KAWIARNIA LITERACKA Krzysztof Siwczyk
Spośród obiegowych formuł myśli Blaise’a Pascala ta o „trzcinie myślącej” przedostała się do mowy wspólnej wszystkich języków świata, przy okazji zatracając swój pierwotny sens. Pisze bowiem Pascal, że „człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą”. Myślę, że słówko tylko robi różnicę i łagodnie wytrąca z ręki oręż tym, którzy w „trzcinie myślącej” chcieli widzieć dumną i heroiczną, acz wątłą i zniszczalną koronę stworzenia. Myślenie to towar deficytowy, a zdrowy rozsądek z kolei występuje w jednostkach ludzkich w dawkach homeopatycznych.
Doskonałym tego przykładem była i nadal jest afera, jaka rozpętała się wokół Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie i Zamościu. Jakiś czas temu pewien uzurpator przy pomocy sprzyjających czynników państwowych postanowił podprowadzić dorobek faktycznych twórców festiwalu i urządził za sutą dotację ministerialną festiwal w miejscu analogicznym, pod analogiczną nazwą, twierdząc, że przecież kiedyś uczestniczył w pracach nad festiwalem. Zapomniał tylko dodać, dlaczego od lat już nie uczestniczy. Nie będę się w tym miejscu pastwił nad brzydkimi, odwetowymi motywacjami i zwyczajnym brakiem klasy Wielkiego Falsyfikatora. Paradoksalnie działania falsyfikacyjne w polu kultury, robione z inspiracji obecnej władzy, przyczyniają się do sympatycznej i budującej konsolidacji tych, którzy są falsyfikowani. Wbrew temu, co pewnie myśli sobie profesorska głowa ministra Glińskiego, kultury nie da się tak po prostu podmienić na właściwą i słuszną. Tego rodzaju próby obracają się w swoją karykaturę, ale faktycznie czynią wielkie spustoszenia w tkance społecznej, która swoją łączliwość zawdzięcza przede wszystkim kulturze.
Dlatego żal mi po prostu tych widzów i sympatyków Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, którzy mogą zupełnie przypadkiem trafić na falsyfikat. Oczywiście to się nie zdarzy, bo to publiczność wyrobiona i czujna, ale dmucham na zimne, bo sierpień za pasem i tzw. letnie festiwale literackie i kulturalne, wskrzeszane z popiołów pandemii, właśnie trwają i ich publiczność nie powinna być nabijana w butelkę. W przypadku Szczebrzeszyna doskonale wiadomo, w jakiej trzcinie chrząszcz brzmi. Wystarczy przejrzeć ofertę programową przygotowaną przez Fundację Sztuki Kreatywna Przestrzeń pod wodzą Piotra Dudy i Tomasza Pańczyka oraz artystyczny sznyt. Ministerstwo Kultury w pierwszym rozdaniu dotacji pominęło Szczebrzeszyn – próbując go zwyczajnie falsyfikować niezbyt czystymi rączkami pewnego aplikanta. Biedna, profesorska głowa ministra Glińskiego musiała najwidoczniej pójść po rozum do ponownej lektury „Myśli” Pascala, bo w drugim, dodatkowym naborze – pod presją wielu, często różnych i konkurujących ze sobą na rynku idei, ludzi i instytucji kultury – przyznała jednak dotację Festiwalowi Stolica Języka Polskiego. A już szykowała się społeczna zrzutka na festiwal i obywatelskie nieposłuszeństwo, które tak jest w niesmak czynnikom państwowym, które lepiej powinny sobie dobierać doradców i zespoły sterujące różnymi programami dotacyjnymi. Z pewnością uniknęłyby dzięki temu kolejnych kompromitacji.
To, o czym wspominam mimochodem – te przykre anegdotki dotyczące tyleż wojenek kulturowych, ile ludzkich małości – już za chwilę nie będzie mieć znaczenia, bo faktycznie każdy festiwal, każdą kulturę robią konkretni, oddani jej ludzie. Oni są niezastępowalni, w przeciwieństwie do polityków, którzy są zastępowalni idealnie. Jako falsyfikaty pasji i czystości dbają nade wszystko o to, by udawać możliwie długo. Co nie znaczy, że nie należy im perswadować, co w kulturze ważne, co wymaga bezwzględnego mecenatu. Dodajmy mecenatu na odległość, mecenatu, który nie oczekuje bałwochwalczych gestów podzięki, bo to jego obowiązek i przywilej dotować istotne wydarzenia na mapie polskiej kultury.
Powoli pakuję plecak i oczami wyobraźni jestem już w trzcinach Roztocza. Nigdy tam wcześniej nie byłem. A przynajmniej nigdy jako uczestnik festiwalowych działań w Szczebrzeszynie. Słyszałem jedynie o fantastycznej atmosferze, o rozmowach długo w noc i przez dzień cały, na scenach małych i dużych, na ziemi, w kuckach i na leżakach. To zasłyszenie i opowieści każą mi przypominać sobie o świecie, który przez pandemię zatarł się w mojej pamięci. Ale nie możemy o nim zapomnieć. Odnoszę wrażenie, że zwłaszcza teraz powinniśmy się upominać o nowy porządek przyszłości, ale tylko pod warunkiem że nie damy sobie amputować pamięci o tym, jak było. A pośród okropieństw, grabieżczości i podłości bywało również pięknie między ludźmi.
Przekonałem się o tym na minionym niedawno Festiwalu Miłosza. Potrzeba bycia razem, w bliskim kontakcie, w objęciach jeszcze w nas jest, i chyba jeszcze nie zapomnieliśmy, jak być blisko. Wydaje mi się, że podczas tegorocznego lata, na festiwalach mniejszych i większych, powinniśmy sztukę tę ostrzyć i szkolić. I niekoniecznie w poczuciu, że już za chwilę znowu zatrzaśnie się świat, a słówko lockdown powróci w niesławie. Chyba bardziej chodzi o to, o co apelował Pascal: „Cała nasza godność spoczywa tedy w myśli. Stamtąd trzeba nam się wywodzić, a nie z przestrzeni i czasu, których nie umielibyśmy zapełnić. Silmy się tedy dobrze myśleć: oto zasada moralności”.
Krzysztof Siwczyk – poeta, krytyk literacki, felietonista i aktor (zagrał głównego bohatera filmu Lecha Majewskiego „Wojaczek”).
W 2016 r. wydał tom wierszy „Jasnopis”, a dwa lata później tom wierszy „Mediany” i prozę „Bezduch”. W roku 2020 – kolejny tom wierszy „Osobnikt”. Pracuje w Instytucie Mikołowskim znajdującym się w domu, w którym mieszkał Rafał Wojaczek.