Marta Mazuś Kamienica przy 3 Maja: niezwykła warszawska historia
Przedwojenna warszawska kamienica przy alei 3 Maja 2 stała się bohaterką mediów za sprawą rac z tegorocznego Marszu Niepodległości, które bandyci wrzucili do dwóch mieszkań. Ale ta kamienica to historia w każdym kącie.
Wklatce 11, u doktora i scenarzystki, jeszcze nie opadły nerwy. Bo niby jest w kamienicy brama z portierem, w każdej klatce domofon, a i tak całymi tabunami zwalili się tu dziennikarze. Dzień po, dwa dni po i jeszcze przez następne chodzili i pukali. Chcieli rozmawiać o marszu i pożarze. Scenarzystce się przypomniało, jak po sąsiedzku umierał 11 lat temu prof. Religa. Jakiś paparazzi usadził się wtedy z wielką lufą i przez okna śledził, jak śmierć postępuje, aż musiała pójść do pani Religowej i uprzedzić, żeby w mieszkaniu zasłonili zasłony. A teraz o czym tu rozmawiać? Faszyści szli w marszu i tyle – kwituje doktor.
Ich balkon nienaruszony. Ci, którzy rzucali racami, celowali w ten obok, na którym tęczową flagę i baner Strajku Kobiet wywiesiło wydawnictwo dziecięce Dwie Siostry, choć ostatecznie tam też nie dorzucili. Trafili dwa piętra niżej, w pracownię witkacologa. Wydawnictwo na razie ściągnęło banery, ale debatuje, czy nie powiesić ich znowu. Witkacolog i fotograf Stefan Okołowicz cały czas czeka na szklarza, na razie w puste, popalone okienne ramy upycha foliówki i styropian.
Wszyscy myślą, że tylko on przez ten marsz ucierpiał, ale w kamienicy wiedzą, że byli też inni. Lekarka z mężem inżynierem, klatka 1, najpiękniejszy i najbardziej ukwiecony balkon nad główną bramą, jedli akurat świąteczny obiad, gdy wybuchająca raca przepaliła im drzwi balkonowe i wpadła do pokoju. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Kilka pięter pod nimi, w bramie głównej, w swoim gabinecie siedzi prezes spółdzielni mieszkaniowej, choć równie dobrze można powiedzieć prezes kamienicy. Robi bilanse odpowiedzialności, win, strat i uszczerbków, zarówno dla substancji mieszkaniowej, jak i ludzkiej, które nastąpiły w wyniku ostatnich zdarzeń. Wciąż jeszcze nie może się otrząsnąć. Każda rysa na tym domu to jakby na jego ciele.
***
Prezes Andrzej Olbryś – rocznik 53, zawsze elegancki, w marynarce, pod krawatem – to nie jest prezes z przypadku. On się tu urodził – dosłownie: w mieszkaniu w kamienicy. I nawet na jedną noc się stąd nie wyprowadził. Chociaż miał możliwość. Czekało na niego świeżutko oddane M-3 na Ursynowie. Wszedł tam, rozejrzał się, niby ładny rozkład, ale to nie było to. Wolał zostać tutaj, w mieszkaniu po rodzicach. Na kamienicę nie powie więc inaczej niż dom. Nasz dom. Również dlatego, że spółdzielnia od początku budowała tu mieszkania nie pod wynajem, ale dla siebie.
Spółdzielnia Budowlano-Mieszkaniowa Domy Spółdzielcze powstała w Warszawie w 1923 r. i po realizacji kilku inwestycji zdecydowała, że przyszedł czas, aby wybudować coś dla swoich członków. A było wśród nich wiele znaczących postaci: m.in. Tomasz Arciszewski, późniejszy premier rządu RP na uchodźstwie; Stanisław Dubois, działacz PPS; działaczka komunistyczna Hanna Szapiro-Sawicka; Maciej Nowicki, słynny architekt. Na wykupionym terenie na warszawskim Powiślu, przy prestiżowej alei 3 Maja, mającej w tamtym czasie klimat podobny do paryskiego bulwaru i będącej przedłużeniem Al. Jerozolimskich od Nowego Światu do mostu Poniatowskiego, w 1929 r. rozpoczęła się budowa. Trwała zaledwie dwa lata według bardzo nowoczesnego jak na ówczesne czasy projektu Wincentego Oczykowskiego – betonowa, zbrojona konstrukcja na palach wbitych w ziemię, wypełniona cegłami. 196 mieszkań, 11 klatek, w każdej stylowa winda szwajcarskiej firmy Stigler.
Być może właśnie dzięki tej konstrukcji budynek przetrwał wojnę – pociski przelatywały przez ceglane ściany, zniszczone były ozdobne attyki, ale dom się trzymał. I przetrzymał nawet wysadzenie przez Niemców mostu Poniatowskiego w 1944 r., choć – jak opowiadał kiedyś prezesowi jeden z najstarszych mieszkańców – balkonowa balustrada przeleciała wtedy przez całe jego mieszkanie i zatrzymała się dopiero na ścianie od podwórka. Wszystkie te zniszczenia widać na wojennych zdjęciach, prezes wyszperał je w albumach o Warszawie lub zebrał od ludzi i zawiesił dookoła na ścianach w swoim gabinecie.
O historii kamienicy mógłby mówić długo. O zajmowaniu mieszkań przez oficerów Gestapo. O powojennych powrotach, choć często nie było do czego, bo dom zasiedlono pracownikami elektrowni Powiśle. O pluskwach, które po wojnie zostawili tu Rosjanie. Albo o Marii Wittek, pierwszej kobiecie generale Wojska Polskiego, którą wciąż widzi, jak idzie przez podwórko w kremowej bluzeczce.
67 lat w jednym miejscu, z czego 30 na stanowisku prezesa spółdzielni, miał czas, by poznać dom od podszewki. Jako wykształcony konserwator zabytków zna tu każdą przedwojenną emaliowaną tabliczkę, odlewaną klamkę. Wie, gdzie, kto i od kiedy mieszka. Każdy lokal ma tu swoją teczkę.
Gdy tamtego popołudnia zapalona raca trafiła w pierwsze mieszkanie, prezes wybiegł przed bramę. Spojrzał w płonące okna. Od razu wiedział czyje.
***
Tacy jak prezes, mieszkańcy z urodzenia, albo ci, których spędzone tutaj lata liczy się w dziesiątkach, mówią, że 3 Maja 2 to nie jest zwykła kamienica. Bo wystarczy wejść przez główną bramę i czas od razu spowalnia. Za bramą zostaje szum i zgiełk, imprezująca latem Wisła, most Poniatowskiego, a tu u nich cisza, rosną drzewa, na balkonach kwiaty, w oczku wodnym pływają złote karasie, a po podwórku nieraz niesie się dźwięk saksofonu. To gra słynny sąsiad, muzyk jazzowy Zbigniew Namysłowski.
Tu mówi się do sąsiadów: dzień dobry pani doktor, dzień dobry panie profesorze, tu nikt na klatce schodowej nie krzyczy i nie trzaska drzwiami. Dozorca zamyka bramę na klucz o 23, otwiera dopiero o 5 rano. I nikt oprócz niego tego klucza nie ma. Oczywiście, gdy zachodzi potrzeba, dozorca o każdej porze zawsze otworzy bramę – w tym celu trzeba jednak przedwojennym
zwyczajem najpierw po niego zadzwonić. Jak na współczesną Warszawę to ewenement. Wszystko, łącznie z windami, odnowione w przedwojennym stylu. Taki dawny świat zamknięty w pięcioboku. A kto przychodzi tu nowy, nie ma innego wyjścia, musi się dostosować. Ale zamieszkać tu, a być zaakceptowanym, to dwie różne sprawy.
Bo niby nie ma już, jak kiedyś, obowiązku polecenia przez dwóch mieszkańców, aby w ogóle móc kupić tu mieszkanie, ale gdy się okaże, że znasz tego i tego, to zawsze jakoś tak łatwiej idzie rozmowa. Okolica jest prestiżowa, świetna komunikacja, dogodne położenie, ceny również nieprzeciętne, w granicach 15 tys. zł za m kw., ale nie ma się co dziwić, można tu spotkać wielu znanych ludzi, profesorów, dziennikarzy, no i w okolicy kręcono filmy, np. Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” – zachwalają potencjalnym kupcom agenci nieruchomości.
A potem, gdy już tu jesteś, nagle wszystkie te dziesięciolecia spadają ci na barki, wychodzą ze starych kaflowych pieców, z zachowanych wciąż bocznych drzwi wejściowych dla służby, spod klepki na podłodze. Jak u Stefana Okołowicza – po dwóch starszych lokatorkach znajdujesz całe skrzynie proszku do prania E oraz mydła Jeleń. Albo jak u doktora i scenarzystki – dostajesz klucz do komórki w piwnicy, a tam wciąż na zawieszce jest napisane „Zientarska”, bo mieszkanie było po wdowie po żołnierzu wyklętym płk. Janie Zientarskim. I potem jeszcze przez kilka lat odbierasz telefony – od dawnych znajomych dowiadujesz się, jaka z generałowej Zientarskiej była przemiła osoba i jak co niedziela, w twoim mieszkaniu, jadano u niej obiady. Czytasz sobie książkę o Andrzeju Woyciechowskim i nagle się okazuje, że tu, po sąsiedzku, klatka 4, wynajmował mieszkanie od księcia Czartoryskiego, i tam, podczas zebrań na ogromnej kanapie, rodziły się początki Radia Zet.
Starasz się być miły, ale od starszych mieszkańców dopiero z czasem usłyszysz odpowiedź na swoje dzień dobry. Powoli wszystkiego się uczysz. Na przykład, żeby od razu wietrzyć w kuchni, gdy smażysz cebulę – bo sąsiedzi czują, co gotujesz. Albo – jeśli tu pracujesz – że na klatce schodowej nie odbiera się telefonu. Nikt jednak z awanturą do ciebie nie przyjdzie. Raczej to prezes zaczepi cię dyskretnie na podwórku.
Trzeba więc przyznać uczciwie – mieszkanie na 3 Maja 2 nie jest dla każdego. Dlatego z nowymi właścicielami albo najemcami prezes od razu stara się przeprowadzić szczerą pogawędkę. Mówi o zamykanej bramie, o tym, że nie można sobie dowolnie zabudować balkonu albo że jeśli ktoś chce tu prowadzić działalność, powinna raczej być to działalność cicha. Prezes nie będzie ukrywał – z tym poszanowaniem zasad i dobra wspólnego bywa coraz trudniej, szczególnie że liczba wynajmowanych mieszkań w kamienicy rośnie.
Niby w regulaminie porządku domowego wszystko jest spisane, ale nawet tam nie wszystko prezesowi udało się przewidzieć. Na przykład, że przyjdą takie czasy, że na zabytkowych balkonach mieszkańcy będą chcieli wywieszać banery i zaangażowane politycznie flagi. Przecież jeśli wcześniej cokolwiek tu wisiało, zawsze był to tylko jeden rodzaj flagi – ta biało-czerwona.
***
Balkony na fasadzie kamienicy przy 3 Maja 2 to miejsca strategiczne. Cała Warszawa widzi je z góry, jadąc mostem Poniatowskiego przez Wisłę, i z dołu, gdy latem nad Wisłę idzie imprezować. Mieszkania, które do nich przynależą, kiedyś były najdroższe w całej kamienicy – ze względu na widok i prestiżowe usytuowanie od strony mostu i alei. Dzisiaj, ze względu na hałas, są tańsze niż pozostałe. Ale za to na pewno o wiele ciekawsze.
Nad główną bramą, na swoim wielokrotnie nagradzanym w konkursach za bujne ukwiecenie balkonie – który w sezonie zimowym zmienia się w balkon świąteczny z girlandą i lampkami – lekarka lubi zamykać oczy. Czuje się wtedy jak we Włoszech albo w Grecji. Tu z mężem przesiadują, tu się opalają – co z tego, że ludzie patrzą na nich z tramwajów. To stąd obserwowali, jak w kamienicy kręcono film o Relidze „Bogowie”.
Stefana Okołowicza widok za balkonowym oknem inspiruje do pracy. Obraz cały czas jest ruchomy, a na dodatek okna są dokładnie na poziomie jezdni – a to policja kogoś zatrzymuje, a to idą z koncertu, a to most jest zamknięty. Niektórzy, by się skupić, potrzebują ciszy i spokoju, a jemu dobrze robi, jak ciągle coś się przemieszcza.
Ewa Stiasny, współzałożycielka wydawnictwa Dwie Siostry, dwa piętra nad pracownią Okołowicza, na parapecie przy oknie, w pokoju, w którym pracuje, ma swój ulubiony kryzysowy kącik z widokiem na rzekę. To jest to samo miejsce, w którym jako mała dziewczynka przesiadywała właścicielka wynajmowanego przez ich wydawnictwo mieszkania. Opowiadała o tym Ewie i Ewa potwierdza – Wisła w oddali na kłopoty zdecydowanie pomaga. Z kolei dla scenarzystki, balkon obok, przez te już niemal 20 lat tutaj most stał się jakby arterią w jej organizmie. Uwielbia nadzorować ruch, ma rozpoznane wszystkie nieformalne czarne punkty i każdą kraksę przeżywa dogłębnie.
Ale to nie wszystko. Bo z balkonów na 3 Maja 2 zarówno scenarzystka, jak i inni sąsiedzi mogą obserwować całą współczesną Polskę. Gdy kilka lat temu w wypadkach
koło mostu zamiast fiatów czy opli zaczęli widywać jaguary, a potem, spacerując nad Wisłą, zamiast pustych butelek po piwie zaczęli napotykać puste shirazy, to już wiedzieli, co się dzieje – gentryfikacja Powiśla staje się faktem.
Gdy w Polsce narodziła się moda na bieganie, byli na bieżąco ze wszystkimi jej przejawami. Nowe wzory koszulek, przekrój wiekowy uczestników. Byliby jednak wdzięczni, gdyby organizatorzy maratonów czasem zmieniali trasy.
Gdy trwało Euro 2012, a Polska w historycznym meczu walczyła z Rosją o godność i honor, to aż przyjmowali gości, którzy przez ich okna chcieli sobie popatrzeć, jakie nastroje będą panować po meczu, czyli jak kibole się biją.
Gdy PiS doszedł do władzy, scenarzystka po raz pierwszy poczuła potrzebę, aby coś wywiesić na swoim balkonie. „Jeszcze będzie normalnie” – taki cytat z piosenki Tiltu na przywitanie dla ludzi, którzy w tamtym czasie czuli to samo co ona, idąc w pochodach przed jej balkonem.
Gdy w sierpniu tego roku pod położoną niedaleko kamienicy siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii trwały starcia z policją – słynna sprawa z Margot – jedna z pracownic wydawnictwa Dwie Siostry zapytała nieśmiało: Może byśmy wywiesili tęczową flagę na znak solidarności? Wszyscy w wydawnictwie się zgodzili. Ewa Stiasny pomyślała: Mamy taką dobrą ekspozycję, warto z niej skorzystać. Kilka dni później na klatce schodowej zaczepiła ją jedna ze starszych sąsiadek. Podziękowała za to, że wywiesili tę flagę. Mówiła, że wciąż pamięta, jak w 1968 r. jako studentka uciekała z przyjaciółmi między kamienicami i jak goniła ich milicja. Analogie narzucają się same. Więc, wiadomo, popiera ich, ale wywiesić flagi sama by się już nie odważyła.
Gdy mostem Poniatowskiego zaczęły chodzić Marsze Niepodległości, mieszkańcy stali i obserwowali. U niektórych balkony zaczęły wynajmować portale internetowe i telewizje pod swoje kamery. A niektórzy, jak np. inżynier z ukwieconego balkonu, to, co się dzieje – czyli race, bójki i okrzyki – sami nagrywali telefonem. Dwa lata temu, na 100-lecie niepodległości, nagrał, jak mostem idzie w marszu Kaczyński i inni ludzie z PiS. Spokojnie nawet wtedy było i tak godnie, ale trwało to tylko kawałek, bo przy zjeździe z mostu na polityków czekały już limuzyny. Gdy odjechali, jak co roku zaczęła się rozróba. Od zapalonych rac było czerwono w całym domu.
Doktor i scenarzystka już od kilku lat w dzień Marszu Niepodległości uciekają z mieszkania, jadą do znajomych w innej dzielnicy i proszą, by nie włączali telewizora. Nie chcą na to patrzeć.
W tym roku zrobili tak samo. Siedzieli sobie, gadali, było miło, aż nagle przychodzi esemes od znajomej: „Czy to wasze mieszkanie się pali?”. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że to dwa piętra pod nimi.
***
W kamienicy przy 3 Maja 2 dyskusje o tym, co się stało 11 listopada, nie toczą się otwarcie, tylko po mieszkaniach. Czy wieszanie banerów na tak eksponowanych balkonach jest rozsądne? Przecież to narażanie innych mieszkańców. Ci na moście nie mieli pojęcia, dokąd idą i co mijają. Nasza enklawa zaatakowana. A gdzie była policja? Policja prosiła, aby banery i flagi ściągnąć, by nie prowokować. Prowokować? To nie banery są problemem – nie może być zgody na taką agresję. A co z prawami mniejszości? Powinniśmy teraz tym bardziej wywiesić flagi, zaprotestować! Ale przecież każdy ma prawo się bać.
Ci z góry mogli jednak zachować się bardziej przyzwoicie – banery nam nie przeszkadzają, ale to my zostaliśmy poszkodowani. Po czymś takim chyba wypada przyjść i porozmawiać. Okopcona elewacja, spalone framugi – kto za to wszystko zapłaci? Wzrośnie nam, jako spółdzielni, składka ubezpieczeniowa. Nie można robić z domu słupa ogłoszeniowego. Tu mieszkają ludzie, którzy mają różne poglądy, i trzeba to uszanować. A dlaczego to w ogóle musi się wykluczać? Czy nie mogłoby być tak, że na jednym balkonie wiszą razem flaga tęczowa i biało-czerwona? Na ile walczyć, a na ile się wycofać?
Tydzień po ataku na kamienicę przy 3 Maja 2 wydawnictwo Dwie Siostry postanowiło, że chce jednak ponownie zawiesić na balkonie tęczową flagę i baner Strajku Kobiet. Napisało w związku z tym list do mieszkańców, w którym tłumaczy swoją decyzję: „Drodzy Sąsiedzi i Sąsiadki. Jest nam bardzo przykro z powodu tego, co zaszło. Nie spodziewaliśmy się tego. Nie chcieliśmy i nie chcemy narażać Państwa na ataki i nieprzyjemności. Stanowczo sprzeciwiamy się jednak eskalacji przemocy i atmosferze nienawiści w naszym kraju i uważamy, że takim postawom nie można ulegać. Dlatego też, choć zdajemy sobie sprawę ze spoczywającej na nas odpowiedzialności, postanowiliśmy znów zawiesić baner i flagę na naszym balkonie. Wierzymy, że świat najskuteczniej zmienia się razem – dlatego liczymy na to, że nas Państwo poprą”.
Wydawnictwo list wydrukowało, powiesiło w głównej bramie. Następnego dnia już go tam nie było.