Przebrane prawo naturalne
Wiele jest manipulacji i sofizmatów w tzw. dyskursie publicznym, lecz ten z „prawem naturalnym” to prawdziwy majstersztyk. Trick jest tak przebiegły, że właściwie nikt nie wie, o co chodzi, a przeto nie protestuje.
Gdy słyszymy „prawo naturalne”, to przychodzą nam do głowy raczej ptaszki i wilki niż biskupi. I o to właśnie chodzi! Termin jest de facto ściśle religijny i tylko na gruncie doktryny religijno-teologicznej ma jakikolwiek sens, lecz w publicznym użytku w krajach świeckich przebiera się za coś niemalże naukowego, a w każdym razie zupełnie laickiego. Pomaga w tym ciąg skojarzeń: prawo naturalne – prawo natury (dżungli?) – prawa przyrody – prawa fizyki. Mamy sobie myśleć, że świat jest urządzony wedle pewnych reguł, na które nie mamy wpływu, a jeśli ich nie przestrzegamy, to skazujemy się na nieszczęście. Bo z „naturą” próżno walczyć. Więc jak mus, to mus. Trzeba więc, aby ktoś nam wyjaśnił, co jest dla nas „naturalne”, czyli wrodzone, wpisane w nasze życie jak kod genetyczny, determinujący nasze możliwości i nasze postępowanie, a stosując się do tej wiedzy, unikniemy beznadziejnej i z góry przegranej walki oraz wszelkich wynaturzeń, które niechybnie sprowadzą na nas nieszczęście.
Z takim intuicyjnym nastawieniem słuchamy każdego, kto nas do czegoś przekonuje, powołując się na prawo naturalne. Tymczasem siła perswazji stojąca za argumentem prawa naturalnego polega właśnie na tym, że słuchający zapewnień o ich przemożnej sile i obowiązywaniu „czy się chce, czy nie”, w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że ktoś właśnie narzuca mu doktrynę religijną i nakazuje podporzadkowanie się prawu wyznaniowemu. A tak właśnie się dzieje.
Diabelska manipulacja przebiega następująco. W doktrynie katolickiej prawo naturalne to prawo boże odnoszące się do człowieka i jego postępowania. Jest ono w sposób ogólny czytelne dla każdego, łącznie z nieoświeconymi przez wiarę, lecz pełne rozeznanie w nim, pozwalające na przełożenie woli bożej na prawo stanowione przez człowieka, wymaga objawienia i jego właściwej interpretacji, co jest wyłączną kompetencją Kościoła katolickiego. Jako że osobom niewierzącym ani świeckiemu państwu nie można wprost narzucać prawa opartego na prawie bożym (naturalnym), czyli prawa wyznaniowego, nalega się, aby zostało ono przyjęte jako oczywiste i dla wszystkich (niezależnie od wyznawanej wiary) czytelne „prawo naturalne”.
W ten sposób nadaje się żądaniom implementacji prawa wyznaniowego w sferze prawa państwowego pozór świeckości – tak jakby chodziło nie o żadną doktrynę religijną, lecz moralną oczywistość i jej logiczne przełożenie na prawo świeckie, na przykład zakaz aborcji. Przewrotność tego postępowania polega na tym, że ukrywa się przed państwem i opinią publiczną, że Kościół nigdy nie używa i nie może używać kategorii prawa naturalnego w sensie innym niż religijny, wobec czego jedynie udaje, że porozumiewa się z liberalną opinią i świeckim państwem w kategoriach neutralnych względem wiary i dogmatyki.
Udawanie świeckości, umożliwione przez desakralizację pojęcia natury we współczesnym języku potocznym, to jednakże tylko połowa retorycznego oszukaństwa. Najpierw przemyca się kategorię religijną (prawo boże) do świeckiej debaty, a potem stosuje się wobec świeckiego społeczeństwa protekcjonalne zawłaszczenie, o którym ma się ono dowiedzieć ex post. Z kościelnego punktu widzenia wygląda to bowiem tak: najpierw zrozumieją, że Bóg wypisał im dekalog (prawo naturalne) w sercu (choć my im tylko powiemy, że pewne prawa są oczywistością daną „z natury”), a potem wyjaśnimy im, co jest tego konsekwencją na gruncie prawa stanowionego (równoważnego z prawem wiary – lecz tego też im nie powiemy).
Z zewnętrznego punktu widzenia, który w tej demaskatorskiej analizie przyjmujemy, sprawa przedstawia się natomiast następująco: Kościół narzuca ludziom swoje religijne pojęcie prawa naturalnego, udając, że jest to pojęcie świeckie, zbliżone znaczeniowo do pojęcia prawa przyrody, by domagać się na tej podstawie wprowadzenia elementów prawa wyznaniowego jako (rzekomo) prawa całkowicie świeckiego. Czyni to w oparciu o religijną doktrynę prawa naturalnego, które jest dane przez Boga i wszyscy muszą być mu posłuszni (czy tego chcą, czy nie) oraz uzupełniającą doktrynę kościelną (ukrywaną przed społeczeństwem świeckim), że tylko Kościół jest powołany do interpretacji prawa naturalnego, gdyż niewierzący (a nawet świeccy w ogólności) nie mają po temu kompetencji i bożego upoważnienia.
Kościół narzuca ludziom swoje pojęcie prawa naturalnego, udając, że jest to termin świecki.
Tak oto wciska się nam podwójną doktrynę, mówiącą, że istnieje Bóg, który nadał nam prawo naturalne, oraz że nawet nieoświeceni religijnie są w stanie je odczytać i muszą się do niego stosować. A my, barany, dajemy sobie to wmówić, urządzając życie społeczne wedle prawa religijnego i religijnej doktryny przyznającej osobom niewierzącym i świeckim podrzędny status maluczkich i nieuczonych.
Fakt, że w XXI w. w wielu krajach można wycinać takie numery w przestrzeni publicznej i nikt nie umie się temu przeciwstawić, jest dowodem intelektualnej mizerii całych społeczeństw. To również prawdziwy wstyd dla naszych elit, że nie potrafią zdemaskować taniej manipulacji opartej na wygodnej dla Kościoła okoliczności semantycznej, że słowa takie jak „natura”, „naturalny” przestały się współczesnym kojarzyć z religią i metafizyką scholastyczną, a nawet przeciwnie – kojarzą się ze świecką nauką, czyli terytorium co najmniej od terytorium wiary oddzielnego. Niestety, każda manipulacja wymaga wyjaśnienia, a ci, którzy łatwo ulegają manipulacjom, zwykle nie mają chęci, a może i zdolności, żeby takich wyjaśnień wysłuchać.