Artur Domosławski KUBA Wichura protestów
Łyk wolności może działać jak odkrycie seksu – napisała po protestach na Kubie niezależna blogerka. Chcesz więcej i więcej.
Wichura w Hawanie” to tytuł powieści sławnego kubańskiego pisarza Leonarda Padury. Ta kryminalna historia, której centralną intrygą jest zabójstwo pewnej nauczycielki, ukazuje też zniuansowany obraz społeczeństwa na Kubie. Tytułowa wichura jest częścią nastroju miasta i wyspy. Czasem budzi tylko niepokój, zwykle raz do roku zamienia się w niszczący huragan; niekiedy prowokuje nastrój melancholii. Zawsze uzmysławia, że są rzeczy potężniejsze niż nasze kruche żywoty. I polityczne systemy.
11 lipca Leonardo Padura oglądał finał Euro Włochy–Anglia, kiedy zawiała wichura polityczna. Transmisję meczu przerwano i w okienku telewizora ukazał się prezydent Miguel Diaz-Canel. Poinformował o protestach w hawańskiej dzielnicy San Antonio de los Baños. Trochę pogroził, trochę oskarżał, że to imperialistyczna prowokacja, ale i przyznał, że sytuacja gospodarcza kraju jest zła.
Na kubańskich wichurach Padura zna się jak mało kto – i kilka dni później udzielił wypowiedzi hiszpańskiej prasie o tej najnowszej. „Możliwe, że do wszystkiego, co dzieje się na Kubie od 11 lipca – powiedział – zachęcała jakaś mniejsza lub większa grupa przeciwników systemu; że niektórzy byli opłacani, a ich celem była destabilizacja kraju oraz wywołanie chaosu i poczucia niepewności. Jest też prawdą, że – jak to bywa przy okazji takich wydarzeń – doszło do godnych pożałowania aktów
wandalizmu. Ale sądzę, że żadna z tych okoliczności nie unieważnia racjonalnego wymiaru krzyku, jaki usłyszeliśmy. Ten krzyk to skutek desperacji społeczeństwa, które doświadcza długotrwałego kryzysu gospodarczego, i chwilowego kryzysu służby zdrowia, a także skutek kryzysu zaufania i nadziei”.
11 lipca po kolejnych wyłączeniach prądu ludzie w dzielnicy San Antonio de los Baños wściekli się i wyszli na ulice. Tak się zaczęło.
Jedne źródła mówią o kilkudziesięciu, inne o kilkuset osobach. Wznosili hasła, że mają dosyć wyłączeń energii, i domagali się skuteczniejszego działania władz w walce z pandemią; przede wszystkim szybszych szczepień. Obecnie zaszczepiona jest ponad jedna czwarta Kubańczyków, w Hawanie – połowa, co w zestawieniu z krajami regionu jest dobrym wynikiem.
Miguel Diaz-Canel, następca braci Castro w roli przywódcy Kuby, urodzony rok po rewolucji, szybko zareagował na protest. Osobiście zjawił się w zbuntowanej dzielnicy. W przemówieniu do ludzi przedstawiał trudną sytuację, w jakiej znalazł się rząd – ze względu na pandemię i przywrócone za Trumpa restrykcje wobec Kuby.
Być może w innych czasach protest udałoby się w ten sposób ugasić. Ale nie w czasach internetu. Nagrania z demonstracji, robione za pomocą smartfonów, błyskawicznie ukazały się na Facebooku. To była iskra zapalna. W innych dzielnicach Hawany, a krótko potem w ok. 40 miejscowościach, na ulice wyszły protestować setki osób. W skali kraju były ich tysiące – na Kubie niespotykane, wyjątkowe. Prócz doraźnych postulatów – „Dość wyłączeń prądu!”, „Więcej szczepionek!” – zaczęły się pojawiać również polityczne: „Wolność!”, „Precz z dyktaturą!”, „Diaz-Canel skurczybyk!”.
Doszło do bitwy na okrzyki. Demonstranci krzyczeli „Ojczyzna i życie” – to fragment popularnego protest songu w rytmie merengue. Na Kubie słowa te mają aluzyjny wydźwięk: są odpowiedzią na hasło, które przez dekady wykrzykiwał Fidel Castro: „Ojczyzna albo śmierć”. Ci, którzy wyszli protestować, nie chcą umierać za ojczyznę, a w każdym razie nie chcą w ten sposób określać horyzontu swoich pragnień. Chcą żyć w świecie, w którym nie brakuje podstawowych dóbr.
Obok bitwy na hasła w mediach społecznościowych toczyła się bitwa (dez)informacyjna – klasyk sporów o Kubę. O ile rząd w Hawanie skąpo informował o protestach i starał się zmienić ich znaczenie („amerykańska prowokacja”), o tyle niektórzy z jego przeciwników podkręcali dramatyzm wydarzeń. Pojawiły się zdjęcia z innych rewolt jako aktualne zdjęcia z Kuby – większych i o groźniejszym dla życia ludzi przebiegu, m.in. z Egiptu w 2011 r.
Dlaczego protesty wybuchły teraz? Krótko: z powodu największego kryzysu, jaki Kuba przeżywa od upadku Związku Radzieckiego. Dłużej: kryzys ten jest wypadkową kilku zdarzeń i okoliczności.
Po pierwsze – pandemia, która wyhamowała turystykę, tj. jedno z głównych źródeł dochodu dla państwa i dla pojedynczych ludzi, którzy od czasu reform Raula Castro – ponad dekadę temu – mają prawo wynajmować mieszkania turystom. Turystyka to też hotele, restauracje, taksówki, wynajem aut, przewodnicy, plażowi handlarze… Covid-19 zadał tu potężny cios: dochody z turystyki spadły z 3 mld dol. rocznie do 1.
Po drugie – ponowne zamrożenie relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Po krótkiej odwilży między Hawaną a Waszyngtonem za rządów Baracka Obamy jego następca Donald Trump przywrócił zimnowojenne embargo. Ustały połączenia lotnicze i morskie między USA a Kubą; wprowadzono ograniczenia dla wysyłki pieniędzy z USA na Kubę: a to też było jednym z głównych źródeł dochodów kraju.
Gdy rząd w Hawanie zrzuca winę za wszystkie niedostatki kraju na Amerykę, przesadza. Ale Ameryka jest, istotnie, odpowiedzialna za wiele nieszczęść, jakich doświadczają Kubańczycy. Najnowszy przykład to szczepionki przeciw koronawirusowi. Kuba, dzięki rozwijaniu biotechnologii w latach 80., wyprodukowała dwie własne: Abdala i Soberana-2. Na pograniczu świata nauki i koncernów pojawiają się wątpliwości co do ich jakości. Mówi się np., że są niewystarczająco przetestowane. Ale wiadomo, że dzięki nim spadła liczba zakażeń i zgonów. Tak było najpierw po zaszczepieniu personelu medycznego, a następnie połowy ludności stolicy.
Oto jednak pojawia się problem, w który zamieszane są właśnie USA. „Nawet jeśli Kuba jest niezależna w swoich pracach nad szczepionką (jak sugeruje nazwa Soberana – suwerenna), nie dotyczy to importowanego sprzętu i niezbędnych surowców – pisze prof. Bert Hoffman, badacz z Global Institute of Global and Area Studies (cyt. za „Krytyka Polityczna”). – Poza tym, jak ze wszystkim na Kubie, należy liczyć się z obciążeniem w postaci amerykańskiego embarga. Ogranicza ono możliwości nabycia maszynerii i środków produkcji, a sankcje grożące międzynarodowym bankom ze strony Waszyngtonu sprawiają, że transakcje finansowe z Kubą przypominają skomplikowane i kosztowne manewry”. Władze Kuby liczą, że do końca roku jakoś uda się mimo embarga wyprodukować 100 mln dawek, wyeksportować je i zarobić. Na razie jednak brakuje szczepionek, żeby zaszczepić kubańską prowincję. Tam jest dramat, szczególnie w regionie Matanzas.
Jeszcze jednym źródłem kryzysu jest utrata sojuszników w regionie. Od wielu lat największy zastrzyk dewiz przynosił eksport kubańskich lekarzy, cieszących się dobrą sławą na globalnym Południu. Dojście do władzy prawicy w kilku krajach – w Brazylii, Ekwadorze, na krótko też w Boliwii – spowodowało wyrzucenie z tych krajów kubańskich medyków i pozbawienie Kuby znacznych dochodów. Kryzys w Wenezueli, która nadal Kubie pomaga, choć mniej, też zrobił swoje.
Po wprowadzeniu prorynkowych reform przez Raula Castro i po częściowym zniesieniu amerykańskiej blokady za Obamy wydawało się, że choć biednie, da się na Kubie żyć. I że sprawy toczą się w dobrym kierunku. Pandemia i polityka wywróciły wszystko dobre, co się na Kubie i wokół Kuby wydarzyło w ciągu ostatnich 15 lat. Dlatego ludzie wyszli na ulice, a bezradna wobec okoliczności władza zaczęła po staremu kąsać.
Batalia o swobody polityczne, głównie wolność słowa, choć nie tylko, toczy się na wyspie od kilku lat; ale nie na masową skalę. Głównym jej narzędziem jest internet. Wprawdzie w domach ma go zaledwie 200 tys. Kubańczyków, ale już w smartfonach 4 z 11 mln obywateli.
Gdy w 2019 r. huragan zniszczył dwie dzielnice Hawany i pozostawił 10 tys. ludzi bez dachu nad głową, za pomocą internetu Kubańczycy przekazywali drobne wpłaty dla poszkodowanych. Rząd odebrał to jako krytykę swojej nieporadności i próbował zmonopolizować społeczną solidarność, ale nie całkiem mu się udało.
W ostatnich latach dzięki internetowi młodzi Kubańczycy skrzykiwali się w obronie praw osób LGBT, demonstrowali przeciw znęcaniu się nad zwierzętami, umawiali się na sprzątanie plaż, lasów i rzek. Teraz ich manifestacje nabrały innej skali
i społecznej widoczności. 11 lipca przed siedzibami ministerstwa kultury i państwowej telewizji protestowali ludzie kultury wspierani przez ulicę. Wznosili hasła przeciw cenzurze i dyktaturze. Prym wiedli uczestnicy ruchu 27-N, którzy 27 listopada 2020 r. ogłosili manifest na rzecz swobód na Kubie; podpisało go ponad 300 intelektualistów, artystów i dziennikarzy. „Pragniemy kraju, w którym swobodne wyrażanie opinii nie będzie aktem odwagi, lecz naturalnym efektem niezależnego myślenia. W którym nie ma miejsca na polityczną nienawiść, przemoc policyjną, represje, cenzurę, manipulacje środków przekazu, gwałcenie prywatności ani praktyki [zbiorowych] potępień [przeciwników]”.
Gdy 11 lipca i w następnych dniach oddziały policji do rozbijania demonstracji (po raz pierwszy od rewolucji!), a także ubrani po cywilnemu pałkarze atakowali protestujących, ludzie kultury – niektórzy wcześniej prorządowi – zaostrzali język krytyki. „Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że siły porządkowe na Kubie będą atakować zwykłych i pokojowo nastawionych ludzi, jakimi jesteśmy my, Kubańczycy – napisał na Facebooku legendarny gitarzysta i kompozytor 82-letni Leo Brouwer. – Gdy Kubańczyk decyduje się na protest, nie ma wątpliwości, że polityka czy raczej władza polityczna i wojskowa przesadziła”. Jak zawsze w obronie rządu odezwał się Silvio Rodriguez, wielbiony w całej Ameryce Łacińskiej piosenkarz lirycznych canciones.
Siły bezpieczeństwa zatrzymały kilkaset osób, na część nałożono areszt domowy. Zatrzymani są teraz stopniowo wypuszczani z aresztów i informują o pobiciach na komisariatach. Niektórzy spodziewają się procesów i uwięzienia. Tym razem wielu z nich to nie ludzie zaangażowani na co dzień w działania opozycyjne. To anonimowi obywatele, którzy wyszli na ulice z desperacji – bo brakuje podstawowych produktów, bo nie mają już siły stać w kolejkach, bo nie starcza im pieniędzy na przeżycie.
Porównuje się czasem ostatnie protesty z protestami w 1994 r. – w trakcie tzw. okresu specjalnego. Wówczas to, krótko po upadku Związku Radzieckiego, który w znacznej mierze utrzymywał kubańską gospodarkę przy życiu, wyspa osunęła się w nędzę. Brakowało jedzenia. I właśnie wtedy na hawański malecon – słynny bulwar wzdłuż oceanicznego brzegu – wyszło zademonstrować kilkaset osób. W ciągu kilku godzin Fidel Castro skrzyknął kontrmanifestację i rozbroił protest. Jego władza wciąż cieszyła się sporym poparciem, a on sam był żywą legendą. Wtedy nikt zresztą nie wierzył, że na ulicy można cokolwiek wygrać. Zdesperowani klecili więc tratwy i próbowali przepłynąć 90 mil na Florydę.
Obecna wichura w Hawanie ma inny wymiar, skalę i inny potencjał.
Jest w tych protestach silny akcent pokoleniowy. Carlos Melian, niezależny publicysta z Santiago de Cuba, gdzie demonstranci podeszli pod komitet partii, napisał, że rzucała się w oczy różnica wiekowa między protestującymi a tymi, którzy bronili rządu (w całym kraju władza szybko zorganizowała kontrdemonstracje). Wśród zbuntowanych przeważali ludzie w przedziale wiekowym 18–40 lat, wśród obrońców władzy między 40. a 60. rokiem życia.
W średnim i starszym pokoleniu, mimo że większość nie pamięta heroicznych czasów rewolucji, jakiś mir „mimo wszystko” dla zdobyczy rewolucji wciąż dałoby się odnaleźć. Pokolenie internetu i smartfonów tej nostalgii i tego uznania już nie ma. Mit małego bohaterskiego kraju, który 62 lata temu oparł się potężnej Ameryce i przeprowadził egalitarne zmiany, nie robi na najmłodszych wrażenia. Im podoba się życie, jakie toczy się gdzie indziej i które oglądają na monitorach laptopów i smartfonów.
Tylko w czasie pandemii widzieli, jak przeciw władzy buntowali się masowo Chilijczycy, Kolumbijczycy, Peruwiańczycy – cóż z tego, że przyczyny ich buntu były inne? A może podobne, jeśli uznać, że i tu, i tam głównym powodem był kryzys nadziei? Postawy niektórych młodych ulegają ewolucji – dekadę temu nie wszyscy przyłączyliby się do buntu. Na przykład Monica Baró, 32-letnia dziennikarka, jeszcze w 2012 r., tuż po skończeniu studiów, uważała, że jest częścią emancypacyjnej rewolucji. Że wprawdzie rząd popełnia błędy, ale zasadniczo jest dobry. „Przez kilka lat wierzyłam, że mogę zmieniać sprawy »od środka«” – napisała kilka dni temu na Facebooku. Pracowała w kultowym na Kubie magazynie „Bohemia”, ale przekonała się, że w partyjnym medium „nie da się być wiernym prawdzie”. Od 2015 r. pisze dla internetowych mediów niezależnych, pół roku temu wyjechała do Hiszpanii. Teraz rozpowszechnia relacje dochodzące z Kuby, upomina się o zatrzymanych, komentuje.
Dwa tygodnie po kilkudniowych protestach wszystko wraca do „normy”. Ludzie stoją w kolejkach, życie toczy się na pozór tak jak przed 11 lipca. Więcej tylko policjantów na ulicach. Rząd na krótko wyłączył internet; teraz wielu podłącza się za pośrednictwem aplikacji VPN, która utrudnia śledzenie użytkowników. Ludzie przekazują sobie nagrania ilustrujące agresję policji, zdjęcia i realacje pobitych przez funkcjonariuszy. Dzięki internetowi ludzie dowiadują się, co się przydarzyło rodakom z innej części miasta i kraju.
W dyskursie władzy pojawiły się nowe akcenty: przyznanie, że powody niezadowolenia są „obiektywne” i wynikają także z błędów rządzących (ale oczywiście głównym winowajcą są USA). Rząd pozwolił indywidualnym podróżnym przywozić na wyspę leki i żywność bez opłat celnych, co przed protestami było zabronione.
Ricardo Torres, krytyczny ekonomista związany z władzą, sugeruje, że zmiany gospodarcze ostatniej dekady – łączenia państwowego z rynkowym – wprowadzano zbyt ostrożnie. Wśród decydentów zabrakło jego zdaniem woli politycznej. Czy to balon próbny? Zapowiedź pierestrojki? Akurat tego słowa starzy rewolucjoniści boją się jak ognia, bo to pierestrojka w ich opinii wywróciła komunizm. Ale w obozie władzy do głosu doszło kolejne pokolenie. Więc…
Nowego tonu nie słychać z Waszyngtonu. Prezydent Joe Biden nie zniósł restrykcji nałożonych przez Trumpa, a w trakcie protestów replikował zimnowojenne frazy. Przytomni krytycy rządu w Hawanie, czy to ekonomista Torres, czy powieściopisarz Padura, są zgodni co do jedego: jeśli USA rzeczywiście chcą pomóc Kubie, powinny natychmiast znieść embargo. Przez obecną politykę Waszyngton – jak mówią – staje się sojusznikiem kubańskiej władzy. W końcu władza ta przetrwała 12 prezydentów USA; są podstawy, by sądzić, że bez zmiany amerykańskiej polityki przetrwa kolejnych.
A czy przetrwa kolejne rebelie? W wielu wypowiedziach powraca diagnoza, że 11 lipca pękła na Kubie bariera strachu. Protesty rozprzestrzeniły się poza małe grono opozycjonistów i ludzi kultury. A odkrycie wolności – jak napisała na blogu niezależna dziennikarka Mel Herrera – jest jak odkrycie seksu. Pragniesz powtórki, pragniesz więcej. Zbuntowani nie wyparują, internet nie zniknie. Czy umęczeni i rozmarzeni młodzi ze smartfonami zdołają zhakować anachroniczną dziś rewolucję, zanim ta zdecyduje się na pierestrojkę, Okrągły Stół, cokolwiek nowego? Miguel Diaz-Canel ma o czym rozmyślać, nim Hawanę nawiedzi następna polityczna wichura.