Rafał Kalukin Sekretna promocja Polskiego Ładu
Akcja promocyjna Polskiego Ładu to marketingowy bubel. PiS, wbrew deklaracjom, wcale już się nie garnie do „rozmowy z Polakami”, tylko ją pozoruje przez na pół konspiracyjne spotkania z sympatykami sprawozdawane w swoich mediach.
Czy zmęczoną władzę stać jeszcze na zryw?
Niewtajemniczonym najwyraźniej miał wystarczyć dorodny billboard, który stał przy głównej ulicy podwarszawskiego Raszyna i obiecywał „lepszą codzienność polskich rodzin”. Ale już namierzenie teoretycznie otwartego spotkania posła PiS Zdzisława Sipiery z mieszkańcami stanowiło nie lada wyzwanie. Było upalne sobotnie południe 17 lipca. Z samego rana ukazała się depesza PAP z rozkładówką weekendowych wizyt polityków PiS w ramach promocji flagowego rządowego programu. Niemal
od razu powtórzyły ją serwisy TVP i Polskiego Radia. Program był obfity, chociaż akurat najbardziej jak dotąd zaangażowany w akcję premier Mateusz Morawiecki postanowił zrobić sobie wolne. To jednak okazja, aby pokazali się również zmiennicy, tacy właśnie jak poseł Sipiera z podwarszawskiego „obwarzanka”. Feler był tylko taki, że nigdzie nie podano konkretnych lokalizacji spotkań. I o dziwo nie robili tego również na swoich internetowych profilach spotykający się politycy.
Krążyliśmy więc po niewielkim centrum Raszyna, pomiędzy urzędem gminy, centrum kultury, ośrodkiem sportowym, miejskim targowiskiem. W żadnym z tych miejsc przedstawiciel władzy nie zacieśniał jednak więzów ze społeczeństwem. Nie było na mieście ogłoszeń, nawet telefon pełnomocnika PiS na Raszyn został wyłączony. A więc lipa? Jednak nie, jeszcze tego samego dnia poseł Sipiera na Twitterze podziękuje „za pytania i merytoryczną dyskusję”, załączając jako dowód fotkę ze spotkania. Niczym na tajnych kompletach słuchało go pod chmurką kilkunastu szczęśliwców.
Promocja nie dla każdego
Niewiele brakowało, aby podobny scenariusz powtórzył się sześć godzin później w Poniatowej. Chociaż tym razem już nie z mało znanym posłem w roli głównej, ale samym ministrem edukacji Przemysławem Czarnkiem, który pod wieczór miał odwiedzić niespełna dziesięciotysięczne miasteczko na Lubelszczyźnie. I znów to samo: cisza informacyjna w lokalnych serwisach i mediach społecznościowych, a jeśli gdzieś na mieście pojawiły się plakaty, to z pewnością nie kłuły w oczy. Nam udało się odnaleźć niewielką karteczkę, która wisiała sobie na drzwiach biura posłanki PiS Gabrieli Masłowskiej, z dala od ludzkich spojrzeń.
W wyniku tych perturbacji dotarliśmy na miejsce spotkania nieco spóźnieni, kiedy główny bohater kończył już swoje wstępne wystąpienie. Na szczęście można je było później odtworzyć z nagrania zamieszczonego na stronie Radia Lublin (ekipy publicznych mediów nie miały problemu z dotarciem na czas). „Jest tutaj państwa ogromnie wielu. To świadczy o ogromnym zainteresowaniu Polskim Ładem” – zagaił minister. Ale statyczna kamera już tego nie pokazała, skupiając się przez cały czas na przemawiającym polityku.
W rzeczywistości do poniatowskiego Centrum Kultury przybyło posłuchać Czarnka – jak również towarzyszących mu posłanki Masłowskiej oraz Michała Moskala, szefa gabinetu politycznego wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego – mniej więcej 50 osób. I to głównie z wyższych lokalnych sfer: pan burmistrz, wójt z sąsiedniej gminy, pani przewodnicząca rady, całe grono radnych, dyrektor ZOZ, powszechnie szanowany senior z bohaterską solidarnościową kartą.
Takich nieurzędowych „zwyczajnych” Polaków można było policzyć na palcach i niespecjalnie garnęli się do mikrofonu. W duchu polemicznym wystąpiły za to dwie kobiety w średnim wieku, z których jedna okazała się przedstawicielką Polski 2050 Szymona Hołowni. Skąd się dowiedziała o spotkaniu? Od męża, który – tak się składa – jest radnym.
Czym kończy się spotkanie z wpuszczonym na żywioł suwerenem, przekonała się tego samego dnia na drugim krańcu Polski marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Najwyraźniej diabeł ją podkusił, skoro bez asekuracji udała się na festyn w lubuskiej Otyni. A tam czekała już uzbrojona w transparenty z wrogimi hasłami grupa Komitetu Obrony Demokracji. Co z tego dalej wynikło, można było potem obejrzeć na filmikach, które zrobiły karierę w całym kraju.
Zazwyczaj spokojna pani marszałek tym razem dała się wyprowadzić z równowagi. Przedstawicielowi najwyższej władzy nie wypada przecież rywalizować na decybele z demonstrantami. A do tego jeszcze wyraziła szczere zdziwienie, że przeciwnicy rządu nie myślą rezygnować z pobierania 500 plus i innych precjozów, którymi szczodra władza – jak można mniemać, z własnej kieszeni – już szósty rok obdarowuje społeczeństwo.
Zrobiła się z tego niemała chryja i wkrótce cała pisowska góra, nie wyłączając premiera, musiała bronić nierozważnej pani marszałek. Oczywiście jak zawsze w takich przypadkach: jej słowa okazały się wyjęte z kontekstu i zmanipulowane, a stał za tym wszystkim nie kto inny jak Donald Tusk. Ledwo bowiem powrócił do polskiej polityki, natychmiast zaczęła się ona mienić kłamstwem i nienawiścią we wszystkich odcieniach.
Chociaż nie da się ukryć, że podobne niebezpieczeństwa czyhają też na rządzących z innej strony. W końcu kilka dni wcześniej nieprzyjemność spotkała premiera Morawieckiego, który pojechał promować Polski Ład w Pszczynie na Śląsku. Radosna nowina z trudem przebijała się przez gwizdy zorganizowanych grupek, które dodatkowo obrażały jeszcze szefa rządu okrzykami „polski wał” oraz „marionetka Izraela”. Z poetyki tych haseł można więc wysnuć wniosek, iż byli to aktywiści bądź sympatycy Konfederacji.
Tego rodzaju scenki fatalnie później wyglądają w mediach. Wyborca dostaje informację, że władza jest bezradna w starciu z wrogami, daje się zapędzić w kozi róg, brakuje jej argumentów. Może więc dalsze jej popieranie staje się strategią ryzykowną? Zazwyczaj lubimy bowiem trzymać ze zwycięzcami, imponuje nam skuteczność i sprawczość. Reguła ta w szczególnym stopniu dotyczyła zresztą rządów PiS, które uczyniły przełamywanie rozmaitych „imposybilizmów” swoją specjalnością. Od kiedy jednak piętrzą się przed nimi coraz to poważniejsze problemy i perspektywy polityczne stały się niejasne, tym bardziej należałoby unikać epatowania słabością i choćby pozorować dalszą ofensywę.
Z zaskoczenia
Ale to nie takie proste. Poważna akcja w terenie wymaga solidnych przygotowań, zaangażowania struktur partyjnych, dobrej logistyki, niemałych pieniędzy. Spontaniczne wiece od dawna są ryzykiem, na które mogą sobie pozwolić jedynie najwięksi przywódcy, i to w wyjątkowo im sprzyjających miejscach (jak ostatnio Donald Tusk w Gdańsku). Najczęściej jednak sukcesowi należy po prostu pomóc i zawczasu zadbać o odpowiednią frekwencję, oprawę, scenariusz. Czyli – inaczej mówiąc – zebrać aktyw, wyposażyć go w rekwizyty i autokarami dowieźć na miejsce imprezy. Inaczej skończy się jak w Otyni albo Pszczynie.
Kierownictwo PiS najwyraźniej nie zdołało jednak zmobilizować struktur albo wręcz nie podjęło takiej próby. Nieprzerwanie krążącemu po Polsce premierowi podobno zdarza się nawet zaskakiwać swoim przybyciem nieświadomy lokalny aktyw. Improwizowane eventy Morawieckiego najczęściej odbywają się w ograniczonych i przez to kontrolowanych przestrzeniach. Premier chętnie odwiedza tereny publicznych inwestycji, obiekty samorządowe, dobrze prosperujące firmy, remizy strażackie, miejsca pamięci. Tak, aby w miarę możliwość unikać sytuacji spontanicznych. Wszystko pokazuje następnie TVP, której ekipy w trakcie wizyt nie odstępują premiera na krok.
Do tego wzorca nawiązują teraz pozostali „promotorzy” Polskiego Ładu, których partia skierowała do aktywnej pracy w terenie. To doborowa pięćdziesiątka składająca się z najpopularniejszych twarzy PiS, kluczowych ministrów oraz popularnych w swoich okręgach posłów. Ich oblicza zostały wyeksponowane na internetowej mapce, którą PiS reklamuje poprzez swoje media społecznościowe. Niby chodzi o to, aby zebrać w jednym miejscu terminy i lokalizacje wszystkich spotkań w ramach promocji Polskiego Ładu. Tyle że te już odbyte – czyli zdecydowana większość – wymieszane zostały z tymi, które dopiero są planowane. A przy tym nie zaprojektowano narzędzi, które mogłyby pomóc w selekcji. Mapka przede wszystkim więc pokazuje ogólną ruchliwość rządzących, ale nie zachęca do spotykania się z nimi.
To nie tyle więc promocja Polskiego Ładu, co promocja promocji. Kameralne z założenia spotkania z już przekonanymi nie poszerzają zasięgów, bo też nie o to tutaj chodzi. Po co więc cały ten wysiłek?
Wrogowie nie śpią
Choć dzień powoli zmierza ku końcowi, w Poniatowej upał nie odpuszcza. Od czego jednak kartonowa tablica z hasztagiem Polskiego Ładu oraz emblematem PiS, która świetnie się sprawdza w roli wachlarza? Innych rekwizytów też nie brakuje, stół przy wejściu wręcz ugina się od ulotek, informatorów, granatowych gadżetów.
Gabriela Masłowska apeluje, aby się nie wstydzić i do woli korzystać. Warto mieć taką ulotkę pod ręką, pokazać sąsiadom. „Aby mieli argumenty, bo tutaj nic nie jest zmyślone” – zachwala pani poseł. Tym bardziej że wokół tyle kłamstwa się panoszy za sprawą „tefałenów i innych”. I nie miejmy złudzeń, że „oni” odpuszczą: „Będą jeździć po Polsce i kłamać. Bardzo państwa proszę, zachowajcie czujność”.
Podział „my” – „oni” co rusz powraca na spotkaniu z mieszkańcami Poniatowej. To wręcz główna oś narracji. Nawet Polski Ład nabiera bowiem prawdziwych kolorów dopiero wtedy, kiedy człowiek uświadomi sobie, że za szczęśliwie minionych rządów Platformy nic podobnego nie miało prawa się zdarzyć. Bo przecież wiadomo, jak wtedy było… I wiadomo, jak będzie, gdy ci straszni ludzie powrócą. Dbajmy więc o obecną władzę, chuchajmy na nią i nie rozpraszajmy uwagi na błahostki. „Aż skóra mi cierpnie, kiedy sobie wyobrażam, co by się działo, gdyby epidemia wybuchła za rządów PO. Byłoby jak we Włoszech. Ja bardzo podziwiam naszego pana premiera i w ogóle podoba mi się cały rząd” – podkreślała poseł Masłowska, zachęcając zebranych do przyjęcia podobnej postawy.
Ogólną filozofię tych rządów przybliżał z kolei Michał Moskal, o którym się mówi, że to beniaminek samego naczelnika. Otóż przed 2015 r. państwo zanikało, szczęśliwie PiS postanowiło to zmienić i dziś możemy się cieszyć władzą, która realizuje wielkie programy. A Polski Ład to program wręcz „gigantyczny”, który „kompleksowo odnosi się do wszystkich sfer życia”. Znać więc tutaj autorytet obecnej władzy, podczas gdy tamci to „ludzie niepoważni, którzy w niepoważny sposób traktują Polaków”.
W podobny ton uderzał wreszcie i sam minister Czarnek, który zaproponował głęboki namysł nad tym, dlaczego PiS może teraz wydać kosmiczne pieniądze na Polski Ład, a Platforma kiedyś nie mogła. Oczywiście mędrkowie mogą sobie gadać o różnych fazach rozwojowych, rosnącej presji na wielkie luzowanie budżetów, grubych miliardach z unijnego Funduszu Odbudowy. To jednak zawracanie głowy, a sprawa w gruncie rzeczy jest prosta. PiS pieniądze ma, gdyż zbiera z podatków o 200 mld zł więcej, niż zbierała Platforma. „Czy państwo pracujecie teraz dwa razy tyle?” – pytał minister. Odpowiadając samemu sobie: „Oczywiście, że nie. Pracujecie tak samo ciężko. To zapytajcie tego pana, który przyjechał z Brukseli – żeby kłamać i szczuć, oczerniać i skarżyć na Polskę – gdzie te 200 mld poszło w każdym roku jego rządów, kto je wziął, kto jest beneficjentem”.
Nie spodobało się to jednej z oponentek, która apelowała, aby „więcej mówić o Polskim Ładzie, a mniej o złodziejach”. Bo nie tylko jesteśmy „my” i „wy”, ale „przecież stanowimy społeczeństwo”. Ktoś z sali uprzejmie jej doradził: „Musi pani wybrać”. Publiczność ogólnie była kulturalna i na poziomie, ale naruszanie poczucia jedności z władzą nie było mile widziane.
A poza tym sporo tematów żelaznych: minister Czarnek wyraźnie się ożywił na pytanie o LGBT i seksualizowanie dzieci w szkołach. Schlebiał mieszkańcom Poniatowej, że są normalnymi ludźmi, którym obca jest demoralizacja. I bynajmniej to nie przypadek, że zawitał akurat w te strony, bo do Warszawy, Poznania albo Gdańska, gdzie tęczowe ideologie bezkarnie hasają po szkolnych korytarzach, pan minister się nie wybiera. I najwyraźniej był to miód na serca zgromadzonych, którzy wręcz prześcigali się w deklaracjach podziwu, lojalności
i poparcia. Co ostatecznie też swoje znaczy, bo ostatnimi czasy obóz rządzący – balansujący na krawędzi rozpadu, niepewny swojej przyszłości, co krok zmuszony cofać się – potrzebuje pokrzepienia serc.
Ale to już było?
A co z samym Polskim Ładem? Cóż, trudno się oprzeć wrażeniu, że reklamowanie go stanowi zdecydowanie najmniej atrakcyjny element całej akcji. Niczym odrabianie pańszczyzny, a może wręcz mordęga, jak kiedyś dla propagandystów schyłkowego PRL promowanie „drugiego etapu reformy” w obliczu referendum, które miało uratować więdnący system. W planach PiS Polski Ład najwyraźniej też miał być początkiem nowej opowieści, która otwiera świeżą perspektywę na dalsze rządy. Tymczasem stał się epigonem tej starej, coraz bardziej już zmurszałej.
Na każdym spotkaniu wygląda to mniej więcej tak samo. Rytualna wyliczanka: że pensje i emerytury do 2800 zł zostaną zwolnione z podatku, że 18 mln Polaków zyska na zmianach podatkowych i tylko naprawdę najbogatsi dopłacą, że zostaną podniesione nakłady na zdrowie, że rodziny będą miały jeszcze lepiej, że każdy samorząd dostanie średnio po 90 mln zł itd., itp. Wszystko niby atrakcyjne z punktu widzenia przeciętnego obywatela i niewymagające ponoszenia indywidualnego wysiłku. Ale nic tu nie jest ekscytujące.
Teoretycznie po doświadczeniu pandemii otworzyła się przestrzeń do poważnej debaty o naprawie służby zdrowia, co oczywiście wymaga istotnego dofinansowania. Faktycznie nadal jednak obowiązuje reguła, którą PiS cynicznie zdiagnozował jeszcze w 2015 r. – że ludzi tak naprawdę nie interesują zmiany wielkich systemów, których efekty staną się namacalne dopiero z perspektywy kilku lat. Przeciwnie, przemiany kulturowe sprawiają, iż z roku na rok stajemy się coraz bardziej kapryśni i niecierpliwi. Rzeczywistość stała się zbiorem niezależnych od siebie aplikacji, organizujących rozmaite potrzeby materialne i symboliczne.
Na takie potrzeby odpowiadał wcześniej program 500 plus. Ale już reforma podatkowa, która ma być teraz wisienką na torcie Polskiego Ładu, okazuje się głębokim regresem. Nie da się po tej aplikacji intuicyjnie nawigować. Nie wiadomo, ile tak naprawdę można na proponowanych zmianach zyskać. A jeżeli w złożonym i zasadniczo niejasnym systemie znalazły się ukryte pułapki i tym razem władza wyciąga ręce po nasze pieniądze?
Promotorzy Polskiego Ładu zapewne zdają sobie sprawę z tych defektów. Wpisują więc nowy program w starą sekwencję, odwołując się do nieśmiertelnego 500 plus, które powraca wciąż i wciąż na każdym spotkaniu. Nowe obietnice powinny się bowiem kojarzyć z tym, co w nieodległej przeszłości wyszło PiS najlepiej. Tyle że polityczne narracje szybko się dezaktualizują; aplikacja 500 plus dawno już straciła atrakcyjność, a nachalne odwoływanie się teraz do niej sugeruje, że władza tak naprawdę już nie ma niczego nowego do zaproponowania. Co promocja Polskiego Ładu – choć nie taki był przecież jej cel – jeszcze dobitniej teraz pokazuje.