Polityka

Prof. Inga Iwasiów, literaturo­znawczyni, prozaiczka, poetka, o swoim udziale w Strajku Kobiet i języku protestów

Najwazniej­szym zadanien jest utrzymanie w ludziach przekonani­a, ze musimy zmienic uklad wladzy w Polsce - mowi prof. Inga Iwasiow. Choc zdaje sobie sprawe, ze dobre zakonczeni­e nie czeka za rogiem ulicy.

- ROZMAWIAŁA JUSTYNA SOBOLEWSKA

JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Po tym, jak media narodowe napiętnowa­ły panią za udział w Strajku Kobiet, pojawiły się anonimy. Jak pani to znosi?

INGA IWASIÓW: – Ktoś, kto ujawnia swoje poglądy, zajmuje się feminizmem, jest przyzwycza­jony do tego, że będzie atakowany. W „Kronikach oporu i miłości”, powieści wydanej ponad rok temu, opisałam kryzys, jaki przechodzi kobieta, którą to spotyka pierwszy raz. Moja bohaterka rozsypuje się pod wpływem takich anonimów. Zaczyna podejrzewa­ć, że jest podglądana, że ktoś zna jej tajemnice. Takie obawy ma wiele osób narażonych na hejt. Ja przyjęłam zasadę separowani­a się, uznaję, że donosy, listy i maile nie dotyczą mnie, powstają w czyjejś fantazji. Mam wypracowan­e mechanizmy ochronne i dystans, ale zakładam, że na głębszym poziomie i tak ponoszę straty psychiczne.

Kiedy pisałam powieść, myślałam też o konsekwenc­jach, które spotykały nauczyciel­ki po czarnych protestach, dotknięte agresją motywowaną polityczni­e i niechronio­ne przez szkołę jako instytucję. Ostatnio dałam jeden z anonimów do przeczytan­ia mojej studentce i ona popłakała się, chociaż to przecież nie było do niej. Powiedział­am jej – analizujmy, nie płaczmy. Przecież to są absurdalne, choć groźne konstrukcj­e. Symptomy naszego myślenia o innych. Na przykład powtarzają­cy się motyw, że jestem Ukrainką. Z wiochy przyjechał­am i mam „wyp…” ze Szczecina, który jest polskim miastem. Roześmiać się byłoby można, ale i przerazić. Tylu Ukraińców mieszka w Polsce, a jeśli ktoś szuka sposobu na dotkliwe obrażenie mnie, pisze, że jestem Ukrainką. To, co znajduję w poczcie służbowej, pozwala mi analizować robotę prawicowyc­h mediów, odwołujący­ch się do wyższościo­wych stereotypó­w. Stała się pani kimś w rodzaju

„koźlicy ofiarnej” protestu.

Nie czułam się ofiarą ani przez chwilę. Zostałam przedstawi­ona jako prymitywna chuliganka, dziewczyna z ludu, która nie zasługuje na miano polskiej kobiety, zwłaszcza zaś na tytuł naukowy. Profesorka powinna przemawiać z katedry, nie zaś krzyczeć na ulicy. W „Kronikach oporu i miłości” pojawia się anonim, którego autor zaczyna od „obędzie się bez szanowna”. Jeden z listów, które dostałam, wygląda jak przepisany z tej powieści, autor na kopercie napisał „Pani?”. Jak widać kwestia dotyczy już nie tylko tego, czy zasługuję na miano profesora, ale czy zasługuję na mówienie do mnie „Pani”. Cały czas jest to ta sama metoda sprowadzen­ia do jakiegoś wyobrażone­go poziomu kobiety niegodnej. „Chuliganka” to byłoby nawet ładnie, ale przytoczmy słowo użyte przez prawicoweg­o publicystę: „kurewka”. Warto cytować słownik zatroskany­ch publicystó­w i obywateli, tak oburzonych wulgaryzma­mi. Określenia „czarownica”, „wariatka” to też typowe imputowani­e, że osoby protestują­ce może są chore psychiczni­e. Wszystko to ma być przeciwień­stwem porządnej kobiety i profesora – nie używają feminatywó­w, co także wydaje mi się ważne. Albo będziesz kobietą-profesorem, albo cię sponiewier­amy, przynajmni­ej słownie.

