Rozmowa z Alicją Knast o tym, komu muzealnik może się narazić, oraz o różnicach między polskim i czeskim podejściem do sztuki
Moim marzeniem jest, by ekspozycje stałe były za darmo. Do tego samego kpt o ów rai n w n is ś t mycy z dną i u ż y p ć r w ze P j moli se cne a–jw ma ó ż w nie Aj s l z i cą jana Krn o ad sot, w wą y g bai l ten rai ę p, oalsekwa mPruazdezaeln. i czka,
– Kiedy ostatnio była pani w Muzeum Śląskim w Katowicach, którym kierowała pani przez ostatnie lata?
ALICJA KNAST: – W marcu tego roku. Zaszłam tam, by podziękować załodze za współpracę, pożegnać się i zabrać swoje rzeczy.
Nie korciło pani, aby wrócić? Oczywiście, że korciło, to dla mnie nie tylko miejsce pracy, ale instytucja z którą jestem szczególnie związana, bo moja własna tożsamość się tam również uaktualniała. Ale takie powroty stwarzają niezręczną sytuację. Głównie dla pracowników, którzy tam zostali. Mają nowego szefa, a tu pojawia się stary. Nie wiadomo, jak się do niego zwracać, jak się zachowywać. Chciałam im tego oszczędzić.
Z oddalenia obserwuje pani, co się tam teraz dzieje?
Oczywiście, że obserwuję, ale być może rozczaruję pana i nie powiem nic złego. Mam bowiem zasadę, że nie komentuję tego, co robili moi poprzednicy ani moi następcy. Tak było w przypadku Muzeum Chopina, POLIN, tak jest i teraz. Zresztą nie jestem w środku instytucji, nie znam wszystkich faktów i mogłabym być w swoich ocenach niesprawiedliwa. To proszę ocenić siebie. Z którego projektu jest pani szczególnie dumna, który sprawił najwięcej satysfakcji? Było ich wiele. Jeśli mam wybierać, to może idea przestrzennych instalacji artystycznych w holu centralnym, gdy wybitni artyści, jak Dani Karavan czy Mirosław Bałka, tworzyli dzieła zanurzone w otaczającej je śląskiej rzeczywistości. A subiektywnie bardzo ważna była dla mnie wystawa o śląskim hip-hopie. Głównie za sprawą partycypacyjnego charakteru; w jej stworzenie zaangażowało się całe środowisko związane z tą muzyką. No i fenomenalny był jej odbiór, choć bałam się, że będzie kontestowana zarówno przez miłośników hip-hopu, jak i miłośników tzw. kultury wysokiej, w obu przypadkach z paragrafu, że to sztuka ulicy i nie nadaje się do muzeum. Poza tym dotyczyła lat 90., okresu mojego wchodzenia w dorosłość, a więc kluczowego dla całego mojego pokolenia.
A porażka?
Też była. To moja batalia przeciw zabudowie mieszkaniowej w najbliższym sąsiedztwie muzeum. Na mocy wydanych przez miasto tzw. wuzetek (zgody na warunki zabudowy) powstaną tam 12- i 16-piętrowe bloki mieszkalne, które całkowicie zniszczą industrialny krajobraz tego niezwykłego fragmentu Katowic, czyli tzw. strefy kultury. A deweloper przy okazji skapitalizuje ponad miliard złotych, które zostały na nią wydane z pieniędzy publicznych. Niestety, dla władz lokalnych, inwestora i projektanta okazałam się wrogiem, bo ich zdaniem chciałam zahamować rozwój miasta. A wystarczyło zaprojektować niższą zabudowę, by wszystko było OK.
Najważniejsze doświadczenie wyniesione z Muzeum Śląskiego? Przekonanie, że za brak kontaktu z kulturą należy winić nie widzów i brak ich kompetencji, ale tych, którzy tę kulturę tworzą. Nawet trudne przypadki sztuki konceptualnej mogą zainteresować widza nieprzygotowanego, trzeba tylko wiedzieć, jak do niego podejść, jak ją pokazać. Postawa „to za trudne i się nie sprawdzi” jest nie do przyjęcia. Trzeba mieć zaufanie do publiczności. Kiedyś to przeczuwałam, teraz jestem pewna, a percepcja muzyka mnie na to naprowadziła. Wszyscy są muzycznie kompetentni, ale nie wszyscy mają warsztat, aby o swoich doznaniach opowiedzieć, używając większej ilości określeń niż „podoba mi się” – „nie podoba mi się”.
W styczniu została pani zwolniona, a w czerwcu wojewódzki sąd administracyjny uznał to odwołanie ze stanowiska dyrektora za nieważne. Co pani zrobi z tym wyrokiem?
Na razie marszałek województwa wniósł skargę kasacyjną do NSA, więc sprawa pewnie będzie się toczyła jeszcze długo, a tymczasem nie zajmie się nią także sąd pracy. Pan marszałek złożył również swój pozew. Trudno więc było czekać na szczęśliwy finał, trzeba się było zabrać do pracy. Z nowymi ofertami pracy chyba nie było problemów?
Nie mogę powiedzieć, że zawisło nade mną widmo bezrobocia. Dostawałam ciekawe propozycje etatowe, ale zdecydowałam się na współpracę w roli konsultantki przy kilku projektach, które zresztą właśnie kończę, bo już za chwilę pochłoną mnie nowe obowiązki. Ten czas od zwolnienia przepracowałam bardzo intensywnie i mnóstwo się nauczyłam.
I teraz tę wiedzę będzie mogła pani wykorzystać w Pradze. Jak to się stało, że wystartowała pani w konkursie na stanowisko dyrektora tamtejszej Galerii Narodowej?
O konkursie słyszałam już w 2019 r. i wiedziałam, że ma charakter międzynarodowy. Spełniałam wszystkie warunki. Nie oczekiwano obywatelstwa czeskiego, a nawet znajomości języka. Miałam duże doświadczenie muzealne, więc postanowiłam zawalczyć. Kwalifikacja była pięcioetapowa. W pierwszym etapie należało przygotować pięciostronicową wizję prowadzenia placówki, CV, list motywacyjny, listę publikacji, zaświadczenie o niekaralności. W moim opracowaniu nie snułam konkretnych planów, ale napisałam, że strategię należy wypracować z zespołem, a ja mogę co najwyżej pokazać pewne kierunki działalności. Do tego etapu przystąpiło 11 kandydatów, w tym – to duża ciekawostka – z zagranicy tylko ja. Etap drugi to było przesłuchanie przed międzynarodowym jury konkursowym, do którego dopuszczono wszystkich kandydatów. To były krótkie rozmowy, trwały po ok. 20 minut.
Później było coraz ciekawiej.
Po tych przesłuchaniach w konkursie zostało już tylko troje kandydatów. Poza mną – dyrektor Galerii Sztuki Współczesnej w Ostrawie Marek Pokorny oraz kierujący przez ostatnie 5 lat Galerią Narodową w Pradze Jiří Fajt, z którym notabene się rozstano, i który wygrał sprawę w sądzie. W trzecim etapie spotkaliśmy się na indywidualnych rozmowach z ministrem kultury Czech. To było długie spotkanie, na którym zostałam wypytana głównie o mój pomysł na zarządzanie instytucją i budowanie marki. Na kolejnym spotkaniu trzeba było przejść przez parogodzinny test psychologiczny sprawdzający predyspozycje do kierowania i do współpracy z zespołem, kreatywność, odporność na stres itd. W końcówce kwalifikacji nasze wizje rozesłano jeszcze z prośbą o ocenę do trzech prestiżowych muzeów na świecie: Kunsthalle w Wiedniu, Metropolitan Museum w Nowym Jorku i Albertiny w Wiedniu. I ten etap chyba bardzo mi pomógł. Podobało się, że nie zaproponowałam konkretnych wystaw, ale przedstawiłam przepis na zarządzanie placówką i efekty, jakie chcę osiągnąć. Potem była jeszcze jedna rozmowa z ministrem, a po kilku dniach – ogłoszenie wyników. Nominację dostałam na sześć lat, czyli na bardzo długo.
Sądząc po tych procedurach konkursowych, Narodowa Galeria w Pradze musi być dla Czechów bardzo ważną instytucją kultury.
Myślę, że jest na drugim miejscu po absolutnym faworycie, czyli Filharmonii Czeskiej, chociaż teatry w Pradze też mają się świetnie i również są oblegane. Czesi się ucieszyli czy oburzyli nominacją dla pani?
Warto zajrzeć na Twitter czy na Facebook, by zobaczyć, że opinii było pełne spektrum. Od gratulacji i związanych z tym nadziei, po oceny typu „to już nam tylko zostało wybrać Chińczyka na prezydenta”, gdzie w podtekście było rozczarowanie: to już nie mamy własnych fachowców, którzy by sprostali? Wprawdzie jest to rzeczywiście pierwszy przypadek, by obcokrajowiec kierował Galerią Narodową, ale przecież nie pierwszy w czeskiej kulturze. Wszak dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego i Opery Narodowej
jest Norweg Per Boy Hansen, a Czeską Filharmonią kieruje uwielbiany tu Rosjanin Siemion Byczkow. Generalnie jednak postawą, z jaką spotykałam się najczęściej, było pytanie: jak możemy pani pomóc? W Galerii nie boją się, że przyjdzie nowa miotła i wszystkich wymiecie?
Nie wiem, nie miałam jeszcze spotkań z całym zespołem. Na pewno dziennikarze zakładali, że wymienię połowę zespołu i bardzo się zdziwili, że nie mam takich planów. Po pierwsze, obowiązuje prawo pracy. Po drugie, chcę tych ludzi poznać, zobaczyć, jak pracują i współpracują i dopiero wtedy podejmować ewentualne decyzje kadrowe. Nie zamierzam też na razie nikogo „zabierać ze sobą”. Choć byłoby to łatwiejsze niż w Polsce, gdzie np. nowych zastępców należy uzgadniać z ministrem czy marszałkiem województwa, a tam mogę takie decyzje podejmować samodzielnie. Proszę trochę przybliżyć instytucję, którą pani pokieruje. Z czym można ją porównać w Polsce? Z Zachętą?
To jakby połączenie Muzeum Narodowego, Zachęty i Centrum Sztuki Współczesnej. Wszystko, co związane ze sztukami wizualnymi. Ogromna instytucja, ze wspaniałymi, liczącymi 400 tys. obiektów zbiorami sztuki europejskiej, w tym takich twórców, jak Dürer, Rembrandt, van Gogh, Gauguin, Cézanne, Picasso, Klimt, Schiele i Munch. Posiada ogromną przestrzeń wystawienniczą ulokowaną w dziewięciu zabytkowych lokalizacjach, zamkach i pałacach, a sama galeria ma siedem oddziałów, z tego dwa zamknięte niezależnie od pandemii. Załoga liczy 300 osób. W sumie dopiero przede mną jest poznawanie możliwości tej instytucji.
Kto odwiedza te miejsca?
Rocznie 800 tys. osób i moim zdaniem to nie jest dużo, tym bardziej że większość zwiedzających stanowią turyści z zagranicy. Ale i ich mogłoby być więcej. Niestety, wizyta w Narodowej Galerii zwykle nie jest na liście atrakcji, które warto zobaczyć, będąc w Pradze. Będę walczyła, by to się zmieniło. Z kolei Czesi narzekają na zbyt wysokie ceny biletów. To absurd, by średnio zamożny prażanin podnosił ten argument. Ale przyznam, że moim marzeniem jest doprowadzić do tego, by ekspozycje stałe były za darmo. Tak jest w wielu miejscach na świecie, dlaczego nie wprowadzić tego w Pradze. Zresztą, na marginesie, do tego samego powinniśmy dążyć w Polsce. Oczywiście nie od razu, bo trzeba przebudować biznesplan, generować przychody w inny sposób (restauracja, wynajem sal, sprzedaż pamiątek). Ale w perspektywie całej mojej kadencji – czemu nie? Choć minister zapewne tym pomysłem nie będzie zachwycony.
Jakie najważniejsze różnice dostrzega pani między muzealnictwem w Czechach i w Polsce?
Na pewno my więcej inwestowaliśmy w ostatnich latach w infrastrukturę muzealnictwa czy – szerzej – kultury, w nowe siedziby, co Czechom bardzo imponuje. Inaczej też prezentujemy sztukę. W Czechach robi się to z ogromnym poszanowaniem dla zabytków, czasami wręcz kosztem odbiorców. Na przykład remontuje się gmach muzeum i nie uwzględnia potrzeb osób niepełnosprawnych w postaci wind czy podjazdów. W Polsce od lipca ubiegłego roku mamy ustawę, która jest uwieńczeniem procesu walki o dostępność miejsc publicznych, nawet jeśli są obiektami zabytkowymi.
Co uważa pani za największe wyzwanie: remonty i inwestycje, wystawy, kierowanie zespołem?
A może przebijanie się przez czeskie prawo, przepisy finansowe i język?
Nie boję się inwestycji, bo mam w tym temacie duże doświadczenie. Podobnie jak spraw programowych, bo zajmowanie się nimi to czysta przyjemność. Problemem jest na pewno komunikacja z zespołem, głównie za sprawą bariery językowej. Nie mogę przecież ze wszystkimi rozmawiać po angielsku. Wprawdzie na podstawowym poziomie Polakowi i Czechowi łatwo się porozumieć, ale zarządzanie wymaga precyzji. Dlatego bardzo intensywnie uczę się języka.
Kiedy będzie można obejrzeć w Galerii Narodowej wystawę lub projekt artystyczny, który wyjdzie w całości spod pani ręki?
Pewnie za minimum dwa lata. Na razie będę realizowała przyjęte już plany poprzedników i wystawy, które są już w toku przygotowań. Jeśli coś się uda dodać, to na pewno skorzystam z tej okazji, ale niczego nie będę skreślała.
Sięgnie pani do swej ulubionej tematyki muzycznej? Choć Czesi chyba nie mają silnego hip-hopu.
Mają, ale taką wystawę można w życiu zrobić tylko raz. Bardzo bym chciała zrobić wystawę pokazującą związki pomiędzy sztukami wizualnymi a scenografią. Temat „leży na ziemi” za sprawą Praskiego Quadriennale.
A może jakaś ekspozycja pokazująca poprzez sztukę historyczne relacje polsko-czeskie, na podobieństwo berlińskiej wystawy „Obok”, która opowiadała o sąsiedztwie polsko-niemieckim? Czyta pan w moich myślach. Na pewno nie na początek, ale może na zakończenie mojej kadencji? Myślę też o jeszcze jednym, nieodległym od tej idei projekcie: wystawie, którą chętnie wysłałabym w świat, opowiadającej o sztuce w Europie Środkowej po II wojnie światowej i jej dwóch obiegach: oficjalnym i nieoficjalnym. To temat zdecydowanie do przepracowania.
Po Adamie Szymczyku w Kunsthalle w Bazylei będzie pani drugą osobą z Polski kierującą dużą instytucją wystawienniczą poza krajem. Niewiele jak na 30 lat wolności i 16 lat w Unii Europejskiej.
Polacy bardzo lubią narzekać na swój los i na tym poprzestawać. W tym konkursie mogło wziąć udział wiele osób z Polski, był szeroko reklamowany. Polecam uwadze zarówno organizowanie konkursów, w których mogliby startować obcokrajowcy, jak i stawanie do tych, które są ogłaszane za granicą. To dobrze zrobiłoby polskiej kulturze.