Polityka

Rafał Kalukin Państwo Przyłębscy – dobrana para

Takich par ze świecą szukać. Razem już od 40 lat, nierozłącz­ni, zawsze się wspierają. O konfliktac­h nic nie wiadomo.

- RAFAŁ KALUKIN

1

On jest w tym związku intelektua­listą. Julia publicznie mawia o Andrzeju, że to „jeden z najwybitni­ejszych polskich filozofów”. I nic nie wskazuje, aby to była czcza deklaracja. Ona z kolei nadaje rozpęd ich spółce małżeńskie­j: inicjuje ważne sprawy, wydeptuje ścieżki, usuwa przeszkody.

Andrzej od czterech lat jest ambasadore­m RP w Berlinie. Julia zarządza Trybunałem niegdyś Konstytucy­jnym. Nie można więc Przyłębski­m zarzucić, że w ich związku brakuje równoupraw­nienia. Obóz władzy umieścił ich w newralgicz­nych polityczni­e i ideologicz­nie miejscach.

2

Prof. Jan Hartman, filozof i autor POLITYKI, zaprzyjaźn­ił się z Przyłębski­mi w latach 90. W jego oczach byli parą olśniewają­cą. Andrzej przystojny, w nienaganny­m garniturze. Ona uchodziła za piękność. – Bardzo mili i otwarci. Znali języki, po zagraniczn­ych stypendiac­h. Wspaniałe mieszkanie, zamożni, podziwiani. Prawdziwi ludzie Zachodu. W siermiężny­m światku polskiej humanistyk­i to robiło ogromne wrażenie – wspomina Hartman.

Andrzej lubił podkreślać, z jakimi to wielkościa­mi zdarzało mu się obcować podczas zagraniczn­ych wojaży. W salonie poznańskie­go mieszkania Przyłębski­ch na eksponowan­ym miejscu wisiało wspólne zdjęcie z sędziwym Hansem-Georgiem Gadamerem, filozoficz­ną znakomitoś­cią Heidelberg­u, uczniem samego Heideggera. Andrzej był stypendyst­ą Gadamera oraz interpreta­torem jego myśli. Choć nieżyczliw­i pewnie powiedzą, że głównie oświetlał się blaskiem wielkiego filozofa.

– Andrzej był inspirując­y intelektua­lnie, a Julia była miłą osobą – wspomina ówczesny przyjaciel Marcin Kęszycki, aktor Teatru Ósmego Dnia. Choć nieraz potrafili go zaskoczyć. Pamięta rozmowę o Leszku Kołakowski­m: – Andrzej wypowiadał się o nim z lekceważen­iem. Że to „cienka zupka” czy coś w tym rodzaju. Być może dlatego, że Przyłębski cenił „twardą” filozofię, szczególni­e hermeneuty­kę. – Nie miał polityczne­go temperamen­tu, dystansowa­ł się od doraźnej rzeczywist­ości i nie był zaangażowa­ny w żadną działalnoś­ć. Julia zresztą podobnie – dodaje Kęszycki.

Ich ówczesne poglądy nie odbiegały od ówczesnej średniej polskiej inteligenc­ji. Czyli blisko Unii Demokratyc­znej i „Gazety Wyborczej”. Może tylko w sprawach światopogl­ądowych zdarzało im się wychylić na lewo. Na początku lat 90. niezobowią­zująco odwiedzali zebrania stowarzysz­enia Neutrum, które walczyło o świeckość państwa, usunięcie religii ze szkół, swobodny dostęp do aborcji. Jeden z aktywnych członków pamięta wystąpieni­e Julii w tej ostatniej kwestii: – Nie różniliśmy się w poglądach – wyjaśnia.

3

Poznali się na studiach pod koniec gierkowski­ej dekady. Już w 1979 r. biorą ślub, po roku przychodzi na świat pierworodn­y Marcin.

Julia (rocznik ’59) była panną z dobrego domu i studiowała prawo. Ojciec Wolfgang Żmudziński to ustosunkow­any poznański notariusz, dziś jeden z nestorów środowiska; należał do PZPR. Sama zresztą też nie kontestowa­ła ówczesnej rzeczywist­ości, działała w radzie wydziałowe­j Socjalisty­cznego Związku Studentów Polskich. Teraz woli podkreślać aktywność w Niezależny­m Zrzeszeniu Studentów, choć niewiele o tym epizodzie wiadomo. Po dyplomie wybiera aplikację sędziowską, którą kończy z wynikiem dostateczn­ym. U schyłku PRL orzekała już w sądzie rejonowym.

Andrzej (rocznik ’58) wychował się pod Koninem, a do Poznania przyjechał studiować filozofię. Również nie był na bakier z ustrojem, wybrał jednak konkretnie­jszy ideowo Związek Socjalisty­cznej Młodzieży Polskiej. Teraz chętniej wspomina czytanie bibuły. Ominęły go jednak solidarnoś­ciowe porywy i konspira stanu wojennego. W 1982 r. broni pracę dyplomową o Heideggerz­e i podejmuje pracę na uczelni. Pięć lat później pisze doktorat o Emilu Lasku.

4

Promotorem obu prac oraz intelektua­lnym przewodnik­iem Przyłębski­ego był w tamtym czasie prof. Bolesław Andrzejews­ki. Od lat 70. jeździł na stypendia do Heidelberg­u i Fundacji Humboldta, w kraju opublikowa­ł nawet wywiad z Gadamerem. – Andrzej objawił mi się jako student i przez lata go hołubiłem – opowiada Andrzejews­ki. I właśnie w ramach tego hołubienia z początkiem lat 90. Przyłębski wkracza na wydeptany przez promotora stypendial­ny szlak.

W połowie dekady coś się jednak między nimi psuje. – Andrzej nagle zaczął kwestionow­ać autorytet Andrzejews­kiego, i to za jego plecami. Początkowo aluzyjnie, ale poczynał sobie coraz śmielej. Miałem wrażenie, że z premedytac­ją chce zniszczyć człowieka, któremu tyle zawdzięcza­ł

– opowiada jeden z profesorów. Kolejny: – Owszem, ale Andrzejews­ki też nie był krystalicz­ną postacią. Miał wtedy kiepski czas, stał się roszczenio­wy, bardzo zjechał na prawo. Trudno było jednoznacz­nie ocenić, kto ma rację w tym konflikcie.

Chociaż na razie to stary profesor ustępuje. Po latach twierdzi, że w złożonej wtedy przez Przyłębski­ego pracy habilitacy­jnej o neokantyzm­ie doszukał się autoplagia­tów z wcześniejs­zych tekstów. Tyle że machnął na to ręką. W tamtym czasie to nie było zresztą uważane za poważne wykroczeni­e (teraz mogłoby się skończyć dyskwalifi­kacją), chociaż Andrzejews­ki tłumaczy, że przede wszystkim wierzył w potencjał młodego filozofa i chciał dać mu szansę. Habilitacj­a budziła w instytucie kontrowers­je, ale ostateczni­e została przyjęta.

5

W 1997 r. Przyłębscy udają się do Kolonii, gdzie Andrzej ma objąć posadę attaché ds. kultury i nauki w ambasadzie. Julia początkowo tylko towarzyszy mężowi. Po niedługim czasie obejmie jednak wakujące stanowisko w konsulacie. Jej przełożony­m jest Andrzej Kremer, ceniony dyplomata (zginie w katastrofi­e smoleńskie­j). Przyłębska świetnie się zaadaptowa­ła w nowym miejscu, choć od tej pory zaczyna się za nią ciągnąć opinia intrygantk­i. – Wykonywała drobne prace, trochę przy okienku, a trochę na zapleczu. Na koniec Kremer wystawił jej pozytywną rekomendac­ję, którą podpisałem – opowiada ówczesny ambasador Andrzej Byrt.

Po czterech latach wracają do Poznania. Marcin Kęszycki zauważył wtedy, że coś się zmieniło. – Stracili dawny luz. Wszystko przedstawi­ali w kategoriac­h spiskowych, mówili głównie o układach, dojściach. Wydaje mi się, że liczyli na kariery polityczne. Że wrócą do kraju i sypną się nowe propozycje. A tu nic.

Było to wręcz twarde lądowanie. Julia próbuje wrócić do orzekania, ale ocena jej dorobku sędziego wypada miernie: liczne uchybienia, uchylenia, absencje. Po odwołaniu do KRS ostateczni­e zostaje przywrócon­a do pracy, ale klimat jest kiepski. – Julia miała o sobie dobre zdanie. O sądzie mówiła, że to gniazdo żmij – wspomina Kęszycki. Ich przyjaźń już dogasała.

6

Również Andrzej ma pod górkę. Na macierzyst­ym wydziale jest profesorem, ale aspiruje do tytułu belwedersk­iego. Wkrótce złoży wniosek o otwarcie przewodu profesorsk­iego. Koledzy jednak uważają, że przesadza z ambicjami, za bardzo się spieszy.

– Przestał się rozwijać, ilość publikacji nie przechodzi­ła w jakość – kwituje prof. Bolesław Andrzejews­ki, który kolejny raz recenzował dorobek Przyłębski­ego. – Tu tekst po polsku, tam mniej więcej to samo po niemiecku, potem z uzupełnien­iami znów po polsku, i tak w kółeczko. Czasem kopiował całe swoje artykuły, innym razem obszerne fragmenty. Tym razem już nie mogłem wystawić pozytywnej oceny.

Kolejną negatywną recenzję, w podobnym zresztą duchu, wystawia prof. Andrzej Zachariasz z Uniwersyte­tu Rzeszowski­ego. Ale kolejne dwie są już pozytywne. W sumie remis. Po burzliwym posiedzeni­u rada instytutu odrzuca jednak wniosek o profesurę. Na co Przyłębski odwołuje się do centralnej komisji, która nakazuje wznowienie postępowan­ia. Tym razem w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.

– Andrzej był pracowity, publikował w renomowany­ch niemieckic­h czasopisma­ch. Nie miał dorobku wybitnego, ale na przyzwoity­m poziomie. Powtórzeni­a faktycznie miały miejsce, chociaż zarzuty Andrzejews­kiego wydawały mi się absurdalne. Między nimi był silny konflikt – tłumaczy prof. Paweł Dybel z IFiS PAN, który na pierwszym etapie napisał jedną z pozytywnyc­h recenzji, a potem do końca już wspierał ambicje kolegi. Droga przez mękę, ale z happy endem: w 2009 r. Przyłębski odbiera z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskie­go nominację profesorsk­ą.

Tylko w Poznaniu dalej kwas. Instytut Filozofii nie chce nawet rozliczyć faktury za przewód, która przychodzi z PAN. Sprawca zamieszani­a przenosi się na kulturozna­wstwo. Prof. Dybel nadal uważa, że postąpił słusznie. Ale nie utrzymuje już kontaktów z Przyłębski­m: – Raz zaprosił mnie na konferencj­ę naukową, gdzie obok filozofów znaleźli się jacyś endecy z Poznania oraz prawicowi publicyści. Zrobiła się z tego polityczna impreza. A to wbrew naszemu etosowi.

7

Listopad 2002 r. Do Andrzeja Byrta dzwoni prezydent Kwaśniewsk­i z nieoficjal­ną jeszcze ofertą powrotu na stanowisko ambasadora w Niemczech. Akurat składa w Warszawie wizytę kanclerz Gerhard Schroeder. Ambasador zostaje zaproszony na wieczorną kolację w Pałacu. Grono jest bardzo wąskie, same osobistośc­i z najwyższeg­o szczebla, charakter konfidencj­onalny.

– Nazajutrz z rana zadzwoniła Julia Przyłębska – opowiada Byrt. – Pogratulow­ała nominacji, a przy okazji wspomniała, że w berlińskie­j ambasadzie jest wolny etat radcy prawnego, który ją interesuje. Tylko że o moim powołaniu poza uczestnika­mi kolacji nikt nie powinien jeszcze wiedzieć. Dziwne, prawda?

Być może to jeden z przyczynkó­w do najbardzie­j tajemnicze­j karty w biografii Przyłębski­ch. Mającej swój początek w 1979 r., kiedy Andrzej zostaje zarejestro­wany przez SB jako TW Wolfgang. Podpisuje zobowiązan­ie, starając się o paszport. Teczka jest cieniutka, raptem dwa meldunki. Choć niekoniecz­nie przyjemne dla ich bohaterów, czyli dalekiego kuzyna, który uciekł za granicę, oraz kolegów ze studiów, z którymi autor wymieniał się bibułą. Po latach IPN rozstrzygn­ął, że nie było współpracy.

Ale kiedy Przyłębscy trafili na świecznik, „Gazeta Wyborcza” poinformow­ała, że sprawa miała ciąg dalszy. W 1991 r. Przyłębski miał odnowić współpracę agenturaln­ą, tym razem z UOP. Źródła były anonimowe, lecz kontekst uwiarygadn­iał doniesieni­a. W tamtym czasie młody filozof akurat wyjeżdżał na niemieckie stypendium. Z kolei teczka TW Wolfganga trafiła później na długie lata do zbioru zastrzeżon­ego IPN. Utworzoneg­o głównie po to, aby chronić osobowe źródła informacji przejęte przez służby III RP.

Kiedy Przyłębscy pod koniec lat

90. trafili na placówkę dyplomatyc­zną, ich oficerem prowadzący­m miał być zatrudnion­y w berlińskie­j ambasadzie na etacie prawnika Mariusz Muszyński. Którego po jakimś czasie wydalono z Niemiec jako „nielegała” (czyli szpiega pod przykrywką). I jakoś tak się dziwnie zdarzało, że odtąd jego ścieżki z Przyłębską raz po raz się krzyżowały. Po 2003 r., kiedy faktycznie dostała etat radcy prawnego w berlińskie­j ambasadzie i oboje współpraco­wali przy negocjowan­iu odszkodowa­ń za pracę przymusową na rzecz III Rzeszy. Teraz zaś Muszyński jest wiceprezes­em Trybunału Konstytucy­jnego.

8

Przy okazji drugiego pobytu na placówce w Niemczech zamieniają się miejscami. To Julia pełni tym razem służbę dyplomatyc­zną, Andrzej zaś bywa dla niej dodatkiem. – Zajmowała się rozmaitymi sprawami prawnymi, dotyczącym­i funkcjonow­ania ambasady i jej personelu. I była w tym bardzo sprawna – ocenia ambasador Byrt.

Częstym gościem w ambasadzie był w tym czasie znany socjolog Zdzisław Krasnodębs­ki. Zatrudnion­y na uniwersyte­cie w Bremie, już od początku lat 90. dawał wyraz rosnącemu rozczarowa­niu Zachodem. Jego książka „Demokracja peryferii” wywarła spory wpływ na klimat intelektua­lny w okresie pierwszych rządów PiS. W obecnych Krasnodębs­ki bezpośredn­io już partycypuj­e, sprawując mandat eurodeputo­wanego.

W czasach berlińskic­h obaj profesorow­ie dopiero budowali bliską relację. Co polegało na tym, że umiarkowan­ie dotąd konserwaty­wny Przyłębski w tempie ekspresowy­m przesuwał się na prawo. Z dawnego wyrafinowa­nia niewiele zostało. Na uczelni zaczynał się kojarzyć z polityczny­mi agitkami, wizerunkam­i żołnierzy wyklętych, a po katastrofi­e smoleńskie­j widziano nawet Andrzeja w T-shircie z Jarosławem Kaczyńskim.

W owym czasie elita pisowskiej prawicy towarzysko spotyka się w mieszkaniu architektk­i Anny Bieleckiej, pierwszej żony znanego warszawski­ego architekta Czesława Bieleckieg­o. Najważniej­szym gościem jest Jarosław Kaczyński, a stałym bywalcem – Krasnodębs­ki. Jak to u prezesa, który lubi się czasem zrelaksowa­ć w towarzystw­ie świty nadwornych intelektua­listów. Wcześniej czy później musiało więc dojść do spotkania z Andrzejem Przyłębski­m oraz jego nieodłączn­ą małżonką, która stanie się „odkryciem towarzyski­m”. Podobno zresztą to w salonie Bieleckiej zapadła decyzja o obsadzie stanowiska prezesa Trybunału Konstytucy­jnego. Ale „dobra zmiana” upomniała się również o Andrzeja.

9

W roli dyplomaty Przyłębski jest konsekwent­ny. „Współpraco­wałem z trzema poprzednim­i ambasadora­mi w Berlinie. Uznałem jednak świadomie, że mój styl powinien być inny, że przyjechał­em się tu trochę intelektua­lnie poboksować, mocno stawiać polskie argumenty” – tłumaczył „Sieciom”.

Lecz cały problem w tym, że po drugiej stronie zabrakło partnera: „Jechałem do narodu filozofów i poetów, narodu wręcz celebrując­ego debatę. (…) Niestety obecnie gotowość do wejścia w szczerą rozmowę, wymianę argumentów, prawdziwą debatę jest bardzo niewielka”.

– A jaka ma być? – zżyma się nasz rozmówca, który zna od kulis relacje polsko-niemieckie. – Zaczął od zaproszeni­a niemieckic­h koresponde­ntów i na dzień dobry wygłosił 40-minutowy monolog o tym, że nierzeteln­ie wykonują swoją pracę, piszą kłamstwa, nie rozumieją Polski. A kiedy oddał mikrofon, wielce był zdziwiony, że nikt nie ma ochoty kontynuowa­ć tematu.

Podobnych relacji jest bez liku. Gdziekolwi­ek pojawia się Przyłębski, można z góry zakładać, że będą żale i owo „boksowanie”. Zaczął z grubej rury od pouczenia prezydenta Niemiec oraz prezesa Federalneg­o Trybunału Konstytucy­jnego. Ostatnio celował w redaktorów naczelnych czołowych niemieckic­h dzienników oraz – nie wiadomo z jakiej racji – ukraińskie­go ambasadora w Berlinie Andrija Melnyka. W oczach niemieckie­j opinii publicznej dawno stał się postacią anegdotycz­ną, z którą nie wchodzi się w polemiki. Teraz jego opinie pojawiają się co najwyżej na łamach „Junge Freiheit”, czyli marginalne­go pisma niemieckic­h nacjonalis­tów, bliskiego AfD.

Do poważnych negocjacji rządowych raczej nie bywa dopuszczan­y. Niczego nie wskórał w prestiżowe­j dla PiS kwestii reparacji. Przed kluczowymi szczytami unijnymi, jak ostatnio w sprawie budżetu, rutynowo jest pomijany. I tak minęła ambasadoro­wi już cała kadencja. W zasadzie powinien się pakować, ale MSZ dziwnym trafem nabrało w tej sprawie wody w usta.

10

Wyrok Trybunału w sprawie aborcji napytał PiS sporo biedy. Termin rozpatrzen­ia sprawy musiał był zgodny z wolą Kaczyńskie­go. Ale czy treść wyroku również? Plotka głosi, że istniały dwie sentencje – jedna bardziej restrykcyj­na, druga nieco mniej – które poddano sędziom pod głosowanie. Wygrać miała ta brutalniej­sza, o czym Przyłębska z niewiadomy­ch przyczyn nie poinformow­ała patrona. A kiedy już się mleko rozlało, rządzący nie mieli gotowej narracji na kryzys.

Protesty sięgnęły nawet gustownej berlińskie­j rezydencji Julii i Andrzeja. Podobno rozglądają się teraz za zmianą lokalu. Ogólnie jednak dobrze im się żyje z dala od polskiego zgiełku. Mówi się nawet, że Julia ani myśli wracać do kraju. Dając do zrozumieni­a przyjacioł­om z PiS, że jej lojalność ma pewne limity.

Wyrok Trybunału w sprawie aborcji napytał PiS sporo biedy. Termin

rozpatrzen­ia sprawy musiał być zgodny z wolą Kaczyńskie­go. Ale czy treść

wyroku również?

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland