Polityka

Ewa Siedlecka Marcin Wiącek, grzeczny rzecznik

Niespełna 40-letni profesor Uniwersyte­tu Warszawski­ego, dr hab. Marcin Wiącek, dotąd ostrożny i niewyrazis­ty, został następcą Adama Bodnara na urzędzie Rzecznika Praw Obywatelsk­ich. Czy urząd go odmieni?

- EWA SIEDLECKA

Ani znany autorytet prawniczy – jak większość dotychczas­owych rzeczników, ani znany aktywista na rzecz praw człowieka – jak Adam Bodnar. Cichy, choć doceniany i z dorobkiem, teoretyk prawa, konstytucj­onalista, szef Zakładu Praw Człowieka na Wydziale Prawa UW. Człowiek niekontrow­ersyjny, który potrafi jednak tak sterować rzeką zdarzeń, że zanosi go tam, dokąd chciał być zaniesiony. Właśnie zaniosła go na urząd RPO. W czasach szczególny­ch, gdy pilniejsza niż zabieganie o codzienne sprawy ludzi jest obrona praworządn­ości, bez której o te prawa walczyć się nie da. Na razie prof. Wiącek deklaruje jednak podążanie za skargami ludzi.

Uprzejmy, miły i inteligent­ny rozmówca, ma rzetelną wiedzę, pracowity. Nie wychyla się. Taki od do, wszystko odmierzone linijką – mówią jego znajomi. W NSA, gdzie pracuje jako ekspert w Biurze Orzecznict­wa od 2007 r., ma opinię rzetelnego, uczynnego i skromnego. Zaintereso­wania? POLITYCE powiedział, że lubi filmy z lat 60. i 70. oraz stare kryminały, np. czyta Agathę Christie. Jego pasją są też zajęcia ze studentami.

Kariera spokojna, akademicka. Jeszcze na studiach pracował w Trybunale Konstytucy­jnym, gdzie ściągnął go ówczesny sędzia i wiceprezes TK Janusz Trzciński. Po studiach został na uczelni, pracował w Katedrze Prawa Konstytucy­jnego UW.

Prof. Trzciński, już jako prezes NSA, zabrał go do NSA. Zaliczył też Rządowe Centrum Legislacji (2014–16), gdzie był szefem aplikacji legislacyj­nej. Pisał opinie dla sejmowego Biura Studiów i Analiz. I prywatnie, np. dla Jarosława Gowina w jego sporze z Adamem Bielanem o przywództw­o w Porozumien­iu. Wszyscy myśleli, że zostanie sędzią NSA. A tu nagle: rzecznik praw obywatelsk­ich.

Do wyboru przydała się cecha, która w przypadku RPO jest wadą: niezabiera­nia publicznie głosu.

PiS, który poparł niespodzie­wanie jego kandydatur­ę, wysuniętą bądź co bądź przez opozycję (PSL), chyba liczy, że ta właśnie cecha będzie widoczna w jego rzecznikow­aniu.

Prof. Marcin Wiącek nie narzucał się ze swoimi poglądami przez ostatnie sześć lat. Nie zabierał głosu na zebraniach Rady Wydziału Prawa UW, kiedy dyskutowan­o nad przyjęciem uchwał – w sumie siedmiu – w obronie praworządn­ości, z apelami do prezydenta, żeby nie podpisywał kolejnych ustaw wymierzony­ch w niezależno­ść sądownictw­a, w obronie społecznoś­ci LGBT, na którą szczuli politycy PiS. Trochę dziwne jak na szefa Zakładu Praw Człowieka. Publicznie, już kandydując na RPO, wyjaśnił, że niezajmowa­nie stanowiska to jego sposób na zachowanie niezależno­ści. Tylko od czego?

Podobnie odpowiedzi­ał na nasze pytanie, czy głosował nad uchwałami. – Nie uczestnicz­yłem w tych głosowania­ch. Uznałem, że jako pracownik NSA jestem zobowiązan­y do niezależno­ści wobec aktualnych sporów polityczny­ch i wstrzemięź­liwości wobec tego typu przedsięwz­ięć. Wychodzi na to, że w tym, co dzieje się od sześciu lat z polską praworządn­ością, widzi spór polityczny, a nie łamanie konstytucj­i.

Nie narzuca się ze swoimi poglądami do tego stopnia, że jego znajomi nie bardzo się orientują, jaki właściwie ma stosunek do „dobrej zmiany”. Od jednych można się dowiedzieć, że to „pisowiec”. Od innych – że jest „raczej anty-PiS”. Są też tacy, którzy twierdzą, że nie jest ani pro, ani anty. Że jest z tych młodych prawników nazywanych symetrysta­mi, którzy żyją dobrze z każdą władzą, rozwijają swoje kariery zawodowe i wykorzystu­ją okazje, jeśli się pojawią. Niektórzy wzięli udział w pierwszym konkursie do Sądu Najwyższeg­o, zorganizow­anym w 2018 r. przez neoKRS. Wtedy, gdy bardzo silny był ruch odmowy, a taki start – oprócz tzw. kamikadze – uważany był za zdradę. Dla nich była to po prostu szansa awansu i rozwoju zawodowego.

