Maturalne luzowanie
B ez części ustnej i bez obowiązku podejścia do jednego z egzaminów na poziomie rozszerzonym; z mniejszą liczbą zadań z matematyki i dodatkowym możliwym do wyboru tematem wypracowania z polskiego – to główne zmiany, które w przyszłorocznych maturach wprowadza rozporządzenie ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka. Zarówno na maturach, jak i na egzaminach ósmoklasisty okrojono zakres tematów. Ósmoklasiści mają też mieć do rozwiązania mniej zadań.
Rezygnację z matur ustnych uważa się za najważniejszą zmianę. Z powodu epidemii z przeprowadzania egzaminów ustnych zrezygnowano już podczas tegorocznych matur; poza tym ich wyniki nie mają znaczenia przy rekrutacji na uczelnie wyższe. Ten temat budzi jednak szersze refleksje. Wybuch radości na wieść o odwołaniu „ustnych” pokazuje, jak wielkim problemem jest dla uczniów wypowiedź na forum publicznym. A to przecież najprostsza, zdawałoby się, forma przedstawienia własnych umiejętności, podstawowe narzędzie komunikacji i pracy w dorosłym życiu. Co z kolei wpisuje się w serię pytań o to, do czego (nie) przygotowuje polska szkoła?
Spośród innych zmian na maturach ważną jest ta wprowadzająca dodatkowy temat rozprawki, pozwalająca się odnieść do lektury spoza obowiązkowego zestawu. To furtka dla uczniów, którzy w kanonie nie czują się pewnie. Inne rozwiązania mają znaczenie pozorne. Brak obowiązku podejścia do egzaminu na poziomie rozszerzonym na nikim nie robi wrażenia. Dotychczas na „rozszerzenie” i tak wystarczyło przyjść, by zaliczyć (nie można było nie zdać). Z kolei bardziej ambitnym wyniki z tej części wciąż będą potrzebne, by dostać się na lepsze uczelnie. Mniej zadań przy niezmienionym czasie trwania egzaminu na maturze z matematyki – podobnie jak na egzaminach ósmoklasisty – oznacza mniej pracy, ale i to, że każdy błąd będzie bardziej „kosztowny”: proporcjonalnie więcej znaczy dla ostatecznego wyniku.
Coś więc pozmieniano, żeby nikt nie mógł zarzucić MEiN, że kompletnie zignorował okoliczności ostatnich miesięcy. Nie można jednak uznać modyfikacji egzaminów ani za gest wielki, ani gruntownie przemyślany, choć przecież już wiosną można było przewidywać, że konieczność przejścia na nauczanie zdalne nie pozwoli uczniom i nauczycielom normalnie pracować.
Nic nie wskazuje też, żeby ekstremalne warunki wykorzystano jako okazję do głębszego namysłu nad polskim egzaminowaniem i polskim kształceniem. Ale czy to jeszcze kogoś dziwi? (J. Cieśl.)