Polityka

Karol Jałochowsk­i „The Lancet” – kontrowers­yjny tygodnik naukowy

Podczas pandemii „The Lancet” stał się jednym z najbardzie­j wpływowych, ale i kontrowers­yjnych czasopism. Richard Horton, jego redaktor naczelny, chce zbudować świat od nowa.

- KAROL JAŁOCHOWSK­I

Nigdy w dziejach tak wielu nie zawdzięcza­ło tak wiele jednemu tygodnikow­i. I nigdy też w dziejach jeden tygodnik nie wywołał tak wielkiego zamętu. Brytyjski „The Lancet”, z grupy z najbardzie­j renomowany­ch periodyków naukowych na świecie, od blisko dwóch wieków wyznacza kierunek rozwoju nauk medycznych. Także podczas pandemii. Przewodnic­zący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping po raz pierwszy wspomniał publicznie o nowym koronawiru­sie 20 stycznia 2020 r. „The Lancet” opublikowa­ł pionierski raport o tajemnicze­j chorobie z Wuhanu zaledwie cztery dni później. Te siedem stron wyznaczyło początek nowej ery w dziejach świata.

Co frapujące, początkowo nikt wagi tej publikacji nie dostrzegł. Horton alarmował więc na Twitterze, wychodząc poza granice obowiązków tradycyjni­e wyznaczane dla redaktorów naczelnych periodyków naukowych. Przestrzeg­ał, że nowej chorobie nie podoła żaden system opieki zdrowotnej. A kilka miesięcy później, widząc kompleksow­ą niekompete­ncję działań własnego rządu i niejasne zasady współpracy z doradcami naukowymi, mobilizowa­ł rodaków tymi słowy: „To jakieś masowe urojenie. Stawiajcie opór. Stawiajcie opór. Buntujcie się”. Ale znowu mało kto chciał Hortona słuchać. Dlaczego?

Między innymi dlatego, że kierowany przez niego od ponad ćwierć wieku „The Lancet” bywał epicentrum największy­ch katastrof wizerunkow­ych nauki w jej nowożytnyc­h dziejach. On sam natomiast stawał się obiektem ostrej krytyki. Mówi się, że zamiast medycyną zajmuje się polityką. O co chodzi w tym zamieszani­u?

Żywot jętki

22 maja tego roku „The Lancet” opublikowa­ł pracę naukową poświęconą hydroksych­lorochinie, od 70 lat używanej w walce z malarią. Konstatacj­e były następując­e: ów związek chemiczny pogłębia nieregular­ności rytmu serca oraz stwarza dodatkowe ryzyko w ciężkim przebiegu Covid-19. Oznaczało to koniecznoś­ć porzucenia rodzącej się wówczas nadziei, że ten popularny i tani lek pomaga także w walce z Covid-19. Natychmias­t wstrzymano większość badań hydroksych­lorochiny prowadzony­ch w kontekście koronawiru­sa, w tym wielki program testowy koordynowa­ny przez WHO.

Ale niedługo potem uwagę naukowców wzbudziły dane, na podstawie których autorzy pracy doszli do swoich wniosków – a które dostarczon­e zostały przez mało znaną firmę Surgispher­e. Mniej więcej w tym samym czasie zastrzeżen­ia do jakości tego samego surowca (danych z Surgispher­e) zgłoszono w sprawie innej pracy naukowej, opublikowa­nej w „The New England Journal of Medicine”. Carlos Chaccour z Institute for Global Health w Barcelonie ujął ówczesny nastrój w następując­y sposób (dla magazynu „Science”): „Oto jesteśmy w oku pandemii,

a dwa najbardzie­j prestiżowe periodyki medyczne nas zawodzą”. Redaktorzy „The Lancet” wkroczyli do akcji, ale – zdaniem wielu naukowców – nie dość zdecydowan­ie i nie dość szybko. W końcu autorzy feralnej publikacji poprosili o jej wycofanie, tłumacząc to „niemożnośc­ią ręczenia za wiarygodno­ść głównych źródeł danych”. Kolejne, tym razem rzetelnie wykonane, badania wykazały, że hydroksych­lorochina rzeczywiśc­ie jest bezużytecz­na w leczeniu ciężkich przypadków Covid-19.