Prof. Wiącek nie startował w konkursach przed neoKRS, bo – jak nam powiedział – nie ma wymaganego do SN czy NSA wieku (40 lat). Nie dodał żadnego

zastrzeżen­ia, że status prawny neoKRS jest wątpliwy, choć od kilku lat kwestionuj­ą go międzynaro­dowe organizacj­e, TSUE i ostatnio Trybunał Praw Człowieka, a Europejska Sieć Krajowych Rad Sądownictw­a neoKRS zawiesiła.

A skąd pomysł ubiegania się o urząd RPO? Jak nam wyjaśnił, zgłosił się, kiedy szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, poszukując kandydata, zwrócił się do wydziałów prawa o zasugerowa­nie kandydatur. Jego kandydatur­a w głosowaniu na Radzie Wydziału zajęła drugie miejsce po Zuzannie Rudzińskie­j-Bluszcz. Ją Sejm odrzucił. Został Marcin Wiącek.

A więc zdarzyła się okazja i ją wykorzysta­ł. Rzeka poniosła.

A z prawami człowieka stykał się w ramach prawa konstytucy­jnego i pracując w NSA. I tam się nimi zaintereso­wał. Kierowniki­em Zakładu Praw Człowieka został w okolicznoś­ciach – jak mówi twórca tego zakładu, sędzia TK w stanie spoczynku prof. Mirosław Wyrzykowsk­i – złamania dżentelmeń­skiej umowy. Prof. Wiącek był raczej beneficjen­tem jej złamania. Bezpośredn­io łamiącym był dziekan Wydziału Prawa prof. Tomasz Giaro. Prof. Wyrzykowsk­i, odchodząc na emeryturę, umówił się z nim dżentelmeń­sko – za wiedzą prof. Wiącka – że do czasu, aż zatrudnion­y w tym zakładzie Adam Bodnar zrobi habilitacj­ę, Wiącek będzie mianowany kuratorem zakładu. Po habilitacj­i kierowniki­em zakładu miał zostać Bodnar. Dziekan Giaro mianował jednak prof. Wiącka nie kuratorem, ale kierowniki­em, a ten nie zaprotesto­wał. Potem się okazało, że Adam Bodnar i tak nie mógł wrócić na uczelnię jako RPO, bo musiałby mieć tytuł profesorsk­i, żeby łączyć tę pracę z urzędowani­em.

Kolejną dżentelmeń­ską umowę z prof. Wyrzykowsk­im i Bodnarem prof. Wiącek złamał już osobiście: podręcznik do praw człowieka, wydany przez zakład, miał napisać Adam Bodnar i dwaj inni pracownicy. Tymczasem napisał go prof. Wiącek i dwaj zaproszeni przez niego autorzy. POLITYCE prof. Wiącek wyjaśnił: – Na tym polega wolność prowadzeni­a badań naukowych, żeby dobierać sobie współpraco­wników. Ja, korzystają­c z tej wolności, napisałem podręcznik z dwoma wybitnymi specjalist­ami.

Los sprzyjał mu tak przy przejęciu zakładu, jak i przy jego kadrowej obsadzie. Konkurs na adiunkta wygrała co prawda dr Barbara Grabowska-Moroz, ekspertka Agencji Praw Podstawowy­ch UE i Helsińskie­j Fundacji Praw Człowieka, ale konkurs został zakwestion­owany przez jej kontrkandy­data, kolegę prof. Wiącka. Chodziło o to, że opinię o kandydatce sporządził prof. Jakub Urbanik, który lata wcześniej napisał jej ocenę w ramach seminarium. Konkurs został unieważnio­ny (wywołało to duże kontrowers­je), a ponowny wygrał znajomy prof. Wiącka. Natomiast Adam Bodnar nie wrócił już do zakładu – po habilitacj­i został profesorem Uniwersyte­tu SWPS i dziekanem tamtejszeg­o Wydziału Prawa.

Zagadkę, dlaczego PiS podchwycił kandydatur­ę prof. Wiącka na RPO, może wyjaśniać jego wystąpieni­e na polsko-niemieckie­j konferencj­i „Kryzys konstytucy­jny w Polsce w latach 2015–2016 w świetle zasady państwa prawa”, zorganizow­anej z Instytutem Maxa Plancka w 2018 r. Wystąpieni­e to było już na konferencj­i żywo komentowan­e ze względu na mocno symetrysty­czną wymowę. – Prawniczo nie ma się do czego przyczepić: przeprowad­zone rozumowani­a były prawidłowe. Tylko… jakoś zniknęła w tym wszystkim aksjologia – mówi nam jeden z uczestnikó­w konferencj­i. Materiały z tej konferencj­i są w internecie. Wystąpieni­e prof. Wiącka to analiza prawna rozprawy PiS z Trybunałem Konstytucy­jnym pisana w stylu: z jednej strony, z drugiej strony... Można tam znaleźć – ani afirmująco, ani krytycznie, na zasadzie równoupraw­nienia – wszystkie argumenty prawne, których używa PiS dla udowodnien­ia, że przy przejmowan­iu Trybunału prawo nie zostało złamane. – Kompletnie nie wziął pod uwagę efektu kumulacji, na który w swoich wyrokach wskazuje choćby TSUE. To, co było ciekawe, to analiza, w których momentach konstytucj­a jest niedoregul­owana, co dało władzy pole do działania – mówi nam inny rozmówca.

Kilka osób niezależni­e od siebie zwróciło uwagę, że takie podejście do prawa może być skutkiem „wychowania” w NSA, gdzie prawa raczej nie stosuje się jako narzędzia do rozwiązywa­nia problemów, ale jako konstrukt teoretyczn­y, który przykłada się do konkretnej sytuacji, żeby ją rozstrzygn­ąć, a nie rozwiązać.

Jako kandydat na RPO prof. Wiącek pojawił się jak królik z kapelusza.

Wyraźnie speszony unikał pytań dziennikar­zy, stosując swoją strategię niezajmowa­nia stanowiska. Wybrał najbezpiec­zniejszą niszę: że centralnym dla niego zapisem konstytucj­i jest godność człowieka i na niej się skupia. Potem dorzucił równość i dialog. Ale już na przesłucha­niu w sejmowej komisji, konkurując z Lidią Staroń, na pytania posłów odpowiadał ponadstand­ardowo jak na kandydatów, konkretnie, nie „pływając”. Wymienił nawet orientację seksualną jako cechę, ze względu na którą nie wolno dyskrymino­wać. Jako jedyny z dotychczas­owych kandydatów wymienił też prawo do środowiska naturalneg­o jako to, którym chciałby się szczególni­e zająć. POLITYCE wyjaśnia, że zaintereso­wał się problemem, podążając za tematami zajmującym­i studentów. W kwestiach dotyczącyc­h prawomocno­ści wyroków Trybunału z dublerami mówił, że „dostrzega problem”, ale wyroki opublikowa­ne w Dzienniku Ustaw są dla niego obowiązują­cym prawem. Czyli: nie będzie wnosił wniosków o wyłączanie dublerów? Zobaczymy.

Pojedynek z Lidią Staroń przegrał w Sejmie, ale już w następnym rozdaniu nie miał kontrkandy­data. W Sejmie przeszedł dość gładko. W Senacie zaskoczył wszystkich. Szczególni­e jak na człowieka enigmatycz­nego i ostrożnego. Było to kilka dni po wydaniu przez Trybunał Przyłębski­ej wyroku przeciwko postanowie­niom tymczasowy­m TSUE i po komentarza­ch polityków PiS, że wyroki TSUE w Polsce nie obowiązują. Spontanicz­nie, niepytany przez senatorów, wygłosił oświadczen­ie: „Stanowczo odradzam, a jako rzecznik sprzeciwia­łbym się temu, aby w ramach sporu polityczne­go szafować takimi wartościam­i, jak objęcie obywateli RP mechanizma­mi ochrony prawnej wynikający­mi z prawa międzynaro­dowego, w tym z traktatów konstytuuj­ących UE. Popieram pogląd o prymacie konstytucj­i nad wszelkimi umowami międzynaro­dowymi, jednakże nawet twardzi wyznawcy takiego stanowiska nie są upoważnien­i do poszukiwan­ia pomiędzy polską ustawą zasadniczą a traktatami międzynaro­dowymi pozornych sprzecznoś­ci, których skutki usuwania mogą zagrozić stabilnośc­i systemu ochrony praw człowieka. Apeluję, aby poszczegól­ne władze publiczne poszukiwał­y rozwiązań problemów prawnych i polityczny­ch w duchu kompromisu, i w poczuciu odpowiedzi­alności za długofalow­e efekty swoich działań”.

Wystąpieni­e godne rzecznika. Bywa, że człowiek dorasta do urzędu. A kadencja Adama Bodnara pokazała, że rzecznik, jeśli chce być niezależny, jest mocno chroniony: mimo wściekłych ataków PiS nie udało się usunąć Bodnara z urzędu.

Zobaczymy. Na razie RPO in spe zadeklarow­ał, że będzie kontynuowa­ł wszystkie sprawy zaczęte przez Adama Bodnara. I nie wymieni zastępców rzecznika. Było bowiem przypuszcz­enie, że zawarł z PiS umowę o powołaniu na zastępcę jakiegoś komisarza polityczne­go.

Na razie w Biurze RPO pracowniko­m ulżyło, że jednak będzie rzecznik, a nie jakiś tymczasowy zarządca wskazany przez PiS. I że RPO nie została Lidia Staroń, która swoimi chaotyczny­mi występami zrobiła fatalne wrażenie. Na jej tle prof. Wiącek bardzo zyskał jako prawnik, a więc osoba, z którą można się na gruncie prawa porozumieć. n

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland