Julia Ebner, autorka książki „Coraz ciemniej”, o tym, jak walczyć z ekstremizmami w sieci
O tym, co łączy islamski i prawicowy ekstremizm, dlaczego koronawirus sprzyja radykałom, a prezydentura Bidena może okazać się dla nich użyteczna – mówi Julia Ebner, autorka bestsellerowej książki „Coraz ciemniej”, którą będzie można kupić wraz z noworocznym numerem POLITYKI.
GRZEGORZ RZECZKOWSKI: – Używając kilku różnych tożsamości, w ciągu dwóch lat udało się pani wejść do wielu ekstremistycznych światów–od amerykańskiej alter prawicy po islamski dżihadyzm. Opisuje pani również francuski ruch żółtych kamizelek, który kojarzy się raczej z radykalną lewicą. Wydawałoby się, że niewiele może je łączyć.
JULIA EBNER: – Tym, co najmocniej uwydatnia się we wszystkich tych grupach oraz innych ekstremistycznych ruchach radykalnej prawicy z całego świata, jest silna awersja anty establishment owa. Elity to ich wspólny wróg. To dlatego ul tra nacjonaliści z różnych krajów współpracują ze sobą na poziomie międzynarodowym.
Warto wspomnieć o żółtych kamizelkach, który to ruch powstał w proteście przeciwko wprowadzonym we Francji podwyżkom cen paliw. Początkowo tworzyli go ludzie o różnych biografiach politycznych, ale prawicowi radykałowie szybko przeszli do działania, próbując przeciągnąć cały ruch na swoją stronę.
Podobnie było w przypadku antyrządowych protestów odbywających się w innych europejskich krajach, m.in. przeciwko obostrzeniom związanym z pandemią, w których uczestniczyły osoby rzeczywiście dotknięte przez kryzys, głównie ekonomicznie. Przy czym próby przejęcia kontroli nad tymi ruchami czasem bardziej wyglądały jak skok na nie. Tak działały np. środowiska neonazistowskie, które „kradnąc przywództwo”, nadawały tym wystąpieniom charakter antydemokratyczny czy też wymierzony w mniejszości.
Choć lewicowe ruchy od lat słabną i przegrywają z prawicowym ekstremizmem, to wciąż stanowią dla niego wygodnego wroga. Jednym z nich, niemal już mitycznym, jest Antifa. Ostatnio mogliśmy to zaobserwować w Polsce, gdy radykałowie z prawicy próbowali przerzucić odpowiedzialność za swoje ekscesy właśnie na Antifę. Taka taktyka jest bardzo podobna do tej, którą stosował Donald Trump i którą przejęła cała alt-prawica. Polega ona na tym, by budując przesadny obraz zagrożenia, przekonać ludzi, że przychodzi z lewej strony. To oczywiście pomaga im zdobyć siłę.
Jeśli spojrzy się jednak na statystyki aktów przemocy na świecie, widać wyraźnie, że te w wykonaniu radykalnej prawicy są znacznie częstsze i bardziej tragiczne w skutkach niż lewicowe, a nawet dżihadystyczne. Jest wiele badań, które pokazują, że zarówno pod względem liczby zdarzeń, jak i ofiar przemoc radykalnej prawicy jest dziś najbardziej zabójcza. Prawicowy terroryzm urósł bardzo szybko, a skrajnie prawicowe ruchy odwołujące się do przemocy mocno poszerzyły swoje wpływy, m.in. dzięki legitymizowaniu ich przez polityków. Nie oznacza to oczywiście, że możemy sobie pozwolić na lekceważenie ataków dżihadystów.
Szokujące, jak dobrze radykałowie są przygotowani, by osiągnąć swoje cele, czyli zniszczyć liberalną demokrację i ustanowić nowe, autorytarne porządki.
Dla mnie naprawdę szokujące było to, co odkryłam w środowiskach neonazistowskich armii trolli. Czyli ich organizację na sposób wojskowy, a nawet posługiwanie się wojskowym językiem. Byli dobrze zaznajomieni z zasadami komunikacji strategicznej, dokładnie wiedzieli, jaki rodzaj kampanii trzeba przeprowadzić, by przeniknęła do sieci w formie wiralowej. A przede wszystkim dysponowali dziesiątkami tysięcy ludzi gotowych do wykonania rozkazów. Nieważne, czy była to kampania dezinformacji, zastraszania wymierzona w dziennikarzy lub politycznych przeciwników, czy mająca na celu pozyskanie nowych członków.
Sama pani boleśnie odczuła konsekwencje ich działań. Po jednej z wymierzonych w panią kampanii straciła pani pracę.
To, co mnie spotkało, rzeczywiście było zaskakujące, bo ze strony think tanku zajmującego się ekstremizmami, w którym pracowałam, każdy oczekiwałby wsparcia. A na pewno tego, że nie da się zastraszyć. Niestety, nie był to wyjątkowy przypadek. Ekstremistom udawało się zastraszać nie tylko think tanki, ale także całe firmy, nawet te z branży medialnej. Osiągali to dzięki ogromnej sile, jaką dysponują w internecie.
Pogróżki, z groźbami śmierci włącznie, otrzymywane od członków i sympatyków radykalnych brytyjskich grup, rzeczywiście potrafią dać się we znaki. Nie ukrywam, że mocno wpłynęły na moją psychikę. Postanowiłam jednak, że nie dam się zastraszyć i nadal będę robić swoje.
A co do mojego zwolnienia, to niewątpliwie wpływ miał na to fakt, że mój ówczesny pracodawca zajmował się głównie islamskimi ekstremistami, którzy nie prowadzą kampanii nienawiści za pośrednictwem internetu, tak jak to robi skrajna prawica. To dlatego był całkowicie zaskoczony, wręcz przytłoczony, gdy spadła na niego nienawistna kampania ze strony brytyjskich radykałów. Na szczęście znalazłam nową pracę, w której mogę liczyć na pełne wsparcie. Łatwo jest się nie bać?
Popadłabym w paranoję, gdybym żyła w ciągłym strachu, gdybym, wracając do domu, ciągle się za siebie oglądała. Oczywiście to, co robię, i to, co mnie spotkało, ma swoje konsekwencje nie tylko dla mnie, ale również dla mojej rodziny. Ale koniec końców nauczyłam się z tym sobie radzić. Uznałam, że to część mojej pracy. Poza tym nie ma sensu się zamartwiać, bo na tym właśnie zależy ekstremistom.
Najbardziej poruszająca część książki dotyczy okoliczności tragedii w nowozelandzkim Christchurch, gdzie w marcu 2019 r. biały suprematysta zastrzelił 51 muzułmańskich wiernych. Po raz pierwszy nienawiść zrodzona w internecie tak namacalnie przeszła do „realu”, by później wrócić do wirtualnego świata, żywiąc się aktem zamachowca, transmitującego swój atak na żywo.
Ta tragedia uwidoczniła dobitnie, jak mocno powiązane są ze sobą te dwa światy – internetowy i realny, oraz jak na siebie oddziałują. Szokujące było to, jak wielu członków radykalnej grupy, z której wywodził się sprawca, właściwie nie rozróżniało tych dwóch rzeczywistości. Internetowa gra i terroryzm czy też trolling i terroryzm, zlewały się w jedno. Nagranie dokonane przez sprawcę, gdy popełniał zbrodnię, wielu jego zwolenników przekształciło w rodzaj gry komputerowej, z punktami za każdego zastrzelonego muzułmanina, z wyświetlanym stanem amunicji w jego karabinach. Towarzyszyły temu komentarze w rodzaju: Anders Breivik [sprawca masakry na wyspie Utoya i przeprowadzonego równolegle zamachu na siedzibę premiera Norwegii, w których zginęło 77 osób – red.] wciąż jest najlepszym graczem, musimy go pokonać.
Atak w Christchurch zapoczątkował upiorną rywalizację wśród osób zainspirowanych czynem terrorysty, czego efektem były następujące po sobie w ciągu kilku miesięcy masakry w amerykańskich miastach Poway i El Paso [zginęły w nich 24 osoby – red.] oraz w niemieckim Halle [gdzie zastrzelono dwie osoby – red.].
Coraz popularniejszą ideologią, która również popycha swych sympatyków do sięgania po terror, jest tzw. wielka wymiana, spiskowa teoria, według której istnieje tajny plan stopniowego zastępowania białych ludzi innymi rasami. Realizowany za sprawą imigracji, aborcji i homoseksualizmu. Widać wyraźny związek pomiędzy tymi teoriami i retoryką podżegającą do przemocy. Teorie te kreślą bowiem obraz apokaliptycznej światowej wojny, która zmusza do działania tu i teraz, do tego, by bronić swoich „białych” wartości. Tak otwiera się bardzo niebezpieczna ścieżka prowadząca do przemocy, szczególnie że podobnie postępują dżihadyści. Przekonanie o zbliżającej się wojnie między muzułmanami i niewiernymi nakazuje im działać, bo inaczej znikną z powierzchni ziemi, zostaną wyeliminowani przez Zachód itd. Ale, co zaskakujące, nawet kraje takie jak Polska, gdzie biali stanowią niemal 100 proc. populacji, są podatne na tego typu teorie spiskowe i stanowią dla nich oparcie.
Logika tego typu myślenia nakazuje ciągle szukać wroga. Jeśli nie ma muzułmanów czy imigrantów, to są środowiska LGBT, kobiety walczące o swoje prawa czy mityczna Antifa. Częścią teorii wielkiej wymiany jest również twierdzenie, że równouprawnienie osób LGBT czy przyznanie kobietom prawa do aborcji doprowadziło do spadku urodzin wśród białych. Co przy rosnącej liczbie imigrantów ma dawać przewagę obcym. To dlatego homoseksualiści i niezależne kobiety są traktowani przez prawicowych radykałów jako poważne zagrożenie.
A jaka jest w tym wszystkim rola Rosji? Wiele radykalnie prawicowych grup nie ukrywa swego podziwu dla Władimira Putina.
Rzeczywiście, sporo z tych grup, które monitorowałam, uważa Putina za swego bohatera i tak go przedstawia. Istnieje coś w rodzaju wymiany korzyści między Rosją a radykałami z różnych grup, głównie w Europie. Chodzi przede wszystkim o destabilizację. Trudno dokładnie wskazać palcem na konkretne przedsięwzięcia, które byłyby kierowane z Rosji czy tam wymyślane. M.in. dlatego, że bardzo trudno rozróżnić, skąd tak naprawdę pochodzi skrajny przekaz. Wiadomo jednak, i są na to dowody, że rosyjskie media, takie jak RT czy Sputnik, poświęcały nieproporcjonalnie dużo uwagi przekazom formułowanym przez radykałów. Powoływały się na ich doniesienia, a nawet je wzmacniały.
Czy zwycięstwo Joe Bidena w amerykańskich wyborach prezydenckich cokolwiek zmieni w walce z ekstremistami?
Trudno powiedzieć. Sporo na ten temat dyskutowałam z koleżankami i kolegami, czy dla skrajnej prawicy lepsza byłaby wygrana Trumpa, czy może Bidena. Będąc w opozycji, ekstremiści mogą znów przejść na wygodne dla nich antyestablishmentowe pozycje. Widzieliśmy już za czasów administracji Obamy, jak środowiska radykalne umiejętnie potrafiły wykorzystać problemy będące pochodną kryzysu finansowego. Udawało im się przeciągnąć na swoją stronę ludzi sfrustrowanych i niepewnych przyszłości. Obawiam się, że to może się powtórzyć.
Pani książka pokazuje, jak i dlaczego przegrywamy wojnę z ekstremizmami, które znalazły bezpieczną przystań w internecie. Ale chaos i strach, które rozlały się po świecie, dziś wydają się jeszcze groźniejsze niż wtedy, gdy dwa lata temu zaczęła pani pisać. Niestety. Patrząc na to, co wydarzyło się od początku pandemii, wielu nowych zwolenników zdobyły grupy radykalnej prawicy oraz wyznawcy różnych spiskowych teorii, takich na przykład jak QAnon. Kiedy zaczynałam ją badać, była to stosunkowo nieduża amerykańska społeczność ekstremistyczna skupiająca się głównie na krajowej polityce. Dziś dotarła do Europy, pokrywając swoim zasięgiem niemal cały kontynent. Zwolennicy QAnon odgrywają znaczącą rolę w organizowaniu protestów przeciwko pandemicznym obostrzeniom.
Utrata perspektyw, pogłębiający się pesymizm czy wręcz strach, które są pochodnymi postępującego za pandemią kryzysu ekonomicznego, tworzą dla tego typu radykałów idealną przestrzeń. Na to nakłada się jeszcze tzw. pustka informacyjna, czyli niedobór informacji na temat istotnych spraw czy problemów, brak zaufania do ekspertów, brak autorytetów. Ekstremiści umiejętnie wykorzystują to zjawisko w swoich internetowych kampaniach dezinformacyjnych.
Przy tak poważnych niedoborach społecznego zaufania ekstremiści zdobywają posłuch szczególnie wśród młodych ludzi, dając im poczucie przynależności do nowych elit, bo mogą stać się ich liderami czy nawet bohaterami. Można to było zaobserwować u sprawców ataków terrorystycznych, którzy w ten sposób szukali uznania czy pewnego rodzaju szacunku w swoich środowiskach. Chcieli być postrzegani właśnie jako bohaterowie, jako ludzie, którzy coś osiągnęli.
Czy skuteczne przeciwdziałanie ekstremizmowi tak sprawnie wykorzystującemu internet jest w ogóle możliwe bez osiągnięcia ponadnarodowego porozumienia z udziałem szefów internetowych gigantów? Nie są oni tym szczególnie zainteresowani. Rzeczywiście, próby ograniczenia radykalizmów w internecie wyłącznie na poziomie narodowym niewiele dadzą. Takie próby były podejmowane – na przykład w Niemczech uchwalono prawo mające zapobiegać mowie nienawiści. Z niemieckiego Facebooka i innych dużych platform usunięto ekstremistyczne treści, ale na niewiele to się zdało, bo mnóstwo niedużych serwisów używanych przez ekstremistów jest zakładanych w USA. Bez współpracy i zaangażowania ze strony tamtejszych korporacji właściwie nie ma możliwości, by Europa sama rozwiązała ten problem.
Tylko że platformy społecznościowe i w ogóle internetowi giganci nie są zainteresowani, by zmienić sposób działania algorytmów, na których opiera się ich model biznesowy. Polega on na przyciąganiu naszej uwagi i maksymalizacji czasu, jaki spędzamy na ich stronach. Co z kolei siłą rzeczy oznacza również promowanie radykalnych treści oraz teorii spiskowych. Potrzebna jest międzynarodowa presja, by zmienić cokolwiek w tej kwestii. Wygląda to wszystko dość ponuro. Jesteśmy bezbronni?
Jesteśmy mimo wszystko na dobrej drodze do znalezienia skutecznej metody walki z radykalizacją w internecie. Bardzo obiecujące efekty przynoszą pilotażowe projekty, dzięki którym udało nam się dotrzeć do osób związanych z ruchami ekstremistycznymi i zawrócić je z tej drogi. Wiele nadziei pokładam również w widocznych w całej Europie zmianach w edukacji, dzięki którym coraz większy nacisk kładzie się na umiejętność korzystania z mediów cyfrowych. Wreszcie pojawiło się wiele oddolnych ruchów, które mają potencjał, by zachęcić młodych do przeciwstawienia się ekstremizmom.
Sprawy jednak mogą pójść w gorszą stronę, zanim nastąpi poprawa. Ale patrząc w dłuższej perspektywie, jestem ostrożną optymistką.