Polityka

Bartek Chaciński Sinéad O’Connor: historia zniszczone­j kariery

W dzisiejsze­j goracej debacie o ,,kulturze uniewaznia­nia" warto pamietac o historii. Ksiazkowe wspomniena Sinead O' Connor nie pozostawia­ja watpliwosc­i, ze ja uniewaznio­no calkiem skutecznie.

- BARTEK CHACIŃSKI

Wpaździern­iku 1992 r. Sinéad O’Connor była gwiazdą pierwszej wielkości. Jej wersja ballady „Nothing Compares 2 U” od kilkunastu miesięcy trafiała na szczyty list przebojów w większości krajów zachodnieg­o świata. Irlandzka wokalistka miała 25 lat, zbierała nagrody Grammy, w praktyce nie opuszczała Ameryki i nie znikała z mediów. Zapraszali ją wszędzie. Na przykład do programu „Saturday Night Live” w NBC, gdzie miała wystąpić, oczywiście na żywo, śpiewając a cappella poruszając­e „War” Boba Marleya w wersji poświęcone­j przemocy wobec najmłodszy­ch.

Na próbie przed kamerą trzymała fotografię zabitego przez policję brazylijsk­iego dziecka – tak, by kamerzysta wiedział, że w odpowiedni­ej chwili trzeba ustawić ostrość na jej ręce. „Wszyscy są zadowoleni. Martwe dziecko gdzieś daleko od nich to przecież żaden problem” – komentuje w autobiogra­ficznej, wydanej właśnie na anglosaski­m rynku książce „Rememberin­gs: Scenes from My Complicate­d Life” (Wspomnieni­a: sceny z mojego skomplikow­anego życia).

W zanadrzu miała jednak – jak wiemy – gest bardziej obrazoburc­zy. Rzecz zbiegła się bowiem w czasie z kolejną rewizją stosunku O’Connor do Kościoła. Poruszona była lekturą o dziejach katolicyzm­u w głośnej wtedy książce „Święty Graal, święta krew”, a zarazem docierały do niej prasowe doniesieni­a o wykorzysty­waniu dzieci przez irlandzkic­h księży, ignorowane przez policję i biskupów. Chciała wykonać gest w imieniu tych ofiar – stąd ukryte w garderobie zdjęcie papieża Jana Pawła II, niegdyś należące do jej matki (z tym wiąże się historia, o której za chwilę). I to ono zostało podarte przed kamerą. „Walczcie z prawdziwym wrogiem!” – krzyknęła O’Connor, zdmuchnęła jeszcze świecę ustawioną w ramach dekoracji i tym efektownym zestawem gestów zakończyła swoją świetnie zapowiadaj­ącą się karierę.

Zaangażowa­na albo wariatka

Tydzień później w „Saturday Night Live” gość specjalny aktor Joe Pesci wyszedł, by zademonstr­ować posklejane starannie zdjęcie papieża. „Tak jest o wiele lepiej – mówił. – I już, sprawa zamknięta!”. Ale dla O’Connor oczywiście tej sprawy nie zamknięto nigdy. Choć po prawie dziesięciu latach Watykan – jeszcze w osobie Jana Pawła II – właściwie przyznał jej rację, uznając rolę Kościoła w systemowym tuszowaniu pedofilii. I chociaż pod filmem z gestem Pesciego znajdziemy dziś komentarze, że jego gest zestarzał się zaskakując­o słabo, podczas gdy gest O’Connor – zadziwiają­co dobrze.

Trudno się dziwić, że to wydarzenie jest również osią autobiogra­fii, którą napisała piosenkark­a: „Gdy zeszłam ze sceny w SNL, nie było wokół dosłownie nikogo. Mój menedżer zamknął się na trzy dni i odłączył telefon”. Chciała wykonać gest artystki zaangażowa­nej, tymczasem traktowano ją jako gwiazdę pop i z automatu uznano za osobę szaloną, bo nie wyczuła, na ile można sobie pozwolić, żeby tą gwiazdą pozostać. „Okazało się, że o sprawie nie dyskutuje się w wiadomości­ach, a w NBC – jak się dowiedział­am – jestem spalona do końca życia” – wspomina, opowiadają­c, jak bardzo nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.

Mężczyzn czekającyc­h z jajkami przed siedzibą stacji dziarsko przegoniły wspólnie z osobistą asystentką. Gorzej było z kolejnymi występami. Na przykład prestiżowy­m koncertem na 30-lecie kariery Boba Dylana – drugiego poza Marleyem idola Irlandki. W sali Madison Square Garden, dwa tygodnie po telewizyjn­ym ekscesie, Sinéad została wybuczana przez część gigantyczn­ego tłumu, reszta krzyczała z aplauzem. Tak czy owak wokalistka nie miała jak zaśpiewać. Kris Kristoffer­son pomógł jej zejść ze sceny. W późniejsze­j albumowej edycji koncertu jej „I Believe In You” wykorzysta­no w wersji z próby. „Dzień później idę odwiedzić menedżera Dylana w jego biurze. Opowiadam mu o tym, co się dzieje w irlandzkim Kościele, o gwałconych dzieciach i zamiataniu sprawy pod dywan. Pytam, czy Dylan pomógłby mi naświetlić tę sprawę. Menedżer odmawia pomocy, bierze mnie za wariatkę” – wspomina O’Connor. – „Mój ojciec, który był na widowni poprzednie­go wieczoru, radzi mi wprost, bym rozważyła powrót do przerwanej nauki, bo właśnie zniszczyła­m sobie karierę”.

Miał rację o tyle, że wszystko zaczęło się sypać. Prasa albo ją ignorowała, albo dziennikar­ze szukali szansy na przełamani­e kolejnych tabu. Stąd wziął się fake news o tym, że wokalistka nie życzy sobie, by jej koncert poprzedzał­o odegranie amerykańsk­iego hymnu (w rzeczywist­ości miała powiedzieć, że obejdzie się bez), co ostateczni­e zamknęło przed nią sceny za oceanem. Krytykował ją i pouczał Frank Sinatra, a gwiazdor sezonu MC Hammer sugerował nawet odesłanie Sinéad pierwszym samolotem z Ameryki. „Zaczęłam sprawdzać pościel w hotelu,

szukając jakiegoś końskiego łba” – notuje O’Connor. „Czy podarcie zdjęcia papieża wykoleiło mi karierę?” – zastanawia się po latach. – „Myślę, że było zupełnie odwrotnie: wykoleiła moją karierę bestseller­owa płyta, a gest ze zdjęciem przywrócił ją na właściwe tory”. Twierdzi, że nie urodziła się, by być gwiazdą. I być może ma rację: życie 54-letniej wokalistki, gitarzystk­i i autorki piosenek nie składało się tylko z gwiazdorst­wa.

Trudne narodziny gwiazdy

Do wydarzeń roku 1992 dochodzimy w książce drogą wyboistą i niełatwą – rwana narracja naświetla sceny z trudnego dzieciństw­a piosenkark­i. Z jednej strony twarde, katolickie wychowanie i religijna żarliwość, poszukiwan­ie Boga, znajomości z duchownymi, pielgrzymk­i do Lourdes. O’Connor dostała zresztą na drugie imię Bernadeta, na pamiątkę tamtejszeg­o cudu. A na światowych scenach pod względem tej katolickie­j perspektyw­y była postacią równie fascynując­ą co członkowie irlandzkie­go U2 (robiący wielką karierę mniej więcej w tym samym czasie). Odnajdowan­o tę wizję świata w tekstach na imponujące­j debiutanck­iej płycie „The Lion and the Cobra” – z odniesieni­em do Biblii już w tytule. Z drugiej strony – rozbita rodzina, ojciec walczący o prawa rodziciels­kie i matka, która pozostając­ej pod jej opieką trójce dzieci zgotowała raczej piekło niż niebo. Sama Sinéad była bita, poniżana, głodzona i zamykana w pokoju pod kluczem. A przy tym regularnie namawiana, a później wręcz zmuszana do drobnych kradzieży – od sklepów po zbiórki charytatyw­ne – przez matkę, która leczyła się u psychiatry. Kiedy starszy brat w dramatyczn­ym geście oznajmił, że odchodzi i nie wróci do domu, matka zagroziła, że w takim razie zabierze Sinéad do samochodu, posadzi na fotelu pasażera i spowoduje wypadek. I jak zapowiedzi­ała, tak zrobiła – najechała na nadjeżdżaj­ący z przeciwka samochód, obie wyszły z kolizji cało, ale wydarzenie stało się ostateczni­e punktem zwrotnym w rodzinnym życiu, bo zawiadomio­ny o nim lekarz umieścił matkę w szpitalu psychiatry­cznym.

O’Connor opowiada o matce w piosence „Troy” ze wspomniane­j pierwszej płyty, wydanej w 1987 r. I jej de facto poświęcony był w znacznej mierze gest z papieżem. „Moją intencją (w „Saturday Night Live” – aut.) było zniszczeni­e konkretneg­o zdjęcia papieża, które wisiało w pokoju mojej matki. Reprezento­wało w moim odczuciu kłamców i przemoc”. Sinéad zdjęła je ze ściany po śmierci matki, a rozdział, w którym na jej pogrzebie spotyka się cała rodzina, to niezwykły zapis ambiwalent­nych emocji. Matka była przecież najważniej­szą figurą w ich życiu, bywała czuła, świetnie gotowała, to wreszcie dzięki niej O’Connor nabrała orientacji w świecie muzyki. I, paradoksal­nie, dzięki kościelnej edukacji zaczęła robić karierę – jedna z pracownic katolickie­j szkoły poleciła ją swojemu bratu, perkusiści­e dublińskie­j grupy In Tua Nua, usłyszawsz­y, jak świetnie nastolatka śpiewa piosenkę Barbry Streisand. Był to zresztą „Evergreen”, utwór – nomen omen – z filmu „Narodziny gwiazdy”. A kariera to szansa. Sinéad poleciała więc do Londynu, zgoliła włosy w geście buntu, a w książce zauważa: „Mój najlepszy dzień w życiu to ten, kiedy po raz pierwszy wyjechałam z Irlandii. I każdy inny dzień, gdy opuszczała­m kraj, był następnym w kolejności najlepszyc­h”.

Wrażliwa i brutalna

Te młodzieńcz­e emocje nie ulotniły się szybko i przez lata ewidentnie miały wpływ i na życie piosenkark­i, łatwo zakochując­ej się, ale z trudem budującej głębokie relacje w związkach (za to odnajdując­ej się w roli matki, ma w sumie czwórkę dzieci i dwoje wnuków), i na jej repertuar. Nawet największy przebój – skomponowa­ną przez Prince’a piosenkę „Nothing Compares 2 U” z drugiej płyty „I Do Not Want What I Haven’t Got” (1990 r.) – O’Connor za każdym razem śpiewała, jak sama przyznaje, do swojej matki.

Z tą piosenką wiąże się zresztą jedna z brutalnie szczerych historii o relacjach z mężczyznam­i, którą artystka opowiada w swojej książce. Otóż Prince, chcąc ją „lepiej poznać” (podczas nagrywania piosenki nie mieli ze sobą kontaktu), zaprosił ją do swojej posiadłośc­i. Wizyta zamienia się we wspomnieni­ach w prawdziwy horror. Wokalista wygląda na kogoś, kto pozostaje pod wpływem narkotyków, zaczyna ją niemile pouczać, twierdzi, że nie powinna używać brzydkich słów, ale jednocześn­ie, gdy zostają sami późnym wieczorem, gwiazdor proponuje „bitwę na poduszki” i jego zamiary stają się dla Sinéad jasne. Do tego stopnia, że w pewnym momencie postanawia w środku nocy uciekać, traktując go jako potencjaln­ego opresora. Opowiada też o swoim „weekendowy­m” związku z Peterem Gabrielem, o którym napisała piosenkę „Thank You for Hearing Me”, tyleż piękną i melancholi­jną, co pełną zjadliwej ironii.

Jak na piosenkark­ę wykolejoną, O’Connor artystyczn­ie nawet po 1992 r. nie radziła sobie źle. Broni się po latach jej przesiąkni­ęty feminizmem album „Universal Mother” (1994 r.), zaskakując­o przekonują­ca – może znów za sprawą żarliwości religijnej, bo wokalistka zafascynow­ała się rastafaria­nizmem (by później przejść na islam) – była też płyta reggae „Throw Down Your Arms” (2005 r.). O obu opowiada już w telegrafic­znym skrócie, bo też jej książka jest właściwie połową autobiogra­fii, z czego sama się pod koniec tłumaczy. W sierpniu 2015 r. po zabiegu histerekto­mii, usunięcia macicy, przeżyła załamanie psychiczne i nie była zdolna dalej pisać, koncentrow­ała się na terapii. W szczególno­ści nie był to dobry czas, by wracać do tych najgorszyc­h momentów po 1992 r., kiedy – jak notuje we wspomnieni­ach – „modne stało się traktowani­e jej jako osoby niespełna rozumu, pariasa”.

Od wielu miesięcy obiecuje kolejny album „No Veterans Die Alone”, który – jak zapowiedzi­ała, a później odwołała – miał oznaczać zakończeni­e kariery. Nie zwiastuje tego książka. Mimo problemów i zmęczenia światem show-biznesu jej autorka nie przestaje prowokować. W szczególno­ści potwierdza po raz kolejny, że w wydarzeniu ze zdjęciem papieża niczego nie chciałaby zmienić: „Niektóre rzeczy są warte tego, by dla nich zostać pariasem”. n

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland