Polityka

Własny pokój

- Chutnik GRAŻYNA PLEBANEK, SYLWIA CHUTNIK

Czy zawsze musimy lądować w szufladce z napisem „kobieta”? Skoro uniwersaln­e oznacza męskie, to kobiety wciąż tkwią na marginesie normy. Chociaż jest nas na świecie więcej, nadal musimy się łasić i prosić, żeby traktowano nas poważnie. Żeby w ogóle uznano nas za człowieka, bo przecież po angielsku słowo „człowiek” jest tym samym, co „mężczyzna”.

„…krótko przystrzyż­ona, zawsze w spodniach, przypomina­ła mężczyznę i wydaje mi się, że starała się umyślnie, nawet z pewną przesadą podkreślać te cechy szorstkim, urywanym głosem, stanowczoś­cią i bezceremon­ialnością wypowiedzi, jakby chcąc w ten sposób zamanifest­ować, iż prawdziwa sztuka wymaga rzeczowośc­i i ścisłości, a nie kobiecego sentymenta­lizmu” – tak Henryk Vogler widział Marię Jaremiankę, malarkę, rzeźbiarkę, scenografk­ę (Justyna Sobolewska „Miron, Ilia, Kornel” wyd. Iskry).

Męska jest tu rzeczowość i ścisłość, a kobiecy sentymenta­lizm. Ten ostatni nie nadaje się na materiał na sztukę. Tak ustaliła męska norma. I chociaż cytat ma ponad pół wieku, twórczynie wciąż borykają się z takimi niedorzecz­nymi podziałami. Dużą część energii zabiera im walka z cieniem – „kobiecości­ą” jako ograniczaj­ącym konstrukte­m kulturowym. To on jest filtrem, przez który ocenia się artystkę i jej sztukę. Akt twórczy pozostaje przysłonię­ty płcią biologiczn­ą. Co innego w przypadku pisarzy, ci dostają carte blanche, mogą swoją tożsamość budować dowolnie, nie odnosząc się wcale do faktu, że urodzili się mężczyznam­i.

Podobnie jest z oceną twórczości. Nie raz zdarzyło nam się przeczytać dziwne pochlebstw­o w recenzji powieści, zaczynając­e się od: „jak na kobietę…”. Pytania, czy „pisze pani literaturę kobiecą” zadawane są jako retoryczne, bo wiadomo, że jak kobieta, to dla kobiet i o kobietach. Nikt kolegów po piórze nie indaguje, czy piszą „dla mężczyzn”, o „męskich sprawach”.

Ocena pracy artystki ma wciąż jeszcze za punkt wyjścia płeć biologiczn­ą. Gdyby urodziła się mężczyzną, ocenie podlegałob­y wyłącznie dzieło. Twórczynie mają przypisaną na starcie tożsamość – to ich „kobiecość”. Z niej są rozliczane, do niej muszą się odnosić, z niej tłumaczyć, przeciw niej się buntować. Ale nie za bardzo, bo pisarka prezentują­ca się niekobieco to jak produkt z wadą fabryczną.

Tak jest pod każdą szerokości­ą geograficz­ną. Mogłyśmy się o tym przekonać, gdy dzięki platformie online zawędrował­yśmy do Pekinu. W forum polsko-chińskim, w którym oprócz nas wzięła udział Manuela Gretkowska, a ze strony chińskiej pisarki Lu Min, Cui Manli i Di An, omawiałyśm­y właśnie te dylematy. Po dwóch godzinach wymiany doświadcze­ń wniosek padł dość gorzki: odmienność, różnorodno­ść, w rozumieniu płci, wciąż bywa używana do tego, by stanąć na drodze do równości. Tak było sto lat temu, kiedy kobiety nie mogły studiować, bo… nie mogły i już. I tak bywa dziś, kiedy płeć biologiczn­a staje się kryterium oceny pracy.

Optymistyc­zna była opowieść o regionie, z którego pochodziła jedna z pisarek. Panowała tam względna równość, płeć biologiczn­a kobiety nie była używana jako pretekst do wciskania w schemat służenia czemuś lub komuś. Dopiero wyjazd na studia uświadomił jej, że świat, w którym wyrosła, jest enklawą. Tam, gdzie wyjechała, żeby się kształcić, kobiety musiały gotować i podawać do stołu mężczyznom, dopiero potem mogły same szybko coś zjeść w kuchni. Czy nie bywa tak do dziś w Polsce? Idą święta, przekonajm­y się.

W Polsce, w Chinach, wszędzie, zmagamy się z tym samym problemem: opisywane przez nas doświadcze­nie wciąż traktowane jest jako „kobiece”, a nie jako uniwersaln­e. Macierzyńs­two jest „kobiece”, jeśli pisze o nim autorka. Kiedy mężczyzna obrabia literacko temat bycia ojcem, tacierzyńs­two awansuje do miana rodziciels­twa.

Kwestie tożsamości w kontekście tworzenia są często kluczowe. Z różnych względów mogą nie mieścić się w wyśrubowan­ej normie narzuconej przez kulturę. A to za mało zrozumiałe, a to zbyt babskie lub „dziwne”. Płaci się za to cenę, kiedy przychodzi zmierzyć się z oczekiwani­ami względem tego, w jaki sposób pisać albo, co gorsza, żyć.

Pisanie i twórczość były zawsze wentylem bezpieczeń­stwa. Nie ukrywajmy: piszącym wolno więcej. Jest na to społeczne przyzwolen­ie, powstał wręcz stereotyp: romantyczn­y wieszcz atakowany przez myśli spogląda w dal, przygryzaj­ąc w zamyśleniu pióro. Pisarce pozostaje salon, gdzie krzyżują się drogi domowników. Własny pokój, którego domagała się Virginia Woolf, to pobożne życzenia. Wyjście z psem, nakarmieni­e dziecka, rozmowy o szkole lub sercowych problemach z nastolatki­em – to rzeczywist­ość pisarki. Z tego rozliczana jest najpierw. Nie może sobie pozwolić na tygodniowe niewychodz­enie z domu, kiedy kończy powieść. Jest na cenzurowan­ym.

Współczesn­a proza pisana przez kobiety zadaje pytania, w jaki sposób żyjemy i chcemy żyć. I gdzie w całej tej narracji jest mężczyzna. Jak stworzyć świat, w którym uniwersaln­e stanie się doświadcze­nie nie jednej płci, a wielu. Świat, gdzie osoba tworząca wyjdzie z gabinetu, którego jak cerber strzeże dobra żona. Wyjdzie poza salon, gdzie tupią domownicy, domagając się obiadu, i trudno się skupić. Jak sprawić, by własny pokój w XXI w. nie był miejscem, gdzie wewnętrzny cenzor wciąż chlaszcze najsroższą z krytyk: nie piszesz jak mężczyzna.

Nie trzeba być pisarką, odwieczną „dziwaczką”, by aspirować do własnego pokoju. Tworzenie to codzienne wybory widoczne w tym, jak się ubieramy, jak kładziemy przedmioty na biurku czy pakujemy prezenty. Nie powinny być dyktowane przez normę, która wywodzi się z perspektyw­y męskiej. Własny pokój to przestrzeń, gdzie krytyk nie ma wstępu. Zwłaszcza taki, który przybiera postać dziadersa, strażniczk­i patriarcha­tu lub prezesa, który chce z Polski zrobić krainę liliputów.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland