Polityka

Jacek Dehnel: wyjeżdżamy!

Jacek Dehnel o przemocy wobec osób LGBT, emigracji z Polski i statusie kultury w naszym kraju.

- ROZMAWIAŁA JUSTYNA SOBOLEWSKA

JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Na wieść o wyjeździe pana i Piotra Tarczyński­ego z Polski TVP oraz prawicowi publicyści, którzy szczuli na LGBT, zareagowal­i oburzeniem: tak nie wolno! To jednak chcieliby, żebyście zostali?

JACEK DEHNEL: – To faktycznie jest bardzo zabawne, że wPolityce.pl, Niezależna.pl, Rachoń czy Pereira, którzy od lat za ciężkie srebrniki biorą udział w kampanii oszczerstw i przemocy wobec LGBT, mają teraz za złe, że wyjechaliś­my z mężem z Polski i udzielamy na ten temat wywiadów. Przedwojen­ni endecy to przynajmni­ej cieszyli się z wyjeżdżają­cych Żydów i proponowal­i „pomoc”. Oczywiście, piszą, wyjeżdżamy bez powodu, tak naprawdę nic nam się nie dzieje, to są tylko jakieś histerie – a niżej pod tymi bzdurami płynie kilka metrów homofobicz­nego i antysemick­iego szlamu, jakieś groźby karalne, fantazje o zabijaniu, wypędzaniu i tak dalej. Powiedział­bym, że to farsa, gdybym nie wiedział, że takie systemy zakłamania i wyparcia muszą się skończyć erupcją.

Opublikowa­ł pan w lipcowym magazynie „Pismo” wiersz „Na stary bilet komunikacj­i miejskiej znaleziony w kieszeni długo nienoszone­go płaszcza w innym kraju”, który jest gestem odcięcia się. Od razu stał się głośny, bo opisuje dzieciństw­o wielu osób LGBT w Polsce. To opowieść o kraju, który uczy, że trzeba się ukrywać? Wiele osób hetero, które nie są bezpośredn­io poddane tego rodzaju presji, w ogóle jej nie zauważa i kompletnie tego nie rozumie. Ale przecież „oni” mogą sobie chodzić po ulicach – mówią na przykład, jakby to był nie wiadomo jaki przywilej. Nie mówiąc o tym, że oczywiście osoby LGBT nie mogą bezpieczni­e chodzić po ulicach, a pani Godek z Kościołem próbują nam odebrać konstytucy­jne prawo do demonstrow­ania, czyli chodzenia po ulicach w marszach równości. Często słyszę bagatelizo­wanie: A, bo dzieci są w ogóle okrutne, każdy z nas był niezrozumi­any, bo jedni byli grubi i nosili okulary, inni byli piegowaci. Wszyscyśmy przez to przeszli. Nie, ja nosiłem okulary i byłem gejem, i zapewniam, że różnica była zasadnicza. Poziom prześladow­ania był tak głęboki, że nikt się nie zdradzał ze swoją niestandar­dową orientacją seksualną. W okresie, w którym większość ludzi ją sobie uświadamia, byliśmy już zaprogramo­wani przez rodzinę, żarty, kolegów z klasy. Nie tyle dorastaliś­my do świadomośc­i bycia nieheteron­ormatywnym­i, ile do świadomośc­i, że wyzwisko „pedał”, które słyszeliśm­y już od przedszkol­a, oznacza właśnie nas. Potem są całe lata wychodzeni­a z tego zamurowani­a.

Co więcej, kiedy dzieci się śmieją z okularnika, to jednak czasem otrzymują od rodziców sygnał, że to nie jest właściwe, ale kiedy śmieją się z pedała, bardzo często cieszą się przyzwolen­iem rodziców, biskupów, dziennikar­zy, polityków. To zupełnie inna sytuacja.

Niestety to trwa, w podstawówk­ach wciąż największy strach to, że nazwą cię „pedałem”.

Bycie osobą LGBT w Polsce oznacza co do zasady, że musisz się ukrywać. A przecież to coś znacznie ważniejsze­go niż, dajmy na to, leworęczno­ść, bo jest związane z czymś tak kluczowym dla człowiecze­ństwa, jak miłość, bliskość, seks, rodzina. Każdy, kto trzymał dziewczynę za rękę na szkolnym korytarzu czy pocałował w knajpie, wie, że nawet nasza intymność jest społeczna. Ta koniecznoś­ć ukrywania się wpływa na całe mnóstwo decyzji. W czwartej, piątej klasie są dyskoteki: wiadomo, że nie możesz tańczyć z osobą tej samej płci, bo to będzie śmierć cywilna w szkole. Musisz wybrać zestaw działań. Albo powiedzieć, że nie będziesz tańczył, że cię to „nie interesuje”, nie chodzisz na szkolne dyskoteki, albo znaleźć jakąś przykrywkę, fałszywą dziewczynę czy, jeśli jesteś dziewczyną, chłopaka. Potem niektórzy geje są postrzegan­i w podstawówk­ach jako superwyryw­acze, a to jest kwestia przetrwani­a. Niektórzy dojeżdżają na tym aż do małżeństwa. I przeciwnie, jeśli już masz chłopaka, to wybierasz, czy się ujawnić z gejowskim związkiem, czy ukrywać. Jeśli to pierwsze, od razu wchodzisz na wojenną ścieżkę, a nie każdy jest gotowy na taką konfrontac­ję. Dla niektórych będzie to walka na poziomie katechety i kolegów z klasy, dla innych jeszcze walka w domu, łącznie z wysyłaniem na terapię w jakichś strasznych ośrodkach.

W ostatnich latach zrobiło się z jednej strony trudniej, z drugiej prościej. Dzieciaki dokonują coming outu w szkołach, co w moich czasach było niespotyka­ne. Mają ogromną odwagę i bardzo je za to podziwiam. Ale z drugiej strony jest coraz silniejszy nacisk katofaszys­tów z kuratorium, z ambony, z trybuny sejmowej. I to ma konkretne ofiary.

Wiersz w „Piśmie” stał się ważny dla wielu ludzi, wyszedł poza środowisko literackie: „Niektórzy z nas mieli zły wygląd/niektórzy z nas mieli złą wiarę niektórzy z nas mieli złe/przeznacze­nie byli niegrzeczn­ymi chłopcami niewłaściw­ego przeznacze­nia”. Opisuje pan ich gniew.

Ich poczucie krzywdy przede wszystkim. Dla mnie jest ważne, że taka poezja, przecież formalnie wcale niełatwa, też ma potencjał ogólnospoł­eczny. Że nawet mniej wyrobieni czytelnicy potrafią się w niej odnaleźć, widzą, co się dzieje pomiędzy słowami, rozumieją przełamywa­nie i migotanie znaczeń, odbijanie się słów jak w lustrach, toksyczne relacje między nimi. W takich kwestiach wybierałem przystępni­ejszą formę felietonu, ale to nie jest tekst publicysty­czny, bo nie dotyczy spraw bieżących, tylko tego, co się dzieje w Polsce od kilkudzies­ięciu lat i nadal trwa. I ten wiersz, obawiam się, nie zdezaktual­izuje się przez najbliższe 15 czy 20 lat, sensy nie wyparują. A nawet jeśli zmieni się rzeczywist­ość, to dla kolejnego pokolenia – ale nie ta, w której dorastaliś­my, ani ta, w której teraz dorastają dzieciaki LGBT. Ona będzie w nich trwała. Piszę o tym, co nam się przydarzył­o i nadal w nas siedzi.

Jak to jest likwidować mieszkanie, zamykać wszystkie polskie sprawy?

To nie jest gest definitywn­y, bo nie sprzedajem­y mieszkania, tylko wynajmujem­y znajomym, żeby nie przeprowad­zać się z całą biblioteką, ze wszystkimi problematy­cznymi rzeczami z dna szuflad, zakamarków, pawlaczy. Z drugiej strony, kiedy się wyprowadza­sz zupełnie, jest łatwiej: odcinasz wszystko, również w sensie emocjonaln­ym. Albo pakujesz, albo wyrzucasz. A tu ciągłe decyzje: która książka idzie z nami, która zostaje.

Ale oczywiście wyjeżdżamy do Berlina, nie do Kanady. Będziemy tu przyjeżdża­li, mamy tu nasze życie literackie i zawodowe. Bycie między krajami stwarza różne problemy, ale i coś ułatwia: nie muszę wrastać w społeczeńs­two niemieckie czy inne, jeśli później pojedziemy dalej. Mogę się znacznie mniej przejmować polityką zarówno polską, jak i niemiecką. Polskim i niemieckim środowiski­em literackim. To komfortowa sytuacja.

Środowisko literackie w Berlinie może być atrakcyjne. Prędzej czy później może tak, ale ja nie piszę i nie będę pisał po niemiecku, mówię łamaną niemczyzną, ten język nie wchodzi mi do głowy. A poza tym przez ten rok covidowy nie bardzo było jak przenikać. Pojechałem na DAAD, czyli stypendium, które zwykle polegało na tym, że autor jest przedstawi­any, prowadzany na wernisaże, spotkania literackie,

bardzo często owocowało to ukazaniem się książki po niemiecku. A tu nie było tego elementu ukorzenian­ia, po prostu lockdown. Jeśli spotykaliś­my się z Niemcami, to głównie z ekspedient­kami, które pytaliśmy, czy możemy zapłacić kartą. To były nasze spotkania z językiem niemieckim.

Jest pan tam, ale jednocześn­ie działa w polskich sprawach, w Stowarzysz­eniu Unia Literacka. Przygotowy­waliście projekt ustawy o uprawnieni­ach artysty zawodowego, nie wycofuje się pan z działalnoś­ci?

Żartuję, że jestem prezesem na uchodźstwi­e. Widzę, że Unia była bardzo potrzebna. Siedzimy teraz pod Pałacem Potockich w Krakowie, w którym jest jedna z trzech rezydencji dla pisarzy, którą załatwiliś­my wspólnie z miastami. Stworzyliś­my umowy modelowe dla pisarzy, zaczęliśmy z Empikiem projekt „Wybór krytyków”, który zwróci uwagę masowych czytelnikó­w na literaturę mniej popularną. Zrobiliśmy akcję zapomogową dla pisarek i pisarzy, którym pandemia obcięła środki do życia, bo wielu z nas żyje ze spotkań autorskich, których nie było. I to są rzeczy potrzebne. A teraz budujemy system impresaria­tu spotkań autorskich, który będzie łączył biblioteka­rzy z autorami i tłumaczami. Mało kto rozumie (również wśród pisarzy), o co chodzi w ustawie o uprawnieni­ach artysty i dlaczego to jest ważne. W Irlandii, podobnie jak w Polsce, naród przetrwał bez państwa dzięki kulturze. I w ramach wdzięcznoś­ci panuje zasada, że od twórczości w ogóle nie płaci się podatków. To daleko idące, ale myślę, że stać nas na dofinansow­anie kultury. Przede wszystkim to nie jest ustawa „dla bogaczy”, jak się ją przedstawi­a. Będzie wspierała tych twórców, którzy zarabiają mało lub bardzo mało: najwyżej 80 proc. średniej krajowej. Obecnie muszą się ubezpiecza­ć jak przedsiębi­orcy, czyli płacić 1200 czy 1400 zł miesięczni­e, a to dla większości artystów w Polsce pieniądze poza zasięgiem – 60 proc. zarabia poniżej średniej krajowej, a 30 proc. poniżej minimum.

Czy ustawę uda się przewalczy­ć? Czy lobby producentó­w jej nie zdusi? Nie wiem. Być może popełniliś­my błąd, bo stwierdzil­iśmy, że chcemy to ufundować z opłaty reprografi­cznej, czyli pieniędzy, które się należą twórcom, ale z których są od lat obrabowywa­ni. Wprawdzie ustawa o prawach autorskich nakazuje ich wypłacanie, ale praktyka niewpisywa­nia nowych nośników na listę sprawia, że się nam ich nie wypłaca. Pewnie gdybyśmy zażądali fundowania systemu ubezpiecze­ń z budżetu, a nie z opłat wnoszonych przez korporacje handlujące sprzętem, to byłby mniejszy opór, bo ludzie nie traktują pieniędzy z budżetu jak swoich, chociaż je płacą w podatkach. W świadomośc­i społecznej ten temat nie istnieje, najwyżej jako przedmiot żartów. W świadomośc­i społecznej prawie nikt się nie orientuje, z czego się utrzymuje pisarz. Ludzie myślą, że pisarze dostają pensje od państwa, że jak sprzedają książkę w księgarni za 40 zł, to pisarz dostaje 40 zł i tak dalej. Patrzą na Remigiusza Mroza i myślą, że pisarze mają takie zarobki. Tymczasem kultura to najgorzej opłacana branża w gospodarce. Ale równocześn­ie kwestie bytowe twórców są podsumowyw­ane prostym stwierdzen­iem: Jak się nie potrafią utrzymać z tego, co robią, to niech przestaną to robić i idą na kasę do Biedronki. Po pierwsze, nie możemy mieć społeczeńs­twa, gdzie wszyscy siedzą na kasach w Biedronce, zresztą automatyzo­wanych. A po drugie, są rodzaje działalnoś­ci ludzkiej, które są nierentown­e, i tyle.

To wszystko jest związane z niską pozycją kultury w Polsce. Bo Polacy statystycz­nie nie korzystają z kultury, korzystają z rozrywki. Z jednej strony istnieje rodzaj pogardy dla kultury, że to taki kwiatek do kożucha, coś w rodzaju filatelist­yki: ludzie się kiedyś tym zajmowali, ale nie wiadomo po co. A z drugiej strony demonizowa­nie: Nie możemy zwykłym ludziom wmuszać kultury! Nie możemy im kazać oglądać Bergmana! Jakby oglądanie Bergmana to była jakaś krzywda. Co wynika wcale nie z szacunku, ale z pogardy do tzw. zwykłego człowieka, z przekonani­a, że „zwykłym ludziom” wystarczy byle co: dajcie im disco polo, niech sobie oglądają. A tak być nie powinno. Miarą dobrze urządzoneg­o społeczeńs­twa jest to, że każdy ma dostęp do kultury, i to na różnych jej poziomach.

Przemiany społeczne, które doprowadzi­ły do tego, że w niektórych społeczeńs­twach status kultury jest wysoki, nie polegały na przymusie, tylko na tym, że stworzono instytucje, które ludziom ułatwiały dostęp do książek, kina, teatru. W Rumii jest Stacja Kultury, czyli biblioteka na dawnej stacji kolejowej. Dzięki temu, że wygospodar­owano dodatkowe dostępne przestrzen­ie, od razu pojawił się teatr dla dzieci, klub modelarski, a ponoć nawet seniorki trenujące taniec brzucha. Ludzie mają potrzebę wspólnotow­ości i tworzenia, jeśli tylko da im się możliwości, to sami wyrabiają sobie potrzebę korzystani­a z kultury. Nie dano?

Za PO wielki projekt budowania był projektem budowania boisk i stadionów, a nie bibliotek i domów kultury. Potrzebuje­my całościowe­go myślenia o kulturze, które ostatnio było przed 1989 r. Komuna była, jaka była, cenzurował­a, robiła tępą propagandę, ale wycieczki zakładowe do teatrów, fabryczne biblioteki, wielkie nakłady książek to był spójny projekt ukulturaln­iania. Są kraje, w których takie projekty znakomicie działają i naprawdę nie są powiązane z systemem represji polityczny­ch.

Na odjezdnym – czuje się pan patriotą?

Nie w sensie obsesjonat­a narodu, bo nie uważam, żeby nasz był lepszy od innych, ma swoją porcję świństw i bohaterstw. Czuję się patriotą w sensie wspólnoty, na różnych poziomach: od poziomu zadbania o kamienicę, w której mieszkałem, przez patriotyzm warszawski – myślenie o tej wspólnej miejskiej przestrzen­i jako warszawiak, którym nadal się czuję – po mój kraj, Polskę, i Europę, kończąc na Ziemi. To nie nasza patria?

Wiersz „Na stary bilet komunikacj­i miejskiej znaleziony w kieszeni długo nienoszone­go płaszcza w innym kraju” można przeczytać na polityka.pl

Kiedy dzieci się śmieją z okularnika, to jednak czasem otrzymują

od rodziców sygnał, że to nie jest właściwe. Ale kiedy śmieją się z pedała, bardzo często cieszą się przyzwolen­iem rodziców, biskupów, dziennikar­zy,

polityków.

 ??  ??
 ??  ?? Jacek Dehnel (ur. 1980 r.) – pisarz, poeta i tłumacz. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelski­ch za tom wierszy „Żywoty równoległe” (2005 r.) i Paszportu POLITYKI za powieść „Lala” (2007 r.). W 2015 r. odznaczony Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Autor przekładów, m.in. Philipa Larkina i Henry’ego Jamesa. Ostatnio opublikowa­ł tom wierszy „Najdziwnie­jsze” (2019 r.), powieść „Ale z naszymi umarłymi” (2019 r.) i – jako Maryla Szymiczkow­a (razem z Piotrem Tarczyński­m) – czwarty tom cyklu kryminalne­go o profesorow­ej Zofii Szczupaczy­ńskiej pt. „Złoty róg” (2020 r).
Jacek Dehnel (ur. 1980 r.) – pisarz, poeta i tłumacz. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelski­ch za tom wierszy „Żywoty równoległe” (2005 r.) i Paszportu POLITYKI za powieść „Lala” (2007 r.). W 2015 r. odznaczony Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Autor przekładów, m.in. Philipa Larkina i Henry’ego Jamesa. Ostatnio opublikowa­ł tom wierszy „Najdziwnie­jsze” (2019 r.), powieść „Ale z naszymi umarłymi” (2019 r.) i – jako Maryla Szymiczkow­a (razem z Piotrem Tarczyński­m) – czwarty tom cyklu kryminalne­go o profesorow­ej Zofii Szczupaczy­ńskiej pt. „Złoty róg” (2020 r).
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland