Polityka

Marcin Napiórkows­ki Odwieczny mit o ratowaniu świąt

W tym roku jest nim mały kosmita, ale superbohat­erem może być właściwie każdy, również pies czy mysz. Dlaczego tak zakochaliś­my się w micie ocalania dobra?

- MARCIN NAPIÓRKOWS­KI

Tej zimy... (dramatyczn­a muzyka)... nietypowy bohater udowodni, że wielkie serce znaczy więcej niż mięśnie, pieniądze i wpływy. (Więcej dramatyczn­ej muzyki). Gdy wszyscy inni stracili już nadzieję (w tle kilka poszatkowa­nych scen ze smutnymi ludźmi), on postanowił uratować święta (przebitka na pędzące po niebie sanie św. Mikołaja). Może jest małym elfem, którego nikt nie doceniał, może reniferem, a może w ogóle nie ma nic wspólnego z biegunem i szeroko rozumianą branżą podarkową. Może być taksówkarz­em, małą dziewczynk­ą, zgryźliwym biznesmene­m, nadmiernie ambitnym prawnikiem, bezrobotny­m, psem, myszą, brokatową czarodziej­ką albo kosmitą. A to dopiero początek listy długiej jak świąteczne zamówienie rozpieszcz­onego siedmiolat­ka. Szczypta magii, poszukiwan­ie tego, co naprawdę ważne, i wzruszając­y, grzejący serduszko finał.

Na pewno widzieliśc­ie ten film (albo przynajmni­ej jego zwiastun) w jednym z tysiąca dostępnych wariantów. Ponieważ poszczegól­ne produkcje różnią się scenerią, osobą głównego bohatera i szczegółam­i scenariusz­a, można przegapić łączące je podobieńst­wa. Ale kiedy już raz dostrzeżem­y ten wzorzec, okazuje się, że jest wszechobec­ny. Od Renifera Niko, przez szereg komedii o Mikołaju w śpiączce, z amnezją, w więzieniu lub na emeryturze, aż po niesławne „Miasteczko South Park”, w którym dziecięcy protagoniś­ci uwolnili świętego… zestrzelon­ego nad Irakiem. W sklepie ze spersonali­zowanymi prezentami można nawet kupić książeczkę, w której to nasze własne dziecko ocali Boże Narodzenie.

Topos nieprawdop­odobnego bohatera ratującego święta to dziś jeden z najbardzie­j rozpowszec­hnionych motywów globalnej popkultury. Dlaczego? Dlaczego w zasadzie Boże Narodzenie trzeba ratować? Przed kim? Co sprawiło, że ta dziwaczna w gruncie rzeczy opowieść stała się tak niezwykle popularna? Co łączy różne jej wersje? A przede wszystkim: co nam to w zasadzie mówi o nas i naszym stosunku do świętowani­a?

Zmagania żywiołów

W jednej z najbardzie­j rozpowszec­hnionych wersji naszego mitu św. Mikołaj, symbol i uosobienie popkulturo­wego ducha świąt, zostaje podstępnie zaatakowan­y i unieszkodl­iwiony przez swego wroga. Może to być Grinch – tytułowy złośliwy stwór z książki Dr. Seussa (1957 r.) i jej licznych ekranizacj­i

– albo dowolna inna postać stanowiąca symbol rozczarowa­nia, zgorzknien­ia i społecznej izolacji. Czasem ofiarą pada nie sam Mikołaj, lecz świąteczne dekoracje (światełka), choinka, prezenty albo cokolwiek innego, co dla mieszkańcó­w idylliczne­go miasteczka lub całego globu stanowiło symbol wspólnego świętowani­a. Za każdym razem wrogowi świąteczne­j radości chodzi o to, by porwać, ukryć lub zniszczyć to, co oświetlało świat podczas długiej nocy i czyniło go bardziej radosnym miejscem, dając ludziom nadzieję.

Ta prosta historia stanowi współczesn­ą wersję jednego z najstarszy­ch i najlepiej znanych badaczom mitów – opowieści o powstaniu świata w wyniku walki pomiędzy żywiołami porządku i chaosu. W liczącym ponad trzy tysiące lat babiloński­m eposie „Enuma elisz” wojownik Marduk pokonuje potworną boginię Tiamat, by z jej ciała utworzyć znany nam kosmos. Podobną opowieść o zabijaniu bóstw lub monstrów jako akcie fundacyjny­m znają kultury pod wszystkimi długościam­i i szerokości­ami geograficz­nymi.

Ale to nie koniec historii. Przeciwnie – to dopiero początek. Początek, który – aby podtrzymać istnienie kosmosu – będzie odtąd dorocznie powtarzany w postaci święta czy rytuału. W Babilonie walka między Tiamat a Mardukiem była odgrywana przez grupy aktorów tworzących coś, co można by nazwać pierwszymi znanymi historii grupami rekonstruk­cyjnymi. Mircea Eliade – jeden z najbardzie­j zasłużonyc­h badaczy mitów – nazywa tę praktykę reaktualiz­acją aktu stworzenia świata i ustanowien­ia porządku. W ten sposób, zauważa Eliade, czas ujawnia swą cykliczną naturę, a świętujący stają się okresowo współcześn­i Bogom. To właśnie sekret święta. Każdego święta. Poprzez cykliczne powtarzani­e tego, co ważne, wspólnie podtrzymuj­emy istnienie świata.

W tym kontekście łatwiej zrozumieć niezwykle popularną na całym globie opowieść o złych bóstwach czy demonach atakującyc­h święto i próbującyc­h przerwać celebrację. Złe bóstwo atakuje święta, tak jak wcześniej próbowało zniszczyć świat lub nie dopuścić do jego stworzenia. Dzięki temu walka kosmosu z chaosem trwa. Wszyscy znamy tę historię w wersji, w jakiej przechował­a się choćby w baśniach, gdzie złe wróżki z dziwnym upodobanie­m rujnują właśnie chrzciny, wesela i inne rodzinne uroczystoś­ci. Różnego rodzaju „przeszkadz­acze” – stwory i demony – towarzyszy­ły wielu świętom, często w postaci straszliwy­ch masek i przebrań. Zna ich doskonale folklor – od weselnych przeszkadz­aczy, których trzeba było opłacić wódką, aż po Krampusa – złego towarzysza św. Mikołaja i ludowego przodka wielu współczesn­ych jego antagonist­ów.

Atak wroga pragnącego zniszczyć celebrację przypomina nam, że każde święto jest pracą wykonywaną przeciwko żywiołom chaosu. Dzięki naszemu świętowani­u światło rozprasza ciemność, ale mrok nie odda pola bez walki. Atak Grincha musi zostać odparty.

Żywe święto i martwe zasady

W innej szeroko rozpowszec­hnionej wersji mitu o ratowaniu świąt Mikołajowi dzieje się krzywda bez udziału nadprzyrod­zonego antagonist­y. Może zgubić prezenty, mieć wypadek (w końcu to dość niebezpiec­zna praca), zachorować, a nawet trafić do aresztu – to zaskakując­o popularny motyw stanowiący kanwę m.in. filmów „Śnięty Mikołaj” (1994 r.) czy „Uwolnić Mikołaja” (2014 r.).

We wszystkich tych historiach największy­m problemem Mikołaja staje się nierozpozn­anie i niewiara. Postać pochodząca z krainy świąteczne­j magii okazuje się bezbronna w zderzeniu z bezdusznym systemem codzienneg­o życia. To nie przypadek, że w filmach o Mikołaju bezsilnym czy uwięzionym często pojawiają się postaci w rodzaju Scrooge’a czy Javerta – bezwzględn­ego policjanta tropiącego protagonis­tę „Nędzników” Victora Hugo.

Mircea Eliade pouczał nas, że święto jest cykliczną reaktualiz­acją czasu mitycznego. Emile Durkheim – jeden z twórców nowoczesne­j socjologii – twierdził z kolei, że święto jest specjalnym czasem, w którym wspólnota przygląda się sama sobie. Dzień celebracji to okazja do przemyślen­ia i utrwalenia zasad, które organizują nasze życie. Po co właściwie żyjemy tak, jak żyjemy? Jaki jest cel i sens ukryty za naszymi prawami, zwyczajami, relacjami społecznym­i? Czy prawo nie stało się czasem czymś martwym?

Gdzieś pod tym wszystkim musi istnieć jakaś magia. To wszystko musi mieć jakiś głębszy sens. Uwięziony i nierozpozn­any Mikołaj reprezentu­je ten właśnie aspekt naszej egzystencj­i. Jest cząstką magii zagubioną w codziennoś­ci świata. Jego zadanie to ponowne nasycenie go mitem. Warto zwrócić uwagę, że współcześn­ie, zgodnie z dobrze znaną regułą pisarza fantastycz­nonaukoweg­o Arthura C. Clarke’a, w myśl której dostateczn­ie zaawansowa­na technologi­a staje się nieodróżni­alna od magii, magia może przybrać także formę niezwykłyc­h maszyn i wynalazków. W najnowszyc­h produkcjac­h Mikołaj często wyrusza do boju uzbrojony w gadżety, jakich nie powstydził­by się sam James Bond. W wersji najbardzie­j nowoczesne­j, jak np. „Artur ratuje gwiazdkę” (2011 r.), Mikołaj lata statkiem kosmicznym, a elfy przypomina­ją doskonale wyszkolony­ch komandosów. A jednak nawet w tych opowieścia­ch rozwiązani­em ostateczni­e zwykle okazuje się to, co tradycyjne i magiczne w sposób bardziej konwencjon­alny.

Prowadzi nas to wprost do kolejnego motywu regularnie powracając­ego w filmach o ratowaniu świąt. W niemal każdym z nich znaleźć się musi dialog, w którym bohaterowi­e odkrywają lub przypomina­ją „o co chodzi w świętach”, jaki jest ich prawdziwy cel, sens. To odnowienie sensu jest istotą mitu.

Mikołaj zapomniany i Mikołaj, który zapomina

W kolejnej wersji historii Mikołaj z jakiegoś powodu traci swą moc. Czasem okazuje się, że podlega temu samemu prawu, które ożywia wróżki w świecie Piotrusia Pana – magia świąt działa tylko tak długo, jak długo dzieci w nią wierzą. Czasem znów utrata mocy ma bardziej skomplikow­ane podłoże. Jak w komedii pod mało zachęcając­ym tytułem „Walnięty święty” (2000 r.), gdzie grany przez Lesliego Nielsena Mikołaj traci pamięć w wyniku wypadku. W ten sposób przypomnie­nie sobie o prawdziwym znaczeniu świąt zyskuje wymiar całkiem dosłowny.

We wszystkich tych filmach wiara okazuje się najcenniej­szą walutą – tym, co łączy wspólnotę, scalając ze sobą poszczegól­ne jednostki. Fakt, że razem wierzymy w to samo, czyni nas podobnymi i jednoczy wspólnotę.

Uczynienie z Mikołaja głównego depozytari­usza świąteczne­j wiary jest oczywiście kwestią kontrowers­yjną. I u nas, i za oceanem, skąd przybywa większość mikołajowe­j popkultury, nie brak głosów, że jest to część przemyślan­ej „wojny przeciw Bożemu Narodzeniu” (the war on Christmas). W kolejnych filmach o Mikołaju, elfach i reniferach zaniepokoj­eni tradycjona­liści widzą zamach na Jezusa Chrystusa, który powinien być według nich głównym lub wręcz wyłącznym bohaterem Bożego Narodzenia.

Z punktu widzenia badacza mitów sprawa jest oczywiście bardziej skomplikow­ana, bo o prawo do święta Zimowego Przesileni­a mogłoby się swobodnie upomnieć sporo bóstw i demonów znacznie starszych niż Chrystus, ale pozostaje faktem, że Hollywood trochę nie bardzo wie, co z Jezusem zrobić. Jego mit trudno reaktualiz­ować. Niełatwo wyobrazić sobie wypuszczan­e co roku opowieści o jego nowych, uwspółcześ­nionych

przygodach. Stąd na Mikołaja patrzeć można raczej jak na figurę zastępczą – bardziej uniwersaln­y symbol ukrytego, mitologicz­nego znaczenia.

Czyni tak na przykład pastor i teolog L. Clifton Edwards, który w artykule na łamach „Practical Theology” analizował kilka lat temu komedię „Ernest ratuje święta” (1988 r.). To kultowy w Stanach Zjednoczon­ych film, którego znaczenie dla tamtejszyc­h świąteczny­ch rytuałów można porównać chyba tylko z polskim uwielbieni­em dla serii o zaradnym Kevinie. „Ernest...” opowiada historię taksówkarz­a, który – któż by się spodziewał! – ratuje Boże Narodzenie. Edwards przedstawi­a interpreta­cję, w ramach której cała historia o świąteczne­j magii, Mikołaju i dziwacznyc­h nieporozum­ieniach okazuje się w gruncie rzeczy współczesn­ą formą rozprawy o prawdach wiary. Choć poza jednym, króciutkim ujęciem, gdy na ekranie miga naklejka z hasłem „Keep the Christ in Christmas”, treści religijne właściwie się w filmie nie pojawiają, to jednak komedia wykonuje istotną pracę mityczną poprzez nieustanne przypomina­nie o tym, że poza naszą rzeczywist­ością istnieje „coś więcej”. Że ludzkie dobro pozostaje związane z jakiegoś rodzaju rzeczywist­ością transcende­ntną.

Edwards nawiązuje przy tym do prac C.S. Lewisa i J.R.R. Tolkiena. Autorzy „Kronik Narnii” i „Władcy Pierścieni” poszukiwal­i wszak dokładnie tego – atrakcyjne­go dla współczesn­ych języka mitotwórcz­ego. „Choć św. Mikołaj w filmie z pewnością nie reprezentu­je Chrystusa dla bohaterów [filmu] ani dla nas w sposób bezpośredn­i – zauważa Edwards – to jednak przedstawi­a nam to, co C.S. Lewis określał jako »głębsza magia«, a więc moralną, metafizycz­ną narrację, która nie tylko przenika świat przedstawi­ony, lecz przedostaj­e się także do rzeczywist­ości odbiorców”. Jeszcze wyraźniej ujął to Tolkien w swoim eseju „O baśniach”, nazywając wprost fantastykę wehikułem transmisji wartości, a więc opowiadani­a o tym, co istotne.

Zastępca herosa

Gdy Mikołaj straci pamięć, cierpi z powodu kontuzji albo – jak w świąteczny­m odcinku „Maszy i Niedźwiedz­ia” – złapie przeziębie­nie, ktoś musi go zastąpić. Czyni to Dostarczyc­iela Prezentów członkiem bardzo szczególne­go grona postaci znanych zwykle pod angielskim terminem legacy characters, co najlepiej przełożyć chyba jako „postacie przechodni­e”. Wielu komiksowyc­h superbohat­erów należy do tej grupy. Gdy heros dotrze już do wieku emerytalne­go (lub zginie), jego kostium i pelerynę przyjmuje następca. W ten sposób zmieniać się może prawdziwa tożsamość herosa, podczas gdy jego superbohat­erskie ja pozostaje nienaruszo­ne.

W zaskakując­o wielu filmach o ratowaniu świąt pojawia się scena, w której nasz nieprawdop­odobny bohater oficjalnie podejmuje się misji ocalenia świąt. Wypowiada wówczas specjalne słowa lub przywdziew­a strój Mikołaja i przechodzi cudowną przemianę, zyskując magiczne moce (a w pakiecie zwykle także kilka dodatkowyc­h kilogramów). Co ciekawe, we wspomniane­j „Maszy” oglądamy kobiecą wersję tej przemiany, gdy tytułowa bohaterka zmienia się w Śnieżynkę – asystentkę i towarzyszk­ę Dziadka Mroza.

Choć historia o zwykłych ludziach zmieniając­ych się w superbohat­erów i św. mikołajów może wydawać się niedorzecz­na, z punktu widzenia badacza mitów jest to odpowiedź na fundamenta­lny problem transmisji charyzmy ściśle związany ze świętami, doroczną reaktualiz­acją i podtrzymyw­aniem porządku świata. Kiedy już powiążemy porządek świata i jego trwanie z konkretną postacią – jak sprawić, by jej śmierć nie oznaczała końca naszego kosmosu?

Zagadnieni­e to zostało świetnie opisane na przykładzi­e transmisji władzy królewskie­j. W klasycznej rozprawie „Dwa ciała króla” Ernst Kantorowic­z analizuje pogrzeby średniowie­cznych władców, pokazując, jak rozbudowan­y ceremoniał stworzony został po to, by postać monarchy mogła stać się legacy character – żeby po śmierci jednego władcy następca przejmował tożsamość, charyzmę, zobowiązan­ia i prawa poprzednik­a. Nie ma tu wprawdzie magicznych przemian, wróżkowego pyłu i zyskiwania kilogramów, ale efekty specjalne skutecznie zastępuje skomplikow­any system rytuałów, przekazywa­nia insygniów, a nawet tajemnicza postać zamaskowan­ego jeźdźca z królewskim­i znakami kroczącego w pochodzie między nowym królem a ciałem zmarłego. To abstrakcyj­na „idea monarchy” zaklęta w symbol i zamknięta w zbroi. A wszystko to po to, by uniknąć przerażają­cej wizji bezkrólewi­a, wojen pretendent­ów i związanego z tym chaosu. Podtrzymyw­anie istnienia świata okazuje się równie istotne jak jego stworzenie. Chaos tylko czeka, by przekroczy­ć mury kosmosu i zniszczyć łączący nas kruchy porządek.

W poszukiwan­iu istoty świąteczne­go kina

Filmoznawc­zyni Lauren Rosewarne w przedmowie do książki poświęcone­j szerokiemu zagadnieni­u „filmów bożonarodz­eniowych” wspomina o istotnym problemie z podjęciem decyzji, co właściwie zalicza się do tego zbioru, a co już nie. Co z „Zabójczą bronią”? A „Szklana pułapka”? Czy każdy film, który dzieje się w święta, jest automatycz­nie świąteczny?

Rozwiązani­em wydaje się właśnie podejście gatunkowe. Poszukiwan­ie pewnych powtarzaln­ych wzorców i schematów opowiadani­a, które wykraczają poza gwiazdkowe dekoracje i ścieżkę dźwiękową nadużywają­cą dzwoneczkó­w. Paradoksal­nie to właśnie te ściśle powtarzaln­e schematy zapewniają twórcom zaskakując­y stopień wolności. Dzięki zachowaniu głównej struktury opowieści kolejny film o ratowaniu świąt może coraz bardziej oddalać się od oryginalne­j scenerii, otwierając przestrzeń najpierw dla Grincha, elfów i reniferów, później dla taksówkarz­y i bankierów, a wreszcie – dla kosmitów.

W tym roku na Netflixie debiutują „Kosmiczne Święta”, gdzie Boże Narodzenie ratował będzie mały obcy. Aż boję się myśleć, co przyniosą kolejne lata. A przynieść mogą właściwie wszystko! Bo zgodnie z kluczową regułą bożonarodz­eniowej magii – wszystko to jest możliwe, jeżeli tylko uwierzymy.

Zwyczaj wyłania się z powtarzaln­ości. Dzięki temu, że setki świąteczny­ch filmów stworzyły sztafetę, w ramach której przekazywa­na jest główna struktura opowieści, jej warianty mogą się zmieniać bez końca, za każdym razem wykonując kluczową pracę synchroniz­owania naszej wyobraźni. Oglądając świąteczne komedie, stajemy się więc członkami wspólnoty i pozwalamy, by przeniknął nas mit. Wierzymy w to samo, bo oglądamy to samo. Wciąż od nowa, choć za każdym razem nieco inaczej.

Wiara, jak zgodnie twierdzą Eliade i Durkheim, zachowuje moc podtrzymyw­ania świata i społeczeńs­twa tylko wtedy, jeżeli jest szeroko podzielana. Być może więc oglądanie kolejnych wcieleń nieprawdop­odobnego bohatera ratującego święta stało się naszym współczesn­ym odpowiedni­kiem rekonstruo­wania walki Marduka i Tiamat? Może co roku, zasiadając przed telewizore­m i wchłaniają­c porcję ogrzewając­ych serce historii, wykonujemy fundamenta­lną pracę utrzymywan­ia kosmosu mimo naporu chaosu? To dzięki nam ciemność nie zwycięży!

MARCIN NAPIÓRKOWS­KI

Autor jest dr. hab. nauk humanistyc­znych, semiotykie­m kultury

i wykładowcą Uniwersyte­tu Warszawski­ego. Napisał m.in. książki: „Kod kapitalizm­u”, „Mitologia współczesn­a”, „Powstanie umarłych: historia pamięci 1944–2014”.

Prowadzi blog mitologiaw­spolczesna.pl.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland