Do przerwy 2:1
Takim wynikiem można podsumować tegoroczny mecz między obozem władzy a opozycją. W absolutnie wyjątkowej, pandemicznej atmosferze drużyna trenera Kaczyńskiego strzeliła przeciwnikom dwa gole. Pierwszy jest dość oczywisty. To reelekcja Andrzeja Dudy, która będzie rzutowała na polską politykę przez długie pięć lat. I nawet jeśli w drugiej kadencji będzie on jeszcze wolniej biegał po politycznym boisku, to w niczym nie osłabi to siły jego wynikających z konstytucji kopnięć, którymi będzie mógł bez trudu obdarzyć każdy niepisowski rząd, który ewentualnie powstanie do 2025 r. Wyjaśnienie drugiego gola, który został strzelony opozycji, jest już bardziej skomplikowane, ale sprowadza się do utrzymania przez drużynę PiS inicjatywy przez niemal cały czas trwania gry. Nie było tu wprawdzie spektakularnego strzału, jakim byłoby np. przyjęcie do rządowej drużyny kilkunastu opozycyjnych posłów czy ujawnienie np. wielkiej afery z opozycyjnym politykiem w roli głównej. Było natomiast skuteczne manipulowanie politykami opozycji, co najlepiej chyba pokazała sprawa niedoszłej ostatecznie do skutku operacji podniesienia płac parlamentarzystów i wyższych urzędników państwowych. Na tyle skuteczne, że sprawa, która powinna obciążać hipotekę rządzących, ostatecznie bardziej zaszkodziła czołowym napastnikom opozycji.
A jak wyglądał jedyny gol, który przyznałem, samozwańczo sędziując, tej ostatniej? Oczywiście był to gol samobójczy, wynikający z błędnych decyzji trenera Kaczyńskiego, który swoim zawodnikom działającym zarówno w TK, jak i w Sejmie wydał polecenia skutkujące wyraźnym spadkiem sondażowym całej drużyny. Jej zmęczenie jest już widoczne gołym okiem, w dodatku dwaj najważniejsi gracze na skrzydłach na przemian podważają autorytet trenera. Jeden zrobił to jeszcze w czasie majowego kryzysu wokół wyborów korespondencyjnych, a drugi całkiem niedawno, oskarżając kapitana drużyny o miękiszonowatość.
Zmęczenie pisowskiej drużyny mogłoby stwarzać szansę na zmianę wyniku całego meczu, gdyby po świątecznej przerwie do przemyślanego ataku ruszyła drużyna opozycji. Szkopuł w tym, że taki byt praktycznie nie istnieje. I to nie tylko dlatego, że nie ma żadnego trenera, ale nie jest nawet jasne, kto jest jej kapitanem. Mamy grupki rozproszonych graczy, którzy wprawdzie pozostają ubrani w identyczne opozycyjne stroje, ale każdy z nich gra na własną rękę, wierząc, że przy odrobinie szczęścia całkowicie samodzielnie strzeli kilka goli, a następnie zostanie wybrany na trenera. Niektórzy wpadli już wprawdzie na pomysł, że sensowniej byłoby najpierw rozegrać mecz we własnym gronie, a następnie wyłonić zarówno trenera, jak i kapitana opozycyjnej drużyny, ale nie widać, aby sami gracze chcieli z niego skorzystać. Zbyt duża jest wśród nich obawa, że w takim sparingowym meczu nie wywalczą żadnej z tych funkcji i pozostanie im jedynie podawanie piłki innym albo, co gorsza, miejsce na ławce rezerwowych.
Warto na koniec zwrócić uwagę, że tegoroczny mecz toczył się przy opustoszałych trybunach. Wiadomo – pandemia. Dopiero pod koniec na stadion wtargnęła grupa wkurzonych, w większości młodych kobiet, które wygrażały wprawdzie tylko pisowskiej drużynie, ale tak naprawdę nie podoba im się gra żadnej ze stron. Nie sądzę, aby były zdolne do stworzenia własnego zespołu, jednak na podstawie ich zachowania można przypuszczać, że pandemia mocno wstrząsnęła zdecydowaną większością kibiców. Zatem gdy w przyszłym roku wrócą na polityczny stadion, by obejrzeć kolejną część meczu, mogą pójść w ślady młodych harcowniczek. A wtedy i tak dość niejasne reguły rządzące naszym politycznym futbolem mogą zostać już do reszty podważone.