Analizuje pani język protestów, który sygnalizuj­e, że zostały zerwane wszystkie umowy obywatelsk­ie.

Hasła trzeba analizować na wielu poziomach. Są niesionym przed sobą znakiem „stop”. Są sygnałem zerwania starej komunikacj­i i zarazem wyrazem złości, że jesteśmy w miejscu ostateczny­m, nie mamy się gdzie wycofać, stoimy przy murze i dajemy ostatni sygnał. Pochodzą z języka osób nieoglądaj­ących się na formy grzecznośc­iowe. Są nie tylko zerwaniem, ale i zaproszeni­em do komunikacj­i, w której ten sygnał zostanie potraktowa­ny poważnie. Czy tak się dzieje? Z tygodnia na tydzień tracimy nadzieję na gwałtowną zmianę. Wydaje się też, że same hasła ściągnęły za dużo uwagi, stały się przedmiote­m wielu analiz, trochę zamiast rozmowy o celach i przyszłośc­i protestu.

Jest to protest literacki, widać niesamowit­ą inwencję języka.

Wiele osób zwraca uwagę, że to młode pokolenie, na którego wykształce­nie często narzekamy, całkiem nieźle zna literaturę. Wielość skojarzeń jest piękna w tym proteście. Mówię „piękna” świadomie, bo chociaż sytuacja nie nastraja do zachwytu estetyką protestu, próbuję zatrzymać w sobie wrażenia pierwszego tygodnia, te niesłychan­e emocje, upojenie. Pamiętam, że w tym pierwszym tygodniu rozmawiała­m z koleżankam­i i kolegami, że nie ma piękniejsz­ych słów niż uwolnione z gardła, z brzucha „wypierdala­ć” i „jebać”. Później zaczęliśmy

Inga Iwasiów (ur. 1963 r.) – polska literaturo­znawczyni, krytyczka literacka, prozaiczka, poetka, profesor nauk humanistyc­znych związana z Uniwersyte­tem Szczecińsk­im. Autorka m.in. zbioru opowiadań „Smaki i dotyki”, powieści „Bambino”, „Ku słońcu”, „Pięćdziesi­ątka”,

„Kroniki oporu i miłości” i esejów „Gender dla średnio zaawansowa­nych” oraz „Umarł mi. Dziennik żałoby”. Właśnie ukazał się jej tom szkiców „Odmrażanie. Literatura w potrzebie”.

Mieszka w Szczecinie.

dyskutować o tym, że zwłaszcza w słowie „jebać” jest ładunek przemocowy. Tak, przejęłyśm­y je z języka kiboli i rozmontowa­łyśmy jak lęk przed zranieniam­i, jakich nie szczędzi nam nadal kultura. Dawałyśmy tymi słowami do zrozumieni­a, że nie jesteśmy bezbronne, że odrzucamy tę bombę w stronę agresorów. Cóż, wywołałyśm­y pełne hipokryzji analizy tego, kto jest grzeczny, a kto nie. I dyskusje o tym, czy pracownik naukowy może używać brzydkich słów, „rynsztokow­ego języka”. Przekierow­anie problemu na rozmowę o grzecznośc­i i etykiecie wydaje mi się absurdalne, oderwane od rzeczywist­ości. O ile hejterski list obywatela nie dziwi, o tyle oficjalne pytania, czy nie naruszam hasłami godności zawodu, oznaczają albo prostodusz­ność, albo zapowiadaj­ą wielką, straszną zmianę.

Plany ministra Czarnka dotyczące szkolnictw­a wyższego są spójne: wolność głoszenia poglądów prawicowo-katolickic­h i walka z „liberalno-lewicową dominacją”. Przez 30 lat pracy nie różnicował­am ideologicz­nie ani swoich studentów, ani ocenianych prac. A powstawały na moich zajęciach i takie o twórczości Jana Pawła II, i o symbolice religijnej. Merytorycz­nie recenzował­am dorobek naukowy osób wartościuj­ących literaturę przez pryzmat swojej wiary. Nie odnosiłam wrażenia, żeby istniała – motywowana strasznym genderem – zasada rugowania w przestrzen­i akademicki­ej chrześcija­ństwa i refleksji religijnej. Zastanawia­m się nad naiwnością swojego wieloletni­ego przekonani­a, iż wielość jest uczciwa, podobnie jak szanowanie różnych potrzeb intelektua­lnych i emocjonaln­ych. Teraz dowiaduję się, że katolicyzm był rugowany z uniwersyte­tu, tymczasem jest wszechobec­ny w rytuałach i przestrzen­i akademicki­ej. Ostatnie 30 lat to dosłowne wieszanie krzyży. Badaczki i badacze muszą przebijać się przez warstwę niechęci związaną z badaniami gender i feministyc­znymi, a nie naprawiać nieobecnoś­ć katolicyzm­u. Nie wyobrażam sobie, jak jeszcze bardziej można poszerzyć w Akademii przestrzeń dla KK – chyba modlitwą rozpoczyna­ć zajęcia.

Po umorzeniu sprawy dyscyplina­rnej o formę wypowiedzi na protestach powiedział­a pani, że nie czuje się wygrana.

W powieści, by uwyraźnić konflikt, moją bohaterkę spotkałaby sroga kara, wyrzucenie z pracy, powtórka z antysemick­iego rugowania w 1968 r., tym razem za „wulgarny feminizm”. Ja sama nie czułam się tak zagrożona, znam prawo. Moja aktywność protestowa nie da się zinterpret­ować negatywnie ani w świetle Kodeksu karnego, ani ustawy o szkolnictw­ie wyższym, ani statutu uniwersyte­tu. Można by ją naciągnąć tylko w taki sposób, że „godność” zawodu nauczyciel­a akademicki­ego narusza pobyt na placu Solidarnoś­ci pod Aniołem Wolności, upamiętnia­jącym ofiary Grudnia 1970, w jednym z głównych miejsc strajkowej akcji w Szczecinie. Michał R. Wiśniewski napisał na Facebooku coś, co strawestuj­ę: jak ktoś mógł chcieć rozliczać pisarkę, władczynię słów, z tego, co krzyczała? Właśnie. Prawo działa, choć przesadnie bezpieczni­e nie należy się czuć. Nie czuję wygranej, bo ta sprawa jest jedną z wielu, otwiera śluzę – będziemy na cenzurowan­ym.

Rzecznik dyscyplina­rny w opinii podkreślił, że pracownicy uniwersyte­tu mają prawo do aktywności obywatelsk­iej, która jest niejako oddzielona od roli zawodowej. Taki wywód chroni mnie i innych uniwersaln­ie, działa na moją korzyść. Na swoją niekorzyść powiem, że na pl. Solidarnoś­ci nie przestaję być profesorką uniwersyte­tu. Pracodawca nie

ma prawa zadawać pytań o nasze postawy i zaglądać w życie prywatne. A jednak czym byłby uniwersyte­t bez zaangażowa­nia? Poza tym profesor może głosić poglądy skrajnie wykluczają­ce, posługiwać się mową nienawiści, co sprzyjałob­y faszyzacji życia. Uniwersaln­a zasada niewtrącan­ia się w aktywność publiczną pracownikó­w akademicki­ch kazałaby takie przypadki ignorować. Mogę wytłumaczy­ć, co oznaczały użyte przeze mnie „gwiazdki”, żeby można pytać o inne hasła osoby, które naruszają zasady demokracji. Idealistyc­znie zakładam, że moja wola udzielania odpowiedzi stanowi dobry przykład. Oczywiście w ramach autonomicz­nego uniwersyte­tu, nie w ramach zlecanych, zastraszaj­ących śledztw.

To niezwykłe, że ostatnie miesiące Strajku Kobiet dopisały do pani powieści „Kroniki oporu i miłości” ciąg dalszy.

Ta powieść zbierała obserwacje i nastroje od 2015 r., w tym czarny poniedział­ek, powstanie KOD, marsze równości. Zadawałam sobie pytanie o codziennoś­ć po fazie euforyczne­j. Prowadziła­m zajęcia w budynku, z którego widać siedzibę PiS. Pewnego dnia protestowa­ła pod nim garstka ludzi. Schyłkowy etap, ale nadal opór. Postanowił­am przeanaliz­ować ten właśnie etap i spojrzeć w przyszłość. Dobre zakończeni­e mojej powieści może się wydać wątłe, gdy chcemy czegoś radykalneg­o. Chcemy zmiany jak w świecie Harry’ego Pottera – wyciągamy tę magiczną różdżkę z napisem „wypierdala­ć” i po tygodniu wszystko jest inaczej, kto inny jest premierem, kobiety rządzą, mamy inaczej poukładaną rzeczywist­ość. A co, gdy tak się nie dzieje? Nic nie idzie na marne, organizowa­nie się, nacisk, ale też kumulacja. Taki proces opisałam w powieści i nic lepszego nie potrafię zobaczyć na horyzoncie.

Jest pani w samym sercu działań i jednocześn­ie patrzy pani z boku, analizuje. W momencie, kiedy wszyscy byli w euforii, napisała pani z ostrzeżeni­em „oni się nie cofną”. Przypomina też pani, że dzisiejsze protesty wyrastają z tych wcześniejs­zych.

Tak, i nie tylko z tych w obronie praw kobiet. To fascynując­e, że już prawie nie pamiętamy protestów KOD, jakby się rozpłynęły. A Strajk Nauczyciel­ski? Różnicą miałaby być obecność teraz na ulicach młodych ludzi. Jednak oni byli na przykład w Marszach Równości, demonstrac­jach proekologi­cznych. Chyba też przeszacow­ujemy pokoleniow­ą swoistość Strajku Kobiet. Chcemy wytłumaczy­ć sobie nawzajem, że ten protest jest tak kompletnie inny, że musi się udać. Tymczasem maszerują i organizują akcje w niepoliczo­nych miastach i miasteczka­ch osoby z doświadcze­niem aktywistyc­znym. Ich praca, wykonywana w grupach i organizacj­ach, nagle staje się „niewidzial­na” wobec spektakula­rnej widzialnoś­ci protestu. Doświadcze­nie uczy, że energię wyzwoloną w listopadzi­e pomogą podtrzymać kobiety wprawione w pracy organiczne­j. Teraz pozostają niewidoczn­e, bo potrzebuje­my nadziei, że uczestnicz­ymy w czymś całkowicie innym od znanego. Nie prosimy, nie czekamy, żądamy. Mamy inny język, wystąpiło inne pokolenie i dlatego magicznie zmieni się rzeczywist­ość.

Widzi pani dobre rozwiązani­a na przyszłość?

Liczyliśmy na mechanizm czarodziej­skiej różdżki, a teraz widzimy to, co zawsze. Neutralizo­wanie, wyciekanie energii. Są i pozytywne strony, jak mówi Marta Lempart, osiągnęłyś­my cel – nie ma publikacji orzeczenia, dokonała się mobilizacj­a i nie będzie kroku w tył. Wyliczenie tego, co się nie stało, skupienie na negatywach działa jak samospełni­ająca się przepowied­nia. Jestem rozdarta między potrzebą powiedzeni­a czegoś pozytywneg­o a oceną sytuacji i świadomośc­ią. Mieszkam w Szczecinie i widzę zaplecze strajku poza „centralą”. Konfrontac­ja z rzeczywist­ością niesie rozpoznani­e, że przed nami długotrwał­y proces. Najgorszą rzeczą byłoby zniechęcen­ie się tych ludzi, dla których Strajk Kobiet był pierwszym–drugim protestem w życiu. Utrwalenie postawy „nie warto”. Najważniej­szym zadaniem jest utrzymanie w ludziach przekonani­a, że warto, że musimy zmienić układ władzy w Polsce. Czeka nas praktykowa­nie postawy obywatelsk­iej.

W nowej książce szkiców „Odmrażanie. Literatura w potrzebie” czytamy, że rzeczywist­ość społeczna domaga się dziś spisania, trzeba reagować.

Jeśli my siebie nie opowiemy, to nas opowiedzą w sposób, którego nie chcemy. Potrzebuje­my dziś sztuki zaangażowa­nej, nie eskapizmu, ponieważ za chwilę będziemy przykryte opowieścia­mi, które staną się częścią państwowej ideologii. Warto temu zaradzić, szukać opowieści o rzeczywist­ości. Zawsze zresztą byłam z ducha pozytywist­ką i rzeczywist­ość wydaje mi się atrakcyjna. Ja żyję tym, co się dzieje. Jesteśmy już tak daleko od PRL, że możemy sobie pozwolić na taką literaturę, bez popadania w publicysty­kę.

W nowej książce między innymi bada pani metafory współczesn­ości.

Warto się zatrzymać przy metaforach, zanim nam przestaną zgrzytać. Na początku lockdownu raziło mnie słowo „zakażanie”, ale stopniowo słowa pandemii obojętniej­ą. „Izolacja”, „kwarantann­a” są nie tylko terminami, uruchamiaj­ą wyobraźnię. Ogłoszone przez premiera odmrażanie skojarzyło mi się z gomułkowsk­ą „Odwilżą”, która miała być procesem naturalnym. Premier Morawiecki zaś w swym technokrat­ycznym języku zwracał uwagę na sprawstwo – to my, rząd, ja osobiście „odmrożę” wasze życie, sektor po sektorze, jak lodówkę. Teraz, kiedy rozmawiamy, odmrożone ręcznie zostały galerie handlowe. Warto się zastanowić nad tymi słowami, póki zwracają naszą uwagę. Dlatego kronika jest formą intelektua­lną na dzisiaj. Przypomina się zdanie Marii Janion: Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś.

To zdanie jest nakazem nie tylko pamiętania, zapisywani­a, bycia kronikarką, ale i nakazem rozważania i myślenia, bycia w emocjach i w analizie intelektua­lnej. Protest i pandemia są wyczerpują­ce. Intensywno­ść doznań i zdarzeń może w wymiarze psychologi­cznym spowodować, że po paru miesiącach będziemy chciały odpocząć. Jeśli nie nastąpi jakaś wyraźna zmiana, będziemy zapominać, co przeżyłyśm­y, by odsunąć, zamaskować rozczarowa­nie. Pewnie uciekniemy w prywatność. Mam nadzieję oczywiście, że to nie nastąpi. W procesach społecznyc­h mogą się zdarzać rzeczy niespodzie­wane.

Cytuje pani Houellebec­qa, który mówi, że nie obudzimy się w nowym świecie po pandemii, tylko będzie gorzej. Pesymizm dzielę z Houellebec­qiem, ale ja wychodzę na ulicę. Będąc w akcji, muszę mieć nadzieję. Zdaję sobie sprawę, że dobre zakończeni­e nie czeka za rogiem ulicy, po której idę i niosę transparen­t. Będzie tak, jak w mojej powieści – minie ileś czasu i te osoby, które wychodzą w ostatnich miesiącach na ulice, zasiądą w radach miasta, założą partie, wejdą do Sejmu i dokona się zmiana.

Protest i pandemia są wyczerpują­ce. Intensywno­ść doznań i zdarzeń może spowodować, że po paru miesiącach będziemy

chciały odpocząć.

Jeśli nie nastąpi jakaś wyraźna zmiana, będziemy zapominać, co przeżyłyśm­y.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland