Uniewinniona, ale skazana
Rozmowa z Jackiem Pasikiem, bratem skazanej za zabójstwo na 25 lat więzienia Beaty, która może być ofiarą pomyłki sądowej.
MARTYNA BUNDA: – Mija 15 lat od wyroku skazującego pana siostrę Beatę Pasik na ćwierć wieku więzienia za zabójstwo w głośnej sprawie butiku Ultimo. Dziś mogłaby już warunkowo wyjść na wolność, gdyby przyznała się do winy. Ale się nie przyznaje.
JACEK PASIK: – I nie przyzna się, bo tego nie zrobiła. Przy jej wzorowym zachowaniu przez te lata w więzieniu miałaby ogromne szanse na warunkowe zwolnienie, ale musiałaby się przyznać i okazać żal. Ale siostra nie może przyznać się do bycia morderczynią, bo nią nie jest. Podobnie uważał sąd, który dwukrotnie ją uniewinnił, podkreślając, że brakuje dowodów winy, za to są mocne przesłanki świadczące o niewinności. Między innymi alibi – była w tamtym czasie w innym miejscu i miała świadków.
Jak to się stało, że mimo dwóch wyroków uniewinniających
Beata Pasik trafiła do więzienia?
Za drugim razem przez przeoczenie nie uniewinniono siostry od zarzutu posiadania broni, z której rzekomo miała strzelać. To dało prokuraturze pretekst do złożenia kolejnej apelacji i proces zaczął się po raz trzeci. Ostatni wyrok zapadł już w czasach, kiedy opinia publiczna, pod wpływem mediów, domagała się jej skazania. W tabloidach pisano o niej „krwawa królowa” i nawoływano sędziów, żeby nie byli tak nieudolni, bo przecież „ofiara widziała, kto strzelał”. Zadziałały liczby – wśród pięciu osób składu sędziowskiego dwie były za uniewinnieniem, ale trzy uznały ją za winną. Ten wyrok był prawomocny. Przypomnijmy tę sprawę: 16 grudnia 1997 r. w podziemiach butiku Ultimo przy Nowym Świecie w Warszawie zastrzelono mężczyznę i postrzelono kobietę, która cudem przeżyła. Postrzelona pracowała w tym butiku. Zastrzelony był jej mężem, nie miał nic wspólnego ze sklepem, ale tego dnia przyjechał po żonę do pracy i czekał, aż skończy liczyć utarg, żeby ją odwieźć do domu.
Zeznania postrzelonej były kłopotliwe dla sądu. Według pierwszych, złożonych w sądzie, pamiętała na pewno lufę pistoletu (na 100 proc., mówiła, był to właśnie pistolet, który bez wątpienia potrafi odróżnić od rewolweru, bo policja brała pod uwagę konkretny typ pistoletu albo rewolweru), a Beatę jako sprawczynię, ale na 97 proc. W kolejnych mówiła, że Beata była tam na pewno, ale nie była pewna co do pistoletu – bo biegli twierdzili, że siostra nie byłaby w stanie oddać takich strzałów z pistoletu, pozbierać łusek i nie zostawić śladów. W jeszcze następnych składanych w sądzie zeznaniach postrzelona przywoływała dużo szczegółów, a gdy pytano, co miała wtedy na sobie, mówiła, że czarny golf. Ale gdy sąd pokazał jej zdjęcia z momentu postrzelenia, na których jest w kurtce, jakby gotowa do wyjścia, pogubiła się. Biegli analizowali te zeznania i nie byli zgodni, czy można im dawać wiarę i w jakiej części. Wspominali też o zjawisku skupienia na broni, gdy osoba w sytuacji zagrożenia życia zapamiętuje właśnie broń, ale cała reszta chowa się w niepamięci. Fałszywe wspomnienia łatwo zaindukować. Dlaczego pana siostra w ogóle pojawiła się w tych zeznaniach? Przypadek sprawił, że z morderstwem skojarzył ją policjant, który te zeznania odbierał i który kilka dni wcześniej był wezwany do awantury w butiku. Policję wezwała zresztą wówczas właśnie Beata.
Żeby to wyjaśnić, musimy cofnąć się o parę miesięcy. Siostra i postrzelona kobieta pracowały kiedyś w jednym butiku, potem w dwóch różnych, należących do tych samych właścicieli. Były na swoich ślubach. Na kilka miesięcy przed tym morderstwem sytuacja w pracy się skomplikowała: konflikt pomiędzy dwoma właścicielami zaognił się na tyle, że również załoga podzieliła się na ludzi jednego bądź drugiego właściciela. Na polecenie szefów sprzedawczynie ukrywały przed „nie swoim szefem” na przykład część utargu. Ten drugi szef zaproponował Beacie przejście do swojego obozu, ale siostra się nie zgodziła. To właśnie tę postrzeloną później kobietę poprosił, żeby udowodniła Beacie kradzież. Siostra rzeczywiście nie nabiła na kasę pary spodni kupionych przez podstawioną klientkę, ale takie było polecenie „jej” szefa. Wywiązała się ogromna awantura.
Przyjechał z interwencją ten sam policjant, który później odbierał zeznania w szpitalu od postrzelonej. Nie miał przygotowania do odbierania takich zeznań, krótko pracował, ale trzeba
było szybko działać, bo wydawało się, że postrzelona kobieta nie przeżyje. Policjant sam przyznawał, że to on pokojarzył fakty – awanturę i postrzelenie jednej z kobiet biorących w niej udział kilka dni później. Nie przyznał się, że napisał zeznania za postrzeloną, ale też w sądzie nie umiał wyjaśnić, jak osoba z przestrzelonym gardłem mogła udzielić tak obszernych wypowiedzi, jakie były w zeznaniach spisanych przez niego. Policjant pamiętający awanturę, w czasie której siostra została zwolniona.
„Jej” szef, na wieść o wypowiedzeniu dyscyplinarnym, wręczonym Beacie przez „nie jej” szefa, zaproponował jej przeniesienie do swojego innego butiku, ale siostra nie chciała tam pracować, a raczej nie mogła. Bo musiałaby spotykać w pracy swojego byłego męża i jego nową żonę. Byli parą sześć lat, a w półtora miesiąca po ślubie Beata odkryła jego równoległy związek. Rozwód dostała bardzo szybko. To oczywiste, że nie chciała widywać tej pary.
Oskarżyciele dowodzili, że to właśnie był motyw Beaty – zemsta. Zwolniona za kradzież pracownica zemściła się na koleżance, która się do tego przyczyniła. Weszła wieczorem do butiku, w którym spodziewała się zastać koleżankę, a ponieważ napotkała tam również jej męża, zastrzeliła oboje.
Ale pan uważa, że siostra nie mogła być wtedy w tym butiku.
Miała już narzeczonego, mieszkali razem na Żoliborzu. Pamiętam jak dziś, była 16.45, bo pracowałem do 17. Zadzwoniłem do siostry z pytaniem, gdzie są z Piotrkiem. Powiedziała, że są u mecenasa w sprawie jej zwolnienia, i podała telefon Piotrkowi, bo już wchodziła do kancelarii. Piotrek powiedział, że zaraz jadą na kolację do jego rodziców i że chcieliby się jeszcze z nami zobaczyć, żeby omówić, jak mają wyglądać święta. W czasie gdy dokonano morderstwa, siostra była na kolacji u przyszłych teściów – miała na to troje świadków.
Beata z narzeczonym wyszli z tej kolacji przed 22.00, żeby zdążyć do kwiaciarni Banderoza, kupić stroiki. Kwiaciarka też potwierdziła, że rozmawiała z Beatą. Nim wrócili do domu, już po tym, jak w Ultimo dokonano morderstwa, wpadli jeszcze do siostry Piotrka, która umiała pisać pisma urzędowe. Beata nie chciała odpuścić tego zwolnienia; podobnie uważała cała rodzina. Potem pojechali już do domu na Żoliborz.
17 grudnia jeszcze kontaktowaliśmy się z siostrą. Mówiła, że z Piotrkiem dalej siedzą nad redakcją dokumentów potrzebnych do pozwu sądowego. 18 grudnia rano ją aresztowano. Przeszukano też mieszkanie mojej mamy pod Warszawą. Jak mówiono, w poszukiwaniu broni. Jeszcze byliśmy przekonani, że to jakaś pomyłka i na pewno zaraz wszystko się wyjaśni.
Siostra trafiła do aresztu.
Dla nich sprawa była prosta: trup wstał i powiedział, kto do niego strzelał. Policjant opowiadał, że w tej sprawie ich praca polegała na „łamaniu świadków”, którzy według nich składali fałszywe zeznania. Policjanci mieli już przecież pierwsze zeznanie postrzelonej, odebrane przez policjanta, który w ogóle nie powinien był ich odbierać, bo nie miał do tego przygotowania. A my tymczasem pojechaliśmy do prokuratury, do której zabrano Beatę. Pamiętam, że staliśmy na światłach na Marszałkowskiej i wtedy w radiu powiedzieli wyraźnie, że złapano morderczynię z Ultimo. Że jest to kobieta, dwudziestoparoletnia Beata K. Zatrzymaliśmy się, przez chwilę nie wiedziałem, w którą stronę mam jechać, to był szok.
Zajechaliśmy do prokuratury i mówię, że jestem bratem Beaty. Pamiętam, że kazano nam poczekać, a potem wybiegło do nas kilku uzbrojonych policjantów. Spodziewali się, że jakaś mafia przyjechała ją odbijać.
Policjant, który ją przesłuchiwał, miał już na biurku notatkę ze szpitala. Podkreślał, że to był jedyny taki przypadek w jego długiej karierze: już był pewien, że kobieta zaraz się przyzna – zapłakana, skołowana, zapędzona w kozi róg. A wówczas ona podnosiła głowę, patrzyła mu prosto w oczy i mówiła: „ale przecież ja tego nie zrobiłam”. Wiem, że opowiadał, że nikt inny w jego długiej karierze nie był taki twardy i że dla niego Beata to był wcielony diabeł. Siostra nigdy się nie przyznała do winy. Ale nie dlatego, że miała nadludzkie moce. Po prostu tego nie zrobiła.
Jej chłopak w pewnym momencie wycofał alibi.
Nad nim również mocno pracowano. Wiem z kilku źródeł, że udało się to szantażem. Powiedziano, że są niezbite dowody na jej winę. A skoro on mimo nich daje Beacie alibi, to znaczy, że dostanie 25 lat za współudział. Grożono mu, że upierając się przy alibi, wsadza do więzienia rodziców. Ojczym i mama Piotra przez cały czas obstawali, że Beata nie mogła strzelać w Ultimo, bo w tym czasie siedziała z nimi przy stole. Był tylko jeden moment, w którym ojczym Piotrka zastrzegł, że nie jest pewien na 100 proc. Jego również kołowano. Przesłuchiwano go tak, że stracił rachubę, kiedy Beata była u nich na kolacji. Później już konsekwentnie podtrzymywał alibi Beaty, choć dla całej trójki – w wypadku jej skazania – oznaczało to karę za fałszywe zeznania.
Pamiętam, że my w tamtym czasie spędzaliśmy na korytarzach prokuratury całe dnie. Drzwi się ciągle otwierały i zamykały. Śledczy nie podejrzewali, że to my siedzimy na korytarzu, i wołali przez te korytarze do siebie: „Słyszałeś o sprawie Ultimo? Słyszałeś, jak szybko ją złapaliśmy? Dwa dni nam to zajęło”. Byli z siebie bardzo dumni. W każdym razie w tamtym śledztwie skupiono się na siostrze i w ogóle nie badano innych możliwych scenariuszy.
A jakie były?
Pierwsza z możliwości to ta, że celem był właśnie mężczyzna, który został zastrzelony, mąż koleżanki Beaty. Miał firmę ochroniarską, walczył o wpływy w Markach. Tam trwała wojna gangów. W dniu morderstwa miał przy sobie fałszywe pieniądze i kij bejsbolowy. W pomieszczeniu były ślady bójki. Poszkodowana miała całą kurtkę rozerwaną, on miał wybity ząb, pościerane kostki. To wskazywałoby, że zastrzelony oraz jego żona walczyli z napastnikiem albo napastnikami, próbowali się bronić. I przemawiało na korzyść Beaty – bo mimo śladów bójki, widocznych na miejscu zbrodni, ani na jej ciele, ani na ubraniu nie znaleziono żadnych śladów takiego incydentu. Bo ona jedna nie mogłaby poradzić sobie z tą dwójką. Nie znaleziono też żadnych śladów Beaty w miejscu bójki.
A druga możliwość?
Że celem miał być jeden z właścicieli butiku, a napastnik – napastnicy się pomylili. Tego dnia rano ów mężczyzna dostał anonim z pogróżkami. Być może napastnik czekał właśnie na niego; biegli podkreślali, że najprawdopodobniej to mężczyzna był celem, to on otrzymał „strzał dobijający”, a kobieta dla
mordercy była mniej istotna. To, że nie badano innych możliwości, motywów i wariantów, nie umknęło uwagi sądu. Byłem na wszystkich rozprawach i pamiętam, jak się sądowi oczy otwierały. W pierwszym procesie siostra została uniewinniona.
Sąd wziął pod uwagę, że nie znaleziono broni, nie uprawdopodobniono też, jak siostra dotarła na miejsce zbrodni i jak z niego wróciła – oskarżenie twierdziło, że prawdopodobnie dojechała tramwajem, choć musiałaby tak przemierzyć całą Warszawę, z przesiadkami. Ślad zapachowy znaleziono jedynie na kasetce z pieniędzmi, która niewiele wcześniej została przyniesiona z butiku, w którym Beata pracowała.
Biegły stwierdził, że przy jej wzroście i wadze nie jest możliwe, żeby siostra mogła oddać tak celne strzały pod takim kątem. Strzał dobijający, oddany do mężczyzny – to było niemożliwe do zrobienia przy jej posturze. Mężczyznę postrzelono w klatkę piersiową, kobietę jedynie w gardło. Jakby przyszedł zawodowiec, to poradziłby sobie z bronią, którą zapamiętała ofiara – włożyłby ją częściowo do reklamówki, by łuski od nabojów nie rozsypały się i nie trzeba było ich zbierać. Ale skąd taka przemyślność u dziewczyny ze sklepu odzieżowego?
Zabójca musiał zresztą pracować w słuchawkach, bo strzał w tak małym pomieszczeniu powodował ogłuchnięcie na dłuższy czas, takie zamroczenie. To wszystko, zdaniem oskarżenia, miała zrobić siostra, z bronią zdobytą nie wiadomo gdzie, a potem tramwajem miała wrócić do kwiaciarni na godzinę 22.00? Badania osmologiczne nic nie wykazały. Zbadano nawet samochód, którym siostra jeździła – jak go odebrałem po paru dniach, to był rozebrany cały, aż do samej blachy. Tam też niczego nie znaleziono.
Pierwszy wyrok zapadł w maju. Siostra wprost z sądu wróciła do domu. Wtedy ruszyła apelacja. Procesy, na których odpowiadała już z wolnej stopy, ciągnęły się przez pięć lat. Byliśmy przekonani, że wobec braku nowych dowodów trzeci wyrok też będzie uniewinniający. W tym czasie siostra pracowała na plebanii, u księdza, który zna naszą rodzinę i samą Beatę. Uczyła się zaocznie. Czekała, aż to wszystko się skończy. Jest bardzo wierząca, to jej pomagało. Związek z Piotrem nie przetrwał.
Trzeci wyrok, jaki zapadł po wadliwie wydanym drugim, był pierwszym skazującym. Pech, bo już drugi wyrok powinien być prawomocny.
Trzeci wyrok to już był czas medialnego polowania na siostrę. Wyłączono zeznania głównych świadków, czyli rodziców Piotra. Zresztą im później też postawiono zarzut składania fałszywych zeznań, ale sąd uznał, że sprawa jest już przedawniona. W każdym razie wydając wyrok w tej samej sprawie, po raz trzeci przy tych samych dowodach, sąd skazał Beatę. Oprócz wyroku był głos odrębny najbardziej doświadczonej sędzi, która nie chciała się podpisać pod tym wyrokiem.
Siostra już nie wyszła z sądu na wolność.
To był najgorszy dzień. My myśleliśmy, że to już koniec, że to jest Sąd Najwyższy i sprawa zostanie zakończona. Niestety… Byliśmy tak zszokowani. Mieszkamy w małej miejscowości. Żona pracuje w szkole. W naszym środowisku nikt nie mógł uwierzyć w ten wyrok. Podtrzymywaliśmy mamę na duchu, mówiliśmy, że mecenasi obiecali kasację, że to jeszcze nie koniec – ale to już był koniec sprawy.
Potem widzieliście się z Beatą dopiero na widzeniu?
Beatę przewieziono do zakładu karnego w Grudziądzu, jeździliśmy do niej całą rodziną. Po 10 latach dostała pierwszą przepustkę. Od tego czasu bywała w domu. To dla nas nie było może jakimś cudownym uzdrowieniem i komfortem, ale mieliśmy większą możliwość walki. Próbowaliśmy od samej góry – prezydenci, ministerstwa. Teraz widzę, że to był błąd. Zresztą zrobiliśmy więcej błędów, bo przez te lata pojawiło się trochę ludzi, którzy zwyczajnie chcieli nas oszukać i wyciągnąć od nas pieniądze. Z czasem siostra przyjeżdżała na coraz dłuższe przepustki, nawet dwutygodniowe, z których zawsze wracała do więzienia na czas. Aż 3 lata temu wstrzymano wszystkie przepustki, po ucieczce jakichś więźniów. Od tego czasu już nie wyszła za mury.
Co siostrę trzyma?
Wiara i rodzina, która dodaje jej otuchy. Beata wie, że nikt jej nie opuści i kiedyś prawda wyjdzie na jaw. Nadzieja pojawia się też zawsze, gdy odezwie się jakiś redaktor. Teraz nową nadzieję daje nam sprawa Tomka Komendy. Założył fundację, która chce pomagać takim ludziom jak on i on bardzo dobrze wie o sprawie siostry.
Dzięki sprawie Komendy zmienił się też klimat w Polsce. Wyrok skazujący zapadł w czasie, gdy media fascynowały się kolejnymi „krwawymi królowymi”, teraz chętniej mówi się o niewinnie skazanych ofiarach. Wierzymy, że Beata w końcu wróci do domu. Nawet jeśli to nie pójdzie szybko, bo przecież Komendę też nieprędko wyciągnęli z więzienia.