Syrenka patrzy
Zdjęcie sprzed kilku dni: niemal całkowicie zalany samochód, który na tylnej szybie ma buńczuczny napis „Fuck you, Greta”. Chodzi oczywiście o Gretę Thunberg, która od lat apeluje o zajęcie się katastrofą klimatyczną. Część osób uważa, że to „rozhisteryzowane dziecko” jest ekologiczną ekstremistką podstawioną przez bliżej niesprecyzowane siły. Cóż, nagłe załamania pogody, ulewy, huragany i podwyższona temperatura to fakty. Możemy je podważać, ale prędzej czy później skończymy jak samochód ze zdjęcia.
Grażyna pisze ten tekst w dniu, który Belgia ogłosiła dniem żałoby narodowej. W powodziach zginęło ponad trzydzieści osób, z siedemdziesięcioma nie ma kontaktu. Zniszczone zostały domy, gospodarstwa, pola, ucierpiały zwierzęta. Ludzie mobilizują się, żeby pomóc ofiarom żywiołu. Nie sposób nie zadawać sobie pytania: dlaczego?
Część Belgii i sąsiadująca z nią Holandia wyglądają jak amerykańskie przedmieścia – pola pod linijkę, drzew niewiele, rzeki do bólu uregulowane. W takie uczesanie krajobrazu wpakowano masę pieniędzy. Teraz z kolei jest plan, żeby to wszystko „odregulować”. Będzie się rozbierać tamy, pozwalać rzekom żyć własnym życiem. Wychodzi na to, że w ich meandrowaniu tkwi mądrość większa niż w głowach polityków i ekspertów, którzy w ślepej wierze w to, że człowiek – „pan wszelkiego stworzenia” – wie lepiej, przyczynili się do zabójczej ingerencji w naturę.
Sylwia z przerażeniem patrzy na betonozę polskich miast, która masowo zalewa zieleń chodnikami. Włodarze uwielbiają kostki, a kiedy przychodzą upały, włączają skraplacze, by chociaż trochę ochłodzić umęczonych mieszkańców. Tylko że niedługo wody może zabraknąć. Niestety, żaden decydent nie dodał dwa do dwóch, by otrzymać zaskakujący wynik: że drzewo daje cień, tlen, chroni przed wysoką temperaturą i stanowi naturalną tamę w czasie deszczu. Po co wycinać rośliny, by na ich miejscu klecić place? W dodatku wyglądające jak więzienne spacerniaki, ale to już inna kwestia… Miasto ma być skwerkiem, na którym żadne źdźbło trawy nie wyrośnie bez pozwolenia i „planu zabudowy”?
Lata lecą, a nam się nadal podoba wyrównane i wypatroszone z dzikości. Walczymy z tym, co daje natura. Nakładamy rzekom kagańce. Takie postępowanie mści się na nas, ale nie wyciągamy z tego wniosków. W książce „Bruksela, zwierzęcość w mieście” Grażyna snuje opowieść, oddając głos La Senne, rzece zamurowanej i wepchniętej pod ziemię za czasów Leopolda II. O królu mówiło się, że ma na rękach krew Kongijczyków, ale ma on również na sumieniu wygumkowanie z miejskiego krajobrazu La Senne. A to przecież nad nią Bruksela się narodziła, dzięki La Senne żyły tu od wieków pokolenia brukselczyków. Aż urodził się taki, który zrobił zamach na karmicielkę.
Leopold pogrążył rzekę w niebycie, mimo ogromnych protestów mieszkańców miasta, ale nie udało mu się jej całkiem unicestwić. Niebawem La Senne ma być częściowo odsłonięta w centrum miasta. Tam, gdzie wciąż płynie sprowadzona do roli ścieku, upominają się o nią jej dopływy. Opluwają niewdzięcznych mieszkańców, wody wybijają ze studzienek, powodując lokalne powodzie. Kilka lat temu odwołano szykowane z pompą uroczyste otwarcie jednego z parkingów, bo zalał go dopływ La Senne, temperamentny Maelbeek. A już zjechali się oficjele, już tupały na szpilkach damy obwieszone biżuterią.
WPolsce też mamy swoich Leopoldów. Obecny rząd postanowił uregulować Wisłę, Odrę, a nawet przecudny Bug. Zaciąga pod inwestycje pożyczki w Banku Światowym. Do czyich kieszeni te pieniądze popłyną, to oczywiście wielka niewiadoma, ale informacja, że chcą prostować rzeki, teraz, kiedy Europa boryka się z konsekwencjami takich działań, brzmi surrealistycznie. Czasem myślimy, że jest nam wszystko jedno, kto rządzi, byle do pomocy zatrudniano ludzi, którzy znają się na swojej robocie. A hydrolodzy mówią wprost: regulowanie rzek w obronie przed powodziami daje efekt odwrotny, wywołuje jeszcze większe kataklizmy. Tak jak te, które ostatnio dotknęły Niemcy, Belgię, Luksemburg.
Polska ma swoją Wisłę, mocarną, wspaniałą rzekę, jedną z najdzikszych w Europie. Uroda Wisły jest porównywalna z Sekwaną czy Tamizą, chociaż oczywiście nasza jest o niebo piękniejsza. Nie piszemy tego dlatego, że Grażyna uwielbia Wisłę, a Sylwia ma na ramieniu tatuaż z warszawską syrenką. Uważamy, że jest w Wiśle siła, której nie doceniamy. Syrenka jest symbolem niezwyciężonej determinacji. Podobnie jak woda, która płynie i nawadnia całe połacie ziemi, mimo coraz bardziej kuriozalnych działań ludzkości.
Na straży tej pięknej wstęgi stoją dzielne Siostry Rzeki, kolektyw artystek i aktywistek, które chcą bronić naturalnych wód. Właśnie powstał o nich dokument w reżyserii Cecylii Malik, jednej z inicjatorek akcji. W opisie filmu czytamy, że siostry „protestują przeciwko regulowaniu i betonowaniu, a tym samym przeciw niszczeniu całych ekosystemów”. Organizują happeningi na wodzie, szyją i prezentują się w kostiumach kąpielowych z wyhaftowanym na nich „prorzecznym” przekazem. Dzięki oryginalnym działaniom udaje im się przebić do mediów, czym rozbudzają świadomość na temat tego, „jak wielkim skarbem jest dla nas Wisła, Nida, Dunajec czy Tarnawka”. Mimo wielkich starań tego typu akcje są jednostkowe, a ich powodzenie nadal zależne od widzimisię władzy.
Regulowanie rzek, wycinanie lasów, utrzymywanie elektrowni Bełchatów – dlaczego obecny rząd uczepił się rozwiązań, które były nowinkami sto lat temu? Dziś wszyscy już od nich odchodzą. Skutki ocieplenia klimatu są namacalne, narasta strach przed katastrofą klimatyczną, a u nas narzuca się „cnoty niewieście” nie tylko kobietom, ale też drzewom i rzekom. Czy powódź musi podtopić Żoliborz, żeby obudziła się świadomość? Czy znów się coś prześpi?