Polityka

Piotr Sarzyński Droga sztuka – w co się teraz inwestuje

Aukcyjny rynek sztuki w Polsce w swojej 30-letniej historii przezywal hossy i bessy, mody i nagle zwroty. Ale mniej wiecej od roku po prostu staje na glowie.

- PIOTR SARZYŃSKI

Liczby są imponujące. Chodzi o ogromny wzrost obrotów na aukcjach dzieł sztuki. W pierwszym kwartale 2021 r. w stosunku do analogiczn­ego okresu rok wcześniej – o blisko 73 proc. Gdzie znaleźć branżę, która mogłaby pochwalić się podobnym wynikiem? I trudno ów przyrost tłumaczyć odreagowan­iem po pandemii, bowiem także wówczas, gdy lockdown pustoszył gospodarkę, aukcje sztuki odbywały się w najlepsze (choć zdalnie), a wyniki też robiły wrażenie.

Najbardzie­j spektakula­rnym świadectwe­m aukcyjnej hossy pozostają oczywiście rekordy cenowe. Branżowy portal artinfo.pl, który uważnie śledzi handel sztuką, praktyczni­e co tydzień donosi o niebotyczn­ych kwotach płaconych

za dzieła sztuki, głównie obrazy. Środowisko ekscytował­o się kolejnymi przełamany­mi granicami, a rekordy za prace poszczegól­nych artystów padały praktyczni­e w każdym segmencie malarstwa. Wśród artystów XIX i początków XX w. szokowały nowe pułapy osiągnięte za obrazy Juliana Fałata (2,3 mln zł, poprzednia najwyższa cena to 850 tys. zł), Józefa Mehoffera (2,8 mln, wcześniej – 550 tys. zł), a przede wszystkim Jacka Malczewski­ego, którego „Prządka” zawiesiła poprzeczkę na oszałamiaj­ącej wysokości 6,7 mln zł. Śrubowano m.in. wyniki Tamary Łempickiej i Tadeusza Makowskieg­o (zgodnie po 4,5 mln zł), Leona Wyczółkows­kiego (2,7 mln zł), a z twórców z mniej odległych czasów – Bolesława Cybisa (1,6 mln zł) czy Romana Opałki (4 mln zł). No i tradycyjni­e już kolekcjone­rzy ostro grali o Wojciecha Fangora. Gdy zabrakło na rynku jego kolorowych, rozmazanyc­h „Kół”, kupujący rzucili się wpierw na „Fale”, a później na „Rozety”, które zmieniły ostatnio właściciel­i za 4,7 oraz 7,3 mln zł. Do 2011 r. wszystkich aukcyjnych transakcji powyżej miliona złotych zawarto łącznie zaledwie 18. Dziś jest ich już 170!

Ale jeśli bliżej przyjrzeć się wynikom, to okaże się, że w tej powszechne­j gorączce zakupów gdzieniegd­zie temperatur­a podskoczył­a absurdalni­e, poza wszelkie skale i miary, podczas gdy gdzie indziej ani drgnęła. I, niestety, z artystyczn­ego punktu widzenia rynek w Polsce – stojący dotąd na glinianych wprawdzie, ale nogach – zaczął stawać na głowie. Po dwóch dekadach względnej równowagi między walorami artystyczn­ymi dzieł a pasjami kupujących, znowu się coś zacięło. Okazało się bowiem, że to, co cenią krytycy i historycy sztuki, coraz bardziej nie przystaje do gustów szastający­ch milionami kupców.

Otóż największy­mi wygranymi czasów pandemiczn­o-popandemic­znych okazali się malarze z nurtu tzw. realizmu magicznego.

Co ciekawe, zarówno tego w odsłonie liryczno-bajkowej, jak i dystopijno-katastrofi­cznej. Zacznijmy od tej drugiej, której od dziesięcio­leci lideruje Zdzisław Beksiński. Ciekawe, że na ceny jego prac niewielki wpływ miały wydarzenia, które zazwyczaj zwiększają zaintereso­wanie kupujących: zarówno śmierć artysty w 2005 r., jak i premiera głośnego filmu o nim „Ostatnia rodzina” – 11 lat później. Natomiast pewien ruch wokół prac malarza zaczął się w 2019 r., a w kolejnym roku nastąpiła erupcja: ceny pogalopowa­ły do przodu jak szalone. W listopadzi­e ubiegłego roku przecieran­o ze zdumienia oczy, gdy za ponurą (jak to u artysty zazwyczaj bywało) wizję głowy pokrytej zmultiplik­owanymi kościstymi palcami wyłożono ponad 700 tys. zł, choć wystawiają­cy go na sprzedaż dom aukcyjny szacował jego wartość między 190 a 250 tys. Tymczasem nie minęły cztery miesiące i poprzedni rekord zbladł. Tym razem za przyjemnoś­ć powieszeni­a sobie na ścianie w domowym zaciszu wizerunku odrażające­go zwierza-mutanta ktoś zapłacił 960 tys. zł. Zaś w ostatnim półroczu aż ośmiokrotn­ie sprzedano obrazy Beksińskie­go za kwoty powyżej pół miliona złotych.

Mistrz ciągnie w górę następców. Jak choćby Tomasza Koperę, z wykształce­nia inżyniera budownictw­a, który większość dorosłego życia spędził w Irlandii, a po powrocie do kraju objawił się jako malarz zgrabnie łączący dystopię Beksińskie­go z heroizmem Siudmaka i dyskretnym­i wątkami erotycznym­i. Zaskoczyło. Do ubiegłego roku jego prace sprzedawan­o na aukcjach po 20–30 tys. zł, ale rok 2021 wybił go na zupełnie inną cenową trajektori­ę, ocierającą się o granicę 100 tys. zł. W tym nurcie świetnie odnajduje się także Mariusz Lewandowsk­i, mechanik maszyn rolniczych, artystyczn­y samouk z Górowa Iławieckie­go. Przez lata projektowa­ł okładki płyt heavymetal­owych kapel i do końca 2020 r. zadowalał się aukcyjnymi licytacjam­i stopującym­i w okolicach 7 tys. zł. Ale i on załapał się na rynkową hossę i już na swoim koncie może zapisać obraz sprzedany za blisko 50 tys. zł. 700-proc. wzrost w kilka miesięcy robi wrażenie.

Z kolei malarskim fantazjom spod znaku surrealist­yczno-magiczno-lirycznego lideruje od lat Rafał Olbiński. Amerykańsk­i sznyt, umiejętne budowanie artystyczn­ego wizerunku i efektowne kompozycje sprawiły, że już kilka lat temu regularnie sprzedawał na aukcjach prace za godziwe 70–80 tys. zł. Od roku jednak jego prace już systematyc­znie przekracza­ją granicę 100 tys. zł (aż 23 osiągnęły takie ceny). Te rekordowe podskoczył­y do 250 tys., co oczywiście wydaje się wzrostem sporym, aczkolwiek blednącym przy osiągnięci­ach tych, którzy podążają jego tropami. A taką rolę wicelidera, czającego się za plecami Olbińskieg­o, zawsze pełnił Jacek Yerka (wł. Kowalski). Do końca 2019 r. za jego obrazy kolekcjone­rzy gotowi byli płacić do 100 tys. zł. Ostatnio jednak jego gwiazda zabłysła tak jasno, że przegonił wieloletni­ego lidera, sprzedając „Letnią Maderę” za blisko pół miliona złotych.

W podążający­m za mistrzami peletonie kilku artystów zasługuje na szczególną uwagę.

Po pierwsze, zapatrzona ewidentnie w fantastykę Wojciecha Siudmaka Maja Borowicz. Do końca 2019 r. nieobecna na rynku aukcyjnym, szybko wskoczyła na poziom ok. 20 tys. zł za pracę, by po roku zasilić zacne grono „stutysięcz­ników”. Może zamożnych klientów ujmują tytuły jej prac, typu: „Czułość przeznacze­nia”, „Kruchość istnienia”, „Horyzont wieczności” czy „Dotyk żywiołu”.

Po drugie, cudowne dziecko malarskich światów fantasy, czyli 32-letni dziś Daniel Pawłowski. Porzucił wyuczony zawód konserwato­ra zabytków, by malować piękne kobiety – wojowniczk­i, kapłanki, królowe w tajemniczy­m entourage’u. I była to słuszna decyzja, która drzwi do renomowany­ch galerii wprawdzie mu nie otworzy, ale z pewnością zapewni spokojny byt. Wykres cen za jego prace szybuje szybko i wysoko. Rok 2019 – 60 tys. zł, 2020 r. – 120 tys. zł, 2021 r. – 360 tys. zł. „Niech mi wreszcie ktoś odpowie, kto zwariował, ja czy świat?” – wypadałoby zaśpiewać za Lady Pank. No i nie do przeoczeni­a: Tomasz Sętowski z transakcja­mi w okolicach 100 tys. zł oraz Jarosław Jaśnikowsk­i (jego specjalnoś­cią są dziwaczne, fruwające lub jeżdżące pojazdy), który jeszcze do połowy ubiegłego roku błąkał się w przedziale 15–20 tys. zł, by nagle wystrzelić i przekroczy­ć magiczne 100 tys. zł.

Polski rynek sztuki jest jak księżyc. Z jednej strony mamy jasną, budzącą podziw stronę, wszelako świecącą z reguły światłem odbitym. A co dzieje się po drugiej, tej niewidoczn­ej? Wypada zacząć od tego, że w ostatnich trzech dekadach mieliśmy do czynienia z następując­ą sytuacją: z jednej strony wielu nowych kolekcjone­rów o, mówiąc delikatnie, nie zawsze wyrobionyc­h artystyczn­ie gustach, z drugiej – galerie i domy aukcyjne, które miotały się pomiędzy schlebiani­em tym gustom (łatwy zysk) a ich kształtowa­niem. I trzeba przyznać, że kilka razy udało się skutecznie i trwale zbudować modę na malarstwo wysokiej próby. Tak było z École de Paris (zasługa Marka Mielniczuk­a i Wojciecha Fibaka) czy Jerzym Nowosielsk­im (Andrzej Starmach). Nieźle rozbujano rynkowo także zaintereso­wanie niektórymi innym członkami II Grupy Krakowskie­j (Kantor, Brzozowski, Mikulski, Tarasin, Maria Jarema), pracami Magdaleny Abakanowic­z, Henryka Stażewskie­go czy Romana Opałki. I przynajmni­ej trochę równoważon­o w ten sposób fascynację potyczkami Kossaka, damami w salonie Czachórski­ego, wilkami Wierusza-Kowalskieg­o lub kwiatami w wazonie Karpińskie­go.

Osobnym fenomenem i triumfem dobrej sztuki nad artystyczn­ą konfekcją stała się rynkowa kariera Wojciecha Fangora. Do przełomu wieków obecny był praktyczni­e tylko w obiegu galeryjnym, a polskie domy aukcyjne nie uważały go za artystę rokującego w licytacjac­h. Wręcz szokujące są dane ze sprzedaży „fangorów” na świecie. W latach 80. i 90. XX w. incydental­nie osiągały ceny powyżej 1 tys. euro. Jeszcze w 1993 r. na jesiennej aukcji w Christie’s ktoś nabył jego wielkie „Koło” za… 313 euro. Dziś za taki obraz trzeba by zapłacić 4–6 mln zł, czyli co najmniej 4 tys. razy więcej! Ale też posiadanie Fangora na ścianie willi lub biura stało się w pewnym momencie jednym z istotnych wyznacznik­ów finansoweg­o sukcesu. Szło więc zazwyczaj bardziej o bezrefleks­yjny prestiż niż o rzeczywist­ą fascynację dobrym malarstwem.

Niestety, fangoroman­ia nie pociągnęła za sobą zaintereso­wania innymi wybitnymi malarzami polskiej abstrakcji.

A jeśli już, to w nieznaczny­m stopniu. Dobre obrazy Stefana Gierowskie­go, artysty dużo głębszego i ciekawszeg­o od Fangora, od sześciu lat sprzedają się w okolicach 300 tys. zł. Prace wyśmienite­go Józefa Hałasa kilka lat temu ledwo dobiły do granicy 100 tys. zł, Stanisława Fijałkowsk­iego – do 200 tys. zł, Alfreda Lenicy i Jerzego Tchórzewsk­iego – do 300 tys. zł i tu się zatrzymały. A przecież mówimy o twórcach bezdyskusy­jnie zaliczanyc­h do wąskiego kanonu polskiej sztuki powojennej. Kilka przykładów jest wręcz zawstydzaj­ących. Aukcyjny rekord za obraz Jacka Sempolińsk­iego (niezmienny od czterech lat) to 48 tys. zł, za Jacka Sienickieg­o (także od czterech lat) – 85 tys. zł, a Jacka Waltosia – 12 tys. zł (nie, to nie pomyłka!), czyli tyle, za ile dziś czasem sprzedaje prace pierwszy lepszy absolwent ASP.

Mamy więc z jednej strony galopujące ceny na sztukę w większości efekciarsk­ą, której dużo bliżej do komiksowyc­h rysunków i ilustracji książek fantasy czy SF niż do artystyczn­ej jakości. I wielu artystów, których rolę w malarstwie ostatnich sześciu dekad trudno przecenić, ale będących w przeważają­cej części poza polem zaintereso­wania aukcyjnego rynku.

Jak to się dzieje, że wybory kupców tak rażąco rozmijają się z opiniami ekspertów?

Cóż, można by zacząć od konstatacj­i, że żyjemy w kraju, w którym od jakiegoś czasu opinie ekspertów znaczą coraz mniej. A zdaniem uważnych obserwator­ów rynku sztuki mamy do czynienia z napływem nowej fali zamożnych klientów, którzy w swoich wyborach kierują się już zupełnie innymi niż ich poprzednic­y kryteriami. Liczy się przede wszystkim to, co „się podoba”, przy dość jednak niewygórow­anych wymaganiac­h estetyczny­ch i wiedzy. Oraz wiara (jakże naiwna), że to, co teraz gwałtownie drożeje, drożeć będzie w nieskończo­ność. Słowem: lubię na to patrzeć i mam dobrą inwestycję.

Oj, chciałbym sobie za dekadę pogadać z takim klientem, który dziś zapełnia ściany malarską konfekcją, wierząc, że inwestuje w sztukę.

 ??  ?? Wojciech Fangor,„M 22”, 1969 r. Obraz sprzedany za rekordową sumę 7,3 mln zł.
Wojciech Fangor,„M 22”, 1969 r. Obraz sprzedany za rekordową sumę 7,3 mln zł.
 ??  ?? Zdzisław Beksiński, Bez tytułu, 1983 r., sprzedany niedawno za 960 tys. zł.
Zdzisław Beksiński, Bez tytułu, 1983 r., sprzedany niedawno za 960 tys. zł.
 ??  ?? Tomasz Sętowski,„Skrzypek”, 1997 r. Za obrazy tego artysty trzeba dziś zapłacić blisko 100 tys. zł.
Tomasz Sętowski,„Skrzypek”, 1997 r. Za obrazy tego artysty trzeba dziś zapłacić blisko 100 tys. zł.
 ??  ?? Jacek Yerka, „Letnia Madera”, 2016 r., którą sprzedano za niemal 500 tys. zł.
Jacek Yerka, „Letnia Madera”, 2016 r., którą sprzedano za niemal 500 tys. zł.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland