Ban na korki
Kiedy 200 mln chińskich uczniów wróci z wakacji, zastanie inną rzeczywistość. Do tej pory zajęcia pozaszkolne, korepetycje, powtórki, kursy przygotowawcze były naturalnym uzupełnieniem publicznej szkolnej edukacji. Kiedy kończyło się lekcje, gnało się na płatne douczanie, a w pandemii siadało się online. Według szacunków trzy czwarte chińskiej młodzieży, czasami już od przedszkola, korzystało z takiego dodatkowego pompowania wiedzy, aby sprostać niebywałej konkurencji na rynku edukacyjnym. Szczególną rolę odgrywa tu gaokao, odpowiednik matury, wieńczący 12 lat edukacji – przepustka na wyższe uczelnie. Aby nie zabrakło punktów, trzeba naprawdę dużo umieć i pamiętać. Wokół ambicji rodziców jedynaków wyrósł cały prywatny przemysł edukacyjny, szacowany na 260 mld dol., notowany na giełdzie, także w Nowym Jorku. Według innych szacunków rosnące koszty tej dodatkowej edukacji pochłaniały nawet 20 proc. domowych
Wbudżetów. Co w dużym stopniu zniechęcało do posiadania dzieci, ledwie rodziło się jedno w rodzinie, a od maja – z powodu katastrofy demograficznej – wolno mieć troje.
szystko to niepokoiło władze, łącznie z sekretarzem generalnym Xi, który nie szczędził tej prywatnej kapitalistycznej narośli edukacyjnej ostrych słów. A teraz przyszło uderzenie: wszedł zakaz rejestrowania nowych firm tego sektora, a istniejące należy przekształcić w organizacje non profit i nie wolno szukać kapitału na giełdzie, państwowym nauczycielom zakazano prywatnych korepetycji, zakazano zajęć w weekendy i wakacje, mają wejść surowe zasady dotyczące reklamy, bo była nieuczciwa. Na razie wszystko to będzie przez rok ćwiczone w dziewięciu wielkich miastach, z Szanghajem i Chengdu włącznie, ale widać, że władze nie odpuszczą. Niewątpliwie w pierwszym odruchu powstanie czarny rynek. Tak było w Korei Płd., kiedy wprowadzono podobne zakazy. Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby szkoły uczyły lepiej, wtedy niepotrzebny byłby dublujący system. Ale za te pieniądze, jakie zarabiają nauczyciele?