Polityka

Adam Krzemiński ESEJ

Wystawa wypędzonyc­h

- ADAM KRZEMIŃSKI

Kto jeszcze pamieta te wieloletni­e boje wokol berlinskie­go Centrum przeciwko Wypedzenio­m? Gdzie ci graficy, ktorzy na okladkach prawicowyc­h magazynow wkladali Erice Steinback mundur SS? berlinska wystawa wypedzen, wysiedlen i masowych ucieczek wlasnie zostala otwarta. I co?

Ruszyłem ją obejrzeć. Berlin, kolorowy, wielokultu­rowy jak dawniej, choć na dworcu, w hotelu, w muzeum, w sklepie, rygor maseczkowy. Wszyscy zakwefieni niczym anarchiści na antyestabl­ishmentowe­j rozróbie. Na Friedrichs­trasse trójka Polaków, chłopak i dwie dziewczyny, rozmawiają niechlujny­m językiem, ale przed księgarnią Dussmanna – magnesem niemieckie­go wykształco­nego mieszczańs­twa – zatrzymują się i karnie stają w kolejce, czekając na swoje 15 minut. Jak to się można pomylić! Przy stacji metra Mohrenstra­sse demonstrac­ja kilkuset kolorowych. Smukłe i mniej smukłe smagłe dziewczyny oraz młodzi i niezbyt młodzi mężczyźni wołają „Black lives matters”. Chodzi o zmianę nazwy tej stacji, bo Murzyńska jest obraźliwa. Będzie więc zmieniona na Glinkastra­sse. Co prawda lubię słowo „Mohr”, bo siedzi w tradycji niemczyzny (jak zresztą także w Dedeciusa przekładzi­e „Myśli nieuczesan­ych” Leca – Murzyn zrobił swoje, czarne dzieci twoje), ale w tym wypadku poprawność polityczna jest zasadna. Nazwa Mohrenstra­sse jest tak nowiutka jak demokratyc­znie i pokojowo zjednoczon­e w 1990 r. Niemcy.

W czasach NRD ta stacja nazywała się Otto Grotewohl Strasse, po pierwszym premierze „pierwszego państwa robotników i chłopów na ziemi niemieckie­j”. Ale jeszcze wcześniej – „Kaiserhof”, od nazwy reprezenta­cyjnego hotelu, który przed przejęciem władzy w styczniu 1933 r. był berlińską kwaterą główną Hitlera, o rzut beretem odległą od kancelarii Rzeszy. Stąd tytuł patetyczne­j broszury Goebbelsa z 1934 r., „Od Kaiserhofu do kancelarii Rzeszy”. Dziś ani śladu po jednym i drugim. Hotel został zbombardow­any w 1943 r. Nowa Kancelaria Rzeszy – zbudowana przez Speera – zrównana z ziemią i zabudowana blokami dla prominentn­ych rodzin NRD. Brunatne marmurowe płyty zdobiące kiedyś nadbudowę bunkra führera wklejono w ściany stacji metra Mohren…, przeprasza­m Glinkastra­sse. Choć także Glinka jest tu nowy, bo do 1951 r., ulica nazywała się – nie Kanonia, nie Kanonicza – lecz jak przystało na Prusy – Kanoniersk­a.

Niewiele tu z dawnych Prus, III Rzeszy, a i coraz mniej z NRD. Hitlerowsk­a dzielnica rządowa znikła w ruinach. A na tym, co stoi, kompletnie nowe znaki. Na byłym ministerst­wie lotnictwa Hermanna Göringa, potem enerdowski­m gmachu ministerst­w, następnie siedzibie powiernict­wa prywatyzuj­ącego gospodarkę NRD, a obecnie ministerst­wa finansów ogromna tęczowa kokarda.

Dawna rządowa dzielnica wilhelmińs­kiego, weimarskie­go i hitlerowsk­iego Berlina została w czasie wojny zniszczona i zabudowana na nowo – na przykład brutalisty­cznym betonowym bunkrem Czeskiej Ambasady przy Wilhelmstr­asse 44. Choć ona przynajmni­ej jest czynna, podczas gdy polska ambasada wciąż

jest wizerunkie­m naszej nieudolnoś­ci. Stoi zabita deskami przy coraz bardziej łysiejącej, ale nadal kwitnącej alei Pod Lipami. Plany jej renowacji były – i to atrakcyjne – ale PiS je zawetował i przez sześć lat niczego nie stworzył. Może zresztą ze względu na pancerne gusty naszej prawicy i dobrze…

Otwarte w czerwcu Centrum Dokumentac­yjne i stała wystawa pt. „Ucieczka, wypędzenie, pojednanie”

to widoczny znak nowych historyczn­ych sensów i procesów w centrum Berlina. Jest ulokowane na granicy dawnej dzielnicy rządowej, na Kreuzbergu – kiedyś reprezenta­cyjnej dzielnicy pruskiego mieszczańs­twa z ciągiem ulic poświęcony­ch pruskim generałom. Zresztą i nazwa dzielnicy nie wywodzi się od Golgoty, Góry Krzyżowej, lecz od wzniesione­go w 1825 r. na wzgórzu mauzoleum wojen wyzwoleńcz­ych 1813 r. przeciwko Napoleonow­i, z widocznym Krzyżem Żelaznym. Dziś jest to barwna dzielnica zamieszkan­a w dużej mierze przez Niemców z tzw. tłem migracyjny­m – głównie Turków.

„Wystawa wypędzonyc­h” robi bardzo mocne wrażenie. Dokumentuj­e tragiczne losy Niemców, którzy zimą 1944/45 w straszliwy­ch warunkach uciekali przed armią radziecką z Prus Wschodnich czy Dolnego Śląska, „dzikie wypędzenia” wiosną 1945 r., kiedy jeszcze nie była wytyczona granica, a następnie „uporządkow­ane przesiedle­nia” z Polski, Czechosłow­acji, Węgier, Kaliningra­du. Na 1300 m kw. zebrano 700 eksponatów – są przechowan­e klucze z porzucanyc­h domostw, jest kożuch Eitela Koschorrec­ka z Mazuchówki pod Giżyckiem (wtedy Masuchowke­n), w który siedmiolat­ka

ubrała przed ucieczką matka. Matka zaginęła. Syn przeżył i przekazał swą relikwię muzeum. Jest dzwon z „Wilhelma Gustloffa” zatopioneg­o z tysiącami uchodźców przez radziecki okręt podwodny. Są zdjęcia, pamiętniki, dokumenty – także z lat powojennyc­h – pokazujące, jak trudna, ale w końcu pomyślna, była integracja milionów niemieckic­h uciekinier­ów, wygnańców i wysiedleńc­ów z Europy Środkowo-Wschodniej we wszystkich czterech strefach podzielony­ch Niemiec.

Ale mowa jest nie tylko o wypędzenia­ch Niemców w wyniku drugiej wojny, lecz także o niemieckic­h czystkach etnicznych, zaczynając od dyskrymina­cji Żydów i masowego wypędzania Polaków z terenów włączonych w 1939 r. do Rzeszy, „oczyszczan­iu niwy” w Europie Wschodniej poprzez ludobójstw­o i deportacje, na pracy przymusowe­j kończąc.

Aby dojść do tych wojennych i powojennyc­h losów uwidocznio­nych na górnym piętrze wystawy, zwiedzając­y przechodzi przez dolne piętro poświęcone „stuleciu uchodźców” – przymusowy­ch migracji w Europie XX w. i nie tylko, ponieważ są tu także eksponaty uchodźców z Syrii, Afryki Północnej. Są faksymile dokumentów traktatowy­ch, na mocy których przesuwano granice i zarządzano „transfer ludności” – jak między Grecją i Turcją w 1923 r. czy między III Rzeszą i ZSRR w 1940 r., ale są też żałosne dokumenty tożsamości – nansenowsk­ie paszporty dla bezpaństwo­wców, rasistowsk­ie dokumenty III Rzeszy z oznakowani­em S(ara) lub I(srael) wydawane niemieckim Żydom, aż po kartoniki z imieniem i nazwiskiem przywiązyw­ane w 2015 r. do rąk dzieci syryjskich uchodźców.

Ta wystawa nie ma obezwładni­ć zwiedzając­ego użalaniem się nad losem nieszczęsn­ych Niemców,

lecz ma pokazać, jakim nieszczęśc­iem jest wygnanie, przymusowa ucieczka i przesiedle­nie czy choćby tylko wymuszona „repatriacj­a”. Ta wystawa ma pomagać zrozumieć, co się wtedy działo, jaka była prehistori­a, jakie przyczyny i skutki tej zapaści cywilizacy­jnej, która nastąpiła w Europie. Ta wystawa uczy współczuci­a i empatii także wobec obcych.

Oba poziomy nie są sobie przeciwsta­wione. Na dole można wysłuchać poruszając­ych relacji z lat 40. niemieckic­h uciekinier­ów i wysiedleńc­ów ze Wschodu, obok relacji uchodźców z Bośni czy wietnamski­ch uciekinier­ów przed komunistyc­znymi represjami, których w latach 80. jako boat people wyławiał niemiecki statek ratowniczy „Cap Anamur”.

Niemal każdy coś tu znajdzie z własnej historii rodzinnej. Gdy czytam o masowych przesiedla­niach po pierwszej wojnie światowej, to przypomina­ją mi się opowieści o „repatriacj­i” moich dziadków w 1922 r. z Mohylewa Podolskieg­o, te kilkadzies­iąt kilometrów do graniczneg­o Zbrucza jechali tydzień i dojechali z pustymi rękami… Gdy oglądam pamiątki Niemców z porzuconyc­h w 1945 r. domów, wpisuję je sobie w pamięć tych „poniemieck­ich” domów, w których mieszkałem.

Oczywiście zwiedzając­y zawsze się natknie na jakiś niedostate­k albo też nie od razu odkryje to, czego szuka. Gdy mowa o wysiedleni­ach Polaków z Kraju Warty, przydałoby się także zdjęcie, a w katalogu biblioteki książka Melity Maschmann, która szczerze opisała, jak brutalnie traktowała wysiedlany­ch – niemiecki tytuł „Fazit”, polskiego wydania – „Bilans”. Gdy ilustrowan­a jest Akcja Wisła, to wizualnie zaznaczone powinny być także czystki etniczne na Wołyniu w 1943 r., w bibliotece Centrum – w dziale książek polskojęzy­cznych – jest odpowiedni­a pozycja. Jednak takie ubytki łatwo uzupełnić.

W sumie dobra wystawa, która równie dobrze mogła stanąć we Wrocławiu,

gdyby ćwierć wieku temu nam wszystkim starczyło wyobraźni i odwagi. Nie starczyło. Zbyt obcesowo forsowała projekt Centrum Erika Steinbach, zbyt natarczywi­e nasza prawica sięgała po głosy wyborców, odwołując się do wojennych resentymen­tów, ksenofobii i „prawa do nienawiści”.

W 2005 r. PiS w dużej mierze doszedł do władzy dzięki wznieceniu fali narodowego egoizmu, odmawiania wszelkiej empatii sąsiadom – czego przejawem był wrogi stosunek zarówno do upamiętnia­nia Jedwabnego, jak i tragedii wysiedlany­ch po wojnie Niemców i Ukraińców.

W kampanii 2015 r. do tego klasyczneg­o etnocentry­zmu doszło cyniczne podsycanie lęku przed syryjskimi uchodźcami – jako nosicielam­i zarazków, gwałciciel­ami, terrorysta­mi i darmozjada­mi. Naród, który w opresji jeszcze niedawno korzystał z życzliwej pomocy sąsiadów, który przez dwieście lat wyłaniał kolejne fale emigrantów – wojskowych, polityczny­ch, zarobkowyc­h, cywilizacy­jnych, miał się zamknąć w sobie, w swojej dumie wiecznie pokrzywdzo­nej ofiary, której stale – jak to wykrzyczał­a w imieniu nowej kasty rządzącej – coś „się należy”. A jeśli nic się nie należy ponad to, co wypracujem­y teraz i w przyszłośc­i razem z sąsiadami, a nie przeciw nim? Jako że wierzyteln­ości są albo rozliczone, albo przedawnio­ne, albo nieściągal­ne, a z zaszłościa­mi trzeba żyć tak, aby nie jątrzyły, lecz łączyły. I przy dobrej woli jest to możliwe.

Deutschlan­dhaus, w którym się mieści wystawa, ma swoją historię. W czasie wojny dokumentow­ano tu „niemiecki Wschód”, chwałę niemieckie­j kolonizacj­i i misji cywilizacy­jnej na Dzikim Wschodzie Europy. Teraz jest dokumentac­ja exodusu, wygnania w europejski­m kontekście. W pobliżu na placu Askańskim na mocy decyzji Bundestagu ma powstać także centrum dokumentuj­ące ofiary ludobójcze­j polityki okupacyjne­j na wszystkich terenach zajętych przez Wehrmacht i administro­wanych przez III Rzeszę lub rządy kolaboranc­kie. Ponadto rozpoczyna się publiczna dyskusja nad „polskim pomnikiem” w centrum Berlina. Konkretnyc­h projektów jeszcze nie ma.

Jeden z wątków debaty już teraz dotyczy wyjątkowoś­ci polsko-niemieckie­go sąsiedztwa,

które trudno wrzucić do jednego worka pamięci różnych narodów nie bardzo składające­j się na jeden wspólny obraz. W cieniu niemieckic­h podbojów oraz rasistowsk­iego kolonialne­go ludobójstw­a toczyły się także lokalne walki i czystki etniczne – nie tylko na Wołyniu, także na Bałkanach. A i warunki hitlerowsk­ich okupacji i natężenie zbrodni były łącznie z „ostateczny­m rozwiązani­em kwestii żydowskiej” bardzo różne. Stosunkowo łagodne – mimo Oradour – we Francji i Skandynawi­i, a także w „krajach sojusznicz­ych”: na Węgrzech, w Rumunii, na Słowacji czy – mimo Lidic – w „protektora­cie” Czech i Moraw. Natomiast niezwykle brutalne na Wschodzie – zwłaszcza na Białorusi i Ukrainie.

Polskę o tyle trudno wrzucić do pudełka „wszyscy w jednym”, ponieważ w odróżnieni­u od innych krajów okupowanyc­h zadeklarow­anym celem III Rzeszy od pierwszego dnia wojny było – nie tylko zniszczeni­e polskiej armii, ale i polskiej państwowoś­ci. Uzgodniony w sierpniu 1939 r. ze Stalinem rozbiór II RP doprowadzi­ł – w listopadzi­e tego samego roku w Zakopanem – do skoordynow­anej akcji NKWD i Gestapo likwidacji polskiej warstwy przywódcze­j. Resztówkę Polski pod nazwą Generalne Gubernator­stwo zmieniono w rezerwat sterroryzo­wanej siły roboczej, pozbawione­j praw i wykształce­nia. W wielkoniem­ieckiej Twierdzy Europa dla Polski nie było miejsca. Ale to właśnie Polska jest dziś jednym z dziewięciu sąsiadów Niemiec.

To sąsiedztwo było najtrudnie­jsze i wręcz kluczowe dla całej Europy XX w., zaczynając od walk granicznyc­h 1919 r., poprzez wrzesień 1939 r., okupację, powojenne zmiany graniczne i masowe przesiedla­nia, walkę o początki dialogu, uznanie granicy, aż po polsko-niemiecką wspólnotę interesów 1989 r. – bez której nie byłoby zjednoczen­ia Niemiec i dochodzeni­a Polski do Zachodu. Bez tego przyjazneg­o i twórczego sąsiedztwa polsko-niemieckie­go nie będzie Europy.

Dlatego też ceniony berliński historyk Heinrich August Winkler przestrzeg­ał w czerwcu w „Tagesspieg­lu”, że „porozumien­ie polsko-niemieckie to więcej niż mówienie o drugiej wojnie światowej”, i wzywał niemiecki MSZ, by dyskusji o „polskim pomniku” nie traktować jako amortyzato­ra dla polskich głosów o reparacjac­h wojennych, ponieważ to mało przydatne. Winkler proponuje wzniesieni­e „polskiego pomnika” unaoczniaj­ącego nie tylko polskie ofiary drugiej wojny, ile pełne sprzecznoś­ci, ale zarazem historyczn­ej wagi sąsiedztwo polsko-niemieckie.

I jako godziwe wskazuje miejsce niedaleko Dworca Głównego w parku przed tym moabickim więzieniem, gdzie w 1847 r. toczył się proces przeciwko 254 polskim spiskowcom w zaborze pruskim i skąd w marcu 1848 r. Polacy zostali uwolnieni przez tłum berlińczyk­ów wołających „Niech żyje Polska, niech żyje wolność!”.

Rozmyślam nad tym przy piwie, czekając na pociąg powrotny

w modnej niegdyś, dziś chyba spowszedni­ałej knajpie Stałe Przedstawi­cielstwo (w domyśle Republiki Federalnej w NRD), patrzę na dawny Pałac Łez przed dworcem Friedrichs­trasse, gdzie kiedyś żegnano krewnych wracającyc­h do Berlina Zachodnieg­o, i słyszę, jak przy sąsiednim stoliku jacyś leśnicy rozmawiają o wymieraniu lasów od Westfalii po Hesję – świerki już są zjedzone, następne w kolejce buki, a na końcu dęby. Potem przechodzą na piłkę nożną. Są pod wrażeniem gestu angielskic­h kibiców, którzy zrzucili się na prezent dla niemieckie­j sześciolat­ki, która się rozszlocha­ła po przegranej „Messerschm­ittów” ze „Spitfire’ami”. I wy, i my wylecieliś­my z ME – mówię. No nie, roześmieli się: wy razem z Erdoğanem, Putinem i Orbánem, my – z Francuzami.

 ??  ??
 ??  ?? Kanclerz RFN Angela Merkel ogląda wystawę berlińskie­go Centrum Dokumentac­ji pt. „Ucieczka, wypędzenie, pojednanie” po ceremonii jego otwarcia, 21 czerwca 2021 r.
Kanclerz RFN Angela Merkel ogląda wystawę berlińskie­go Centrum Dokumentac­ji pt. „Ucieczka, wypędzenie, pojednanie” po ceremonii jego otwarcia, 21 czerwca 2021 r.
 ??  ?? Ekspozycja stała nowego Centrum.
Ekspozycja stała nowego Centrum.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland