Agnieszka Sowa Prawdziwy los fałszywego księdza
Daniel z filmu „Boże Ciało” założył sutannę, żeby uciec od kryminalnej przeszłości i zdobyć szacunek. Patryk, którego życie było inspiracją dla postaci Daniela, udawał księdza, i to wykluczyło go ze wspólnoty. Grozi mu pięć lat.
Dziesięć lat temu Patryk, uczeń maturalnej klasy liceum dla pracujących, przez dwa wakacyjne miesiące w parafii w Budziskach odprawiał msze i spowiadał wiernych. Prowadził nawet liturgię w Boże Ciało.
Kilka tygodni temu 29-letniego Patryka zatrzymała wołomińska policja. Podejrzewają, że kradł pokrywy i kołnierze do studzienek kanalizacyjnych z trasy S8 i sprzedawał je w skupie złomu, przedstawiając fałszywe zaświadczenia z firmy budowlanej. Zatrzymali go na złomowisku, a w samochodzie, którym przyjechał, znaleźli kolejne dwie pokrywy. Policja twierdzi, że po wysłuchaniu 28 zarzutów dotyczących kradzieży oraz oszustw Patryk przyznał się i chciał dobrowolnie poddać się karze. Prokurator jednak nie wyraził zgody.
W rozmowie z POLITYKĄ Patryk wszystkiemu zaprzecza. Nie kradł żadnych pokryw. To musiał być ktoś inny. Może jego brat? To samo nazwisko. A w ogóle, gdzie na trasie S8 są studzienki? Policja go nie zatrzymała i nie przesłuchiwała, a on się do niczego nie przyznał. Zdjęcia z zatrzymania, łatwe do znalezienia w internecie, na których wyraźnie, mimo zamazanej twarzy, widać Patryka w tym samym ciemnoniebieskim t-shircie, który ma na sobie, kiedy rozmawiamy, pochodzą – jak twierdzi – z zatrzymania przy zupełnie innej okazji.
Policjantom powiedział, że kradł, bo jest bezdomny, śpi w samochodzie i nie ma za co żyć.
Było co było
Rozmawiamy w ogródku niewielkiego domku w Wołominie, obok bawią się dwie córeczki Patryka, czteroletnia Oliwka i trzylatka Nikola. Starszy o kilka lat syn żony Patryka z pierwszego małżeństwa trzyma się trochę z boku. Na podwórku, przed bramą, zaparkowany amerykański van. Z policyjnego protokołu wynika, że na złomowisko Patryk przyjechał srebrnym mitsubishi.
– Skąd oni sobie to wymyślili, że jestem bezdomny – mówi Patryk. – Mam dom, rodzinę, pracuję. I nigdy nie miałem japońskiego auta.
Policja: on strasznie kręci. Co chwila inna wersja.
A przecież jedenaście lat temu, kiedy udawał księdza w Budziskach, miał odwagę przyznać się, i napisać proboszczowi wszystko, jak na spowiedzi. I szczerze przeprosić.
Na trzech stronach próbował wyjaśnić księdzu, dlaczego go oszukał: „Drogi Księże Marku, zrobiłem to, ponieważ bardzo chcę być księdzem i odprawiać Mszę Świętą… Chciałem pójść do seminarium, pewnie teraz za to, co zrobiłem, już nie będę przyjęty. Teraz uświadomiłem sobie, że żeby iść do seminarium, trzeba się godnie przygotować. Obiecałem Panu Bogu, że będę się zmieniał – dlatego dzwoniłem do Księdza, że jestem suspendowany. Ale chociaż chcę przeprosić Księdza za to. Proszę z całego serca o wybaczenie. Bardzo. Drogi Księże, wiem, że źle zrobiłem. Obiecuję Księdzu, że już więcej tak nie zrobię”.
List dostarczyli koledzy Patryka. Żeby było szybciej, bo następnego dnia fałszywy wikary miał udzielać ślubu w zastępstwie proboszcza. Dlatego zdecydował się wszystko wyjawić. Bał się, że jego sakrament będzie nieważny. Nie mógł zrujnować życia tym młodym.
Ksiądz Marek chyba Patrykowi nie wybaczył. Sześć lat temu, gdy historia zrobiła się głośna, nie chciał rozmawiać o swoim pomocniku. To on złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa po tym, jak przeczytał list. Nigdy więcej nie skontaktował się z Patrykiem.
Fałszywy ksiądz od razu przyznał się też policjantom, którzy 10 lat temu przyszli do mieszkania jego dziadków z nakazem zatrzymania. Zeznał, że odprawił kilkanaście nabożeństw w Budziskach, i jeszcze kilka gościnnie w Łochowie. I, że jak parafianie przychodzili z intencją, dawali mu pieniądze. On zanosił je proboszczowi, ale ksiądz Marek zawsze mówił, żeby je zatrzymał.
Bo tak się należy, tłumaczył później proboszcz w prokuraturze. Za msze święte odprawiane przez młodego księdza pieniądze są dla młodego. Więc on nalegał, żeby Patryk brał, a przecież wiele tego nie było, kilka razy po pięćdziesiąt złotych. Ale skoro Patryk przyjmował korzyść majątkową od parafian, których wprowadził w błąd, prokurator postawił mu także zarzut oszustwa i zażądał kary 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata.
Żaden z wiernych w Budziskach nie potwierdził, że dał fałszywemu księdzu pieniądze. Polubili młodego i jego płomienne kazania. Mówił ze swadą, z ogniem i z głowy – nigdy nie miał żadnej kartki. Schodził z ambony i ruszał między wiernych. Jedno kazanie pamiętają do dziś: to o cierpieniu. Opowiadał wiernym o śmierci swojej matki, o męczarniach, jakich doświadczała i o cierpieniu innych pacjentów hospicjum, którego był świadkiem, gdy tam czuwał.
Skoro nie było pokrzywdzonych, sąd ostatecznie uznał, że Patryk jest winien tylko pełnienia obowiązków księdza, do czego nie miał uprawnień i publicznego noszenia stroju, do którego nie miał prawa. Skończyło się na grzywnie.
Stało się co się stało
Kiedy o„fałszywym księdzu” zrobiło się głośno, Patryk opowiedział POLITYCE, że zaczął się modlić, gdy jego mama zachorowała na nowotwór mózgu. Miał wtedy 12 lat i właśnie szedł do gimnazjum. Ojciec od dawna był nieobecny. Matka sama wychowywała jego i czterech starszych braci. Pomagali dziadkowie. Choroba matki postępowała, a Patryk coraz gorzej radził sobie w szkole. W końcu szkolna pedagog wysłała go do poradni zdrowia psychicznego, gdzie dostał skierowanie do szpitala w Zagórzu.
Nikt – ani szkolna pedagog, ani psycholog z poradni, ani lekarze z Zagórza nie dowiedzieli się, że dziecko przeżywa dramat choroby mamy. W szpitalu nie stwierdzono zaburzeń depresyjnych ani wytwórczych, tylko „wzmożony napęd psychoruchowy i wysoką pobudliwość emocjonalną, przechodzenie od wzmożonego nastroju do płaczu”. Wypisano go po dwóch miesiącach na prośbę rodziny w związku z terminalnym stanem matki. Była już wtedy w hospicjum, i tam odwiedzał ją czternastoletni Patryk. Raz przyznała mu się, że bardzo cierpi. Chciał wołać lekarza, pielęgniarkę, ale mama poprosiła, żeby poszedł do kaplicy w hospicjum i się za nią pomodlił. Zrobił to. Modlił się żarliwie przez dobre pół godziny, a gdy skończył, zajrzał do mamy. Spała. Więc chyba ból zelżał choć trochę. Od tamtej pory modlił się za nią kilka razy dziennie.
Potem, gdy umarła, codziennie chodził na cmentarz i nad grobem długo rozmawiał z Bogiem. W domu, dla dziadków, zaczął odprawiać msze. Ubierał się w sutannę, kupioną w Warszawie za 800 zł, uciułane z kieszonkowego, jakie z renty po mamie dawała mu babcia. Potem kupił jeszcze jedną sutannę, droższą. Zostawił ją księdzu Markowi w Budziskach razem z ornatem, jako zadośćuczynienie za to, że go tak oszukiwał. Babcia, lat ponad osiemdziesiąt, głęboko wierząca, była z tych domowych liturgii bardzo
Gdy okazało się, że powstaje film o fałszywym księdzu, Patryk nie był zachwycony. On ifilmowy Daniel zlali się w jedno. Nawet jego znajomi byli pewni, że siedział w poprawczaku.
zadowolona. Zwłaszcza że dziadek był częściowo sparaliżowany. Patryk też był zadowolony; po takim odprawionym w dużym pokoju nabożeństwie czuł się wyciszony i spokojny.
Miał 15 lat, gdy odprawił pierwszą mszę w kościele. W Poświętnem, przy okazji dożynek. Czasem zastępował też organistę w Grzebowilku, dokąd przyjeżdżał przez prawie pół roku do księdza Przemka, którego poznał w gimnazjum. Katecheta stał się dla Patryka trochę ojcem, trochę spowiednikiem i przyjacielem.
Potem były inne gościnne występy w pobliskich parafiach. Aż wreszcie Patryk postanowił zaczepić się gdzieś na dłużej i sprawdzić, czy nadaje się na księdza. Padło na Budziska. Dlaczego tam? Poprzedniego lata rozmawiał chwilę z księdzem Markiem, pytał, jak dojść do parafii Gwizdały. Był wtedy w sutannie. Pomyślał, że może ksiądz go zapamiętał. Pamiętał. I pewnie dlatego nie kazał chłopakowi pokazać dokumentów...
Jest jak jest
Patryk zapłacił kilkaset złotych grzywny, sprawa przycichła i niemal już o wszystkim zapomniał, kiedy umarł jego dziadek. I okazało się, że proboszcz nie życzy sobie obecności fałszywego księdza na uroczystościach pogrzebowych w kościele. Bo Patryk jest winien najcięższego grzechu – świętokradztwa, profanacji Najświętszego Sakramentu i przestępstwa przeciwko świętości sakramentu pokuty. Za to osobom świeckim grozi kara interdyktu. Nie mogą sprawować ani przyjmować żadnych sakramentów.
Kanclerz kurii, jak twierdzi Patryk, powiedział mu, że nie może się spowiadać i przystępować do komunii, i wysłał go do psychiatry. Jeżeli Kościół ma wątpliwości co do stanu zdrowia psychicznego Patryka, to nie powinien on być karany, bo prawo kanoniczne stanowi, że osoba niepoczytalna nie podlega żadnej karze.
Prokurator prowadząca sprawę Patryka też miała wątpliwości co do jego stanu. Powołano biegłych i ci – jak kiedyś, w Zagórzu – orzekli, że oskarżony nie ma objawów choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. Rozpoznano u niego osobowość niedojrzałą, co jednak „nie znosi, a tylko w nieznacznym stopniu ogranicza zdolność do rozpoznania znaczenia zarzucanych mu czynów i pokierowania swoim postępowaniem”. Patryk więc nie stara się o zdjęcie kościelnej kary. Podczas pogrzebu dziadka był w innym kościele, i tam się modlił.
Proboszcz już dawno zapowiedział, że on sam do kościelnego pochówku nie będzie miał prawa. Ma dopiero 29 lat, więc bardziej boli, że musiał porzucić marzenia o byciu księdzem czy chociaż organistą. Bo o tym, by przyjęli go do seminarium, nie ma nawet co marzyć. Wiedział o tym, ale nadal nie rozumie. Dlaczego msze święte odprawiane przez niego, człowieka bez święceń kapłańskich, są nieważne, a kościół uznaje msze i sakramenty odprawiane przez księdza, który molestuje dzieci? Chrystus wybaczał najgorszym grzesznikom, a on do końca życia ma być wykluczony za to, co zrobił jako nastolatek. Nie krzywdząc nikogo, a być może nawet pomagając niektórym?
Będzie jak będzie
Ale to już przeszłość. Zakochał się i dzięki temu stwierdził, że z celibatem nie byłoby mu po drodze. Ożenił się 4 lata temu. Swoją przyszłą żonę, Żanetę, poznał dzięki karaoke. Uzdolniony muzycznie, z ładnym głosem, śpiewał w wołomińskim pubie. Przychodziła tam często jego przyszła teściowa. Któregoś razu zapytała, czy nie zaśpiewałby w domu, dla jej mamy na 80. urodziny. Zgodził się. Chrzciny obu córeczek spędził, modląc się w domu.
Teściowa zmarła 4 lata temu, tuż po narodzinach Oliwki. Nagle, na udar, gdy miała zaledwie 49 lat. Wkrótce potem odeszła babcia żony, ta, dla której śpiewał. Swoją babcię też stracił, bo chociaż podobno żyje, Patryk nie wie, gdzie jest. Bracia oddali ją do domu opieki, a jego namówili, żeby zrzekł się prawa do spadku. Zgodził się i podpisał u notariusza. Więc w mieszkaniu, w którym się wychowywał, mieszka teraz jeden z braci, z żoną i z dzieckiem. Patryk, który po wszystkim poczuł się oszukany, nie utrzymuje z braćmi żadnego kontaktu.
Praca w pubie nie wystarczała do utrzymania rodziny. Poza tym Patryka wciąż ciągnęło do kościelnych liturgii. Zrobił w Warszawie kurs mistrza ceremonii pogrzebowych, zarejestrował działalność i zaczął współpracę z jednym z wołomińskich zakładów pogrzebowych. Przy świeckich pochówkach prowadził ceremonie na cmentarzach. Przy kościelnych – ostatnie pożegnanie rodziny ze zmarłym w kaplicy domu pogrzebowego. Wydawać by się mogło, że wreszcie się odnalazł. Właściciel zakładu przyznaje, że był dobry w tym, co robił: chwalono go za zaangażowanie i takt, śpiewał i modlił się z prawdziwym uczuciem. Zdarzało się, że rodzina zmarłego widziała łzy w oczach chłopaka.
Dwa lata temu, gdy okazało się, że powstaje film o fałszywym księdzu, Patryk nie był zachwycony. Opowiedział przed laty swoją historię dziennikarzowi, potem zgodził się na publikację reportażu, w którym dziennikarz zmienił imiona i nazwy miejscowości. Ale jak „Boże Ciało” weszło do kin i dostało nominację do Oscara, ludzie znowu zaczęli gadać i wytykać go palcami na ulicy. On i filmowy Kamil zlali się w jedno, i nawet jego znajomi byli przekonani, że Patryk był w poprawczaku. Nie mówiąc już o tym, że wszyscy sądzili, że zbił na filmie fortunę. A on przecież nie dostał grosza.
Najbardziej się obawiał, że przez to zamieszanie wokół jego osoby straci pracę, bo zakład pogrzebowy nie będzie chciał współpracować z „fałszywym księdzem”. Tak się jednak nie stało. Za to trzy, może cztery miesiące temu, nagle, bez podania powodów, on sam zerwał współpracę. Nie chce powiedzieć dlaczego. Twierdzi, że wciąż pracuje, ale właściciel zakładu zaprzecza. Widać, że Patryk znowu coś kręci.
Niedługo po tym, jak odszedł, z trasy S8 zaczęły znikać studzienki.