niczym, co „tradycyjnie kobiece” (np. codzienne pichcenie). To jest znacznie prawdziwszy i powszechniejszy obraz Polek, obraz matek, obraz ogromnej części naszego społeczeństwa.
2. Kobieta nie jest z Wenus
Życiowe realia współczesnej kobiety udowadniają jej od najmłodszych lat, że nie jest szczególnie różna ani gorsza od mężczyzny. Ani w szkole, ani w pracy, ani w polityce. Ani intelektualnie, ani osobowościowo. Wzmacnia to przekonanie coraz powszechniejsza, dostępniejsza i radykalna w tym poglądzie wiedza naukowa. W świecie poppsychologii snuje się metafora ukuta przez Johna Graya, autora wciąż wznawianego na całym świecie poradnika dla par „Mężczyźni są Marsa, kobiety z Wenus”. Z punktu widzenia współczesnej wiedzy sporo szkód narobiły na przełomie wieków takie „klasyczne” pozycje naukowe, jak np. „Płeć mózgu” autorstwa Anne Moir i Davida Jessela. Wiele kontrowersji wzbudzają dziś takie dziedziny badawcze, jak psychologia ewolucyjna czy socjobiologia (łącznie z generalnym kwestionowaniem ich naukowości), których sensem jest wyjaśnianie skłonności i zachowań człowieka jako utrwalonych ewolucyjnie, czyli w jakimś sensie nieuniknionych.
Generalny trend w naukach społecznych, wspartych neuronaukami, jest dziś taki, by zaprzestać szukania różnic między kobietami i mężczyznami, ponieważ wszelkie dotychczasowe analizy i metaanalizy prowadzą do wniosku, że te różnice są nieznaczne i nieistotne, a podobieństwa – fundamentalne i wręcz zadziwiające. A mężczyźni i kobiety znacznie bardziej są zróżnicowani w ramach własnej płci niż między sobą. Dotyczy to nawet tej ewidentnej różnicy fizycznej, jaką jest masa ciała: co prawda mężczyźni średnio są wyżsi i ciężsi od kobiet, ale istnieją miliony kobiet masywniejszych od milionów mężczyzn. Mówiąc bardziej obrazowo: najcięższa baba na świecie od tej najlżejszej różni się znacznie bardziej niż średnia kobieta od średniego mężczyzny. Podobnie jest z legendarną masą mózgu: średnio 1375 g u mężczyzn i 1225 g u kobiet. Tyle że masa mózgu jest pochodną masy ciała i nie ma wiele wspólnego z jego zawartością i funkcjonalnością – to zależy od upakowania zawartości neuronalnej. Żyją więc na świecie z całą pewnością miliony nie tylko kobiet, ale i mężczyzn o stosunkowo lekkich mózgach, a jednocześnie nadzwyczaj lotnych intelektach (i odwrotnie).
Jeżeli nawet naukowcy stwierdzają dziś jakieś statystyczne różnice między kobietami a mężczyznami, to opatrują je nagminnym „ale”. Weźmy orientację przestrzenną, w tym umiejętność czytania map, w czym mężczyźni z pozoru bywają bieglejsi. Ale w sumie różnica sprowadza się do taktyki: kobiety zapamiętują więcej szczegółów w przestrzeni, mężczyźni częściej orientują się w odniesieniu do punktu wyjścia. Skuteczność obu taktyk jest podobna.
Wiele rzekomych kobiecych defektów wynika wyłącznie z nacisku kulturowego. Dziewczynki podobno szybciej i lepiej opanowują mowę, a chłopcy biją je na głowę w uzdolnieniach matematycznych. Tyle że nic takiego nie wynika z badań przedszkolaków i uczniów początkowych klas: idą łeb w łeb, choć w obu przypadkach różnice indywidualne mogą być spore. Dopiero około 12.–13. r. życia dziewczynki zaczynają wątpić w swoje uzdolnienia matematyczne, a chłopcy – w retoryczne i humanistyczne. Zaniedbują ich rozwój, ponieważ społeczeństwo nie oczekuje od nich osiągnięć na tych polach.
3. Kobieta nie jest aniołem
Podobnie rzecz się ma w obszarze ludzkich osobowości. To może być nawet przyjemne słuchać, jakie to kobiety są „z natury” sumienne, lojalne, empatyczne, bardziej nastawione na życie wspólnotowe, w odróżnieniu od mężczyzn ziejących żądzą sukcesu indywidualnego. Nic z tych rzeczy. Te tendencje charakterologiczne zależą od genów, wychowania, doświadczeń życiowych, a w najmniejszym stopniu – od płci. Co innego ich eksponowanie. Tu znów włącza się mechanizm oczekiwań społecznych: kobieta ma taka właśnie być: miła, dobra, wierna jak pies. Charakterystyczne, jak ulegają temu mirażowi politycy, wierząc, że wystawienie jakiej bądź kandydatki do poważnej funkcji publicznej ociepli wizerunek ich ugrupowania, a im – szefom i nominatorom – zapewni wiernopoddańczą współpracownicę. Równie znamienne, że w swoją „ociepliwość” zdają się często wierzyć same kandydatki do wysokich urzędów – i często padają ofiarą własnej naiwności. Tak jak cała grupa polityczek PiS: za harówkę – kwiatki od prezesa, a zamiast czekoladek – pensja w europarlamencie. Gdzie bynajmniej nic już nie muszą ocieplać, więc okazują się tym, kim są: pyskatymi indywiduami w coraz lepszych kostiumach i broszkach.
Wiele badań przeprowadzono nad skłonnością do agresji. Nie ma wątpliwości, że sprawcami zwłaszcza tej domowej są w druzgocącej przewadze mężczyźni, wykorzystujący swoją siłę fizyczną. Jasne też, że większość męskich wspólnot od wieków budowana była na fizycznej rywalizacji i niepodważalnej hierarchii, zaś zdolność do bezlitosnej przemocy fizycznej, ale też jej subtelniejszych form niszczenia rywali (poniżanie, mobbing, intrygowanie, spiskowanie) budowała pozycje w takich stadach, jak wojsko, mafia czy choćby chłopacka banda z podwórka. Ale agresja nie jest bynajmniej męską domeną. Jeśli chodzi o słowną, kobiety statystycznie są nawet w tym bieglejsze, na co być może wpływa ich pielęgnowana biegłość w obracaniu językiem. Metaanaliza 1200 badań dokonana w 2009 r. przez Daniela Canary’ego i Kimberley Hause wykazała m.in., że nie ma istotnych różnic między kobietami a mężczyznami (uwaga!) w używaniu przekleństw. To chyba wyjaśnia retorykę spontanicznych haseł wymalowanych na kartonach dzisiejszych manifestacji.
4. Kobieta nie jest diablicą
Również przekonania o typowych defektach kobiet – o ich przyrodzonej kłótliwości, jędzowatości, emocjonalnym niezrównoważeniu – są funta kłaków warte. Przedmiotem wnikliwych analiz i metaanaliz jest od lat tzw. Wielka Piątka, czyli pięć cech osobowości, które wszyscy ludzie przejawiają w mniejszej lub większej skali. W łeb wzięły stereotypy o większej neurotyczności kobiet. Są one nie tyle skłonne do lęku, co do ostrożności. Nie są statystycznie od mężczyzn mniej czy bardziej sumienne, mniej czy bardziej introwertyczne, mniej lub bardziej otwarte na doświadczenia.
Bywają bezmyślnymi paplami, ale wcale w nie mniejszym stopniu niż mężczyźni. Psycholog Matthias Mehl przeprowadził, publikowane potem w „Science” badania na 400-osobowej grupie studentów, których wyposażył w stale czynne dyktafony. Okazało się, że i dziewczyny, i chłopcy wypowiadali po około 16 tys. słów dziennie.
Mitem jest też rzekomo wrodzona zdolność kobiet do komunikacji pozawerbalnej, jakieś tajemne sposoby nawiązywania łączności, odczytywania myśli, uczuć i zamiarów drugiego człowieka, co zawiera się w pojęciu tzw. kobiecego instynktu. Owszem, wiele badań wskazuje, że kobiety bywają w tym wszystkim znacznie bieglejsze niż mężczyźni. Ale z wiekiem. Dzieci i nastolatki obu płci niczym się tu nie różnią, dopiero życiowe doświadczenie i inteligencja potrafią uczynić tu kobietę mistrzynią. Do dość nieoczekiwanych wniosków doszła amerykańska psycholożka Sara Sandgrass, dowodząc, że bogaciej we wszystkie te „ponadnormalne moce” są wyposażone osoby podporządkowane w danej strukturze społecznej, skromniej zaś – jednostki dominujące. Skonstatowała, że „kobieca intuicja” jest cechą osoby, która może osiągnąć coś tylko wtedy, gdy rozumie niuanse zachowania ludzi o wyższym statusie. Można powiedzieć, że to po prostu inteligencja społeczna wiecznych podwładnych, a nie żadna diabelska siła. Kompetencja dostępna również mężczyznom, gdyby tylko chcieli lub byli społecznie skłaniani, by ją doskonalić.
5. Kobieta nie jest macicą
Bzdurą szczególnie irytującą kobiety jest pogląd, że jej cechy i zachowania są zdominowane przez procesy hormonalne, czyli – jak się mawia pospolicie – że ona myśli macicą. W potocznych określeniach mnóstwo jest pogardy dla kobiet na rozmaitych etapach życia: agresywne kurewki, ryczące czterdziestki, stare wiedźmy. Ich zwykłe, ludzkie emocje próbuje się złożyć na okres dojrzewania (albo przekwitania), napięcie przedmiesiączkowe, depresję poporodową, menopauzalne poty, starcze rozhamowanie itd.
Owszem, wiele kobiet odczuwa intensywnie rozmaite zdarzenia biologiczne zachodzące w ich organizmach, co owocuje np. zmianami nastroju, ale po pierwsze, nie dotyczy to wszystkich kobiet, po drugie, zupełnie podobne zależności między biologią a psychiką są właściwe mężczyznom. Oni też burzliwie dojrzewają, przeżywają kryzys wieku średniego i andropauzę. Tyle że mężczyznom jakoś trudniej przypiąć łatkę kapryśnika, histeryka, panikarza.
Szczególnego rodzaju mitami jest otoczony okres ciąży. Powiadają natchnieni obrońcy życia, że kobieta nosi pod sercem bezbronną istotkę, że jest bez mała katedrą, w której dokonuje się cud życia, że zabieg aborcji odczuwa jako zbrodnię ciążącą na całym jej życiu. A jak tego wszystkiego nie odczuwa, nie celebruje swego „stanu odmiennego”, to znaczy, że jest nienormalna i niemoralna.
Trudno powiedzieć, czy dotyczy to większości kobiet, ale na pewno wiele odczuwa kolejne fazy ciąży jako coś dziejącego się głównie w okolicach żołądka (poranne torsje, częsta zgaga) oraz pęcherza (częstomocz). Rosnący brzuch tyleż zachwyca, co ciąży w sensie ścisłym, bywa piękny, ale i brzydki, kiedy atakują go rozstępy. Bolą nabrzmiewające piersi, czasem kruszą się odwapnione zęby, twarz zaczynają szpecić ropne wypryski, alarmująco wzrasta waga, puchną nogi, nie sposób dopiąć płaszcza, zawiązać butów, obciąć paznokci u nóg… No i ta ustawiczna obawa, że coś może być nie tak, że za chwilę odejdą mi wody, że powinno już kopać, a nie kopie. Więc w ślad za tym – poczucie winy, bo coś spaprałam, bo nie umiem. A potem poród: musi boleć, bo tak postanowił Bóg, trzeba wyć, stracić resztki godności, obnażyć się, zakrwawić.
Ot, i misterium życia.
Ciąża jest potężną daniną w najściślejszym sensie fizycznym, wynagradzaną potem bezbrzeżną miłością i satysfakcją. Ale nie zawsze i niekoniecznie. Są kobiety, które nie potrafią kochać dzieci, bo same nie były kochane, nie nauczyły się tego. Kobieta może mieć je z kontrowersyjnych powodów: dla podtrzymania gasnącego związku, dla „złapania męża”, dla zaspokojenia egoistycznej potrzeby „kogoś na własność” albo dla usatysfakcjonowania teściów, którzy marzą o dziadkostwie. Niekoniecznie cierpi z powodu bezdzietności, a może ją po prostu wybrać jako opcję życiową, bo ważniejsze jest dla niej spełnienie zawodowe czy artystyczne (jak mawiała Nina Andrycz: artystka ma rodzić role, a nie dzieci). Wreszcie może ich nie mieć, bo po prostu nie ma z kim, nie udało jej się spotkać odpowiedzialnego partnera.
6. Kobieta nie jest istotą trwale udomowioną
I to jest narastający problem: brak partnera. Adekwatnego i w sensie intelektualnym, i trywialnożyciowym. W latach 1950–2016 udział kobiet w ogólnej liczbie zatrudnionych w Polsce wzrósł z 31 do 49 proc. To, że kobiety kształcą się nawet intensywniej niż mężczyźni, stało się ogólnoświatową prawidłowością: wykształcenie wyższe zdobyło w Unii Europejskiej 33 proc. kobiet i 30 proc. mężczyzn. Ta przewaga jest widoczna w niemal wszystkich państwach członkowskich, najbardziej – w krajach bałtyckich i Słowenii. Nikt nie musiał wmawiać kobietom, że „są jak chłopy” – udowodniły to już dawno i trudno byłoby spotkać mężczyznę niezadowolonego z tego, że kobieta jest współwytwórczynią domowych przychodów. I równie trudno takiego, który z tego powodu weźmie na wyłączność choć trochę trywialnych obowiązków domowych. W deklaracjach badanych systematycznie przez CBOS Polaków partnerstwo teoretycznie się krzewi: już 32 proc. par deklaruje, że wspólnie bądź na zmianę opiekują się dziećmi, 18 proc. odrabia wahadłowo z nimi lekcje.
Znając jednak życie, zwłaszcza to pandemiczne, mężczyźni bardzo często robią to, gdy im się chce, nie mają nic ważniejszego (np. meczu w tv) albo nie „są wykończeni robotą”. Coraz rzadziej zdarza się niepisana umowa, by mąż brał po prostu na siebie pewne sprawy i trwale odciążył w nich żonę. W 2004 r. sprzątanie „na wyłączność” deklarowało 6 proc. mężczyzn, 15 lat później – 4 proc.; pranie 3 proc. – w 2018 r. 2 proc. Załatwianie spraw urzędowych odbębniało 35 proc. mężów, dziś już tylko co czwarty. Nawet legendarne wyrzucanie śmieci ma w swych obowiązkach tylko 29 proc. facetów (w 2004 r. – 34 proc.). Jedyny postęp dokonał się... we wkładaniu i wyjmowaniu naczyń ze zmywarki (bo nie w tradycyjnym zmywaniu): z 8 na 13 proc. Analitycy przypisują to jednak wzrostowi liczby zmywarek w gospodarstwach domowych.
Słowem, partnerstwo w domach jest doraźne i incydentalne, króluje zaś stereotyp, że kobieta prawdziwie realizuje się tylko tam oraz uwielbia zbierać przepocone koszule i skarpety, upychać je do pralki, wieszać, zdejmować, prasować, układać, zarządzać remonty – rewolucje, przestawiać meble, trzepać, szorować, polerować. To trwałe udomowienie, wszystkie te
czynności – wbrew temu, co się kobietom imputuje – rzadko bywają ich pasją lub obsesją. Potrzeba higieny, ładu, estetyki jest rozłożona równo między obie płcie. Ta męska część przez wieki była z jej zaspokajania nieomal całkowicie zwolniona i – nie bez winy samych kobiet – wyparta. Owocuje to dziś histerią takich „maczo”, jak minister edukacji Przemysław Czarnek, i minoderią wielu innych, którym własna baba kojarzy się z miotłą i zapachem wielkanocnej baby. Nic, tylko całować (przesuszone od domestosów i ludwików) rączki.
7. Kobieta nie jest szyją, która kręci głową
Przymusowe, bezpłatne zarządzanie domem uwięziło kobiety w kolejnym stereotypie: że co prawda mężczyzna jest głową rodziny, ale kobieta to szyja, która nią kręci. To, niestety, pleni się we wszelkich sferach społecznego funkcjonowania kobiet. Jak stary beton raz po raz wyłazi spod gładkiej powierzchni rzekomego równouprawnienia przekonanie, że kobiety nie mają ambicji szefowskich, że są za miękkie w twardych grach zawodowych, że nawet jakby potrafiły, to mają inne priorytety niż kariera. Bzdura. Ambicja, inteligencja, zdolności przywódcze są równo rozłożone między płcie.
Kobiety dość często wycofują się z gier o władzę (podobnie zresztą jak wielu mężczyzn), nie chcąc firmować folwarcznych stosunków, intryganctwa, despotyzmu, psychicznej przemocy, słowem wszystkiego, co cechuje dziś wiele firm, organizacji, instytucji. Ponadto tkwią one w osobliwej psychospołecznej pułapce: kiedy przyjmują tzw. męską taktykę, czyli np. próbują zarządzać strachem i konfliktem, natychmiast narażają się na epitety jędzy, korposuki, gdy zaś stosują demokratyczne reguły gry, opisuje się je jako mamuśki dające sobie włazić na głowę. W efekcie tkwimy w zawodowym (i politycznym) patriarchacie, czego ilustracją niech będzie tylko jeden zestaw procentowy: stanowiska asystentów i adiunktów na polskich uczelniach w 53 proc. należą do kobiet, a wśród profesorów (tytuł ten wiąże się z dostępem do wyższych formalnych funkcji i ustalaniem kierunków badań) stanowią one ledwie czwartą część.
8. Kobieta nie zamienia się w mężczyznę
Ideologiczne krzyki i jęki, że oto atakuje się i niszczy rodzinę, że chłopcom każe się przebierać za dziewczynki, a dziewczyny zamieniają się w chłopobaby, nie znajdują właściwie żadnych rzeczowych potwierdzeń. Kobiecość, atrakcyjność – choćby w sensie estetycznym i stylistycznym – pozostaje dla kobiet ważna, i to w każdym przedziale wiekowym.
Kobiety coraz mniej wstydzą się starości, choć jest też liczna grupa próbująca powstrzymać jej nieuchronność przez chirurgię czy farmakoterapię. Ale jeszcze więcej dostrzega, że lata dojrzałe bywają nawet atrakcyjniejsze niż te, kiedy gnało się, harowało, zdobywało, zarywało noce i bezustannie martwiło o bliskich. Wiele ma poczucie odzyskanej wolności i bycia potrzebną zarazem. To psychologiczny banał, że kobiety łagodniej starzeją się od mężczyzn (więcej chorują, ale dzięki rozsądkowi medycznemu dłużej żyją), mają więcej społecznego wsparcia (głównie ze strony innych kobiet), lepiej radzą sobie z wdowieństwem – dla mężczyzn warunkiem nieomal koniecznym, by poradzili sobie pomyślnie ze stratą, jest nowy związek (okazuje się, że trudności dostarcza im nawet spięcie miesięcznego budżetu).
9. Żadna kobieta nie jest taka jak inne
Właściwie cały dotychczasowy wywód jest obciążony podstawowym błędem poznawczym, jaki popełniają wszyscy ludzie bez wyjątku (zarzucają go sobie również wzajemnie badacze społeczni): szukaniem różnic. Ewolucja – tu jednak ukłon w stronę socjobiologii – sprawiła, że ludzki mózg jest wyczulony na różnice, a nie podobieństwa. Przy tym chronicznie generalizuje on i kategoryzuje, bo podobno dzięki temu nasz gatunek pokonał wszystkie inne w wyścigu o panowanie nad światem. Skutek uboczny jest jednak dotkliwy: na ogół ludzkiemu umysłowi z trudem przychodzi przyjąć, że nie da się świata łatwo podzielić na one i oni, opisać w czerni i bieli, pojąć, że każdy z nas jest całkowicie osobnym indywiduum, że nawet taka kategoria, jak płeć, to nie stan, ale pewne kontinuum.
Będzie zatem miał rację również ten, kto wskaże miliony kobiet, które układają swoje życie „tradycyjnie po kobiecemu”. Z wyboru, z własnej nieprzymuszonej woli przycinają aktywność zawodową, a nawet w ogóle rezygnują z pracy, bo tworzenie rodzinnej codzienności, uważne wychowywanie dzieci, mistrzowskie pichcenie, pomyślna uprawa bratków i tymianków, innowacyjność w zakresie osprzętowienia i ozdobienia domu całkowicie zaspokajają ich potrzeby ważności, kreatywności, poczucia sensu. Zresztą wiele spośród tych, którym udało się bezkonfliktowo (a to również jest możliwe) godzić wszelkie role, w ostatecznym bilansie życiowym jako najważniejszy „dorobek” wymieniłoby zapewne dzieci, wnuki, gniazdo, które uwiły.
Kobiety są tak trudne do przejrzenia, ponieważ każda z nich stanowi wyjątek od reguły – powiedział kiedyś Vittorio de Sica, słynny reżyser. I nic mądrzejszego chyba na ten temat nie da się powiedzieć.
10. Kobieta nie jest lalką
Wszyscy ci, których tak żenują czy zniesmaczają dzisiejsze manifestacje kobiet, zwłaszcza młodych i bardzo młodych, ich retoryka pełna grubego słowa i ostrej symboliki, ci, których płoszy radykalizm formułowanych żądań (jak choćby kategorycznie świeckie państwo), zdają się nie dostrzegać, jak bardzo zmienił się świat społeczny. To, że współczesna kobieta chce sterować swoją rozrodczością, nie wynika zazwyczaj z jej lenistwa i życiowego wygodnictwa, ale – przeciwnie – z odpowiedzialności, rozsądnego szacowania swoich sił, przewidywania, co będzie w stanie zapewnić w sensie materialnym, rozwojowym, emocjonalnym swojemu potomstwu. Żyją na świecie kobiety niezbyt mądre, przekupne, bierne, potulne. Ale to nie są cechy przypisane tej jednej płci.
Współczesna kobieta ma mnóstwo możliwości, by się z tych stereotypów wydobyć. Współczesna Polka – by wyrwać się wreszcie ze zlepka mitycznych opowieści o nienagannej w obejściu damie i perfekcyjnej gospodyni domowej zarazem, bezlitosnej dla plam i litościwej dla męża, którego ran całować niegodna. Z całej tej naszej martyrologiczno-patriarchalnej tradycji, utrwalonej w literackim kanonie, który zaludniają infantylne Hajduczki, Jagny, wywożone na taczkach łajna, konające w ramionach ordynatów Stefcie, kapryśnice Niechcicowe, hipokrytki Dulskie i wszelkiego rodzaju Lalki. Kobieta to nie pacynka wypreparowana z męskiego żebra ku jego uciesze i pociesze. To, naprawdę, w pełnym znaczeniu tego słowa człowiek.