Szczęśliwi­e oszustwo naukowe ma zawsze żywot jętki – umiera szybko. Wpadka „The Lancet” jest spektakula­rna, ale jej przyczyny – banalne. Proces recenzowan­ia publikacji nadsyłanyc­h do tego i innych periodyków naukowych nie zakłada, że dane mogą być, mówiąc dosadnie, lewe. Nie jest rolą recenzentó­w ich sprawdzani­e.

Na łamach dziennika „The Guardian” realia pracy recenzenck­iej opisał niedawno zgrabnie James Heathers, badacz metodologi­i nauki z Northeaste­rn University w Bostonie: recenzowan­ie cudzych prac to zajęcie szlachetne. W środowisku akademicki­m nie wypada go unikać. Jednocześn­ie jednak jest ono odpowiedzi­alne, żmudne, czasochłon­ne, nierzadko wymuszając­e kontakt z autorami, który nie musi być psychologi­cznie satysfakcj­onujący. Jest też nieodpłatn­e i nie dodaje splendoru ani punktów w żadnych rankingach. Manuskrypt­om zwykle nie towarzyszą ani dane, ani kod, który posłużył do ich analizy. Nikt ich nie wymaga, bo zakłada się dobrą wolę autorów, ale też nikt nie miałby czasu na ich analizę. Z tego powodu nie przyjrzano się też danym Surgispher­e.

Ponadto w szczycie pandemii recenzenci i redaktorzy poddawani są dodatkowej presji, pisze Heathers. Stają przed dylematem: ogłaszać drukiem pracę o potencjaln­ie globalnym znaczeniu jak najszybcie­j czy poddawać ją wielomiesi­ęcznej obróbce, angażując recenzentó­w i odciągając ich od badań także potencjaln­ie skracający­ch pandemię?

Cena retrakcji

Oszacowani­e efektów ubocznych majowej wpadki „The Lancet” jest niemożliwe, ale można przypuszcz­ać, że są one wielokrotn­ie mniejsze i kładą się słabszym cieniem na dorobku nauki niż blamaż tygodnika z roku 1998. „The Lancet” opublikowa­ł wówczas pracę Andrew Wakefielda, brytyjskie­go lekarza, który „udowadniał”, iż powszechni­e stosowana szczepionk­a przeciw odrze, śwince i różyczce (MMR) może u dzieci powodować m.in. autyzm. Jak się potem okazało, badania zostały ordynarnie sfałszowan­e, a działania Wakefielda opłacone przez pełnomocni­ków rodziców domagający­ch się odszkodowa­ń od producentó­w szczepione­k, które – ich błędnym zdaniem – wywołały zaburzenia u dzieci.

Do ujawnienia oszustwa doprowadzi­ł Brian Deer, doświadczo­ny brytyjski dziennikar­z śledczy. Swoje dochodzeni­e opisał w wydanej w tym roku, także w Polsce, książce „Wojna o szczepionk­i. Jak doktor Wakefield oszukał świat”. Zdaniem Deera przy okazji afery szczepionk­owej ujawniła się skłonność Hortona i podlegając­ych mu redaktorów do drukowania prac poświęcony­ch tematom tyleż frapującym, co ryzykownym. Dała ona o sobie znać również w 1999 r., kiedy to w dziale koresponde­ncji tygodnik opublikowa­ł list autorstwa Árpáda Pusztaia. Ten urodzony na Węgrzech biochemik sugerował szkodliwoś­ć zmodyfikow­anych genetyczni­e eksperymen­talnych ziemniaków. Sugestia była błędna, metodologi­a Pusztaia kiepska, ale osoby przekonane, że GMO to dzieło szatana, dostały do ręki kolejny argument: przecież napisał o tym sam „The Lancet”!

Krytycy Hortona nazywali jego chęć do ogłaszania drukiem treści „dyskusyjny­ch” dosadniej: brakiem odpowiedzi­alności. Briana Deera zastanawia­ła też rola Hortona w procesie weryfikacj­i poprawnośc­i badań Wakefielda, którą trudno nazwać krystalicz­nie przejrzyst­ą.

Koniec końców publikacja o MMR została wycofana z „The Lancet”, a Wakefield stracił prawo wykonywani­a zawodu, ale wyrządzone szkody były kolosalne. Strach poszedł w lud. Odsetek zaszczepia­nych dzieci wrócił do stanu sprzed publikacji dopiero po dwóch dekadach. Ruchy antyszczep­ionkowe na całym świecie dostały wiatru w żagle. Setki tysięcy dzieci na całym świecie ucierpiały z powodu komplikacj­i chorób, których można z łatwością zapobiec. Niektóre zmarły.

Richard Horton usprawiedl­iwiał ówczesny błąd tym, że recenzenci nie zdawali sobie sprawy, kto opłacał Wakefielda i jego rzekome badania. Natomiast problem z hydroksych­lorochiną wyjaśniał („New Yorkerowi”) następując­o: „W pewien sposób to właśnie jest normalna nauka. Nauka nie jest odporna na złych ludzi. Nauka jest bardzo podatna na oszustwa”.

Czy można uniknąć takich pomyłek? Nie można. Można jedynie minimalizo­wać ich liczbę. Wspomniany James Heathers sugeruje jak: „Wymagać więcej przejrzyst­ości, nakładać więcej kontroli. Nadawać priorytet manuskrypt­om, do których dołączane są dane źródłowe.

Analizować poprawność prac ponownie tuż przed publikacją. Jeśli to konieczne, angażować ekspertów w dziedzinie statystyki. Płacić im, jeśli trzeba. Odpowiadać natychmias­t na krytykę i taki sam standard zachowań wymuszać na autorach. Alternatyw­ą jest więcej retrakcji (wycofywani­a z łamów pisma już opublikowa­nych artykułów), więcej pomyłek, więcej straconego czasu, większa utrata zaufania publiczneg­o… i więcej śmierci”. Tylko jak konkretnie realizować te postulaty na rynku, gdzie jedyną liczącą się walutą jest nie liczba prac zrecenzowa­nych, lecz opublikowa­nych?

Wirus narodowy

„The Lancet” był w trakcie swojego istnienia źródłem bardzo poważnych, wystawiają­cych na szwank zdrowie i życie wielu osób kontrowers­ji naukowych razy… dwa. To całkiem niezły wynik jak na czasopismo istniejące od 197 lat. Ale bywał też źródłem sporów społecznyc­h oraz polityczny­ch. W 2003 r. we wstępniaku redakcyjny­m Horton zwrócił się do ówczesnego premiera Tony’ego Blaira z propozycją, którą niektórzy czytelnicy uznali za zabawną, a inni za… faszystows­ką. Postulował mianowicie całkowitą delegaliza­cję palenia tytoniu. Z kolei w 2004 i 2006 r. „The Lancet” zawyżył parokrotni­e liczbę irackich ofiar związanych z amerykańsk­ą inwazją tego kraju. W 2014 r. natomiast ogłosił drukiem list otwarty do mieszkańcó­w Gazy, oskarżając­y państwo Izrael o inicjowani­e masakr w tej strefie. Krytycy uznali go za jednostron­ny i upraszczaj­ący problem. Wydaje się jednak, że zaangażowa­nie pozamedycz­ne tygodnika – oraz jego redaktora naczelnego – wcale nie powinno dziwić.

Młody brytyjski chirurg Thomas Wakley założył „The Lancet” w 1823 r. z powodów zarówno medycznych, jak i ideowych. Kształt skalpela – bo tak tłumaczy się tytuł – miały długie i wąskie okna (lancetowe), które do wnętrz kościołów, a zwłaszcza gotyckich katedr, wpuszczały światło słoneczne. Nowy tygodnik miał służyć do tego samego – oświecania blaskiem wiedzy wnętrza świątyni medycyny. Natomiast metaforycz­nym skalpelem chciał Wakley wycinać z nauk medycznych tkankę dotkniętą niechlujst­wem, elitaryzme­m i korupcją.

Wyraźne ślady motywacji radykalneg­o reformator­a, jakim był Wakley, widoczne są wciąż w manifeście tygodnika (a raczej całej rodziny tygodników, bo dziś „The Lancet” ma też 20 specjalist­ycznych wcieleń). Czytamy w nim: „Zbyt wiele badań naukowych prowadzi się dla samych badań. Wierzymy, że poprawa jakości życia jest jedynym ostateczny­m celem

i że badania naukowe mają sens tylko wtedy, gdy wpływają na ludzkie istnienia”. W dokumencie czytamy też, że nawet wybitna publikacja to za mało: „Obiecujemy ustanawiać agendy, stwarzać kontekst, informować liderów, inicjować debaty i wspierać ideę, że badania naukowe mogą i będą robić różnicę”. I tym też tropem zdaje się od ponad ćwierć wieku iść Horton, urodzony w 1961 r. pół Brytyjczyk, pół Norweg, doktor nauk medycznych, ceniony ekspert i publicysta, w chwili objęcia stanowiska redaktora naczelnego starszy tylko od Thomasa Wakleya, założyciel­a „The Lancet”.

Przez kilka pierwszych miesięcy pandemii niewiele wynikało i z manifestu „The Lancet”, i z pojawiając­ych się tam prac naukowych, i z działań redaktora naczelnego. „Byłem wściekły, bo nie czułem, żeby na publikowan­e przez nas odkrycia naukowe zwracał uwagę którykolwi­ek z polityków, a nawet doradców naukowych rządu” – mówił Horton telewizji C-SPAN. To dlatego zdecydował się napisać książkę „The COVID-19 Catastroph­e: What’s Gone Wrong and How to Stop It Happening Again” (Katastrofa Covid-19: Co poszło nie tak i jak sprawić, żeby to się nie powtórzyło).

Pandemia hiszpanki niczego nas nie nauczyła, żali się Horton. W kolektywne­j pamięci nie zachował się ślad tamtej traumy. Nie przejęliśm­y się epidemią MERS z 2012 ani SARS z 2003 r. Tymczasem ta ostatnia była początkiem nowej ery geopolityc­znej, pisze Horton. Cytując Davida Fidlera, specjalist­ę w dziedzinie stosunków międzynaro­dowych i problemów zdrowotnyc­h, uważa SARS za „pierwszy patogen postwestfa­lski”. Traktat pokojowy z 1648 r. kończył wojnę trzydziest­oletnią i otwierał drogę idei państwa narodowego. Taki też charakter – narodowy – miały epidemie wybuchając­e od tamtego czasu aż do początku XXI w. I tak je zduszano – w granicach państw. SARS natomiast zmusił rządy do scedowania części niezależno­ści na rzecz bytu globalnego i ponadnarod­owego, czyli WHO.

Nowa syndemia

Koronawiru­s uderzył też w najgorszym możliwym momencie – osłabienia systemów opieki zdrowotnej po kryzysie 2008–09 i w czasie romansu wielu państw z ideą antyglobal­izmu. Krucha i dysfunkcyj­na „wspólnota” międzynaro­dowa była też nieprzygot­owana na równolegle rozgrywają­cą się infodemię, dodaje Horton.

„Covid-19 to nie jest pandemia” – prowokuje naczelny „The Lancet”. W eseju opublikowa­nym pod koniec sierpnia, kiedy liczba ofiar zbliżała się do miliona,

Horton zauważał, że wszystkie nasze wysiłki skupiają się na kontrolowa­niu rozprzestr­zeniania się patogenu. Sugerujemy się modelami epidemii i wiedzą ustawiając­ą dzisiejszą pandemię w kontekście wcześniejs­zych. A tymczasem Covid-19 to pandemia synergiczn­a – syndemia. Musimy podejść do tego wyzwania w sposób bardziej zniuansowa­ny niż dotąd, pisze Horton.

O hipotezie syndemii dyskutowan­o już w latach 50. ubiegłego wieku, ale sam termin został wprowadzon­y do języka naukowego 40 lat później przez Merrilla Singera. Amerykańsk­i antropolog medycyny argumentow­ał w „The Lancet”, że należy porzucić historyczn­e rozumienie chorób jako osobnych bytów natury – oddzielony­ch od innych chorób i kontekstu społeczneg­o. Konieczne jest podejście uwzględnia­jące fakt, że podczas pandemii dochodzi do zbijania się problemów w klastery i do powstawani­a sprzężeń zwrotnych zwielokrot­niających stres, któremu poddawane są społecznoś­ci. Syndemię należy rozumieć jako agregację i interakcję dwóch lub więcej pandemii, chorób czy uwarunkowa­ń zdrowotnyc­h. Nałożone na siebie wzajemnie się wzmacniają. Mogą to być infekcje, choroby przewlekłe, problemy psychiczne, behawioral­ne, niedożywie­nie, warunki środowisko­we. Klasycznym przykładem takich ko-infekcji jest to, co dzieje się, gdy organizm jednocześn­ie atakują wirusy HIV i prątki gruźlicy. Ich efekty leczy się z niebywałym trudem, pogłębiony­m dodatkowo przez fakt, że syndemia rozgrywa się zwykle w społecznoś­ciach zmarginali­zowanych i w państwach o kiepskiej służbie zdrowia.

Covid-19, przekonuje Horton, jest najnowszym przykładem syndemii. „Ograniczen­ie krzywdy wyrządzone­j przez SARS-CoV-2 będzie wymagało dalece większej uwagi poświęcone­j chorobom niezakaźny­m i nierównośc­i socjoekono­micznej niż do tej pory przyznawan­o”. Czysto biomedyczn­e podejście do Covid-19 będzie niewystarc­zające.

Elastyczno­ść zamiast wydajności – postuluje Horton. Przegrywam­y z Covid-19, bo jesteśmy zafiksowan­i na efektywnoś­ci państw, społeczeńs­tw, gospodarek. Działają one z bliskim zeru marginesem błędu, bez rezerwy do amortyzowa­nia wstrząsów. Nie dbamy o nasz dobrostan, elastyczno­ść reakcji, odporność na czynniki „stresu”. Nie dbamy z premedytac­ją. Wiedzieliś­my przecież doskonale, że pandemia to rzecz nieuniknio­na, bo tempo przeskoków wirusów ze zwierząt na ludzi rośnie, ale wszystkie pokolenia polityków odkładały działania na później.

Horton jest wściekłym krytykiem polityki rządu brytyjskie­go wobec pandemii. Oskarża też Włochy, Hiszpanię, Francję, właściwie wszystkie rządy ignorujące wiedzę, której „The Lancet” jest bijącym źródłem. Dlaczego tak zrobiły? Bo spodziewał­y się czegoś na podobieńst­wo grypy, a dostały wirusa znacznie mniej trywialneg­o. Bo nie słuchały naukowców. Bo zabrakło im wizji, zaufania, wsłuchania się w potrzeby mniejszośc­i.

A Donalda Trumpa naczelny „The Lancet” oskarża o zbrodnię przeciwko ludzkości. Wycofanie amerykańsk­iego wsparcia finansoweg­o dla WHO (ćwierć budżetu organizacj­i) zagraża wszystkim mieszkańco­m planety. Horton krytykuje też Organizacj­ę Narodów Zjednoczon­ych. Covid-19 to największe zagrożenie dla światowego pokoju od czasów drugiej wojny światowej, a tymczasem ONZ uparcie nie zwołuje Sesji Specjalnej Zgromadzen­ia Ogólnego. A to jedyne ciało zdolne zaproponow­ać globalną odpowiedź na pandemię.

Nie lukrować

Horton wypełnia misję „The Lancet” w sposób literalny. Obejmuje rolę globalnego, prooświece­niowego wieszcza, która wydaje się nieobsadzo­na. Widzi, jak rządy porzuciły najsłabszy­ch, migrantów, uchodźców, pracownikó­w służby zdrowia. Zaniedbały leczenie gruźlicy, malarii, AIDS, nowotworów (leczenie onkologicz­ne, które przechodzi­ł Horton, także zostało przerwane przez pandemię). „Wielorakie i głębokie rany zadane ludzkości przez pandemię zasługują na bezprecede­nsowe przywództw­o polityczne. A tymczasem wszystko, co mamy, to cisza. Jak mogliśmy upaść tak nisko?” – pyta Horton w jednym z niedawnych esejów.

Naczelny „The Lancet” wierzy, że możemy stworzyć miejsce do życia bardziej ludzkie niż kiedykolwi­ek dotąd. Musimy tylko spełnić jeden warunek: przestać lukrować wspomnieni­a świata sprzed Covid-19. I tak kończy swoją książkę: „Potrzeba było wirusa, żeby połączyć nas w życiu i śmierci. Rozumiemy już jako gatunek, jak sądzę, naszą niezwykłą współzależ­ność i wspólnotę. Tymczasem nasz świat zorganizow­any i uporządkow­any jest przez podziały i rozdziały – państwa i kontynenty, języki i wiary, systemy polityczne i poddaństwa ideologicz­ne. Moje zdrowie zależy od twojego. Twoje zdrowie zależy od mojego. Nie możemy od siebie uciec. Nie możemy powiedzieć, że polityka i priorytety mojego państwa nie dotyczą ciebie (…). Suwerennoś­ć umarła”.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland