Tłustą kotkę proznam
Tłustą kotkę poznam. Cel matrymonialny niewykluczony”. (Ogłoszenie zasłyszane). A więc jednak, tłuste koty i kotki istnieją. Nie są wymysłem opozycyjnej propagandy o rzekomych setkach tysięcy, a nawet milionach złotych wypłacanych tytułem wynagrodzenia i odpraw w spółkach Skarbu Państwa. Długich sześciu lat potrzebował prezes Kaczyński (a za nim jego posłuszne otoczenie), żeby dostrzec to, co od dawna było wiedzą powszechną, że mianowicie nepotyzm (czytaj „kumoterstwo”) i dojenie Polski nigdy nie przybrało takich rozmiarów, jak za rządów PiS i Spółki. Wszystkie ostrzeżenia, że „do polityki nie idzie się po pieniądze” (Kaczyński), że „wystarczy nie kraść” (Szydło), okazały się nic niewarte. Każde dziecko wie, że droga do pieniędzy prowadzi przez stanowiska, a droga do stanowisk – przez partię i rząd. Dopiero gdy ten proceder osiągnął alarmujące dla Zjednoczonej Prawicy (i dla kraju w ogóle) rozmiary, genialny prezes Polski wreszcie go dostrzegł, ogłosił swoje odkrycie na niedawnym kongresie partii, który podjął stosowną uchwałę.
Pogratulować jastrzębiego wzroku. Media, np. „Dziennik Gazeta Prawna”, od kilku lat publikowały imponujące, ale i przerażające imienne listy beneficjentów systemu, konkretnie – czyja żona, czyj szwagier jaką otrzymał synekurę, nierzadko w wielkich spółkach Skarbu Państwa i w radach nadzorczych. – Jeżeli tego zjawiska nie zwalczą, to przegrają wybory – ostrzegał szef wszystkich szefów, który od lat kierował swoich ludzi na intratne posady.
Podobnie było w PZPR: czego partia nie widziała – tego nie było. Kult jednostki najpierw dojrzała partia i Chruszczow. Największe zbrodnie wobec Polski najpierw musiała uznać partia, wtedy odkrywała je cenzura i dopiero wtedy naród „dowiadywał się” o tym, o czym od dawna wiedział.
Gdyby nie media niezależne, gdyby prezes Kaczyński opierał swoją wiedzę na telewizji rządowej, to nie miałby pojęcia o tym, jak bardzo Polska jest krajem mafijnym i skorumpowanym, jak często przy obsadzie stanowisk zamiast konkursów liczą się koneksje. Stanowiska obsadza się swoimi. Kongres przyjął nawet specjalną „uchwałę sanacyjną”, która od razu stała się przedmiotem drwin, ponieważ jest niewystarczająca i zawiera liczne obejścia, a w przypadkach trudnych decydował będzie wicepremier Sasin, który sam ciągnie za sobą długi ogon klientów.
Zjawisko to nie ogranicza się do gospodarki, do spółek Skarbu Państwa (które operują miliardami), ale występuje w administracji, a także np. w sferze kultury, wszędzie, gdzie chodzi o władzę, o wpływy, gdzie „nasi ludzie” zostają kierownikami, od galerii sztuki po wielkie muzea, jak Muzeum Narodowe w Warszawie czy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Powie ktoś, że obsadzanie stanowisk jest obowiązkiem i przywilejem każdego rządu, każdej władzy, samorządowej również. To prawda. I niektóre nominacje nie wywołują protestów, opinia publiczna przyjmuje je do wiadomości, ale niektóre są tak krzycząco kumoterskie, że trudno być wobec nich obojętnym.
W znakomitym (przynajmniej kiedyś) Muzeum II Wojny Światowej usunięto jego twórcę, znanego historyka, prof. Pawła Machcewicza, a na jego miejsce przysłano dra Karola Nawrockiego, młodego historyka po trzydziestce, raczej nieznanego z dorobku naukowego, choćby ze względu na młody wiek. Jako cudowne dziecko spisał się jednak dobrze, wyprostował krzywe muzeum w Gdańsku i oto teraz, w wieku 38 lat, został szefem Instytutu Pamięci Narodowej – gigantycznego ministerstwa prawdy, z własną policją historyczną (nie wspominając o zatrudnieniu działacza ONR).
„Prezes stworzył układ, który zwalcza” – pisał Jacek Nizinkiewicz w „Rzeczpospolitej”. Joachim Brudziński, którego miłość do prezesa nie zna granic, powiedział, że „jest wdzięczny” prezesowi Kaczyńskiemu, że „dostrzegł to zjawisko”.
Media się rozszalały: była radna PiS zarobi fortunę! Została wybrana w drodze konkursu do zarządu Centralnego Portu Lotniczego, gdzie zarobi 44 tys. zł miesięcznie. Chociaż lotnisko ma zacząć działać dopiero za 7 lat, już teraz będzie dostawać pensję o rocznej wartości 528 tys. zł (Wirtualna Polska). W PSL przygotowano listę „tłustych kotów” w spółkach Skarbu Państwa, która zawiera 358 nazwisk osób, które dzięki swoim związkom z obozem władzy mają posady w radach nadzorczych czy w zarządach SSP. Najbardziej tłustą kotką była do niedawna żona świeżo upieczonego sekretarza generalnego PiS, którego Kaczyński wyznaczył jako odpowiedzialnego za wykonanie uchwały. Co za perfidia! Pani sekretarzowa zasiadała ostatnio w trzech radach nadzorczych, w tym dwóch firmach należących do Orlenu. Wśród pierwszych kilkudziesięciu kotów i firm odnalezionych w SSP prym wiodą: Azoty (kilkadziesiąt nazwisk), Port Morski Police, Energa, Enea, Lotos, Lotos Oil, Lotos Paliwa, Lotos Terminale etc., PGNiG, Tauron, KGHM – słowem kwiat sektora państwowego gospodarki, a także Polska Fundacja Narodowa.
A teraz wybrane koty, zwane „obajtkami”, grube ryby, ale i płotki, związane z Prawem i Sprawiedliwością i zatrudnione w spółkach Skarbu Państwa. To rozmaite radne i zaradne, kandydaci na radnych PiS, ale i zastępca prezydenta Ostrołęki, kandydaci na posłów PiS, Rafał Mucha – brat Pawła Muchy, byłego ministra w Kancelarii Prezydenta, dalej żona posła Stefaniuka, mąż posłanki Szczudło, syn posła Tchórzewskiego, Halina Szymańska – była szefowa Kancelarii Prezydenta, obecnie prezes Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa, Włodzimierz Dola – wiceprezes TAURONU, były doradca premier Szydło, Maciej Łopiński – były minister w Kancelarii Prezydenta, obecnie prezes rady nadzorczej TVP, Witold Olech – wiceprezes TAURONU, Artur Murawski – rada nadzorcza PGNiG (odwołany), Maciej Łopiński – były minister prezydencki, obecnie przewodniczący rady nadzorczej Telewizji Polskiej, Jacek Sasin – Morawiecki team, Marcin Zarzecki – prezes Zarządu Polskiej Fundacji Narodowej, team wicepremiera Glińskiego, Anna Czabańska – żona Krzysztofa, Lotos.
Brat, żona, syn, szwagier, brat, żona, syn, szwagier, brat, żona, teść, syn, szwagier.