Zbigniew Borek O sądzie, który nie sądził
„Dobra zmiana” w powiatowym sądzie? Niemal pięć miesięcy paraliżu.
Od połowy lutego do końca czerwca w wydziale cywilnym Sądu Rejonowego w Sulęcinie (woj. lubuskie) nie orzekał żaden sędzia. W ok. 400 sprawach, które w tym czasie wpłynęły, nie podjęto żadnych czynności procesowych, odłogiem leżało też niemal kolejnych 500. Rzecznik praw obywatelskich uznał, że to narusza konstytucyjne prawo obywateli do sądu. – Mieszkańcy miasta są ewidentnie zaniepokojeni – mówi Dariusz Ejchart, burmistrz 10-tysięcznego Sulęcina.
Sędzia w delegacji
Sąd w powiecie nie jest tym, co w województwie czy tym bardziej w stolicy. W latach 90., obok komendy policji i szpitala, był wśród instytucji, które zdecydowały o powstaniu powiatu sulęcińskiego. Gdy w 2014 r. reforma Gowina, ówczesnego ministra sprawiedliwości, przekształcała małe sądy w wydziały zamiejscowe, złościli się: „Jak to, w Sulęcinie nie będzie sądu?!”. Wielu nigdy w nim nie było, ale podpisali listy protestacyjne i zagrzewali do boju lokalne władze – aż rząd cofnął zmiany w całym kraju.
Gdy więc w lutym tego roku rozeszła się wieść, że „sąd nie sądzi”, w mieście znów zawrzało. – W sądzie urywały się telefony – opowiada Bartłomiej Starosta. Jest sędzią wydziału cywilnego, członkiem największego w kraju (skupia 3,5 tys. osób) Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. – Reforma Ziobry zmaterializowała się u nas do bólu. Wystarczyło, że Sebastian Petlik, szef wydziału cywilnego, prezes sądu i „dobrozmianowy” sędzia, zapragnął awansu – mówi.
1 stycznia sędzia Petlik rozpoczął delegację w Sądzie Okręgowym w Gorzowie Wielkopolskim. Tu rządzi Jarosław Dudzicz, który objął stanowisko w ekspresowym tempie: nikt jego kandydatury nie opiniował, wystarczyło, że zadzwonił do niego ówczesny wiceminister Łukasz Piebiak (potem obaj „zasłynęli” z udziału w grupie Kasta, według mediów hejtującej przeciwników zmian w sądownictwie), a minister Ziobro na mocy specustawy odwołał faksem bez podania przyczyn ówczesnego prezesa Sądu Okręgowego (podobnie jak 147 prezesów i wiceprezesów w całej Polsce).
Dudzicz wtedy nawet nie pracował w Gorzowie, do Sądu Okręgowego trzeba go było delegować, a gabinet świeżo odwołanego prezesa zajął, nie czekając na jego powrót ze służbowego wyjazdu. Potem wspiął się wyżej – do upolitycznionej KRS. Potrzebował do tego poparcia sędziów i w sukurs przyszedł mu Petlik z Sulęcina. – I teraz sędzia Dudzicz mu się za to odpłaca – komentuje Starosta.
Petlikowi ma za złe nie to, że chce awansować, ale że robi to ze szkodą dla sulęcińskiego sądu. – Nie dokończył u nas nawet swoich spraw – mówi. Delegowanemu sędziemu z reguły odpuszcza się sprawy w macierzystej jednostce, gdy odległość do niej jest zbyt duża. Z Gorzowa do Sulęcina są jednak zaledwie 42 km, a poza tym Petlik nadal tam mieszka i mimo delegacji pozostał prezesem. – Mówił, że nie musi kończyć spraw w Sulęcinie, bo uzgodnił to z prezesem Dudziczem, zanim zdecydowało tak kolegium Sądu Okręgowego – twierdzi sędzia Olimpia Barańska-Małuszek, szefowa gorzowskiej Iustitii, która na tym kolegium była. – To przykład fatalnego zarządzania kadrami przez ministra, ale i konformizmu oraz uznaniowych decyzji „dobrozmianowego” prezesa. Zmiany ustawowe w praktyce zlikwidowały wpływ i kontrolę organów kolegialnych sądów na delegacje i oceny kandydatów do awansów. O wszystkim decyduje prezes podległy ministrowi Ziobrze.
Skutki bywają opłakane, zwłaszcza w małych sądach, jak sulęciński, gdzie pracuje tylko siedmiu sędziów. Gdy Petlik odszedł na delegację,
do 200 procesowych spraw cywilnych sędziego Tomasza Błaszkiewicza doszło 40, Staroście do 300 własnych przybyło 70 po Petliku. – A prezes w sposób niezgodny z prawem chciał jeszcze przerzucić na mnie kierowanie wydziałem – mówi Starosta, który powiadomił prokuraturę, że Petlik przekroczył uprawnienia służbowe (dochodzenie jest w toku).
Sąd murem podzielony
Podziały w sulęcińskim sądzie zaczęły się jednak już kilka lat wcześniej, gdy w całym kraju trwały protesty w obronie praworządności. – Wychodziliśmy na ulicę z hasłami „Murem za sędzią Tuleyą”, „Murem za sędzią Aliną Czubieniak”. Sebastiana Petlika z nami nie było – wspomina Starosta.
Wkrótce skończyły się wspólne wypady na kawę czy pizzę, a teraz nawet na sądowym korytarzu sędziowie nie mówią sobie na „ty”. W wydziale cywilnym zaczął się ping-pong: wpływające sprawy kierowniczka sekretariatu dostarczała Staroście, który notował na nich, że nie jest przewodniczącym, i odsyłał do prezesa. Ten znów kierował je do Starosty – i tak w kółko. – Byłem przepracowany i żyłem w ciągłym stresie. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej. Trafił do lekarza, ten wysłał go na zwolnienie, z którego korzysta do dziś.
Podobnie jak Błaszkiewicz, który od grudnia spał dwie–trzy godziny na dobę. – Sędzia nie powinien – mówi – pracować po kilkanaście godzin na dobę i chronicznie nie spać. W takim stanie nie powinien wyrokować o cudzym życiu, majątku czy dzieciach.
Tak więc od połowy lutego w Sulęcinie nie orzekał już żaden cywilista. Prostsze sprawy załatwiał referendarz, najpilniejsze wzięli na siebie sędziowie innych wydziałów, ale nawet prezes Petlik przyznaje, że doszło do paraliżu. Kryzys rozlał się na cały sąd. Joanna Górczak, przewodnicząca wydziału rodzinnego, w jeden weekend napisała 140 postanowień, bo się nie wyrabiała, a prezes zbywał jej prośby o wsparcie. Przez rok nie była na urlopie, ale odrzucił jej wniosek urlopowy, bo Błaszkiewicz był chory, a przeciążeni robotą karniści nie podjęli się zastępstwa. – W końcu lekarz dał mi trzy tygodnie zwolnienia – mówi. Po chorobie „na biegu” ma 526 spraw, 200 procesowych, bo nikt jej nie zastępował, a „ziobrolotek” (tak nazywa System Losowego Przydziału Spraw) absurdalnie mógł losować tylko ją. – Wydzieramy jeden drugiemu pracowników administracyjnych, żeby nadążyć z obowiązkami, a prezes kwituje, że nie pracujemy, jak należy. Argumentu, że jego delegacja zaszkodziła sądowi, nie przyjmuje.
Nie tylko w Sulęcinie sędziowie narzekają, że delegacje, które mają łatać problemy kadrowe, w praktyce przynoszą więcej szkód niż pożytku. W minionym roku w całym kraju delegowanych było 631 sędziów, najwięcej do sądów okręgowych – 348. Minister może delegować sędziego także do Ministerstwa Sprawiedliwości, Kancelarii Prezydenta RP, a nawet biura w KRS. – Ośmiogodzinna praca za biurkiem nie ma nic wspólnego ze służbą sędziowską i odpowiedzialnością – zauważa Olimpia Barańska-Małuszek z Iustitii. Niektórzy znani jej sędziowie do resortu sprawiedliwości są delegowani od lat (na 159 delegacji w zeszłym roku aż 137 było na czas nieokreślony), zdążyli w tym czasie zrobić studia podyplomowe i doktoraty, mając status, immunitet i pensję sędziego oraz dodatki urzędnika.
Wytworzyła się patologiczna praktyka: sędziowie idą do ministerstwa do pracy nad konkretnym projektem, a zostają tam na lata, co zaburza konstytucyjny rozdział władzy sądowniczej i wykonawczej. Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu uznał, że polskie przepisy o delegacji sędziów są niezgodne z prawem unijnym, bo minister sprawiedliwości, jednocześnie prokurator generalny, może delegować i odwołać sędziego z delegacji na podstawie tylko sobie znanych powodów. Nie regulują tego konkretne przepisy. Wkrótce TSUE ma wydać wyrok w tej sprawie, ale sędziowie zauważają też „prozę życia”, czyli fakt, że delegowany sędzia blokuje etat w sądzie macierzystym.
Tymczasem w polskich sądach przybywa spraw (obecnie jest ich 16 mln rocznie). Za „dobrej zmiany” wydłużyły się kolejki: w 2015 r. na rozpoznanie sprawy czekało się nieco ponad cztery miesiące, a w 2020 r. już niemal siedem miesięcy (jak wyliczył na podstawie oficjalnych danych serwis ciekaweliczby. pl, między 2015 a 2019 r. średni czas postępowania sądowego wydłużył się o 38 proc., gdy za rządów PO-PSL w latach 2011–15 o 2 proc.). W ocenie RPO zamrożenie kilkuset etatów przez ministra i ciągłe zmiany w sądownictwie sprawiają, że aż 1050 etatów sędziowskich (10 proc.) jest nieobsadzonych. To dotkliwe zwłaszcza w małych ośrodkach, gdzie liczy się każda para rąk do pracy.
Tymczasem prezes Petlik, mimo dramatycznej sytuacji w macierzystym sądzie, nie tylko kontynuował swoją delegację, ale złożył wniosek o delegowanie do Sulęcina innego sędziego. Chętny się nie znalazł. Nie pomogła też zusowska kontrola nasłana na chorych sędziów z Sulęcina – orzekła, że nie symulują. Paraliż więc trwał.
– Ciekaw jestem, co to za choroba, która uniemożliwia wykonywanie obowiązków, a jednocześnie pozwala na dużą aktywność w mediach tradycyjnych i społecznościowych – mówi Dudzicz POLITYCE. Sędzia Petlik przyznaje się do błędów: dziś dokończyłby swoje sprawy w Sulęcinie („choć w Gorzowie dostałem znacznie większą liczbę spraw o wyższym stopniu trudności”), nie podpisałby się też pod kandydaturą żadnego sędziego do KRS. – Dudzicz przyjechał do mnie do domu, poprosił o podpis, porozmawialiśmy i się zgodziłem, ale nie przypuszczałem, że ktoś mi z tego powodu zarzuci upolitycznienie – mówi. Zaklina się, że nie jest żadnym sędzią „dobrej zmiany”. Ale dodaje: – Ciągłe mówienie o neosędziach, upolitycznionej KRS i podważanie niezależności Trybunału Konstytucyjnego to krok od anarchii i sobiepaństwa.
„W poczuciu odpowiedzialności za sąd w Sulęcinie” poprosił jednak o nieprzedłużanie delegacji. 1 lipca wrócił do orzekania w Sulęcinie.
Awans jak w banku
Gdyby klienci sulęcińskiego wydziału cywilnego złożyli skargi na przewlekłość postępowania, „praktycznie wszystkie nadawałyby się do uwzględnienia”. Za przewlekłość grozi od 2 do 20 tys. zł kary, a więc Skarb Państwa w przypadku 400 spraw, które wpłynęły do wydziału cywilnego od połowy lutego do końca czerwca, może wypłacić nawet 8 mln zł kar. Gdyby doliczyć niemal kolejnych 500, które leżały odłogiem, kwota wzrosłaby do 18 mln. Jeszcze w delegacji Sebastian Petlik złożył wniosek o awans na sędziego sądu okręgowego. Sędzia wizytator negatywnie ocenił jego pracę, wskazując niższą niż przeciętna stabilność orzeczniczą (odsetek wyroków utrzymanych w mocy). Petlik to bagatelizuje. Dudzicz, obecnie członek KRS, która de facto zdecyduje o nominacji, szanse Petlika ocenia „bardzo wysoko”.
Co ciekawe, sam Dudzicz czwarty rok pracuje w delegacji. Jak przyznał ostatnio w Polsat News, minister sprawiedliwości delegował go do sądu okręgowego „na czas pełnienia funkcji prezesa”. Sąd Najwyższy w sprawie Rafała Puchalskiego, prezesa delegowanego w identyczny sposób, uznał, że to delegacja wadliwa. Wyrok Sądu Najwyższego Dudzicz nazwał w Polsat News „opinią”, która „może się jeszcze zmienić”. n