Prof. Tadeusz Gadacz, filozof, o wymarzonych prezentach dla Polski
Prof. Tadeusz Gadacz, filozof, o tym, czego w Polsce potrzeba, aby żyło się lepiej i godniej.
JACEK ŻAKOWSKI: – Pisze Polska do Mikołaja: „proszę o to, czego mi brak w trudnych czasach”.
TADEUSZ GADACZ: – Mam być tym Mikołajem?
Wpadasz do Polski przez komin, siadasz przy uratowanej przed „dobrą zmianą” choince i zaczynasz wyciągać pudełeczka zapakowane przez elfy, a dostarczone przez ekipę Rudolfa.
Rudolf to nie jest polskie imię.
Dla mnie może być „Rudy”.
A elfy, żeby nie drażnić „sam wiesz kogo”, możemy od razu zamienić na norki, które przeżyły.
Co te elfonorki by nam do naszych pudełeczek włożyły? Gdyby nas lubiły?
Gdyby nam dobrze życzyły!
Sporo różnych rzeczy.
Otwieramy pierwsze pudełeczko. I…?
Odporność.
Na wirusa?
Na całą pandemię. Mam syna w pierwszej klasie. To znaczy, że od 8.00 do 15.00 jedno z nas siedzi z nim w szkole, czyli przed komputerem na teamsach. Jak szkoła pada na mnie, to żona w tym czasie jedzie po zakupy, gotuje obiad, sprząta.
Jak żona jest z synem na teamsach, jak robię zakupy. Gdzie w tym wszystkim jest praca? Dziś żona jest na teamsach. Już się boję, że jak będziemy za długo rozmawiali, nie zdążę z zakupami.
A ja z obiadem na 14.30, kiedy syn skończy lekcje i wstanie od kompa. Nie mogę się spóźnić, bo o 16.00 mija uczniowska godzina policyjna i można wyjść na podwórko, a wcześniej trzeba zrobić przynajmniej część lekcji, żeby wieczorem mieć trochę spokoju.
Wczoraj wieczorem przyszła informacja, że dziś na pierwszej lekcji będzie wspólne pieczenie pierniczków z kamerkami. Trzeba było jechać do sklepu po mąkę, a potem do empiku po karton i tekturę na kapelusz Pani Wrony, który robimy dziś na trzeciej lekcji. Tak lecą pandemiczne dni.
A praca?
W wolnych chwilach wykłady. Jak żona pisze doktorat, to ja jestem w szkole. Jak ja mam wykłady, to żona jest w szkole. A jak mały zasypia, siadam do książki życia, którą chcę skończyć w marcu. „Filozofia po Auschwitz i Kołymie”. Heidegger, Arendt, Bollnow, szkoła frankfurcka, Tischner i ostatni rozdział ode mnie. Nie chcę się terrorowi pandemii poddać całkowicie.
Skąd bierzesz tę odporność?
Właśnie mi jej brakuje. Jakbym miał 20 lat mniej, już by mnie tu nie było. Dużo musiałoby się w Polsce zmienić, żebym chciał tu żyć.
To sięgnij po następne pudełeczko.
Najpierw bym chciał wyciągnąć rzetelność – solidne i poważne państwo. Bo Polska to kraj z tektury. W sprawach publicznych wszędzie prowizorka. Polska jest jak baca, który nie mogąc kupić sznurowadeł, wiąże sobie buty dżdżownicą i mówi: „trzeba sobie jakoś radzić”. Prywatnie do sznurowania butów używamy sznurówek, a publicznie dżdżownic. Wojewoda kazał dyrektorowi stworzyć szpital covidowy. Ale bez środków i instrukcji działania. Więc lekarze, zamiast leczyć ludzi, robią śluzy antywirusowe z folii skombinowanej na mieście. Każdy radzi sobie, jak może, a władza piętrzy problemy. Tak się nauczyliśmy od dziesiątków lat. Wciąż liczymy, że jakoś to będzie.
Jakoś jest.
Ale jak to się skończy, trzeba będzie postawić pomnik ofiar, które z powodu takiego zarządzania pandemią umarły w karetkach pod drzwiami szpitali.
Może coś, jak pomnik wietnamski w Waszyngtonie. Tysiące nazwisk wyrytych w kamieniu jako przestroga przed nieodpowiedzialnością władzy.
Dlatego chciałbym spod choinki wyciągnąć rzetelność – w podejmowaniu decyzji, w doborze ludzi na urzędy, w rządzeniu. Z braku rzetelności giniemy.
To jest marzenie Tadeusza Gadacza o Polsce. Jak przetrwać, póki się ono nie spełni? Jak sobie z tym radzisz?
Jak wszyscy. Tworzę prywatną niszę przetrwania dla siebie i bliskich. Trzeba sobie sposobem załatwiać możliwość przeżycia.
Po polsku.
Mnie jest łatwiej niż innym, bo jestem profesorem, mam przyjaciół, znajomych, układy. Łatwiej mi się dostać do lekarza czy zdobyć po znajomości szczepionkę w aptece. W PRL po znajomości kupowało się mięso i meblościankę, a teraz kupuje się szczepionkę.
Też mi się udało. Z wyrzutem sumienia. Wiem, że to niesprawiedliwe. Ale sam nie zaprowadzę sprawiedliwości w kraju, a narcystyczna władza dba tylko, żeby dobrze wypaść.
Też mam wyrzuty sumienia. Masa ludzi nie dotarła do szczepionki na grypę, choć jej potrzebowali.
Teraz zacznie się kombinowanie ze szczepionkami na covid, bo rząd chce szczepić milion osób miesięcznie, czyli wszystkich zaszczepi najwcześniej za dwa lata. Nie każdy dożyje.
Jak sobie podczas tej pandemii radzisz z klasycznym pytaniem filozofii po Auschwitz: „dlaczego to ja wciąż żyję”? Dobrej odpowiedzi nie ma. Trzeba wybierać między wyrzutami sumienia a aktem etycznej desperacji, jaki widziałem w rzeszowskim szpitalu. Znany profesor czekał z chorą na serce matką w bardzo długiej kolejce na SOR. Zobaczył go ważny lekarz. „Panie profesorze, dlaczego pan czeka? Trzeba było zadzwonić”. A profesor: „widzi pan, ile osób tu czeka. Dlaczego ja mam nie czekać?”. Uff!
Tego nie wolno wymagać od innych, a nawet od siebie. Nie chcę przywoływać Darwina, ale każdy ma prawo próbować jakoś przetrwać. Co na to poradzisz?
Nawet po Auschwitz filozofia tu do niczego nie doszła?
Doszła do tego, że natura ludzka jest stała i się nie zmienia. Zawsze dominuje egoizm, prywata, chęć przetrwania. Jak pisał Spinoza: „istnieć to usiłować przetrwać w istnieniu” – in suo esse perseverare.
Nawet jak to mówisz po łacinie, nie czuję ulgi w sumieniu.
Nie ma usprawiedliwienia. Po prostu trzeba to przyjąć do wiadomości. Ci, którzy będą w układach, zaszczepią się wcześniej niż inni. Tak jak lepsi dostawali pomoc, a gorsi umierali w karetkach. Tak jest, ale się tego nie mówi, choć wszyscy to wiedzą. Nie mam co do tego złudzeń.
Ciężko żyć bez złudzeń.
Warto życie bez złudzeń dźwigać, bo tak jest bezpieczniej. Bez złudzeń?
Ale wolno mieć marzenia. Nie mam złudzeń co do naszego pokolenia, ale mam marzenie, że do władzy dojdzie młode pokolenie i ono stworzy tu normalny, cywilizowany kraj.
Wyciągasz spod polskiej choinki piękny kraj rządzony przez milenialsów?
To na pewno będzie lepszy kraj. W tym samym pudełku mam – dla nich i dla nas – racjonalną politykę. To jest jeszcze możliwe?
Jest. Paul Ricoeur o tym pisał.
Bo nie dożył Twittera.
Stoicy, którzy pierwsi się z racjonalnością polityki zmagali, też nie znali Twittera, a wciąż dużo można się od nich uczyć. Na przykład rozróżnienia na procuratio, czyli administrowanie, i politykę imperialną, czyli po naszemu – partyjną. Polityk imperialny myśli: „ja tu rządzę, a skoro rządzę, to znaczy, że mam rację, urząd legitymizuje moje kompetencje”.
Na władzę spływa łaska?
Politycy imperialni w to wierzą. Jak pani minister, która wbrew wszystkim ekspertom zlikwidowała gimnazja, jak kardiochirurg, który zarządzał walką z pandemią, nie pytając epidemiologów, albo jak magistrowie prawa robiący wbrew znawcom rewolucję w sądach i trybunałach. Imperator wie, co należy zrobić – nieważne po co ani dlaczego. Ważne, że taka jest jego wola. I nie musi nikogo o nic pytać. Szpital na Narodowym. Bez gadania. Robimy. Nie ma pytania, jak on będzie działał.
Jak u Barei – „Jezioro się przesunie”.
Dokładnie. A procuratio to jest polityka wypływająca z problemu. „Tyle władzy, ile sprawy”. Mamy problem, namyślamy się, jak go najlepiej rozwiązać. Działamy po namyśle. Tak się dzieje w krajach cywilizowanych, gdzie jest tak zwana polityka społeczna – edukacja, zdrowie, emerytury. A decydują fachowcy. Nawet w Ameryce Trumpa
trochę tego zostało. Na przykład dr Fauci. A takie państwa jak Niemcy mogą racjonalnie radzić sobie z wyzwaniami, bo mają procuratio.
To jest rezerwat racjonalnego rządzenia. Na ogół racjonalność znika na rzecz racjonalizacji. Najpierw jest szalona idea – na przykład przekop mierzei – a potem się szuka fachowców z tytułami, którzy ją uzasadnią. Zawsze się jakiś znajdzie.
Nie tłumacz Mikołajowi, że każda zabawka zostanie popsuta lub rzucona w kąt. Trudne marzenia też są ludziom potrzebne. A tylko racjonalne państwo może sprawnie działać i wspierać obywateli. Dlaczego w Polsce wciąż nie ma sprawnej służby zdrowia, w której każdy wie, co ma robić, gdzie iść z jaką sprawą, kiedy dostanie pomoc, co mu przysługuje? Bo ambicją władzy jest władza – nie pożytki, jakie mają z niej obywatele. A chodzi o równe prawo do życia. Kto ma układy, ten się może leczyć. Władzy to odpowiada. Inni cierpią. Bo mamy imperium. Obojętnie kto dochodzi do władzy, zawsze wstawia swoich, a nie dobrych. W oświacie i służbie zdrowia to jest najlepiej widoczne.
Jak sobie radzisz z tym, gdy słuchając polityków, wiesz, że oni do ciebie mówią nie po to, żeby cię poinformować, tylko żeby cię zdezinformować, wyłudzić twoje poparcie, oczernić rywali? Kompletnie sobie nie radzę. Wychodzę na kawę, kiedy podczas obrad sejmiku małopolskiego po szybkim załatwieniu jakiejś sprawy dla ludzi zaczyna się pozycjonowanie, czyli wychwalanie prezesa, marszałka, premiera. Kandydując, myślałem, że trochę to zmienię. Ale to była mrzonka. Wiem, że to się nie zmieni, póki nie zastąpią nas młodzi z inaczej umeblowanymi głowami. Zdaje się, że to jest najlepszy prezent dla starych – zwalić wszystko na młodych. Niech sobie zreperują zabawki, które popsuliśmy. Ja chętnie pomogę. Podpowiem, jak uniknąć błędów. Ale czy ktoś będzie chciał słuchać? Bo tylko racjonalna polityka dopuszcza rozmowę. A polityka imperium to ciągła awantura. Nikt nikogo nie słucha. W Polsce spontanicznie powstały zespoły ekspertów, którzy już wiosną radzili rządowi, jak działać. Władza ich nie słuchała. Nowy minister udaje, że słucha, ale rząd wciąż działa na własny rozum, bo to jest imperialna władza dotknięta złudzeniem wszechwiedzy. Wciąż mnie korci, żeby całkiem przestać z nią rozmawiać, skoro i tak nikogo nie słucha. Ale wciąż się łudzę, że po kolejnej porażce może jednak posłucha. Bardzo bym nie chciał, żebyś spod tej choinki wyciągnął frustrację. Ale może masz tam jakieś antidotum?
Mam pudełeczko z fiolką wspaniałomyślności. To ulubione słowo ks. Tischnera wzięte od Maxa Schellera. Szacunek dla istniejących wartości i chęć dokładania nowych. To lek na resentymentalną zawiść charakterystyczną dla naszego społeczeństwa.
Czyli?
Widzisz to dokoła. Jak coś się komuś udało, inni muszą to popsuć, żeby strącić taki autorytet z cokołu. Bo jak mu się udało, to może jest lepszy, więc może jesteśmy gorsi. A nie możemy być gorsi.
Ostatnio jedni strącają z cokołów pedofilów, a drudzy stawiają na cokołach figury, które inni już planują strącać.
Prawdziwe autorytety są unicestwiane. Krok w przód i krok w tył. W ten sposób rozwój jest hamowany przez zawiść resentymentalną. Nikt nie musi Polski atakować. Wystarczy, że sami wciąż się atakujemy.
Co z tym zrobić?
Tu bym chciał spod twojej choinki wyciągnąć pudło z zaufaniem. W Polsce każdy każdego o coś podejrzewa. To nas niszczy. Powszechna podejrzliwość rozkłada relacje społeczne. Kto coś ma, jest podejrzewany, że ukradł. Kto wygrał, jest podejrzewany, że oszukał.
Nie bez powodu. Co dzień widzimy, jak władza oszukuje i kradnie. Już każdy rozumie, że brak zaufania nas niszczy, ale wszyscy wiemy, że nieufność jest dobrze uzasadniona. Wielu ludzi zaufało PiS. Teraz jeden po drugim mówią, że już nie ufają. Co jest gorsze – niesłuszne zaufanie czy słuszna nieufność?
Zaufanie musi być ograniczone. Ale musi wynikać z przejrzystości. Tam gdzie jest nieprzejrzysty mrok, latają nietoperze budzące złe myśli, panikę, agresję.
I siejące wirusa nieufności.
Światło wiedzy jest najlepszym lekiem na nieufność. Potrzebujemy pudła z latarkami i okularami. Żebyśmy wiedzieli, że szkoły, do których posyłamy dzieci, służą uczniom, a nie ministrowi albo biskupowi. Żebyśmy wiedzieli, że szpital, do którego nas wiozą, jest po to, żeby nas leczyć, a nie po to, żeby premier dobrze się w nim prezentował. Zaufanie, którego nam potrzeba, nie jest personalne, tylko strukturalnie wyrastające z przejrzystości państwa jako instytucji. A polskie państwo staje się coraz mroczniejsze. Coraz trudniej dowiedzieć się, jak działa i dlaczego. I kiedy się tego dowiadujemy, to aż skóra cierpnie, jak w sprawie respiratorów albo szpitala na Narodowym. Ale każdy wie, że to czubek góry lodowej patologii państwa.
Jak sobie z tym mrokiem państwa radzisz, na przykład, kiedy rząd każe gdzieś nosić maseczki albo nie?
Słucham faktycznych autorytetów. Nie polityków mówiących, co im wygodnie, tylko ekspertów mówiących, na co wskazuje wiedza.
Na kryzys zaufania do autorytetów formalnych proponujesz…
…autorytety rozumne.
Które każdy musi sobie wybrać?
Niestety, skoro autorytet formalny nie działa. Jak ktoś ma problemy z sercem, pytam, czy chce się leczyć, czy wyleczyć. Jak chce się leczyć, może iść do lekarza. Jak chce się wyleczyć, musi iść do dobrego lekarza. Takich nazwisk jest w Krakowie parę, a kardiologów dziesiątki. Czyli mamy rozpad społeczeństwa. Prywatyzacja hierarchii i autorytetów.
Taka jest racjonalna odpowiedź na to, co się dzieje. Trzeba sobie jakoś z tym rozpadem radzić, by przetrwać. W trudnych czasach przede wszystkim trzeba sobie radzić. Na nic się nie poradzi, jak człowiek sam sobie nie poradzi. Jak w samolocie: najpierw załóż maskę sobie, potem dziecku.
Znów pudełeczko „ratuj się, kto może”?
Nie ma innego sposobu, póki nie doprowadzimy do strukturalnej zmiany.
Co tam jeszcze mamy pod choinką?
Sięgam po odwagę.
Cała przebudowa mitologiczna państwa, której PiS dokonuje, promuje zadzierzystość, a odtrąca odwagę. Jądrem kultu polskiej zadzierzystości jest katastrofa smoleńska.„Co, Polak nie wyląduje?!”.
Odwagi też nam brakuje?
Tischner pisał, że zamiast odwagi mamy zadzierzystość. Zadzieranie z wszystkimi.
Odwagę przesadną.
Brawurę?
Odwagę bez rozwagi. Bez uwzględniania skutków. Powstania narodowe, na czele z powstaniem warszawskim, były zadzie‑ rzyste, co nie znaczy odważne. Ta zadzierzystość nam nieustan‑ nie szkodzi.
Weto budżetowe, 27:1, Smoleńsk…
Cała przebudowa mitologiczna państwa, której PiS dokonuje, promuje zadzierzystość, a odtrąca odwagę. Od dewastowania teatrów czy muzeów, by ukryć sztukę krytyczną i refleksyjną, po przekop Mierzei Wiślanej, co pochłania ogromne pieniądze, drażni Rosję i Unię, a nam nic nie daje. Jądrem kultu polskiej za‑ dzierzystości jest katastrofa smoleńska. „Co, Polak nie wyląduje?!”. Ta zadzierzystość połączona z cwaniactwem w największym stopniu kształtuje naszą sytuację. Nie ma takiego prawa, którego byśmy nie umieli obejść albo przeinterpretować. Polskie „nie wolno, ale można”. Pokój hotelowy jako schowek na narty z łóżkiem. I wszystko się kręci, a wszyscy przez to cierpi‑ my. Ci, którzy się zachowują normalnie i odpowiedzialnie, dosta‑ ją rykoszetami wystrzelanymi przez wyznawców zadzierzystości. Są odważni ludzie na ulicach – protestujący i świadomie ryzykujący swoimi interesami: od zakażenia po trafienie gazem, aresztowanie i wyrzucenie z pracy.
To nie jest zadzierzystość, póki ktoś, nie myśląc o konsekwen‑ cjach, nie rzuca kostką brukową w policję.
Jak pomóc Polakom odzyskać odwagę?
Trzeba uświadamiać różnicę między odwagą, która jest stale obecna, a zadzierzystością wybuchającą samodestrukcyjnymi falami. Szkoła nas tego rozróżnienia nie uczy. Brawurę czci jako odwagę. Musimy z tym skończyć. Odwaga jest na co dzień. Zadzierzystość od święta.
Na co dzień posłowie głosują, ale się nie cieszą, bo głosują z tchórzostwa. Starcza im zadzierzystości, by atakować całą Europę, ale brakuje odwagi, by prezesowi powiedzieć, żeby się stuknął w głowę?
Pojedynczy już widzą, co się dzieje, i zaczynają się budzić. Co się musi stać, żeby odwaga, którą wyciągasz spod naszej choinki, znów nie trafiła do kąta? Musi boleć, żebyśmy się zmienili?
Dość żeśmy bólu w historii zaznali, a mało z tego wynika. Straciłem w tej sprawie złudzenia, kiedy trafiłem na wiersz „Patryota” Kazimierza Przerwy‑Tetmajera z 1898 r.
„(…) Rozum, wiedza, talent, praca U nas, bratku, nie popłaca!
Postęp i cywilizacja
W kąt gdzie wchodzi do gry nacja! I »guanem« wnet dostanie
Kto nie z nami, mocium panie. Bo jest jedna tylko cnota,
Byś był, wasze, »patriota«!
Możesz kpem być i cymbałem, Możesz dureń być siarczysty: Byleś z mocą i zapałem Kraj miłował macierzysty! Co się stało, odstać może! Jedno, drugie, trzecie morze... Huha! Hopsa! Każdą nową
Myśl witamy krzyżem pańskim – Precz z geniuszem Europy Farmazońskim i szatańskim!
My o jedno tylko szlemy
Modły k’ niebu z naszej chaty: By nam buty mogły śmierdzieć, Jak śmierdziały przed stu laty... Gdzieś tam jakiś Francuz wściekł się – Bęc! Już sterczy na indeksie!
Ojciec święty siedzi w Rzymie, Na plebanii ksiądz Walenty – Wara, chłystku, mi tu wnosić Swoje »ludzkie dokumenty«! Londyn, Berlin i Warszawa Niech ci krzyczy: sława! sława! Chociaż wiem, jak ci zależy, Abyś u mnie był przyjęty, Ja ci domu nie otworzę, Nie dla takiej on hołoty! U mnie w duszy cnota leży –
Vivat skromność »patryoty«! (…)”
Niewiele się zmieniło poza tym, że patriota pisze się przez „i”. Jak się tym nie załamać?
Może warto pamiętać otwartość, która w Polakach była, nim się zaczęliśmy staczać do stanu, jaki opisał Tetmajer. Tę Polskę przyjmującą Żydów, husytów, różnych heretyków, którzy żyli po polskich miasteczkach. Jak mogliśmy upaść, to się możemy podnieść. Wpadliśmy w ksenofobię, to się z niej możemy wy‑ dźwignąć. Teraz rozpakowuję ci pudełeczko z nadzieją. Trzeba ją mieć i hołubić, ale bez lekkomyślności. Bo bez nadziei trudno się zmobilizować do czegoś dobrego. Jeśli stracimy nadzieję, to nigdy się nie wydobędziemy z tego, w co wdepnęliśmy. I do‑ kładam jeszcze paczuszkę solidarności.
Przez duże S czy przez małe?
Przez bardzo małe s. Nie chodzi o powstanie przeciw Peer‑ elowi, bo to była solidarność „przeciw”. Potrzebujemy solidar‑ ności „z”, która chce, żeby wszyscy mogli dobrze żyć wśród nas. A nam Solidarność, która była przeciw, kompletnie zastąpiła solidarność „z”. Z biednymi, z mniej zaradnymi. To w dużej mierze jest wina przekształceń politycznych. Radykalny libe‑ ralizm zakładał, że każdy ma sobie poradzić. A nie każdy da radę. Teraz widzimy, jaką to ma cenę. Jeśli chcemy żyć kiedyś w dobrym kraju, ci, którzy dają radę, nie mogą być obojętni na tych, którzy nie dają rady. W tym duchu zgłosiłem w sejmiku małopolskim postulat „komputer dla każdego ucznia”. Żeby każdy miał takie samo narzędzie do nauki. Ale to wciąż nie wzbudza entuzjazmu. Kto lepiej sobie radzi, koniecznie chce, żeby jego dzieci pod każdym względem miały lepiej niż inne. Nawet pisowski ból nie uczy nas takiej solidarności.
Masz znajomych, którzy chcieliby zapłacić dodatkowo 1000 zł podatku, żeby wszystkie dzieci miały komputery?
Gdyby było wiadomo, na co te pieniądze idą. Wracamy do zaufania i przejrzystości. Każdy się spodziewa, że władza by te komputery kupiła od handlarza bronią albo od instrukto‑ ra narciarstwa. Gdybyśmy rozwiązali problem zaufania do wła‑ dzy i gdyby władza uczciwie chciała być solidarna, to Polacy się zgodzą. Tysiące zbiórek się w internecie udają. Czyli mamy jakieś ogólne zaufanie w Polsce, tylko państwu ludzie nie ufają. I mają dobre powody. Jako naród jesteśmy może olbrzymem, ale jako państwo wciąż jesteśmy karłem.
Chciałbym spod tej choinki dostać od ciebie wyzwalający aforyzm Seneki, który przytaczasz w swojej ostatniej książce „O bezprawiu i przyzwoitości”: „Ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że swoja”.
Masz go w pudełku z pokorą. Bo pokora to nie jest poniżanie siebie, tylko prawda o sobie. Władza świecka i religijna psuła pojęcie pokory, bo używała go po to, byśmy jej pokornie słu‑ chali. A tu chodzi o to, żebyśmy umieli pokornie godzić się
ze sobą – z naszą słabością i siłą, z naszymi możliwościami i ograniczeniami.
W sensie?
Żebyśmy na przykład nie pletli, że nauczymy Europę chrześcijaństwa, bo najpierw sami musimy się go nauczyć. Nasze niby chrześcijaństwo to, jak mówił Tischner, „poduszka pod siedzenie” – żeby było wygodnie…
…albo dopalacz kariery, by szybciej skakać po szczeblach.
Tu, jako św. Mikołaj, chętnie bym ci wręczył życzliwość małych liter. Bo polska moralność wyrasta z wielkich cnót etyki chrześcijańskiej pisanych zawsze wielkimi literami. Sprawiedliwość, Naród, Życie. To naszą uwagę kieruje na abstrakcyjne idee zamiast na żywych ludzi. Kto broni w tej etyce Życia, ten zapomina o życiu. Otwiera się na ideę, a jednocześnie zamyka się na innych. Dla mnie życzliwość to przejaw etyki słabej. Grzeczności, uprzejmości, poszanowania godności, codziennej dobroci dla innych. Bez tego można pod wielkimi hasłami bronić Nienarodzonych, a narodzonych porzucać bez pomocy. Zwykła życzliwość by nas wyzwoliła z tego paradoksu, że państwo chroni płody z całą mocą, a chore dziecko skazuje na umieranie w cierpieniach, bo żałuje pieniędzy na lekarstwo. Kobieta ma rodzić, dziecko ma się urodzić i dalej muszą sobie radzić.
Władza zrobiła w pandemii wielki dym, żeby, jak twierdziła, tysiąc płodów rocznie uchronić przed aborcją. A mniej więcej tyle samo osób umiera przez dwa dni z powodu beztroski tej władzy w zwalczaniu pandemii.
Bo los płodu jest troską państwa, ale los narodzonych to ich problem lub ich rodzin. PiS buduje państwo z urzędu nieżyczliwe. Polskie państwo nigdy zbyt życzliwe nie było, ale za PiS jest gorzej niż kiedykolwiek.
Tischner pisał, że na skutek licznych porażek i klęsk historycznych staliśmy się narodem melancholijnym. A melancholia to jest takie uczucie, które ludzie mają na krok przed rozpaczą. Uczucie połowiczne. Ono hamuje nasz rozwój, bo się uzależniliśmy od niego jako od duchowego pokarmu. Musimy generować porażki, żeby się nimi karmić. Dlatego jako społeczeństwo jesteśmy jak polscy skoczkowie. Na próbach – mistrzowie. A jak przychodzi konkurs, to Habemus Klapam. Cudownie! Mamy porażkę, którą wszyscy się możemy nakarmić. Tego podświadomie chcemy.
Po to było gadanie o wecie?
W dużej mierze. Habemus Klapam w Wiśle jest karmą melancholii. Ale klęska w Brukseli, na oczach całej Europy i świata, to dla polskiej melancholii uczta. Nareszcie możemy się poczuć prawdziwie poniżeni. I to przez 25 państw naraz.
Ja się wypisuję.
Nie możesz się wypisać. Ja oddycham, kiedy uda mi się wyjechać na południe – do Francji, Grecji, Włoch. Bo tam obcy ludzie życzliwie się uśmiechają. Czuję, że lubią innych. A u nas wychodzę z domu podkurczony i tylko czekam, aż ktoś mi przypieprzy. Nie masz pod tą choinką instrukcji, jak z tym żyć?
Mam. Trzeba się uśmiechać do ludzi. Radość trzeba mieć w sobie. Należy starać się nią zarażać innych. I mieć nadzieję, że coś się na lepsze zmieni. Nawet jeśli teraz wciąż zmienia się na gorsze i przez pandemię coraz bardziej się od siebie oddalamy. W sklepie wystarczy podejść do półki, a już ktoś odskakuje. Boję się, że nam to odskakiwanie zostanie na dłużej.
Od jednych odskakujemy, jak nigdy, a drudzy nas przyciągają jak nigdy. Różne bańki wsparcia wciąż się umacniają. Od baniek internetowych, po ruchy zbiorowego sprzeciwu, ludzie szukają innych, próbują trzymać się razem.
To przynosi ulgę. Ale nie leczy nas w sensie społecznym. Chore państwo zaraża społeczeństwo, które i tak nie było za zdrowe. Jako społeczeństwo jesteśmy coraz bardziej chorzy. Może najbardziej pożądanym prezentem jest dialog. Bo coraz bardziej nie umiemy ze sobą rozmawiać. Z jednymi się coraz bardziej kłócimy, z innymi coraz mocniej łączą nas przekonania. W naszych bańkach rozumiemy się niemal bez słów. Osiem gwiazdek starcza, byśmy odróżnili swego od obcego. Ale coraz trudniej jest nam wspólnie myśleć i się nawzajem przekonać. Do jednych nas coraz mocniej przyciąga, od innych nas coraz mocniej odpycha. Rozpadamy się jako społeczeństwo. A przecież nie chcemy i nie możemy rozpaść się jako kraj. Będziemy żyli w jednej czasoprzestrzennej bańce. Dialog jest konieczny, żebyśmy w tej wymuszonej bańce choć trochę się rozumieli. Nie tylko oceniali.
Dialog jest jak badminton. Nie starczy boisko. Muszą być chętni po drugiej stronie siatki. Nie da się grać ze ścianą. Dlatego teraz prawdziwy dialog jest niemożliwy. Bo musi dotyczyć faktów. A dla drugiej strony najważniejsze jest budowanie nowej mitologii państwa. Mit jest oparty na wierze. Nie na faktach. Fakty prawdziwej wiary nie zmienią. Jak do niej nie pasują, zostaną odrzucone lub przeinterpretowane. Kiedy Róża Thun skrytykowała przekop Mierzei Wiślanej, została skreślona jako niepatriotka. Chciałbym spokojnie porozmawiać, dlaczego ktoś sądzi, że przekop jest patriotyczny. Jak on służy Polsce. Militarnie nie służy. Gospodarczo nie służy. Więc jak służy? Jaki jest sens wydawać miliardy na przekop, gdy ludzie umierają, bo nie ma na leczenie. Ale nie da się o tym porozmawiać, bo tu chodzi o jakiś chory mit. Przez nasz cholerny romantyzm wciąż tworzymy mity, które wyłażą nam bokiem. Znajdziesz pod choinką rocznik statystyczny, żebyśmy zamiast na mitach mogli oprzeć dialog na liczbach i rachunkach?
Przy takich emocjach trudno jest prowadzić rachunki. Liczby nie wystarczą. Potrzebna jest wola. Ludzie dysponują tysiącami danych, a nic nie rozumieją, bo używają wiedzy do uzasadniania poglądów, zamiast budować poglądy w oparciu o wiedzę. Nie starczy dostać od Mikołaja klocki, żeby coś zbudować. Trzeba budować sensownie. Nie da się budować od dachu czy od drugiego piętra. Dlatego same klocki faktów nie wystarczą. Potrzebny jest rozum.
Masz pudełko z rozumem?
Rozumu nie można dostać. Trzeba go wyćwiczyć. Jak mięśnie. Za tej władzy to się nie może udać, ale gdy przyjdzie inna, trzeba będzie odbyć wielką powszechną debatę o wszystkim – od edukacji, przez zdrowie i ubezpieczenia społeczne, po podatki i działanie państwa. Żebyśmy mogli nie tylko jedni drugich pokonać, ale też zrozumieć. Żebyśmy wszyscy mieli poczucie, że myślimy nawzajem o sobie, a nie tylko każdy o samym sobie. Adam Bodnar postuluje demokrację paneli obywatelskich. Dokładnie o to chodzi.
Musielibyśmy się nawzajem uznać. A Polska jest krajem zdrajców. Każdy jest przez kogoś uważany za zdrajcę. Ze zdrajcami się nie dyskutuje, tylko likwiduje.
Nie zlikwidujesz połowy społeczeństwa. Pisowcy nie zlikwidują nas wszystkich, a my nie zlikwidujemy ich wszystkich. Możemy najwyżej wspólnym wysiłkiem zlikwidować Polskę. Jedni radzą sobie z tym, mając wszystko gdzieś.
Inni rozwiązują problem słowem roku, czyli „wypier…”, choć wiemy, że wszyscy miłośnicy tej władzy z Polski nie „wyp…dolą”. Chyba wciąż nam brakuje jakiegoś kluczowego prezentu.
Może łutu szczęścia. Żebyśmy dostali szansę budowania wolności na nowo. Nie wszystko od nowa – jak próbuje ta władza – ale na nowo. I żebyśmy odzyskali przyszłość, którą pożera nam przeszłość.
Masz to pudełeczko ze szczęściem?
Gdzieś jest. Poszukajmy go razem.